piątek, 4 września 2015

Zaklęta moc miłości.

fot. Ewa Kawalec



„Nie mam skrzydeł by przenieść cię ponad problemy dnia codziennego. Mam jednak wielkie, kochające serce, dzięki któremu razem przezwyciężymy trud, ustanawiając każdy wieczór świętem naszej magicznej w swojej prostocie miłości”

Seneka




Basia z Maćkiem poznali się w liceum. Nie wiedzieli czemu, ale ich do siebie zawsze ciągnęło. Mieli swoje życie, swoje problemy, ale jak się spotykali, to trudne doświadczenia odpływały w nieznane. Mogli gadać ze sobą całymi godzinami. Nigdy nie było mało. Bardzo się przyjaźnili. Spotykali się po lekcjach, tak po prostu, żeby z sobą pobyć. Jakoś było im dobrze ze sobą. Uwielbiali ludzi. Mieli swoją zgraną paczkę znajomych. Gdy wszyscy razem się spotykali, było śmiechu co niemiara. Wspólnie ogniska, wakacyjne wypady, szalone wieczory. Łapali młodość w sieci, żeby szybko nie odlatywała. Maciek miał dziewczynę, Basia chłopaka, nie konieczne udane związki… Wtedy nie wiedzieli, co dalej będzie. Myśleli, że pierwsza miłość to ta jedyna, szalona i innej nie będzie. Ale życie pokazało wkrótce, że związki się rozpadają. Że swojej drugiej połówki należy dokładniej poszukać…
Po maturze ich drogi się rozeszły. Ona wyjechała na studia, on za granicę. Nie widzieli się dwa lata. Jednak mimo to ich myśli wędrowały jak ptaki po niebie, zbliżając się siebie coraz bardziej. Mieli wspólnych znajomych. Obydwoje zbierali o sobie jakieś kawałeczki informacji. Podświadomość…? Co ich do siebie tak ciągnęło???
No i stało się. Pewnego dnia spotkali się po latach. Czas nic nie zmienił. Wydawało im się, że ostatnio widzieli się wczoraj. O uczuciach nie było wtedy mowy. Każde z nich milczało jak grób nie przyznając się przed sobą, że nie widzą bez siebie życia. Spotykali się raz w miesiącu, pod pretekstem ogniska ze starymi znajomymi… Rok bawili się w kotka i myszkę. Znajomi zaczęli robić dziwne iluzje… Obydwoje udawali, że nie rozumieją.
- Córka, no i jak? Będzie coś z tego?
- Tato z czego? Zapytała Basia.
- No.. pytam o ciebie i Maćka.
- Tato, przecież między nami nic nie ma. Po prostu się przyjaźnimy.
- Tak, a ty jesteś tak głupia i nie wiesz o co mu chodzi. Powiedział pewnego dnia tato.
Wtedy jeszcze nie była gotowa przyjąć tego do wiadomości. Lecz jej serce zaczynało dawać o sobie znać. Biło coraz mocniej, jak tylko widywała przyjaciela.
- Basia, nauczysz mnie grać na gitarze, zawsze mi się to podobało. Sam próbowałem, ale jakoś mi nie wychodzi.
- Nie ma sprawy – odpowiedziała.
I tak zaczęli się regularnie spotykać. Coraz więcej rozmawiali ze sobą, a gitara podczas „lekcji” stała w kącie. Nigdy oficjalnie nie przyznali, że się w związku. Po prostu jakoś to się stało, że nie mogli bez siebie żyć.
Gdy Basia obroniła pracę magisterską postanowili zacząć razem dorosłe życie. Po swojemu. Oboje byli indywidualistami. Bardzo nie lubili, jak ktoś dyktował im co mają robić. Wzajemnie rozumieli się bez słów, odkąd się tylko poznali. Na przekór wszystkiemu postanowili zacząć wspólne życie. Zostawili wszystko za sobą i wyjechali szukać szczęścia. Mieli przecież siebie. Wszystko musiało się ułożyć.
Dorosłe życie wcale nie okazało się łatwe. Liczyli każdy grosz.
- Basia, my razem możemy wszystko. Powtarzał ciągle Maciek.
Z zarobkami bywało różnie. Pracowali jak szaleni, Maciek zważał na pieniądze, Basia ciągle pakowała się w jakiś wolontariat. Kochała, to co robi. Zbierała doświadczenie. Uwielbiała ludzi. Pracowała z młodzieżą, na pełny zegar. Raz jej płacili, raz nie. Czasem mieli miesiące, że na życie musiało im starczyć 600 zł, a za pokój płacili 500… Żywili się wtedy chlebem smażonym na maśle, parówkami i ziemniakami z sosem koperkowym. Gdy mieli wszystkiego dość, czasem dochodziło do sprzeczek. Ale nie wyobrażali sobie życia bez siebie, wiedzieli, że razem pokonają wszystko. Jak bardzo ich to cementowało. Z czasem okazało się, że im więcej problemów, tym bardziej się kochają. Po roku ciężkiej pracy udało im się wynająć mały domeczek w dobrej cenie. Nie było tam podłóg, kanalizacji, pod wykładziną było klepisko. Ogrzewali się jednym małym piecykiem, wodę mieli tylko zimną w korytarzu. W zimie było najgorzej, gdy zamarzała woda, a przez okna nocami wpadały do ich domu płatki śniegu. Na wiosnę i jesienią, gdy bardzo padało, łapali wodę z sufitu nad stołem. Trochę przeciekało…. Mieli zawsze miski w pogotowiu. Z czasem nauczyli się żyć z duchem drewnianego domku. Mimo dziurawego dachu i prześwitów w ścianach, miał w sobie to coś… Uwili sobie małe gniazdeczko. Zaadaptowali kawałek korytarza na prowizoryczną łazienkę, udomowili spartańska kuchnię. Własnymi rękami. Gdy remontowali domeczek, właściciel nie brał od nich zapłaty za wynajem.
Z pracą też było nieco lepiej. Wystarczało na życie. Pewnego dnia Maciek zaproponował kupno domu.
- Zwariowałeś, przecież nas na to nie stać. Kto nam sprzeda dom?
- Co ci szkodzi poczytać oferty? Zapytał.
- A właściwie masz rację, to nic nie kosztuje.
I za pół roku byli właścicielami własnego domku. Wzięli kredyt, rodzice pomogli. Ich nowe miejsce zamieszkania było magiczne. Kupili je od magicznych ludzi. Jak tylko pojechali tam po raz pierwszy, Maciek wiedział, że już tam zostaną. Poprzedni właściciele też jakoś poczuli to samo. Nikomu wcześniej nie chcieli oddać tego zakątka.
Sprowadzili się. Domek był leciwy, ale oni przyzwyczajeni byli do nieco spartańskich warunków. Nie było ogrzewania, kuchnia przerobiona była ze starej werandy, do ubikacji wchodziło się przez piwnicę. Tak jak poprzednio zimą mróz pukał do ich okien.
- Tak bym chciała mieszkać już w normalnych warunkach.. marudziła czasem Basia.
- Powoli córka. Inni latami budują swój dom. Nie od razu Kraków zbudowano. Z czasem się urządzicie.
I tak było, rodzice zakupili im pierwszą szafę i stół, znajomi też czasem podrzucali im jakieś mebelki.
- Jak się nie obrazicie, powiadali. Na początek będziecie mieć.
Cieszyli się z każdej otrzymanej rzeczy. Obydwoje szybko przywiązywali się do przedmiotów. Bo były takie ich… Powoli remontowali ich zakątek. Na tyle, na ile było ich stać. Czasem w połowie remontu, trzeba było go przerwać, bo brakowało funduszy. Przez kilka lat ciągle gdzieś w ścianach widniały wykute dziury. Udawali, że ich nie widzą. Nauczyli się walczyć z płytkami, wylewkami, szpachlowaniem ścian i ciągłym deficytem wodowym. Studnia czasem się buntowała i hydrofor również.
- Basia miewała chwile załamania.
- Nikt ci nigdy nie obiecał, że będzie łatwo… - mawiał wtedy Maciek.
- Przynajmniej masz tą satysfakcję, że wszystko co osiągnęłaś wyszarpałaś własnymi rękami. Powtarzał.
I robiło jej się wtedy lepiej. Składała swoje emocje i walczyła dalej. Razem ze swoim ukochanym.
Czasem do kolekcji trudności dochodziły problemy w pracy. Wtedy Maciek powtarzał:
- Basia, pamiętaj, gdy ktoś do ciebie mówi, to nie słuchaj tego co do ciebie mówi, tylko słuchaj tego co nie chce powiedzieć.
- Rozumiała. Stawała na nogi.
Trudności tylko sprawiały, że stawali się coraz silniejsi. Basia ciągle poszukiwała siebie. To malowała (a Maciek biegał po sklepach i szukał farb), to grała na swojej ukochanej gitarze (a on ściągał jej coraz to nowe programy do nauki), zaczynała dbać o zdrowie (a on biegał po targu i zwoził zdrowe warzywa i owoce), zaczęła dbać o kondycję (on zorganizował jej w domu małą siłownię), zaczęła się zmieniać (a on przy niej trwał). Zaczęła pisać, a on tylko powiedział, jak tak czujesz, to pisz…
- Może coś więcej? Zapytała.
- Pisz.
- Ale podoba ci się to?
- Jakby mi się nie podobało, powiedziałbym: „nie pisz”.
- A mówię pisz.
I tak powstała książka. Wydanie jej było niesamowitym wydarzeniem. Obydwoje cieszyli się jak dzieci. To pozwoliło im stanąć na nogi. Życie stało się jak wyjęte z zaklętej księgi czarów.
To co dla niej robił było niewyobrażalne, wspaniałe. Miłość pokonała wszystko. Są razem szczęśliwi. Jak zawsze. Trwają przy sobie i dalej odkrywają życie…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz