niedziela, 27 listopada 2016

Niesamowite życia przypadki

fot. Ewa Kawalec


„Doktorzy, którzy zajmują się chorymi, powinni koniecznie zrozumieć, czym jest człowiek, czym jest życie i czym jest zdrowie, i w jaki sposób równowaga i harmonia tych elementów je podtrzymuje.”

Leonardo da Vinci


Jak to woda koralowa zmieniła moje życie….

Tak właśnie woda! 


Żyjąc tyle lat na tym świecie nie miałam pojęcia, jaką krzywdę sama sobie wyrządzałam. Póki człowiek miał naście i dzieścia lat nie zdawał sobie sprawy, co będzie za kilka lat. A wszystko co sami sobie aplikujemy za jakiś czas do nas wraca. Tak to jest na tym świecie, że nic w przyrodzie nie ginie. Co najwyżej zmienia swoje miejsce. Takie wydawać by się mogło proste, a zarazem tak wiele zależy od naszej świadomości. 

Więc do rzeczy… Od kiedy pamiętam, mierzyłam się z mniejszymi lub większymi wariacjami mojego organizmu. Przed laty nie przywiązywałam do tego jakiegoś większej wagi. Z wszystkiego powili jakoś się wyplątywałam. Ale nie było tak wiecznie. Z czasem zaczynały się coraz to nowe wariacje. I już nie przechodziły tak, jak wcześniej. Zdróweczko sypało się z dnia na dzień. Energia znikała jak szalona. Każdy kolejny dzień stawał się mniejszym lub większym udręczeniem. Ranna pobudka to była jakaś masakra. Wstawałam gorsza, niż się kładłam. Z czasem stawało się to nie do wytrzymania. Moje zdrowie sypało się jak przysłowiowy domek z kart. Jedna choroba goniła drugą. Nie mówiąc już o tym, że wszystko dziedziczyłam po przodkach tylko z wieloletnim, w stosunku do nich, wyprzedzeniem. W końcu dowiedziałam się od lekarzy, że to, co we mnie siedzi, to tykająca bomba i wcześniej czy później zaatakuje we mnie wszystko. Krótko mówiąc, miałam czekać na powolne umieranie z radością, że jeszcze szybko nie nadchodzi. Obłęd w ciapkach. Sama tego świadomość podcinała moje skrzydła na każdej linii, niszcząc całą nadzieję na lepsze jutro. Resztkami sił walczyłam o lepsze jutro „na jakiś czas”. To były paskudne lata. Jak zapewne się domyślacie, człowiek wówczas traci wszelka nadzieję na cokolwiek. I tak działo się i u mnie. Całe dnie, to było życie na przetrwanie. Oddawanie resztek sił po to, żeby kiedyś było mnie stać na leki na przedłużenie życia. Ciekawa perspektywa, jednak nikomu nie polecam przeżywać tego na własnej skórze. Ale jak to już wielokrotnie pisałam, nic nie dzieje się bez przyczyny. Człowiek, który tonie, brzytwy się nawet chwyta. Więc zaczęłam szperać, szukać, czytać. I pewnego dnia stało się. Jak już wiecie, z poprzednich mych wpisów zaczęłam zgłębiać tajniki „magicznych specyfików dla zdrowotności” oraz tajemnice funkcjonowania własnego ciała. Po prostu zaczęłam się uczyć więcej niż zwykle, poruszając wiele różnych dziedzin. Od rozwoju osobistego poczynając, przez zasady funkcjonowania podświadomości, nie pomijając nauki języka obcego, na zdrowiu kończąc. Więc, jak stara myśl głosi – kto szuka ten znajdzie, tak i u mnie się stało. Szukałam, a rozwiązanie, o dziwo, samo mnie znalazło. Pozostawiło na mojej drodze człowieka, który pomógł i mnie. I znów przyszła mi do głowy myśl „co wysyłasz, to do ciebie wraca”. Pod różną postacią i w momencie, którego się nie spodziewasz, ale wraca. I ostatnio doświadczam tego na co dzień. Moje życie staje się coraz bardziej magiczne i nieprzewidywalne. „Life is a mystery”, jak to śpiewa Madonna. Jej piosenka „Like a Prayer” stała się ostatnio moim hymnem. Hi hi, nie mówiąc już o tym, że w końcu ją rozumiem… Co też jest wielką magią dla mnie, zważając na to, że do niedawna każdy obcy język był dla mnie nieosiągalny. A to dlaczego, że totalnie głupio założyłam sobie, że na pewno nie mam daru do nauki języków. Okazało się to kompletną nieprawdą. Każdy może, jak tylko chce i uświadomi sobie swój własny potencjał. Ale to tylko taka mała dygresja. O tym pewnie też niedługo napiszę. 

Więc wracając do zdrowia mego. Ten wspaniały człowiek, a właściwe kobieta, otworzyła mi oczy na mój własny organizm. I tak poznałam się z wodą koralową. I to było spotkanie nie do opisania. Zaprzyjaźniłyśmy się z wodą tak bardzo, że teraz bez siebie żyć nie możemy. 

Zastanawiacie się pewnie, co takiego mam na myśli. Już staram się odpowiedzieć. Więc…

Jak już wspominałam moja dobra dusza, z którą nie wiedziałam się od wielu lat odezwała się do mnie pewnego dnia. I jak się później okazało, ściągałyśmy się myślami od jakiegoś czasu. Nie wiem czemu, ale bardzo często przydarzają mi się podobne sytuacje. Jakimś cudem wszechświat stawia na mojej drodze wspaniałych ludzi. 

Ta wspaniała duszyczka zaprosiła mnie na szkolenie. Szkolenie o zdrowiu, na które poszłam z dziką przyjemnością. I tam na miejscu doznałam szoku. Mówili o wariacjach zdrowotnych ludzi. Jedyne co mi wtedy przyszło do głowy, to „o matko, oni mówią o mnie!!!” Jestem książkowym przykładem jak można na własne życzenie samemu się zajechać, dosłownie i w przenośni. Byłam już wówczas na takim poziomie, że wiedziałam o czym oni wszyscy mówią. Dużo szperałam, poszukując informacji na podobne tematy. Na szkoleniu wszystko zaczęło mi się jednak układać w jedną całość. Postanowiłam spróbować i ja zmienić swoje życie na lepszy model. Byłam już na takim zakręcie, że nic nie traciłam. Pozostało tylko spróbować. I tak nic innego nie działało, więc nie miałam już nic do stracenia. Więc na początek poznałam się z żywą wodą. I to poznanie okazało się strzałem w dziesiątkę, początkiem pięknej przyjaźni. Zaczęłyśmy z ową wodą pomagać sobie wzajemnie. Ona mnie, a ja jej. Ona chce płynąć do ludzi, więc dzielę się tym z wami. A ja dzięki jej cudownym właściwościom zaczęłam w końcu stawać na nogi. Zaczęłam mieć po raz pierwszy od wielu lat energię do życia i siłę do pracy. To okazało się piękne, gdy cały stres związany z czekaniem na powolne umieranie odszedł do lamusa. Zaczęłam normalnie sypiać. Bez potwornych koszmarów. Okazało się, że można normalnie spać w nocy i wstawać wyspanym. Przestały mnie boleć stawy i mięśnie, co dokuczało mi okropnie, utrudniając moje życie na każdym kroku. Nieraz bywało tak, że wejście po schodach było dla mnie nie lada wyzwaniem. Kolejna rzecz, która się wydarzyła, to było totalne wyciszenie. W moim życiu nie brakuje różnych trudnych sytuacji. Co zrobiła woda? Wyciszyła moje emocje. Teraz w trudnej sytuacji nie działam nerwami, tylko umysłem. Nie znaczy to, że pozbyłam się emocji, one są, tylko przyjaźniej nastawione do mnie. Po kilku tygodniach zauważyłam, że moje nadciśnienie zaczyna się normować. Przestały mi wypadać włosy, które wcześniej gubiłam garściami. Przestały się rozdwajać paznokcie. Mało tego, zaczynają być coraz mocniejsze. Kolejną rzeczą, która się wydarzyła, to to, że zaczęły mi się goić nie kończące się wysypki, z którymi żaden lekarz od kilku miesięcy nie umiał sobie poradzić. Jedne znikały, a na to miejsce pojawiały nie się kolejne i kolejne. Teraz wszystko zaczyna się pięknie goić. Co jest dla mnie nie lada przyjemnością. No i wisienka na torcie – poprawiła się cera. Z ziemistej i przemęczonej, na jasną i przyjemną w dotyku. I jeszcze jedno WOW! Zaczęłam w końcu tracić na wadze, z czym walczyłam od wielu miesięcy, katując się morderczymi treningami, które nie dawały nic. Tyłam i tyłam, coraz mniej jedząc i coraz więcej ćwicząc. Jedyne co się działo wówczas, to było totalne osłabienie i coraz większa waga. 
Jak się okazało, miałam tak zakwaszony organizm, że nie radził sobie dosłownie z niczym. A przez tłuszcz próbował związać toksyny, które nie umiał wyrzucić. Efektem była coraz obszerniejsza tkanka tłuszczowa i zawirowania układu hormonalnego. I kolejny raz żywa woda przyszła z pomocą. Jak zaczęła wyprowadzać toksyny to i waga zaczęła spadać, i hormony przestały w końcu świrować. 
Teraz mam energię do życia i realizowania swoich pasji. Już wiem, co muszę zrobić, żeby w końcu sprowadzić mój organizm do normalnego funkcjonowania. Już wiem, co zrobić, żeby pokonać choróbska. Już wiem, jak zadbać o samą siebie. Jeszcze długa droga przede mną, bo jeśli ktoś zaniedbywał się przez lata to i czasu trzeba, by to wszystko odkręcić. Ale już teraz wiem dokąd zmierzam. 

W końcu zaczynam być sobą na nowo! I to jest piękne! Życie, to jednak jedna wielka zagadka…