środa, 30 września 2015

Sagan pod drzewem… (z serii: Wojenne opowieści)

fot. Ewa Kawalec


„Czas jest wszystkim tym,  co masz… i pewnego dnia może się okazać, że masz go mniej niż sądzisz…”

Randy Pausch

Wojenne wspomnienia bywają trudne… Ale to cześć życia naszych dziadków. Jakże dla nas odległa, a i jakże bliska obecnym życiem naszych przodków…
            Wiesia mieszkała ze swoim mężem Antkiem i córeczką Hanią w małej wiosce, nieopodal przełączy dukielskiej. Samo centrum tamtejszych działań wojennych.
Życie w ciągłym strachu. Walka o byt, o choćby namiastkę bezpieczeństwa… Była wtedy bardzo młoda. Chciała żyć, chciała patrzeć, jak jej córka będzie dorastać. To wszystko wtedy było takie kruche. Niepewność dnia kolejnego… Nic nie było wtedy na sto procent.
Niemcy, Rosjanie. Nie wiadomo, którzy byli gorsi… Wojna zabierała wszystko. Bliskich, dobytek, dach nad głową, często jedyne życie.
Szwagier Wiesi – Janek był bardzo dobrym człowiekiem. Zawsze im pomagał. Był tak inny od jej męża. Zawsze oddany, kochający, ciepły. Wiesia pamięta, jak ich odwiedzał, jeszcze przed wybuchem wojny…
- Wiesia, jesteś dobrą kobietą. Masz wspaniałą córeczkę. Dasz sobie rady z każdą trudnością. Wierzę w ciebie.
Powiadał jej, gdy miała wrażenie, że nie podoła dorosłemu życiu. Mąż nie zawsze ją wspierał. A Właściwie nie wspierał jej wcale. Ciągle gdzieś biegał. Pakował się co rusz w jakieś problemy. Nie dbał o dom i rodzinę.
- Wiesia, wiem, że mój brat nie jest ideałem. Ale spróbuj go zrozumieć. My nigdy nie mieliśmy łatwo. Ciągła bieda, brak jedzenia. On znalazł swój sposób na problemy. Trochę uciekał od rzeczywistości.
Szwagier miał jakiś dar mówienia. Potrafił pisać piękne listy. Miał duszę artysty. Zawsze mówił to, co myślał. Tylko wtedy, w tych czasach twórczość znikała pod presją walki o przetrwanie. Człowiek, człowiekowi wilkiem. Albo ja przeżyję, albo przeżyją inni…
Jego zdanie nie było wygodne. Nie godził się na los Polaków. Nie zważał na konieczność ważenia słów. Walczył o polskość. Był Polakiem. Nigdy się twego nie wyparł. Za swoją szczerość zapłacił największą karę. Ludzie obawiali się, ze ściągnie na nich nieszczęście. Donieśli… Niemcy zrobili obławę. Aresztowali… zabrali do Oświęcimia. Kilka miesięcy pisał do Wiesi i jej męża.
Pewnego dnia Antek obudził się w środku nocy.
- Mój brat nie żyje, powiedział.
- Skąd wiesz, zapytała przerażona Wiesia.
- Wiem, był właśnie u mnie, pożegnał się. Powiedział, że odchodzi….
Kilka dni później z Oświęcimia przyszło zawiadomienie: „Informujemy, że Jan Klimowicz, urodzony 12. września 1915 roku z powodów zdrowotnych zmarł dnia 20 marca 1941 roku w obozie w Oświęcimiu.”
To był dla nich szok. Antek wtedy tak bardzo zamknął się w sobie. Żal próbował zatruć alkoholem. Nie pomagało. Postanowił pomścić brata i odnaleźć donosiciela…
Przez kilka miesięcy próbował się dowiedzieć od ludzi, dlaczego jego brat musiał zginąć. Komu przeszkadzał. Kto tak bardzo go nienawidził… kto doniósł. Swój plan zrealizował. Donosiciel, to był dorobkiewicz. Dorabiał się na krzywdzie innych. Donosił, a za to dostawał parę groszy. Nie widział w tym nic złego. Bezpieczeństwo jego i jego rodziny wydawało mu się najważniejsze. Uważał, że gdy będzie żył w zgodzie z władzą, wszyscy jego bliscy przeżyją, a on będzie miał niezłą pozycję społeczną i przetrwa tą okropną wojnę. Honor, w obliczu wojny, nie miał dla niego żadnego znaczenia. Władza go obroni. Ludzie kochać go nie muszą. I tak donosił. Nie tylko na brata Antka… Wydał Niemcom, a potem Rosjanom, wielu niewinnych ludzi. Nie ważne było dla niego to, kto był przy władzy. Donosiciel był chroniony. Każdy oprawca lubił mieć wtyki w tłumie zbuntowanych Polaczków.
Skrzywdził wielu ludzi i wiele rodzin. To sprawiło, że Antek bez problemu znalazł sprzymierzeńców do zemsty… Postanowili ograbić znienawidzonego donosiciela. Oni wszyscy nie mieli co jeść, a donosiciel pławił się w luksusach… Zakradli się pewnego dnia w nocy. Napadli na jego dom. Zabrali wszystko, co tylko stanowiło jakąś wartość, a zdrajcę dotkliwie pobili. Choć tak mogli pomścić życie tak wielu niewinnych ludzi, którzy przez tego parszywca zginęli…
Niestety parszywiec miał mocne plecy. Szybko doniósł… Rozpoznał jednego z nich… Zaczęły się dochodzenia, przesłuchiwania, tortury. Większość paczki powołanej w imię zemsty nie wytrzymało przesłuchań… Wydali pozostałych. Antek był twardy. Dzielnie trzymał się na wszystkich przesłuchaniach. Nie wydał nikogo. Ale przypłacił to zdrowiem i dziesięcioletnim więzieniem. Wiesia z córką zostały same, bez środków do życia… Nie było jedzenia, nie było pieniędzy, nie było nic… Czasem sąsiedzi jej pomagali. Ale sami nie mieli co do garnka włożyć, więc przede wszystkim zdana była na siebie. Walczyła o uwolnienie męża. Pisała prośby, pisma, jeździła do przedstawicieli władzy, błagając o litość. Nie wskórała nic…
Jej pisma były odrzucane, ją traktowali jak śmiecia. Nie znaczyła nic. Pieniędzy też nie miała, więc żaden z niej pożytek. A że nie ma za co żyć i ma małe dziecko… A kogo to wtedy obchodziło…
Pewnego dnia straciła wiarę we wszystko.
- Janka straciłam, teraz kolej na Antka???? Czemu wszystkich mi zabierają??? Czy kiedyś moje cierpienia się zakończą?
Hanka rosła. Wiesia wiedziała, że jej córka ma teraz tylko ją. Że musi ochronić choć córeczkę. Wszystkich innych straciła…
W wyniszczonej wojną wiosce, szans na pracę nie było. Zwłaszcza dla kobiety posiadającej małe dziecko. Pracowała na roli, sama..  Ale to nie wystarczało, by się utrzymać. Panował straszliwy głód… Mieszkały w starutkim, drewnianym, zniszczonym walkami domeczku. Dach przeciekał, wodę trzeba było nosić z oddalonej o pół kilometra od domu studni. Na opał stać ich nie było. Zamiast podłóg w domeczku miały wysłużone klepisko. Spały na zapiecku, tam nie docierał wiatr, który hulał po izbie w chłodne dni…
- Mamusiu, jestem głodna.
- Haniu, musisz wytrzymać do jutra. Dziś chleba nie mamy. Na jutro postaram się zdobyć parę ziemniaków. Ugotuję ci. Nie płacz. Damy radę.
- Mamusiu, ale tak bardzo boli mnie brzuszek… płakała…
Wiesia tuliła ją do serca, próbując ukoić głodny brzuszek ciepłem matczynego serca.
- Jutro pójdziemy do kościoła. Poprosimy Boga o pomoc… Nie płacz Haniu, już dobrze…
Na drugi dzień szykowały się do wielokilometrowej wędrówki do kościoła. Były zmęczone, głodne…
- Mamusiu, daj mi pieniążka na ofiarę…
- Haniu, dziecko, nie mogę dać ci pieniążka… nie mam już żadnego pieniążka…
Przecież nie mam nawet na chleb i obiecane Hani wczoraj ziemniaki. Pomyślała Wiesia. Nie wiedziała co ma dalej robić… Hania rozpłakała się i wybiegła na zewnątrz. Wiesia usiadła przy piecu i płakała. Nie paliło się już i palić się nie miało.. Drzewa też już nie miały… Straciła poczucie czasu. Zapomniała o córeczce. Siedziała wpatrzona w dal, nieobecna. Z marazmu wyrwała ją Hania…
- Mamusiu… mamusiu… krzyczała radośnie wbiegając do izby.
- Mamusiu, patrz co znalazłam. Mamy pieniążki na ofiarę dla pana Boga.
Wiesia popatrzyła na córkę, nie wierząc własnym oczom. Mała miała całe rączki wypchane monetami…
- Skąd to masz dziecko!!??? Kto ci to dał???
- Znalazłam mamusiu. Znalazłam.
- Jak to znalazłaś… Gdzie, nie kłam dziecko.
- Mamusiu, naprawdę znalazłam. Tam pod drzewem, za naszym domem, w garczku…. Tam jest jeszcze więcej pieniążków. Ale wszystkiego nie uniosłam. Tyle zmieściło mi się w rączkach. Choć pokaże ci.
I poszły pod wskazane przez dziecko miejsce. Jakie było zdziwienie Wiesi, gdy pod drzewem, tak jam mówiła Hania stał tajemniczy garnek, pełen monet…. Otulony wkoło nienaruszoną, młodą trawą. Tajemniczy sagan stał pośrodku, jakby ktoś wrzucił go tam prosto z nieba. Wokół nie było żadnych śladów, żadnej najmniejszej, zagniecionej trawki. To był jakiś cud…
- Będziemy miały za co kupić jedzenie, drewno na opał… nie zginiemy z głodu??? Boże dziękuję ci…
Tego samego dnia wyruszyły do kościoła. Podziękować za cud, który ich spotkał. Hania w rączce ściskała pieniążek... na ofiarę…
Wtedy podczas mszy, w czasie podniesienia, Wiesia w hostii zobaczyła twarz Chrystusa. Uwierzyła w cud… Przeżyły wojnę. Jej mąż też przeżył. Po dziecięciu latach niewoli powrócił do rodziny.
Dziś Wiesia jest już leciwą prababcią. Tajemniczą historię sagana w trawie pod drzewem ma w pamięci do dziś. Do dziś też nie potrafi wytłumaczyć tamtego zdarzenia… Do dziś… mocno wierzy w Boga.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz