środa, 23 września 2015

Serce matki…

fot. Ewa Kawalec


„Nie trzeba magii, by pokierować czyimś sercem. Serce radzi sobie samo i rzadko wybiera najłatwiejsze drogi.”

Margit Sendemo


            Jagoda pochodziła z biednej, wiejskiej rodziny. Nie znała luksusów. Od małego dziecka ciężko pracowała, pomagała rodzicom, walczyła o lepsze jutro. Skończyła szkołę zawodową. Była zdolna, lecz zasobność portfela jej rodziców nie pozwoliła na dalszą naukę. Musiała jak najszybciej pójść do pracy. Nie było innego wyjścia. Szarość codzienności wymagała od niej wielkiego poświęcenia. Szukała lepszego życia. Po skończeniu szkoły szybko znalazła pracę. Zaczęła pracować przy maszynie, w wielkim zakładzie produkcyjnym. To pozwoliło jej na zaspokojenie swoich drobnych wydatków. Resztę zarobionych pieniędzy oddawała rodzicom. Musiała… często brakowało im na jedzenie. Chciała się wyrwać z tej wsi. Miała dość wiązania końca z końcem ogromnym, nadludzkim wysiłkiem.
            W pracy poznała Mirka. Był przystojnym, ciekawym człowiekiem. Zakochała się. Różowe okulary miłości przysłoniły jej rzeczywistość. Nie widziała jego wad. Marzyła i księciu na białym koniu, który uwolni ją od ciężkiej pracy i beznadziejności życia. On świetnie się maskował. Nie przypuszczała, co ją czeka. Wierzyła, bo bardzo chciała wierzyć, że jej życie będzie kiedyś usłane różami.
            Szybko zaszłą w ciążę. Pobrali się… i różowe okulary zaczynały powoli opadać. Mirek okazał się tyranem. Potrafił pić całymi dniami. Jak wpadał w szał, tłukł naczynia, rozbijał okna. Bała się okropnie. W pracy te nie układało się najlepiej. Nie dawała rady pracować. Miała ogromne bóle głowy, które uniemożliwiały jej obsługiwanie maszyny, przy której pracowała. Często traciła orientację, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nikt jej nie wierzył, że źle się czuje. Uważano, że ze względu na ciążę symuluje, by pójść jak najszybciej na zwolnienie lekarskie. Jej mąż też tak myślał.
- Jesteś nierób. Symulantka. I myślisz, że ktoś się nad tobą zlituje….??? Głupia… Nie chce ci się robić! Nawet posprzątać i ugotować nie ma kto.
A ona cierpiała. Ból głowy był tak wielki, że obraz rzeczywistości stawał się zamazany. Często widziała rzeczy podwójnie lub za taką mgłą, że nie potrafiła odróżnić rzeczy od siebie. Ale zaciskała zęby i brnęła do przodu. Pewnego dnia w pracy zemdlała. Zabrała ją karetka. W szpitalu zaczęli robić badania. Ból głowy nie odpuszczał. Była jak w matni. Słowa lekarzy docierały do niej z wielkim opóźnieniem i waliły w jej głowie, jak dzwon Zygmunta. Nie wiedziała ani gdzie jest, ani co się z nią dzieje.
- Jestem w ciąży, resztką sił powiedziała lekarzom….
Badania wydawały się trwać wieki. Ból był tak silny, że błagała, by ktoś w końcu ulżył jej w cierpieniu. Skierowali ją na tomografię głowy. Badanie wykazało wielkiego guza mózgu. To był dla niej wyrok.
- Co ze mną teraz będzie, co będzie z moim dzieckiem… Strach ją paraliżował.
Konsultowali ją coraz to nowi lekarze. Z małego szpitalika, w jej rodzinnym mieście przetransportowano ją do kliniki do Krakowa. Tam postawiono ostateczną diagnozę. Guz mózgu, ale operowalny. Może przeżyć, ale pod warunkiem, że usunie ciążę. Żaden z konsultujących lekarzy nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za nią i za jej nienarodzone dziecko.
- Gdy pani zdecyduje się na aborcję, ma pani pięćdziesiąt procent szans na przeżycie, jeżeli tego pani nie zrobi, szanse pani i pani dziecka spadają do procent dziecięciu. Musi pani podpisać zgodę na zabieg.
To było dla niej okropne. Miała zabić własne dziecko, by ratować siebie??? Ale przecież oni mówią, że inaczej się nie da… co ja mam robić? Huczało jej w głowie. Lekarze naciskali.
- Pani Jagodo, nie mamy czasu. Nie może pani zastanawiać się nad tym wieli. Każda godzina jest na wagę złota. Im wcześniej tym lepiej, póki jeszcze są jakieś szanse… guz cięgle rośnie.
Uległa, podpisała zgodę, zabieg wyznaczono na kolejny dzień. Nie zmrużyła oka całą noc, rozmyślając o tym, czy dobrze zrobiła… Nie znalazła odpowiedzi. Chciała żyć… Ale chciała również, żeby żyło jej dziecko… Noc szybko minęła. Zdawało jej się, że to była tylko chwilka.
Następnego dnia pielęgniarki przewiozły ją na zabieg. Założono jej kroplówkę ze środkiem usypiającym. Kazali położyć się na fotelu. Ten ogromny fotel zapamiętała do końca życia. Położyła się tam, a serce nie dawało jej spokoju.
- Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego! Krzyczały emocje.
Jak oparzona skoczyła z fotelu, wyrwała kroplówkę.
- Nie! Nie zgadzam się. Nie dam zabić mojego dziecka! Niech się dzieje, co ma się dziać!
- Pani Jagodo, nie może pani!!!
- Nikt mi nie będzie mówił, co mogę, a co nie! Albo umrzemy oboje, albo przeżyjemy oboje!
I uciekła z sali…
Przez kolejnych kilka dni lekarze próbowali namówić ją do zmiany zdania. Nie dała się ruszyć. Jak mantrę powtarzała, że albo przeżyje, albo zginie z własnym dzieckiem. Główni specjaliści, który ją prowadzili odmówili operacji. Kilka tygodni leżała w klinice, czekając na cud. I cud się zdarzył. Do kliniki zawitał młody profesor. Przypadek Jagody bardzo go zainteresował. Postanowił ją poznać. Po rozmowie odkrył, że ona ma ogromną siłę do walki, że bardzo chce żyć. Ujęło go to. Postanowił, że jej pomoże i całą odpowiedzialność za powodzenie operacji weźmie na siebie. Po tygodniu dodatkowych badań zaczęto przygotowywać ją do operacji. Jagoda miała wielkie wątpliwości. Wiedziała, że dziesięć procent szans, to żadne szanse, ale trzymała się tych kilku procent jak tonący brzytwy. Powoli godziła się z wizją śmierci… Poprosiła, by przed operacją odwiedzili ją rodzice. Chciała się pożegnać. Podziękować za wychowanie. Mogła już się więcej nie obudzić. Ale serce podpowiadało jej, że tak właśnie musi zrobić. Że musi poddać się operacji i walczyć do końca o siebie i swoje dziecko.
Nadszedł czas dokonania wyroku. Pamięta ten dzień, jak przez mgłę… Przyjechali rano, zapakowali ją na inne łóżko, przewieźli na salę operacyjną. Pamięta, jak podpinali do niej jakąś aparaturę, zastrzyk i te ogromne światła na suficie… zasnęła…
            Gdy się ocknęła, zobaczyła przy swoim łóżku matkę. Płakała. Jagoda żyjesz! Twoje dziecko też! Lekarze mówią, że będzie dobrze. Wyzdrowiejesz, wszystko się udało.
Dowiedziała się, że operacja trwała dwanaście godzin. Byłą bardzo ciężka. Ale i ona i jej dziecko walczyli dzielnie. Po zabiegu jeszcze długo nie mogła dojść do siebie. Jak lekarze przychodzili na obchód nie wiedziała, czy jest ich trzech, czy sześciu. Czy lampy na suficie są dwie, czy cztery. Mózg płatał jej straszne figle.
- To minie Pani Jagodo. To minie… Teraz musi pani odpoczywać. Powiadali lekarze.
Najważniejsze było to, że minął ten potworny ból głowy, że żyją ona i jej dziecko…
Nic innego nie miało znaczenia w tej chwili. Rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Musiała być pod stałym nadzorem lekarzy. Mimo, że operacja się udała, nikt do końca nie potrafił przewidzieć, jak to wszystko wpłynęło na ciążę. Nadal wszystko mogło się wydarzyć…
To czekanie, ciągłe leżenie w łóżku wydawały się nie mieć końca. Jagoda bardzo wierzyła w to, że jej nienarodzone dziecko ma taką samą siłę do walki i chęć do życia, jak ona.
Nadszedł czas rozwiązania…. Wszystko poszło wspaniale. Urodziła zdrowego, silnego syna. Dała mu na imię Wiktor – zwycięzca. Jej radość nie miała końca… Po roku od jej operacji o niej i Wiktorze powstała praca doktorska jednego z lekarzy. Okazało się, że operacje tego typu udają się raz ma milion przypadków. To był jakiś cud…
Dziś Wiktor jest już dorosłym mężczyzną. Z matką łączy go jakaś cudowna więź. Swoją historię zna z opowiadań rodzinnych. Do dziś jest pod wielkim wrażeniem odwagi matki. Odwagi, dzięki której żyje i on i ona. Nie każde serce jest zdolne do tak wielkiego poświęcenia…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz