czwartek, 24 września 2015

Wiara w siebie czyni cuda

fot. Ewa Kawalec



„Trzeba mieć wytrwałość i wiarę w siebie. Trzeba wierzyć, że człowiek jest do czegoś zdolny i osiągnąć to za wszelką cenę.”

Maria Skłodowska Curie


Damian był w totalnym dołku. Ostatnio życie płatało mu same paskudne figle. Wszystko się waliło, jak szalone. Najpierw dom – choroba mamy, bardzo poważna. Problemy z dziewczyną i do tego w pracy zaczęło się chrzanić wszystko. Z dnia na dzień było coraz gorzej…
- Nie chcę z tobą już być, głupolu. Nie nadajesz się do życia. Nawet na normalną imprezę nie da się z tobą pójść. Zawsze masz jakieś ALE!
Ona nie wiedziała, że Damian ma poważne kłopoty finansowe. Zarabiał niewiele, musiał opłacić malutki pokoik, który wynajmował, no i pomóc rodzicom. Im dopiero było ciężko. Mieszkali w maleńkiej wiosce. Utrzymywali się głównie z pracy na roli, a gdy mama zachorowała, cały świat się zawalił. Pieniędzy nie było na nic. Leki, szpitale, konsultacje. Z maleńkiej pensyjki taty (pracował jako stróż) i dochodów z niewielkiego gospodarstwa (do którego trzeba było więcej dopłacać, niż dało się zarobić), nie można było się utrzymać. Damian więc pracował na pełny zegar, żeby choć trochę im pomóc. Nieraz brakowało mu na jedzenie, ale tym się nie zrażał. Zdrowie mamy było najważniejsze. Nie wyobrażał sobie życia bez niej.
I tak związek nie przetrwał. Anka potrzebowała zabawy, a on bardzo szybko musiał nauczyć się ciężkiej pracy i ogromnej odpowiedzialności.
No i praca. Gdy w domu i związku zaczęło być źle, w pracy też zaczęło szwankować. Kiedyś marzył o podróżach, wymarzonej pracy w gastronomii, wylądował… w telemarketingu. Nie mógł wybrzydzać. Ale ta praca przyprawiała go o mdłości. Ciągłe pretensje klientów, ciągłe paszkwile kierowane w jego stronę… A cóż on był winny… tylko wykonywał swoją pracę. Jeśli nie robiłby tego, nie miałby co jeść… Jak go to dołowało… Wynik, wynik, musisz mieć wynik… jeśli nie, nie będzie premii (która stanowiła pięćdziesiąt procent jego pensji). Więc składał się jak mógł, rozmawiając przez telefon, by ten szatański wynik osiągnąć. Do tego dochodziły pokręcone godziny pracy. Zależało mu na tym, żeby móc mieć wolne w weekendy. Wtedy mógł pojechać odwiedzić mamę. Ona tak często lądowała w szpitalu. Prosił, wypisywał terminy, kiedy musiał być w domu… nikogo to nie obchodziło.
- Co nam do twojej chorej matki. Pocałuj się. Każdy z nas ma problemy… mówił jego kierownik.
I tak się kończyły prośby… Wszyscy inny mieli wolne w niektóre soboty i niedziele – on nigdy…
Nieraz płakać mu się chciało, jak dzwonił tato i prosił o pomoc, a on nie mógł wytrwać się z pracy. Ciągle miał drugie zmiany.
Próbował wyjechać za granicę. Tam lepiej płacili. Ale i tam nie poszło. Trafił na kolegów, którzy uwielbiali się bawić, i to często jego kosztem. Damian był spolegliwy. Nie lubił konfliktów, ale też nie potrafił się bronić. Więc koledzy szybko to wyczuli i próbowali żyć na jego rachunek. Gdy próbował się sprzeciwić, gdy kazali mu płacić za kolejny rachunek w barze, wyśmiewali go, popychali i straszyli, że bez nich, to on za granicą zginie jak ciotka w Czechach. Uwierzył im w to i wykonywał wszystkie ich polecenia. A oni chcieli więcej i więcej, śmiejąc się za jego plecami, że znaleźli frajera. Tak nie można było żyć. Po miesiącu miał dość. Ostatnie, ciężko zarobione pieniądze, wydał na bilet lotniczy i wrócił do Polski. Rodzicom nie przyznał się, co się stało. Oni mieli swoje problemy. A to on przecież powinien im pomagać, a nie oni jemu… Wymagał od siebie wiele, więc szybko zaczepił się znów w telemarketingu. Tam nikt nie chciał pracować. Ciężka robota… On kolejny raz nie miał wyjścia. Nie wiedział, jak szukać innej drogi… I wpadł w ten sam kanał…
Ciągle do głowy przychodziły mu coraz to czarniejsze myśli.
- Do niczego się nie nadaję! Jestem nieudacznikiem. Nic nie potrafię. Co zacznę, to się wali. Wmawiał sobie jak mantrę.
Wpadał w jakąś wielką, czarną dziurę, nie widząc możliwości wyjścia na zewnątrz. I im więcej tracił wiarę w życie, tym bardziej się wszystko chrzaniło…. Jakby myślenie sprowadzało na niego coraz czarniejsze chmury…
Dobił do dna. Zaczynał tracić wiarę w to, że kiedykolwiek coś osiągnie. Wszystko wydawało się takie szare, dla niego nieosiągalne.
- Inni mają charyzmę, mają potencjał. Ja nie mam nic… Nie jestem człowiekiem, który może odnieść sukces – to niemożliwe.
I mózg z wielką podświadomością kreowali jego życie tak, jak podpowiadały mu jego emocje i całkowicie zatracona wiara w siebie.
- Damian!!! Weź się w końcu w garść. Tak się nie da żyć! Nie możesz wymyślać ciągle to nowych czarnych scenariuszy swojego życia. Powiedziała mu kiedyś koleżanka - Jadzia.
Nie bardzo ją znał, po prostu pracowali razem. Ale ona coś czuła, że z Damianem coś się dzieje i postanowiła delikatnie i z oddali trzymać rękę na pulsie. Tak na wszelki wypadek…
Czasami w pracy zamienili ze sobą kilka zdań. Tak niezobowiązująco, ale ją do niego ciągnęła jakaś tajemnicza siła.
Ona też nigdy nie miała lekko. Pochodziła z patologicznej rodziny. Na swoich rodziców nigdy nie mogła liczyć. Miłość do alkoholu przedkładali ponad wszystko. Ona i jej młodszy brat, wylądowali w końcu w domu dziecka. Ona wcześniej weszła w dorosłość. Jej brat był siedem lat młodszy. Wiedziała, że musi szybko znaleźć pracę, stanąć na nogi i zabrać brata z tego okropnego bidula. Mieli przecież tylko siebie. Jej ogromna siła wewnętrzna pozwalała pokonywać wszystkie trudności. Udało jej się wynająć maleńkie mieszkanko. Gdy znalazła pracę, sąd zgodził się, by zajęła się bratem. Musiała utrzymać ich oboje, dopilnować, by młody nie zaniedbywał szkoły, by walczył o siebie, tak jak robiła to ona. Nie wiedziała czemu, w pracy jakoś rozumiała emocje Damiana. Był jej jakoś tak dziwnie bliski… Nie wiedziała czemu. Nie mogła się przyznać, że ma dziecko na utrzymaniu. Przecież nikt nie zrozumiałby, jak jej trudno. Cały trud chowała do kieszeni i brnęła do przodu.
I tajemniczy los pewnego dnia złączył ich drogi…. Jadzia potrzebowała pomocy… Młody, pod jej nieobecność zaprószył ogień w mieszkaniu… wybuchł pożar. Na szczęście sąsiedzi szybko zainterweniowali. Udało się uratować większość dobytku, ale mieszkanie było do remontu. Nie wiedziała co począć… pensja starczała ledwo na życie. Wygadała się kiedyś w pracy... Damianowi… Na nikogo więcej tam nie można było liczyć. Damian wiedział, co to znaczy bieda. Sam miał wiele problemów. Wiedział jak to jest, gdy nie ma się na kogo liczyć. Na remontach się znał. Nie raz w domu pomagał tatowi. Wiedział, jak zrobić remont możliwie małym kosztem. Po nocach, po pracy, jeździł do Jadzi i oboje, własnymi rękami ratowali zniszczone mieszkanie. Wtedy dowiedział się całej prawdy o koleżance. Poznał jej tajemnicę skrywaną przed wszystkimi w koło. Bardzo się polubili, a ich problemy zbliżyły ich bardzo do siebie…. Jadzia poczuła, że przy boku Damiana, łatwiej jest walczyć, a Damian – że każdy problem można pokonać. Bo jeśli Jadzia dała rady – ciałem drobna a duchem silna kobieta, to przecież i on da radę!!!
To był niesamowity zwrot w jego życiu. Jak zaczął wierzyć w siebie (Jadzia bardzo mu pomagała, by tak się działo, a łatwe to nie było…) życie zaczynało powoli się zmieniać. Nawet nudna praca, dawała satysfakcję. Jadzia dała mu kiedyś pewną radę:
- Damian, pamiętaj – jak się rano obudzisz, to zanim otworzysz oczy wyciągnij dłonie przed siebie. Jak nie wyczujesz nad sobą ścian trumny – to powiedz sobie  - to będzie na pewno dobry dzień. Ja tak robię od lat. Pomaga… nawet najgorszy dzień da się przeżyć.
Pomyślał, że spróbować nie zaszkodzi. I rzucił wyzwanie swojej podświadomości.
- To będzie na pewno dobry dzień. Odniosę sukces. Znajdę lepszą pracę. Powtarzał sobie codziennie.
Po kilku tygodniach, to wszystko zaczęło się dziać. Jakim cudem???? Uwierzył, że może, że da radę, a wtedy zaczął myśleć, jak to zrobić, żeby coś zmienić. Przestał tkwić w stanie – „Nic się nie da, a życie jest do bani”. Zaczął działać. Wytyczył sobie plan. Odłożył pieniądze na kursy: baristyczny i barmański. Zdał je z wyróżnieniem. Jadzia go ciągle wspierała. Znalazł pracę w renomowanej restauracji. W końcu robił to co lubił i był w tym dobry. Zarabiał więcej, więc mógł lepiej pomóc rodzicom. Mama ciągle choruje, ale jak zobaczyła po tak wielu miesiącach, uśmiech na twarzy syna, poczuła się nieco lepiej.

Damian niedawno przedstawił jej Jadzię i jej brata. Nie mogą już bez siebie żyć. Planują ślub. I tak od zmiany myślenia z wisielczego na pozytywne, życie nabrało sensu i koloru słońca. Jego promyki przenikają do serca Damiana codziennie już rano, gdy tylko wyciągnie przed siebie ręce i mówi: „To będzie bardzo dobry dzień….”

2 komentarze:

  1. Myślę, że każdy mógłby coś w tym tekście odnaleźć coś dla siebie. Nie wierzę, że jest osoba, która ani razu nie miała kryzysu wiary w siebie. Prosto napisane, a treściwie. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń