poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Koleje losu

fot. Luka Kwiatkowsky


„I wszyscy powtarzają: takie jest życie. 
I nikt nie pamięta, że życie jest takie,
 jakie sami zbudujemy.”
Małgorzata Musierowicz


            Gdy miała szesnaście lat, zaszła w ciążę. Była straszna awantura. Rodzice nie chcieli jej znać, wypędzili z domu…
Jak ona się wtedy bała. W jednej chwili straciła marzenia, młodość, szansę na dalszą edukację i rodzinę. Nie wiedziała co będzie z nią i jej nienarodzonym dzieckiem.
Jej chłopak okazał się odpowiedzialnym człowiekiem, był od niej starszy o osiem lat.
- Nie przejmuj się – powiedział wtedy. Jakoś sobie damy radę. Będziemy mieć dziecko, musimy być silni. Wszystko się jakoś ułoży.
Wyjechali do obcego miasta. Pobrali się. Zamieszkali tam. Urodził się Wojtuś, potem Jadzia, Monika, Paweł, Ewa. Dobrzy ludzie zawsze im pomagali. A to dostali ubranka dla dzieci, a to wózek, a to zabawki. Jakoś było. Jej mąż zarabiał na życie, ona… poświęciła się. Dla dzieci… Zrezygnowała z marzeń, pragnień. Jej jedynym celem było zapewnienie domu dla rodziny. Każdy dzień wyglądał tak samo. Rano śniadanie, poranna toaleta, pranie, prasowanie, sprzątanie, gotowanie, zajmowanie się dziećmi. Każde było inne. Każde miało inne potrzeby. Najpierw były małe. Wymagały ciągłej uwagi, potem rosły… i koszty utrzymania też.
- Na co ty tyle pieniędzy wydajesz? Przecież ja na to wszystko nie urobię – wypominał ciągle jej mąż.
- Jakie nowe buty dla Wojtka, przecież dopiero kupowałaś!
- Wyrósł…
- Już? Ty chyba oszalałaś.
- Weź się w końcu do roboty, ja całymi dniami haruję, to ty przynajmniej mogłabyś w domu posprzątać, tyle masz do roboty – mawiał, jak niechcący zostawiła na stole okruchy po chlebie.
- Oszczędzaj wodę. Czy naczyń nie można umyć w misce? Musisz dzieci codziennie kąpać? Przecież przez ciebie w końcu pójdziemy z torbami.
I tak żyła, uważając na okruchy, myjąc naczynia w misce i oszczędzając każdy grosz. Maż i tak nigdy nie był zadowolony… Kochała dzieci. Zrobiłaby dla nich wszystko. Nie znała innego życia, niż to, które miała. Szkoły nie skończyła. Ciąża… wiadomo, musiała przerwać. Potem nie było już na to czasu.
- Mamo, ja nie chcę mleka.
- Mamo, a Paweł mnie bije.
- Mamo, chcę pić.
Potrzebom dzieci nie było końca. Wstawanie, odprawianie do szkoły, odrabianie lekcji, karmienie maluchów, usypianie. I tak całymi dniami. Czasem nie wiedziała, który jest dzień tygodnia, tak bardzo jej życie zlewało się w jedną, szarą całość. Tak się starła, żeby nie bałaganiły.
- Musicie po sobie sprzątać. Przyjdzie tato zmęczony i będzie się złościł. Szybko pozbierajcie zabawki do pudełka.
Jak mąż wracał z pracy, dzieci musiały być cicho, dom posprzątany, obiad ugotowany. Wiadomo, ciężko pracował, potrzebował odpocząć. Ona przecież tylko siedzi w domu. Nie liczyło się to, że by sprostać wszystkim obowiązkom musiała wstawać codziennie o piątej rano, a kładła się po północy. Nie mogła mieć żadnych potrzeb. Nie zasługiwała. Usunęła się w cień. Czuła, że nic nie znaczy. Nie zasługuje na nic lepszego. Była całkowicie zależna od męża.
- Zasłużyłam sobie na to. Mogłam wtedy, w wieku piętnastu lat pomyśleć – czasem przychodziło jej do głowy przed snem. Ogarniał ją coraz większy smutek. Z czasem przestała się uśmiechać, stawała się coraz bardziej nieobecna.
Ale dzieci dawały jej siłę. Walczyła o to, by dobrze się uczyły. Wtedy na chwilę zapominała o sobie. Ona zawsze chciała zdać maturę, dostać dobrą pracę, rozwijać się. Nie wyszło. Może chociaż dzieciom się uda…
Często przed snem marzyła, że kiedyś będą wielkimi ludźmi. Że nie pozwoli, by któreś z nich popełniło jej błędy.
Mieszkali w dużym mieście. Z uwagi na wielodzietność mogli liczyć na pomoc. Dzieci po lekcjach, chodziły na dodatkowe zajęcia. Przyuczała ich do sprostania obowiązkom domowym. Uważała, że tak trzeba. Ona, jak wyszła za mąż, nie miała i niczym pojęcia, nie potrafiła wtedy nawet gotować, za co ciągle obrywała po głowie. Musiała się wszystkiego uczyć sama.
Gdy podrośli, przestała być ciągle potrzebna. Miała w końcu trochę więcej czasu dla siebie. Zaczęła wracać do marzeń z młodości. „Chcę się uczyć, chcę pracować.” Podpowiadało jej serce. Kiedyś opowiedziała swoją historię Wojtusiowi, jak nie chciał odrabiać lekcji.
- Mamo, to dlaczego nie zaczniesz się uczyć? Nas zawsze motywujesz do tego byśmy nie zmarnowali życia. Ty też możesz zadbać w końcu o siebie. My już sobie często sami radzimy. Przecież są szkoły dla dorosłych. Powiedział jej wtedy.
No właśnie. Dlaczego…? Może warto zacząć… Muszę porozmawiać z mężem…
- Oszalałaś? W tym wieku, kto cię do szkoły przyjmie? Kto za to zapłaci?
- Darek, powiedziała do męża, przecież ty teraz dostałeś awans, a dzieci będą potrzebować coraz więcej. Przecież trzeba będzie pomóc im kiedyś wejść w dorosłe życie. Pamiętasz, nam nigdy nikt nie pomógł. Pamiętasz, jak wtedy było nam ciężko? Jak skończę szkołę, to będę mogła iść do pracy. Z dwóch pensji będzie nam łatwiej.
- A kto zajmie się domem i dziećmi?
- Poradzę sobie, dzieci już nie potrzebują tyle uwagi jak wcześniej. Wracają do domu dopiero popołudniu. Proszę, pozwól mi iść do szkoły.
Wtedy do pokoju wszedł Wojtuś.
- Tato, zgódź się. Mama dla nas wszystko poświęciła. Pozwól jej w końcu zrobić coś dla siebie.
- No dobrze. Spróbuj, jak tak bardzo tego chcesz.
I zaczęła się uczyć.
- Co ty poszłaś do szkoły? Ale jesteś głupia. Jakby mnie mąż całe życie utrzymywał, to nie robiłabym nic. Po co.
- No tak, jak myśmy się uczyły, to ty rodziłaś dzieci. Powtarzały jej pseudo koleżanki, które ledwo skończyły szkołę zawodową. Śmiejąc się z niej za jej plecami.
Było jej strasznie wstyd. Bała się, że może nie dać rady. Koleżanki nie dodawały jej odwagi.
Postanowiła nie poddać się. Dla dzieci. Brnęła do przodu.
Dzieci pomagały jej się uczyć. Zdała maturę. Znalazła pracę. Zaczęła się znowu uśmiechać. Darek docenił to. Nie wierzył, że sprosta temu wyzwaniu. Ich relacje na nowo stały się serdeczne. Dzieci do dziś podziwiają tą wielką odwagę matki. Wiedziały, ile wyrzeczeń ją to kosztowało. Do dziś są kochającą się rodziną. I mimo, że ich drogi się rozeszły, dzieci wyfrunęły z gniazda, założyły swoje rodziny, wracają do rodzinnego domu, który z takim oddaniem stworzyła im matka.


niedziela, 30 sierpnia 2015

Wielka moc marzeń

fot. Ewa Kawalec
„Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. 
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.”
Johan Wolfgang Goethe


- Masz iść na studia prawnicze!
- Mamo nie pójdę! Nigdy nie będę prawnikiem.
- Pójdziesz, bo my z ojcem ci tak każemy.
- Nie, nie będę prawnikiem, nigdy, mówiłem ci już.
- Kim ty jesteś, żeby z nami dyskutować. Jesteśmy twoimi rodzicami i wiemy, co jest dla ciebie najlepsze.
- Studia prawnicze nie są dla mnie, chcę być informatykiem.
- Chyba zwariowałeś!!! I będziesz całymi dniami naprawiał jakieś graty, za marne pieniądze? Nigdy!!
- Mamo, już postanowiłem.
- Jeśli tak, to radź sobie sam. Jak nie złożysz dokumentów na prawo to ani grosza od nas więcej nie dostaniesz. Zrozumiałeś.
- Tak. Sam sobie poradzę, bez waszych pieniędzy.
- Taaak???? Zobaczymy! Niedługo wrócisz do domu z płaczem.
To była jego ostatnia rozmowa z rodzicami przed wyjazdem. Nie przyznał się wtedy, że dostał się na wydział informatyczny, do Krakowa. Trzysta kilometrów od rodzinnego miasta. Nie miał siły dalej prowadzić tej rozmowy. Nie miał wyjścia. Jak chciał realizować swoje plany, musiał o to zadbać sam. Jeszcze nie wiedział wtedy skąd weźmie kasę. Nic nie wiedział. Nie miał planu, nie miał pieniędzy, nie miał gdzie się zatrzymać. Krakowa też nie znał. Wiedział tylko jedno – będzie informatykiem.
- Masz Filip. Powiedziała mu starsza siostra w dzień wyjazdu, podając mu małe zawiniątko.
- Co to jest.
- Weź, to tak na początek. Musisz gdzieś się zaczepić, nie masz pracy. Tylko nie mów proszę rodzicom. Będę trzymać za ciebie kciuki. Jestem z ciebie dumna. Ja nigdy nie miałam odwagi im się sprzeciwić. Zawsze musiałam robić to, czego ode mnie wymagali. Trzymaj się młody.
- Dzięki siostra. Odwdzięczę się, jak będę mógł.
- Nic już nie mów, powiedziała ze łzami.
- Radź sobie młody. Będę myślami z tobą.
- Dziękuję. Do widzenia.
Za godzinę wsiadł do pociągu, do Krakowa… Siostra miała mały salon fryzjerski, ufundowany przez rodziców i mieszkanie. Kochała Filipa. Zawsze podziwiała jego siłę woli. Wiedziała, że musi mu pomóc.
I tak zaczął swoją pierwszą, samodzielną podróż życiową. Pieniądze od siostry pozwoliły na wynajęcie małej klitki na poddaszu, w której mieściła się zaledwie szafa i jego łóżko. Znalazł pracę, w telemarketingu. Tam nikt nie chciał pracować. Za dużo nerwów. Filip wiedział, że nie ma wyjścia. Albo będzie pracował, albo nie będzie miał co jeść. Na początku nie szło mu najlepiej, ale po miesiącu zaczął zdobywać pierwsze kontrakty. Praca umożliwiała mu naukę. Wiedział, że musi być silny. Musiał udowodnić rodzicom, że da rady. Po sześciu miesiącach został kierownikiem grupy sprzedażowej. Pracował jak wariat, bez wytchnienia. Praca, nauka, dom, praca, nauka, dom… I tak w koło. Nie zawsze starczało mu pieniędzy. Studia kosztowały. Nie dojadał, nie dosypiał. Walczył. Pewnego dnia wyczuł, że coś jest nie tak z jego zdrowiem. Był coraz słabszy. Nie potrafił się skupić. Zdecydował się na wizytę u lekarza.
- Ma pan powiększone węzły chłonne. Musimy zrobić badania. Usłyszał.
- Co mi jest panie doktorze?
- Nie mogę panu teraz nic powiedzieć, zobaczymy. Najpierw muszę zlecić panu badania.
Okazało się, że jest poważnie chory. Wycieńczony organizm przestał się bronić. Zaatakowały przeciwciała. Czekało go długie i kosztowne leczenie.
- Jak ja sobie poradzę? Pomyślał.
- Może rodzice mieli rację, wrócę do nich z płaczem… Nie, nie poddam się!!! Nigdy.
I walczył. Czasem było tak, że nie wykupił leków, nie miał kasy… A przecież musiał coś jeść. Były dni, że nie był w stanie podnieść się z łóżka. Wtedy myślał, że dalej nie da rady. Ale nie poddał się. Po roku leczenia wygrał z chorobą. Nawet nie wiedział ile ma w sobie siły. Skończył studia z wyróżnieniem. Praca, którą wykonywał dała mu doświadczenie handlowca. Nauczył się kierować ludźmi. Wspaniale motywował. Jego grupa podpisywała najwyższe kontrakty. Wiedział, że jak on dał radę, to inni też to zrobią.
Pewnego dnia zadzwoniła do niego siostra.
- Filip przyjedź proszę. Mama jest bardzo chora… Wiesz, ona zawsze była zawzięta, myślała, że sobie nie poradzisz, że musi cię prowadzić za rękę. Teraz jest z ciebie bardzo dumna, ale duma też nigdy jej nie pozwoliła przyznać się do błędu. Przyjedź proszę. Ona cię potrzebuje…
Pojechał, telefon siostry bardzo go poruszył. Pogodził się z mamą. Pierwszy raz, w szpitalu, po tych wszystkich latach, ze sobą rozmawiali.
- Kocham cię Filip. Teraz wiem, że bardzo cię skrzywdziłam. Że twoja pasja była prawdziwa. O mały włos nie zniszczyłam ci życia. Przepraszam… Powiedziała ze łzami w oczach.
- Ja ciebie też kocham mamo…
I tak poznali się na nowo. Filip został w rodzinnym mieście. Założył firmę, prowadzi szkolenia, jest ceniony w całej okolicy. Wydał książkę. Podróżuje po całym świecie. Jest szczęśliwy. Mimo ogromnego wysiłku – konsekwentnie realizuje swoje marzenia.
Mama po kilku latach leczenia, również , tak jej kiedyś on, wygrała z chorobą. Teraz wraz z ojcem i siostrą wspierają go jak tylko mogą. Są z niego ogromnie dumni. Pamiętają, że przez swoje ambicje kilka lat temu o mały włos nie stracili syna. Teraz są pewni, że Filip jest silny, mądry, że zawsze sobie poradzi. Niezależnie od tego, jak jego życie dalej się potoczy…



sobota, 29 sierpnia 2015

Siła przeszłości

fot. Ewa Kawalec




„Można zamknąć oczy na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia”
Stanisław Jerzy Lec





Paweł żył jak każdy. Miał pracę, małe mieszkanko, rodzinę. Wiódł na pozór spokojne życie. Walczył o byt, kasę na rachunki i życie. Wiązali koniec z końcem. Czasem udawało się zdobyć dodatkowe pieniądze, ale ciągle było pod górkę. Nigdy nie miał łatwo.
Pracował. Zawsze wkładał duszę, w to co robił. Chciał być perfekcyjny w tym co robi. Walczył o uznanie, znajomych, o wszystko, co miał w życiu. Nic jakoś nie chciało samo, łatwo przyjść. Był niezwykle ambitny. Pracował w małej firmie. Często podejmował się dodatkowych rzeczy, nie oczekiwał za to zapłaty. Czuł, że trzeba tak robić. Nie bardzo wiedział dlaczego… Gdy ktoś mu dziękował, jakoś był wtedy silniejszy. Im więcej go chwalono, tym więcej brał na siebie. Nie przekładało się to niestety na podniesienie stopy życiowej.
- Kiedy w końcu wrócisz do domu o normalnej porze? – Pytała żona.
- Już nawet w weekendy się mało widujemy. Ciągle pracujesz, albo myślisz o pracy. A ja…?
Wściekał się. Czy ona nie widzi, że muszę tak, że mam dużo pracy. Czemu tego nie chce zrozumieć. Przecież teraz wszyscy mnie lubią, w końcu mnie doceniają, myślał. I wracały wspomnienia….
- „Po co ty się urodziłeś? Przez ciebie zmarnowałem swoje życie. Miało być pięknie, miała być świetna praca, ale pojawiłeś się ty!”
Wspomnienia wracały do niego jak bumerang…
Ojciec nigdy go nie akceptował, poniżał. I jak pił i jak był trzeźwy. Nigdy nie usłyszał od niego dobrego słowa. Choć starał się jak mógł, żeby w końcu zasłużyć na jego uznanie.
Pamiętał, jak mu odbijało, brał nóż i ganiał za nim, jego rodzeństwem i matką. Matka miała najgorzej. Poniżał ją zawsze, bił, zastraszał. Paweł widział to od dziecka. Był wtedy taki bezsilny, taki mały i taki wściekły. Tak się bał, że inni się o tym dowiedzą. Ukrywał swoją tajemnicę. Bo przecież nikt mu nie uwierzy. Ojciec dla obcych zawsze był wspaniały. Każdy go cenił. Jak dobrze to pamięta… Trzeba było schować uczucia na dno serca. Nie czuć, nie ufać, nie mówić… Teraz ma uznanie, bo jak pracuje, to ma wartość. Wierzył, że tylko dlatego inni go akceptują. Przecież on sam, bez pracy nie znaczy nic…
W domu był najstarszy. Wiedział, że musi chronić matkę i siostry przez ich wspólnym tyranem. Jak stał się silniejszy zaczął walczyć z ojcem. Bronił kochanych bliskich. Wzywał policję. Matka tego nigdy nie zrobiła. Uważała to za zdradę. Była pewna, że to nic takiego, że inni mają gorzej, że tak właśnie wygląda normalne życie. Że to ona jest wszystkiemu winna. Jakby lepiej dbała o dom, jakby więcej pracowała, byłoby dobrze.
Paweł kochał matkę. Zawsze pomagał jej w obowiązkach. Jak tylko mógł, wspierał ją w pracy. Stawał się małym dorosłym powiernikiem jej problemów. Zawsze miał dobre serce. Kochał…
Nigdy się nie skarżył. Ale też nigdy nikogo nie zapraszał do domu. Wstydził się.
Bardzo dobrze się uczył. Przecież nie mógł dokładać matce problemów. Czuł się winny. Przecież, jakby się wtedy, przed laty nie urodził, nigdy nie wyszłaby za tego tyrana. Codziennie rano wstawał do szkoły. Gdy przychodził do domu, ciężko pracował, zajmował się siostrami, gotował, sprzątał, pracował w obejściu. Uczył się, gdy wszyscy poszli już spać… Uwielbiał czytać. Wtedy chociaż na chwilę zapominał o codzienności. Nieraz czytał całą noc…
Skończył studia, ale nigdy nie szukał pracy w swoim zawodzie. Nie był dość dobry – powtarzał sobie. Znalazł ofertę – zakład stolarski. Dostał się. Swoje ambicie schował do kieszeni. Zarabiał, mógł wziąć kredyt i kupić małe mieszkanko… zostawić przeszłość za sobą.
Kilka lat później poznał Agnieszkę. Było im dobrze razem, oboje nie wiedzieli czemu. Pokochali się. Paweł dbał o żonę, jak o matkę. Postanowił, że nigdy nie będzie taki jak ojciec.
Ciągle myślał, że nie jest dla Agnieszki dość dobry, że jak nie utrzyma rodziny, nie zapewni jej bezpieczeństwa, ona przestanie go kochać. Cały czas musiał sobie udowadniać, że coś znaczy…
I pojawiły się problemy. Praca zawładnęła nim całym. Zapominał o rodzinie. Już nie dogadywali się z żoną jak dawniej. Żyli obok siebie.
- Co się z nami dzieje Paweł, zapytała pewnego dnia.
- Co z nami, naszą miłością? Czemu się od siebie oddaliliśmy?
Nigdy nie wspominał Agnieszce o swojej przeszłości. Ale tego dnia coś nim pękło. Zaczął mówić…
- Agnieszka, ja nie jestem ciebie wart, nikogo nie jestem wart…
- Paweł, ja cię kocham! Takiego jakim jesteś. Nie musisz mi niczego udowadniać. Po prostu ze mną bądź. Razem pokonamy wszystkie problemy. Musisz w siebie uwierzyć. Jesteś bardzo mądrym, wspaniałym człowiekiem. Ujęła mnie twoja dobroć i miłość. Nie musisz przede mną udawać kogoś, kim nie jesteś. Bądź sobą. Proszę cię. Potrzebuję cię. Bez ciebie nie potrafię żyć.
Zamarł. Nigdy nie wierzył, że ktoś może kochać go tak za nic, za to kim jest. Przecież wspomnienia zawsze mówiły mu, że nie znaczy nic…
- Pamiętaj, jesteśmy tym, kim myślimy, że jesteśmy. Powiedziała mu wtedy.

To było kilka lat temu. Tą rozmowę zachował w pamięci do dziś. Zaczął walczyć o siebie. Uwierzył, że może. Zmienił pracę, robi to co lubi. Jest szczęśliwy. Agnieszkę kocha nad życie Już nie musi nikomu udowadniać, że jest coś wart. Wie, że może być kochany bezinteresownie, nie musi się dla nikogo zmieniać. Jest po prostu sobą. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Dam radę

fot. Ewa Kawalec

„- Dam radę!
- A jak nie?
- Dam!
- A jak nie?
- Dam!
- A jak się przewrócę?
- To wstanę!
- A jak nie wstanę?
- To sobie poleżę.”
Jacek Walkiewicz



Piotrek zawsze w życiu miał, to co chciał. Kosztowało go to wiele pracy i wyrzeczeń, ale radził sobie. Prowadził firmę. Zaczynał od zera, od budki z hot-dogami. By założyć firmę, musiał wziąć duży kredyt. Latami go spłacał. Interes szedł raz lepiej, raz gorzej. Nieraz były miesiące, w których pożyczał na opłaty. Ale nigdy się nie poddawał. Gdy budka przestała przynosić dochody, przychodził mu do głowy nowy sposób na biznes. Były kebaby, frytki, mały sklep spożywczy, potem pizzeria. Żadne problemy nie były w stanie go zniszczyć. Gdy dopadał go kryzys, miał jedno w głowie. „Muszę wymyślić coś nowego. Rynek się zmienia, ja muszę się dostosować. Jak nie będę się rozwijał, nie utrzymam się” – zawsze powtarzał sobie w duchu. Miał wielu znajomych, ale tak naprawdę nie miał przyjaciela. Wszyscy dookoła zazdrościli mu sukcesu. Bezrobocie… Tylko nikt nie brał pod uwagę tego, że on ciężko pracuje na to co ma, a reszta przygląda się i czeka, aż pieniądze same do nich przyjdą.
Ciągle słyszał:
- A co tobie?
- Masz kasę.
- Co ty możesz wiedzieć o problemach.
- Jakbyś nie miał na chleb, to zobaczyłbyś co znaczy życie.
Starał się nikomu nie wchodzić w drogę, szanował każdego. Ale tak naprawdę zawsze był sam. Zawiść ludzka czasami przynosiła mu wiele problemów.
Pewnego ranka zadzwonił telefon.
- Dzień dobry. Pan Piotr Kownacki?
- Tak o co chodzi?
- Jan Wrzesień, Izba skarbowa.
- W tym tygodniu przyjeżdżamy do pana na kontrolę – usłyszał.
I zaczęło się. ZUS, Sanepid, skarbówka i tak w koło. Każdy przyjeżdżał z zamysłem znalezienia nieprawidłowości. I tak bywało, to dostał karę za nieodpowiedni stół, to za niewłaściwie wydaną fakturę na 20 złotych. Trwało to około roku. W końcu stało się nie do zniesienia. Nie dam już więcej rady. Przez te ciągłe kontrole nie mogę prowadzić firmy. Tłukło mu się w głowie. W końcu któryś z kontrolerów powiedział:
- Ktoś musi pana bardzo nie lubić…
- Czemu? - Zapytał zdumiony.
- A nie przyszło panu do głowy, dlaczego tak pana ciągle kontrolują?
- Donosy? Zaświtało mu w głowie. Kto, dlaczego, za co? Nie miał pojęcia.
No tak, przecież wszyscy w koło zawsze mi zazdrościli. Nawet jak przyjmował kogoś do pracy, zapewniał mu warunki najlepsze, jakie mógł, słyszał:
- Dwa tysiące złotych mi płaci, a sam jeździ BMK-ą.
No tak jeździł BMK- ą. Zawsze o tym marzył. I jak mógł ją kupić, to to zrobił. Ale nigdy nie było tak, żeby dorabiał się na krzywdzie innych.
Ten rok kosztował go wiele nerwów, ale każde doświadczenie uczy. Wiedział już dobrze, czego musi dopilnować. Świetnie orientował się w przepisach. W końcu kontrole się skończyły. Nikt nie stwierdził większych nieprawidłowości. Stanął na nogi. Interes znów zaczął przynosić niezłe dochody. Otworzył sieć restauracji. Pracował dużo, nie zawsze zjadał ciepły posiłek, sypiał po kilka godzin. Nie było czasu, był ambitny. Wszystkiego musiał osobiście dopilnować. Pewnego dnia zasłabł. Ocknął się w szpitalu.
- Gdzie ja jestem, zapytał pielęgniarki.
- W szpitalu, miał pan zawał.
- Jak to zawał? – Zapytał.
- Proszę się nie denerwować. Musi pan teraz odpocząć. Zaraz do pana przyjdzie lekarz.
- Ja nie mogę chorować, co z moją firmą?
- Proszę o tym teraz nie myśleć. Odpowiedziała pielęgniarka i wyszła.
Diagnoza była dla niego jak wyrok.
- Jak pan nie odpuści, to pewnego dnia nie zdążą pana dowieźć na czas. Musi pan to w końcu zrozumieć. Powiedział lekarz. Czeka pana długie leczenie i rehabilitacja. Nie wolno się panu denerwować. W pracy będzie musiał ktoś pana zastąpić. Nie ma ludzi niezastąpionych. A zdrowia żadne pieniądze panu nie wrócą. Musi pan odpocząć.
- No tak, i co ja teraz zrobię pomyślał. Leżenie w łóżku doprowadzało go do szału. Zawsze był aktywny, zawsze o coś walczył. I nagle pustka… Całymi dniami leżał, wpatrując się w sufit.
Świat mu się zawalił. Nie znał innego życia poza pracą.
- Czemu pan jest taki smutny? Zapytała kiedyś jakaś dziewczyna.
- To wyrwało go z letargu. Kto to jest, czemu mnie wkurza? Nie widzi, że nie chce mi się żyć?
- Jestem Ewa, dzień dobry.
Ujęła go swoim uśmiechem. I tak zaczęli rozmawiać. Okazało się, że ona od dawna go obserwowała. Leżał na sali z jej dziadkiem, którym się opiekowała. Nie wiedziała, czemu nigdy z nikim nie rozmawiał, nikt go nie odwiedzał. To musi być bardzo nieszczęśliwy człowiek – myślała. Ale czemu, jest młody, całe życie przed nim.
Dla Piotra Ewa była pierwszą osobą, która była szczera. Jak rozmawiali, wydawało mu się, że znają się od lat. Nie oceniała go przez pryzmat jego firmy. Nie zazdrościła. Po prostu była sobą.
Zaprzyjaźnili się.
Kilka miesięcy później pobrali się. Ewa do dziś jest dla niego wielkim wsparciem. Piotr zrozumiał, że każdy człowiek potrzebuje kogoś bliskiego. Nie zawsze da się samotnie walczyć z przeciwnościami.
W końcu zaczął dbać o siebie. Wygrał z chorobą. Ewa pokazała mu, że oprócz pracy jest jeszcze inne życie, piękniejsze, z pasją i zabawą. Firma przetrwała. Nadal nieźle prosperuje. Przynosi spore dochody. A Piotr nadal ma w głowie „Dam radę!” Ale już nie sam…



środa, 26 sierpnia 2015

Jak poznałam moją mamę.



Była sobie raz pewna, zbuntowana nastolatka. Zawsze musiała mieć racją. Nie cierpiała, jak ktoś mówił jej co ma robić. Chciała zawsze, by wszystko było po jej myśli.
- Ostrożnie. Uważaj, nie tak szybko – powiadała mama.
- Uspokój się i ogarnij.
Nastolatka zawsze próbowała sama. Walcząc z każdym, kto próbował jej w tym przeszkodzić. Potrafiła nie raz zrobić karczemną awanturę, walcząc o swoje ja. Mama przyglądała się i milczała. Czasem płakała po cichu z bezsilności, bo do nastolatki nic nie docierało. Ona starsza, zawsze stonowana, poukładana i ta wariatka, co ciągle pakowała się w nowe kłopoty. Tak naprawdę wtedy w ogóle nie mogły się dogadać.
Ale mama zawsze trwała, czasem z boku, ale była. Słuchała i wspierała.
Nie miała lekkiego życia. Czasem ją wszystko przerastało, obowiązki, praca zawodowa i schemat własnej matki, którego nie chciała powtarzać.
Wprost nigdy z nastolatką nie rozmawiała. Ale… pół - słowa mówią wiele. Nie musiała wszystkiego tłumaczyć. Młoda, choć głupiutka wtedy, rozumiała…
Mama zawsze, nie przyznając się do trudności, zaciskała zęby i brnęła do przodu. Nigdy się nie skarżyła, nie użalała nad sobą. Skąd miała tyle siły? Nastolatka nigdy nie wiedziała.
- Mamo dlaczego zawsze robiłaś to, czego chcieli inni? – spytała ją po latach.
- A spróbowałabyś się sprzeciwić…
Nie musiała mówić nic więcej…
Gdy młoda wydoroślała i opuściła ognisko domowe, zawsze dzwoniły do siebie. Jakoś tak, po prostu żeby się usłyszeć. Mama tylko pytała: co słychać? Córka nie zawsze chciała się przyznawać do problemów. Żeby jej nie martwić.
I nagle mama przyjeżdżała do niej, z samochodem pełnym węgla i wałówą.
- Skąd wiedziałaś, że nie mamy opału? Przecież nic ci nie mówiłam.
- Serce matko wiedziało – odpowiadała.
- Mamo mam dość, nie chcę dalej… chcę wszystko rzucić!
- Nie szkoda tych lat? Pomyśl…. – odpowiadała ze spokojem, więcej nie komentując.
- I co postanowisz?
- Nie wiem mamo. Muszę pomyśleć.
- Też bym tak zrobiła - mówiła, jak młoda powiedziała, jaką podjęła decyzję…


I zawsze jest i trwa, pomaga w każdej trudnej sytuacji. Zawsze oddana, kochająca wszechwiedzącym sercem matki. 

wtorek, 25 sierpnia 2015

Jak zostałem poliglotą.

fot. Ewa Kawalec




„Prawdziwy wojownik to jest ktoś, kto mierzy się sam ze sobą. Jak pokonasz sam siebie, to już nikt ci nie stanie na drodze.”
Jacek Walkiewicz



Miał osiem lat, gdy zmarł mu ojciec. Nie mógł sobie wtedy poradzić z bólem. Tak bardzo go brakowało. Kochany tatuś. Czemu odszedł? Czemu on? Czemu mnie zostawił?
I obraził się wtedy na los. Nie chcę takiego świata, który zabiera mi bliskich!!! Myślał wtedy. Trwał w bólu i rozpaczy przez dwa lata. Nie mógł się śmiać, bawić, uczyć. Wszystko tak bardzo przypominało wtedy tatę…
Mama była młodą kobietą. Wyszła drugi raz za mąż. Na początku wydawało się, że będzie świetnie. Ojczym bawił się z nim, zabierał go do lasu, na ryby, czasem wyjeżdżali na wspólne wakacje. Pewnego dnia usłyszał:
- Będziesz miał brata. Cieszysz się?
- Jak to brata? Zapytał.
- Mama spodziewa się dziecka. Będziesz miał brata. Powtórzył ojczym.
I cudowny czar prysł jak bańka mydlana. Zapomnieli o nim. Liczył się teraz tylko jego brat. Ciągle o nim rozmawiali, planowali, gdzie urządzą mu pokój. Cieszyli się. O Marku… zapomnieli.
Po kilku miesiącach przyszedł na świat Olek, potem urodziła się Ela i Michał.
- Zejdź mi z drogi! Usłyszał pewnego dnia.
- Nie jesteś moim dzieckiem. Przygarnąłem cię, bo musiałem. Teraz mam swoje prawdziwe dzieci.
Matka na to nie zareagowała.
- Marek, mówiła, wiesz, on nas utrzymuje. Dzięki niemu mamy za co żyć. Nie dałabym sobie rady sama po śmierci ojca, jakby nie on. Doceń to.
Z dnia na dzień było tylko gorzej. Dzieci ojczyma były jego oczkiem w głowie. Marek, zbędnym balastem…
- Ile ja muszę wydawać na te twoje książki!! A można za to było kupić samochód dla Michała. Mawiał.
- I znowu zniszczyłeś buty? Jak ty chodzisz. Czemu to ja muszę cię utrzymywać?
Wtedy zrozumiał, że to nie jest już jego dom…
Lubił się uczyć i czytać. Języki obce wchodziły mu do głowy same, nawet nie wiedział kiedy. Od codzienności uciekał w naukę. Zaszywał się w lesie gdzieś z książką i czytał… Marzył, by kiedyś podróżować, poznawać świat.
- Więcej na książki ode mnie nie dostaniesz. Usłyszał od ojczyma pewnego dnia. Nie będę wydawał kasy na pierdoły.
Kochał czytać. By mógł to robić, musiał na to zarobić. Pomagał sąsiadom w polu, za to zawsze otrzymywał parę groszy.
- Masz Marek, kup sobie te swoje książki. Powiadali.
I tak żył aż do matury. Zdał, na same piątki. Był zdolny i bardzo chciał.
- Po co nam ten nierób w domu. Niech w końcu na siebie zarobi. Mówił ojczym.
Pewnego dnia przyszła mama.
- Marek wiesz, pamiętam, że marzyłeś o studiach. Ale ojciec ma rację. Masz młodsze rodzeństwo. Oni bardziej potrzebują pieniędzy. Ty jesteś już dorosły. Możesz na siebie zarabiać. Musisz iść do pracy.
Załamał się. Co z jego marzeniami? Tak bardzo chce się uczyć dalej… Postanowił wyjechać. Pewnego dnia spakował swoje ukochane książki, dostał on matki parę groszy (oszczędzanych specjalnie dla niego, przez lata), tak na początek. I ruszył we nieznane. Z pociągu wysiadł w Krakowie. I co ja teraz ze sobą zrobię? Pomyślał wtedy na dworcu… Siedział na ławce trzy godziny wpatrując się w przejeżdżające pociągi. Muszę coś wymyślić, samo się nie zrobi. Wstał i kupił gazetę z ogłoszeniami. Gdzieś musiał przecież spędzić noc. Znalazł ogłoszenie – tanio pokój wynajmę. Zadzwonił. Odebrała starsza pani.
- Tak ogłoszenie aktualne. Może pan przyjechać dziś.
- To mamy jeden problem z głowy. Pomyślał i pojechał pod wskazany adres.
Na miejscu okazało się, że pieniędzy wystarczy mu na miesięczny czynsz. Zaczął szukać pracy. Nie było łatwo. Po kilku tygodniach zaczepił się w jakimś barze. Pracował na zmywaku. Pieniędzy ledwo starczało na zapłatę za pokój. Czasem było tak, że nie miał nic do jedzenia. Ratowali go znajomi, których poznał. To ktoś kupił mu kebaba, frytki, zaprosił na grilla, czasem szef pozwolił zabrać resztki z kuchni. Jakoś było. Pewnego dnia do baru przyszli Anglicy, nie było wtedy nikogo, kto mówił w ich języku. Ja pójdę, powiedział Marek i przyjął zamówienie.
- To ty mówisz po angielsku? Zapytał szef.
- Tak, i po niemiecku również.
- To co ty robisz w barze na zmywaku chłopie, roześmiał się i wyszedł.
No właśnie, co ja tam robię??? Czemu przestałem marzyć, czemu nie szukam lepszego życia? Wróciły wspomnienia z przeszłości. Chcę na studia. Muszę to zrobić! Powiedział sobie. Jak postanowił, tak zrobił. Od kolejnego roku akademickiego rozpoczął naukę na wydziale prawa międzynarodowego. W barze pracował dalej, lecz teraz jako kelner. Znajomość języków okazała się zbawienna. Zarabiał więcej. Mógł dalej się uczyć. Został też korepetytorem. Udzielał lekcji angielskiego i niemieckiego. Zawsze parę groszy na tym dorobił. Mieszkał dalej u tej samej starszej pani. Polubili się.
Na studiach poznał świetnych znajomych. Zabierali go na wakacje za granicę. Tak mógł podreperować swój budżet i zarabiać na dalszą naukę. Był jednym z najlepszych studentów. Do języków zawsze miał talent, więc poznał jeszcze hiszpański i włoski. Pracę licencjacką obronił na pięć. Nie bał się podróży. W końcu całe życie szuka, gdzie jego miejsce. O tym zresztą zawsze marzył, jak był dzieckiem. I tak wyjechał do Niemiec. Tak jak zawsze, spontaniczne, mając tylko parę groszy na początek, książki no i teraz dyplom w kieszeni.
Po raz kolejny wygrał. Pracuje w międzynarodowej firmie handlowej, jest menagerem. Obecnie włada 7 językami. Podróżuje po całym świecie. Poznał wspaniałą dziewczynę, za miesiąc się żeni. Dałem rady mamo, myśli nieraz przed snem…

Dlaczego jest tam gdzie jest? Determinacja, odwaga, chęć realizacji marzeń, czy pasja? 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Jak z nieśmiałej dziewczyny rodzi się odważna kobieta.

fot. Ewa Kawalec



„To siedzi w nas, tylko oczekiwania innych, porównywanie się, stereotypy, strach sprawiają, że się poddajemy.”
Martyna Wojciechowska


Była małomówną, wycofaną dziewczyną. Do pierwszej klasy liceum doszła w drugim tygodniu nauki. Nikogo tam nie znała. Bała się. Jak mnie przyjmą? Jak ja sobie poradzę w nowej szkole? Usiadła z boku sama, zakrywając się końskim ogonem i spoglądając niepewnie spod okularów obserwowała klasę. 
- Cześć, powiedziała jakaś dziewczyna na przerwie. Może usiądziemy razem, ja też nie mam z kim siedzieć.
- Dobrze odpowiedziała niepewnie.
I tak się poznały.
Od tego momentu, nie rozstawały się na krok. Razem się uczyły, razem spędzały czas. Odwiedzały się. Potrafiły przegadać niejedną noc. Ula- nieśmiała i Anka – wariatka.
Ula lubiła słuchać i obserwować. Tak naprawdę rozmawiała z ludźmi tylko wtedy, gdy dobrze ich znała. Miała fobię sklepową. Lubiła tylko apteki – bo tam nie trzeba było nic mówić. Dawało się receptę i tyle. Do zakupów miała Ankę. Ona to zawsze załatwiała, zwłaszcza jeśli chodziło o drożdżówki na śniadanie w szkolnym sklepiku. Anka uwielbiała Ulę. Ona tak potrafiła słuchać, a ta gaduła pakowała się wiecznie w jakieś problemy. Zawsze lądowała w jakiś niefortunnym związku uczuciowym. Ula nie przepadała za chłopakami, ale cierpliwie słuchała i dawała drobne wskazówki. To była przyjaźń jedna z tych na całe życie. Były papużkami nierozłączkami przez dwa lata. Potem ich rozdzielili do innych klas – wprowadzili profilowanie. Ula była humanistką, nie cierpiała matematyki, Anka postanowiła iść na profil matematyczno – fizyczny – bo tam było najmniej biologii, a wiedziała wtedy tyle, że więcej niż dwie lekcje biologii tygodniowo nie zniesie. Wtedy niestety spotkania w szkole uległy ograniczeniu, ale przyjaciółkami pozostały…
I tak nadeszła klasa maturalna. Anka – wariatka, jak zawsze ona, trzy miesiące przed maturą stwierdziła, że nie będzie zdawać matematyki tylko historię.
- Dziewczyno, nie poradzisz sobie, będziesz musiała zdawać przedmiot z dużo większego zakresu materiału niż miałaś przez te cztery lata.
- Jakoś sobie poradzę – odpowiedziała profesorowi.
- Przecież Ula zdaje maturę z historii, to razem będziemy się uczyć, pomyślała. I tak się stało.
Ula miała niesamowity dar uczenia się tego przedmiotu. Opowiadała o tych królikach i bitewkach z wielką pasją i humorem. Nie dało się tego nie zapamiętać. Zdały obie. I tak ich drogi trochę się rozeszły. Anka zaczęła studiować marketing, Ula chciała dostać się na angielski. Nie powiodło się. Zaczęła się uczyć języka prywatnie i na drugi rok zdała na historię, nadal szukając swojego miejsca w życiu.
Że studiowały w jednym mieście, zamieszkały razem na stancji. Jaki to był wspaniały czas. Prawdziwe studenckie życie. Szalone, zwariowane i piękne. Miały mnóstwo znajomych, wyjeżdżały na wspólne wakacje. Zwariowana Anka i nieśmiała Ula. Duet był niezmienny, z jedną różnicą – Ula zaczęła mniej bać się ludzi.
Po tym szalonym roku Anka studiowała dalej, niezmiennie, na tej samej uczelni, a Ula starała się o wizę do USA. Dostała ją. Po wspólnych wakacjach nieśmiała Uleńka wyruszyła w wielką podróż – do Stanów. Anka była pod wielkim wrażeniem odwagi koleżanki. Ona by się na to nigdy nie zdobyła. Ile ona musi mieć w sobie ukrytej siły – pomyślała z uznaniem o przyjaciółce. Żal jej tylko było, że będą od siebie tak daleko…. To była jej jedyna, prawdziwa przyjaciółka.
Ula wyjechała do obcego, dalekiego kraju. Było jej ciężko na początku. Szlifowanie języka, poszukiwanie pracy, szkoła. Znalazła w końcu dobrą pracę, skończyła studia. Poznała tam męża, założyła rodzinę, ma własny dom. Z Anką są w kontakcie. Internetowo. Ale zawsze jak ze sobą rozmawiają, to mają wrażenie, jakby widziały się wczoraj. Zwariowana, jakby się wydawało Anka, wiedzie przeciętne życie. Do dziś jest pełna podziwu dla wielkiej odwagi Uli, która zmieniła jej całe życie i pozwoliła na realizację marzeń.

Dlaczego tak się potoczyły ich losy? Ula miała cel, a Anka wpadła w rutynę…?

Motywacja

fot. Ewa Kawalec


„Jest tylko jeden sposób pod słońcem, żeby ktoś coś zrobił. Tylko jeden. Trzeba sprawić, by ten ktoś chciał to zrobić.”
Dael Carnegi
„Kiedy pokażesz człowiekowi, czego chce, poruszy on niebo i ziemię, by to uzyskać.”
Frank Bettger

Wyszła za mąż bardzo młodo. W wieku osiemnastu lat. Chciała uciec z domu, gdzie ojciec ciągle pił, wyzywał i bił. Nie pamięta go trzeźwego. W szkole nauka jej nie szła. Często po nocnych awanturach nie mogła się na niczym skupić, zapominała zadań, przysypiała na lekcjach. Ciągle słyszała, że jest leniwa, że się nie stara… A przecież oni nic nie wiedzieli o jej życiu. Nie mogła nikomu powiedzieć… Taki wstyd….
Aż wreszcie w drugiej klasie zawodówki spotkała Adama. Był wspaniały. Obiecał jej, że zabierze ją z tego piekła. Ożeni się z nią. Wyjadą za granicę. Będzie super. Uwierzyła. Był jedynym, który ją kochał. Rzuciła szkołę, wyszła za mąż.
- Wiesz Renata, na razie zamieszkamy u moich rodziców, wiesz dopóki się nie urządzimy. Powiedział.
- Za kilka miesięcy wyjedziemy za granicę. Zarobimy trochę kasy i zbudujemy coś swojego.
I tak się stało. Wyjechali do Niemiec. On pracował na budowie, ona sprzątała. Tęsknili za Polską. Zbierali pieniądze na wspólną przyszłość. Ale ciężko było. Trzeba było za coś się utrzymać i jeszcze coś odłożyć. Pracowali po dwanaście, czternaście godzin na dobę. Z czasem, coraz częściej się kłócili. Ale potem Adam szedł po piwo. Jak się napili, to jakoś łatwiej było się pogodzić. Zarabiać dalej. Znosić trud.
W końcu zaszła w ciążę. Nie mogła zostać dalej za granicą. Nie mieli ubezpieczenia. W razie komplikacji, mogła stracić dziecko. Nie mogła tam urodzić. Zresztą dziecko w mieszkaniu z sześcioma współlokatorami nie wchodziło w grę. Musiała wrócić do Polski, do teściów. Adam został…
Teściowie mieli małą firmę i gospodarstwo. Musiała im pomagać.
- Kto to widział spać aż do siódmej. Wstawaj wreszcie. Do stajni trzeba pójść. – Słyszała.
- Źle się dziś czuję.
- A kogo to obchodzi! Chcesz tu mieszkać to zarób na chleb. Niedojda. Z kim ten Adam się ożenił… On ciężko pracuje, a ona tylko by się wylegiwała.
I tak wstawała pomimo mdłości, bólu głowy. I pracowała ciężko od rana do wieczora. Rano w gospodarstwie, po południu w firmie, za chleb. Czasem Adam coś jej przysyłał, to miała pieniądze na swoje drobne potrzeby. Nie za dużo, bo przecież zbierali na dom. Niekiedy dzwonił. Próbowała mu powiedzieć, jak jej źle.
- Przesadzasz. Mówił.
- Inni tak mają i nie narzekają. Co ci na to poradzę. Dasz radę.
W wiosce nie miała nikogo znajomego. Poza gospodarstwo wychodziła tylko na zakupy. Gdy miała dość po kryjomu kupowała sobie piwo. W nocy, gdy nikt nie widział popijała. Chowała puszki. Pewnego dnia teściowa weszła do jej pokoju. Znalazła puszki. Renata nie zdążyła ich ukryć pod łóżkiem. Tej nocy miała doła, nie mogła spać, piła.
- Ty pijaczko! Co ty robisz, jesteś w ciąży i pijesz?! Zabijesz mojego wnuka. Wariatka! Wstawaj, do roboty.
I tak w końcu urodziła Jasia. Ale był chory. Miał jedną nóżkę krótszą. Teściowie i Adam powiedzieli, że to przez nią – pijaczkę…
Adam coraz rzadziej przyjeżdżał. Nie chciał widzieć syna. Przesyłał coraz mniej pieniędzy.
„Wiadomo, nie chce cię znać. Przez ciebie wychowujemy kalekę.” Powtarzała teściowa.
Jak był w Polsce, pił. Nie było go w domu. Wychodził z kolegami i wracał pijany.
- No widzisz, co narobiłaś? Przez ciebie zaczął pić. Skaranie boskie z tą dziewczyną.
W końcu wrócił. Okazało się, że stracił pracę. Za picie. Oszczędności też przepił. Nie mogła tego wytrzymać. To nie był ten Adam, co przed laty…
Gdy przynosił piwo, pili razem. Tylko wtedy się nie kłócili. Najpierw raz w tygodniu, potem częściej, w końcu codziennie.
Jaś ciągle płakał, ale jak się napiła, to nie słyszała jego płaczu, wrzasków teściowej. Zapominała… Gdy trzeźwiała, spędzała z synkiem wiele czasu. Kochała go. Był jej dzieckiem. Jedyną osobą, która tak naprawdę, bez żadnych warunków ją kochała.
W końcu pojawiła się pracownica Ośrodka Pomocy Społecznej. Ostrzegała, że jak nie przestanie pić, zgłosi sprawę do sądu. Nie posłuchała. Odbyła się rozprawa, przyjeżdżał kurator. Ale co tam, niech sobie przyjeżdża. On będzie rano, ja napiję się wieczór i nic nie będzie wiedział. Los sprawił, że stało się inaczej. Ilekroć sięgnęła po piwo, kurator się zjawiał. Jakby ktoś go o tym informował. Pewnego dnia powiedział:
- Pani Renato, jak pani nie przestanie pić, sąd zabierze pani Jasia.
- Jak to zabierze? Przecież ja go kocham.
- Ale pani nadużywa alkoholu, pani mąż też, dziecko nie może wychowywać się w takich warunkach. Albo pani podejmie leczenie, albo więcej szans już nie będzie.
Po tej wizycie nie spała całą noc. Adama jak zwykle nie było. Pił z kolegami.
- Jak stracę Jasia, to już nie będę miała dla kogo żyć, pomyślała.
Wstała i wyrzuciła wszystkie pochowane puszki piwa, które miała.
W przeciągu tygodnia zgłosiła się na terapię. Zaczęła walczyć.
Trudno było. Często myślała, że więcej nie wytrzyma, że znowu musi się napić. Ale patrzyła wtedy na Jasia. On dawał jej siłę… Pomagał jej też kurator. Przyjeżdżał często, wspierał ją.
 -Da pani radę, pani Renato. Już tyle pani osiągnęła. Nie może się pani teraz poddać.
I wygrała. Po roku terapii przestała pić. Jest niepijącą alkoholiczką.
W ośrodku pomogli jej. Skierowali do stowarzyszenia, gdzie skończyła kurs zawodowy. Nauczyli ją jak szukać pracy. Mogła pracować w barach, jako pomocnik kucharza.
Udało się, pracuje teraz w małym barze. Pieniędzy nie zarabia wiele, ale wystarczyło, by wynająć mały pokoik dla niej i Jasia i się usamodzielnić.
Wygrała życie! Wiele jeszcze przed nią, ale da rady, tyle już osiągnęła i nie może się teraz poddać – jak kiedyś powiedział jej kurator.
Adam pije dalej …


niedziela, 23 sierpnia 2015

Za mało chcesz.

fot. Ewa Kawalec


„Tak długo jak będziesz przejmował się tym, co sądzą o tobie inni, mają cię w ręku. Dopiero kiedy przestaniesz wypatrywać uznania z zewnątrz, będziesz panem samego siebie.”
Neale Donald Walsch

- Wiesz Słoniku, tak bardzo bym chciała wykładać na uczelni….
- Za mało tego chcesz.
- Taak, oczywiście….
- Tak, bo jakbyś bardzo tego chciała to byś już dawno to zrobiła – usłyszała.
- Zobacz ja całe życie bardzo chciałem podróżować. I co, teraz to robię. Co rok na urlopie wyjeżdżam w różne miejsca świata. A przecież pracuję tam, gdzie zawsze. Pamiętasz, pasjonowała mnie fotografia. Od młodych lat próbowałem to robić. I co, w wieku 45 lat zrobiłem kurs fotograficzny i teraz mam swoje studio. Mówię ci, za mało chcesz… 
Wściekła się. Jak on mógł powiedzieć, że za mało tego chcę! Przecież, ja ciągle o tym myślę! Stwierdziła, że jej plany nie są wykonalne. Bo przecież trzeba się dostać na uczelnię, zacząć więcej czytać. Przecież ma za małą wiedzę. Z pracy na uczelni na początku nie da się przecież wyżyć. Tak mówiły jej koleżanki, które tego próbowały po studiach (sama tego nie sprawdziła nigdy…). No i pracuje na okrągło, więc kiedy ona ma to zrobić! To nierealne. Mrzonki i farmazony z tym chceniem… Ale… przecież Słoniowi się udało – przez chwilę pomyślała i zaraz sobie wytłumaczyła, że on przecież miał warunki do realizacji marzeń. No ale… (czy zawsze musi mi się pojawiać w głowie jakieś cholerne ALE!) może jednak, ma rację. Myślę, ale nie robię z tym nic. Pomyślała. Może to nie jest to, o czym ja naprawdę marzę. Może mnie to tak przeraża, że nawet nie zaczynam szukać informacji, jak do tego dojść. Może wygodniej jest tylko mówić, że nic się nie da, że nasze życiowe realia na to nie pozwalają, że nie stać nas na realizację naszych wymyślonych zamierzeń. Ale… przecież to wszystko wygodne wymówki. Lepiej się czujemy jak znajdujemy wytłumaczenie tego, że nic nie robimy? I zrzucamy odpowiedzialność za to na cały świat, tylko nie na siebie. Po kilku dniach zostawiła tą myśl, bo zaczynała wywoływać niewygodna wyrzuty sumienia. Żyła sobie dalej z dnia na dzień, tracąc wiarę w to, że nadaje się do czegokolwiek innego niż do tego, co obecnie wykonuje. Tylko z czasem okazało się, że codzienna praca zaczyna jej nie wystarczać. Gdy poznała już wszystkie obowiązki i się ich nauczyła, odkryła, że zaczyna ją to nudzić. Że przychodzi do pracy i wykonuje codziennie to samo. Próbowała wymyślać nowe rzeczy i działania, ale często spotykały się one z murem uprzedzeń innych. Po co… To się nie da… I tak nikt tego nie doceni… Nie opłaca się to… Skąd na to wziąć kasę… itd.
Ale pewnego dnia powiedziała: dość użalania się nad sobą. Jeśli sama nie zaczniesz działać, nikt za ciebie tego nie zrobi. I będziesz za to obwiniać wszystkich, że zmarnowałaś swoje życie.
Dobrze. Tylko co ja właściwie mogę zmienić, co ze sobą zrobić? Zaczęła poszukiwania tożsamości. Wróciła do gry na gitarze, myślała o nauce języka obcego. Ale niedługo przyszły wątpliwości. Po co? Przecież i tak nie mam szans na realizację. Właściwie, to do czego ja to mogę wykorzystać? I znów myślenie wróciło do punktu wyjścia.
- Ola, zrób coś w końcu ze sobą! Chcesz coś zmienić – to nie miaucz tylko w końcu to zrób! Zacznij się wreszcie rozwijać!
- To nie miejsce dla Ciebie, ty musisz robić coś więcej. Widzę, że się tu dusisz. Walcz o siebie.
I po kilku latach dojrzewania do odkrywania siebie zaczęła znowu myśleć. Przypomniała sobie tak wiele zdań wypowiadanych do niej.
- Po co kombinujesz? Masz dobrą pracę, to jej pilnuj. Za co będziesz żyć? Nie wychylaj się. No i tak kochani mordercy pomysłów rozwiewali przez wiele lat jej marzenia.
Jednak w końcu dojrzała do zmian. Obrała cel, wyznaczyła sobie zadania do wykonania i zaczęła je realizować. O dziwo, to czego chciała, to wcale nie była uczelnia… I co cię okazało? Marzenia zaczęły się dziać. Przypomniała sobie dawną rozmowę ze Słoniem. „Za mało chcesz, jakbyś bardzo chciała, już dawno byś to zrobiła.” Tak miał rację. Bo by coś zmienić trzeba tego bardzo chcieć. Tylko, jak się okazało, jest jedna bardzo ważna rzecz – trzeba wiedzieć, czego tak naprawdę się pragnie.


Wybrała złą firankę...

fot. Luka Kwiatkowsky


„Nie znam bardziej optymistycznego faktu niż ludzka zdolność do ulepszania życia dzięki świadomemu działaniu. Jeśli ktoś z ufnością podąży za swoimi marzeniami i postanowi prowadzić życie, które sobie wyśnił, bardzo szybko osiągnie niespodziewany sukces.”
Walden Thoreau



-Ty majkucie, przełóż ołówek do prawej ręki.
- Ale tak mi lepiej, nie umiem prawą.
- Nie będziesz pisać tak jak nieuki! Przekładaj ołówek albo ci zabiorę książki.
Lubiła książki, posłusznie przełożyła ołówek. Bała się. Ale gdy tylko została sama, przekładała go do drugiej ręki. W końcu to się wydało i była pilnowana, jak pisała. Nie dało się oszukiwać. Trzeba było nauczyć się pisać ręką prawą, co było strasznie trudne… Pozwolono jej tylko wycinać „na majkuta”…
- Ale ty bazgrzesz. Uważaj co piszesz, nie możesz ładniej?
- Staram się, ale nie mogę. Nie daję rady tą ręką.
- To się postaraj – słyszała.
- Co masz zadane? – zapytała ciocia - polonistka, która pomagała jej odrabiać lekcje.
- Napisać opowiadanie o ulubionej porze roku.
- To napisz o wiośnie albo o lecie.
- Ale ja chcę o przedwiośniu (bo tak nikt na pewno nie będzie miał, pomyślała).
- Chyba zwariowałaś!!! Co ty napiszesz o przedwiośniu, że jest chlapa, szaro, zimno i paskudnie. Czy ty zawsze musisz mieć jakieś zwariowane pomysły? Nie możesz normalnie, jak wszyscy?
- Chciałam, żeby tyło inaczej. Podoba mi się przedwiośnie.
-Nie wymyślaj! Pisz o lecie – usłyszała.
Wściekła się strasznie, bo kolejny raz nie mogła być sobą.
- Nie odzywaj się, jak mówią dorośli. Jesteś za mała, żeby zabierać głoś. Siedź cicho i słuchaj.
- Jak sprzątasz??? Zamiatasz tylko środek, a po kątach śmieci. Weź się w końcu za robotę i zrób to porządnie.
- Nie tak, nie widziałaś, jak ja ustawiałam szkło na półce. Zrób tak samo, po co to przestawiasz.
- Podaj ojcu obiad, bo czeka. Zmęczony wrócił z pracy w polu.
Aleee, ja też z nim wróciłam… pomyślała, ale nie mówiąc nic wstała i podała zupę.
- Weź się w końcu za naukę, jak się nudzisz, przeczytaj jakąś książkę albo zrób coś.
Ale ja nie mam na to teraz ochoty, cały tydzień zakuwałam. Chcę odpocząć. Pomyślała.
- Co się tak zamartwiasz? Jakie ty możesz mieć teraz problemy. Przecież wszystko masz. Jak dorośniesz, to poczujesz, co to są problemy.
- Nie pójdziesz do tej szkoły!!
- Dlaczego? Ja chcę!
- To, że ty chcesz, to nic nie znaczy. Do tego liceum, które wybraliśmy dla ciebie, chodziła cała nasza rodzina i ty też tam pójdziesz i koniec. Każdy z nas wyrósł po tej szkole na porządnego człowieka.
- Nie wychylaj się, pokorne ciele dwie matki ssie. Pamiętaj. Jak będziesz pokorna to znajdziesz pracę.
Bardzo rzadko chwalono to, co robiła dobrze. Uważano, że to jest oczywiste, a jak ją pochwalą, to jeszcze się „zepsuje”.
I tak żyła przez długie lata, wykonując polecenia dorosłych dla świętego spokoju. Przecież mnie wychowują. Dorośli przecież mają zawsze rację. Co ja wiem o życiu.
Kierunek studiów pozwolono jej wybrać samodzielnie. I tu zderzenie z rzeczywistością. Tam usłyszała: niezła jesteś. Potrafisz słuchać. Poradź, jak to zrobić. Ale ty masz wiedzę…
I… zaczęła myśleć… To co oni mówią, to prawda? A co z tym, co słyszałam do tej pory? Kto kłamie? I powoli zaczynała odkrywać, że jej życie jest w jej rękach. Że, by coś osiągnąć musi zacząć o siebie walczyć. Że pokorne ciele niewiele w tym świecie osiągnie.
- Co ty robisz?!!!! Usłyszała pewnego dnia wieszając firankę.
- Ale o co chodzi, co ja robię źle?
- Tyle lat tu mieszkasz i jeszcze nie wiesz, jaką firankę lubię?!!
- Przepraszam, nie potrafię czytać w myślach - pomyślała.
Koniec!! Mam tego dość!!! Nie chcę tak dalej żyć. Chcę w końcu sama decydować o swoim życiu! Chcę się sprawdzić! Chcę uwierzyć, że dam sama radę! Chcę być w końcu dorosła! Tłukło jej się w głowie.
Na drugi dzień spakowała się, pożegnała z bliskimi i wyjechała do wielkiego, nieznanego miasta. Zaczęła życie po swojemu, od podstaw, pozostawiając wszystko za sobą. Wygrała. Osiągnęła już wiele i walczy dalej.


sobota, 22 sierpnia 2015

Braterska miłość

fot. Ewa Kawalec


„Oto klucz do szczęścia: nie brać rzeczy zbyt tragicznie, robić co możecie najlepszego w danej chwili, życie uważać za grę, a świat za boisko.”
Robert Baden-Powell


Walki z młodszym bratem Mariuszem wygrywała walkowerem, dopóki on nie stał się silniejszy…. Po walkach zawsze razem kleili zniszczone, w braterskich potyczkach wazony i lampy. Oczywiście pod nieobecność dorosłych, by ukryć dowody zbrodni. Ile lamp wówczas stracili rodzice…  Zawsze niestety później „sprawa się rypła”. No nie przyszło im wtedy do głowy, że klejony z tysiąca kawałków abażur inaczej wygląda jak cały. Ale to czasem uratowało ich od wiszącej nad głowami nieuchronnej kary.
Jakie wówczas były zabawy!!! Salon fryzjerski, gdy tylko znalazły się jakieś słabo ukryte przez rodziców nożyczki. Oczywiście najlepszym klientem był najmłodszy brat – Piotruś. On zawsze chętnie pozował. Tylko potem rodzice pozbawiali go grzywki, bo nie wiedzieć dlaczego twierdzili, że nie do twarzy mu z wyciętą dziurą na środku głowy. Zabawy w dom… Mariusz ciągle murował. Były ściany, okna, meble, znalezione gdzieś na złomie i gotowanie potraw (najlepiej ze skradzionych babci jaj). Oswojone koty, dawały się przebierać w dziecięce ubranka. No i nauka pływania w okolicznym stawie. Zawsze było ich pełno wszędzie.
- „Siostra dasz radę, kto da jak nie ty. Nie przejmuj się.” – słyszała często w trudnych momentach życia.
I tak trwali w dobrych i złych chwilach i pilnowali, bo ich siostrze nie stała się krzywda.
-„Siostra aleś ty jest głupia, ty się denerwujesz przez cały rok, a my tylko dwa tygodnie przed zakończeniem” – tak zawsze mówili i śmiali się, że ona siedzi i książkach i ciągle się denerwuje, zamiast korzystać z życia.
- „Całe szczęście siostra, to nie był facet dla siebie. Jak będziemy mieć szwagra to my musimy go najpierw zaakceptować” – powtarzali, żeby kolejny raz nie wpakowała się w związek bez przyszłości.  
- „Pamiętaj siostra, dobry samochód to nie wszystko, fajni ludzie miewają zielone maluchy.” – i tak oto poznała męża.
I w ten to sposób braterska miłość pomogła jej wejść w dorosłe życie. Zabawy stały się codziennymi obowiązkami, a ciągła troska z oddali pozwala jej często przetrwać w najgorszych chwilach…



Potęga negatywnej motywacji

fot. Ewa Kawalec

„Każdy jest geniuszem. Ale jeśli ocenisz rybę przez jej zdolność wspinania się na drzewo, to ryba będzie żyć całe swoje życie wierząc, że jest głupia”
Albert Einstein

Urodził się pewien chłopiec. W kołysce już słyszał: „Nie płacz, jesteś niegrzeczny! Czego ty w końcu chcesz? Nie mam do ciebie już sił!”
Gdy miał 4 lata zapytał:
- „Mamo, co to jest świat?
- Daj mi spokój, nie masz innych zmartwień? Nie mam czasu. Mam teraz ważniejsze zajęcie. – odpowiedziała matka.”
W wieku 8 lat:
- „Po co ja mam właściwe się uczyć?
- Bo wszyscy tak robią. Nie zadawaj głupich pytań.” – usłyszał.
Dziesięcioletni chłopiec powiedział:
- „Chcę być pilotem.
- Chyba żartujesz, kto cię tam przyjmie? Lepiej weź się za naukę” – odpowiedziano mu.
W klasie szóstej zapytano go:
- „W którym roku była bitwa pod Grunwaldem?
- Nie wiem proszę pani.
- Siadaj, jedynka! Jak można takich rzeczy nie wiedzieć!
- A kim był Władysław Jagiełło?
- Królem, proszę pani. Dobrze.” – usłyszał.
Gdy był w gimnazjum stwierdził, że nauka jest głupia, marzenia nie mają sensu, a świat jest porąbany i nic się z tym nie da zrobić. Przestał się uczyć, stracił marzenia, wpadł  w rutynę – bo przecież wszyscy tak robią. Wybrał szkołę ponadgimnazjalną – bo większość kolegów tam szła. Skończył szkołę – ledwo, bo to, czego tam uczyli było dla niego niesamowicie nudne. Następnie zaczął pracować w warsztacie stolarskim.
- „Co ty robisz?  - słyszał.
- Najprostszej deski nie potrafisz przyciąć?
- Czego cię w tej szkole uczyli? I z kim ja muszę pracować…?”
Nienawidził swojej pracy. Codziennie to samo… Wstawał do pracy z paskudnym bólem głowy, z poczuciem, że jego życie to jakieś jedno wielkie pasmo udręczeń.

Dużo czytał. Od zawsze chciał zostać pilotem. Pasjonowały go samoloty, ich konstrukcja, podróże, przygody. Tylko dawno, dawno temu schował swoje marzenia głęboko do szuflady… Ciągle słyszał, że jest do niczego, nie potrafi się skupić nawet na zbijaniu desek. W końcu w to uwierzył...

Ile razy każdy z nas powtarza sobie, że nic się nie da? Ile razy każdy z nas nie wierzy w swój potencjał, w swoje marzenia? Wpadamy w rutynę życia, zapominając o sobie. Słowa do nas kierowane, tak potrafią zamieszać nam w głowach. Tracimy wtedy nadzieję na lepsze jutro. Jak ważne jest to, by na swojej drodze spotkać kogoś, kto podsyci w nas chęć walki o siebie, kogoś kto pomoże nam odkryć wewnętrzną moc, kto rozbudzi motywację do działania?
Jak życie tego chłopca mogło być inne, gdyby w odpowiednich momentach swojego życia usłyszał:
- Świat, synku, to piękna rzecz. Niesamowita. W świecie jest wiele rzeczy do odkrycia, do obejrzenia. Świat - to przyroda, świat  to wspaniali ludzie, świat to wielkie zjawiska. Świat to burza i słońce, to wybuchy wulkanów i piękne rafy koralowe. Świat, to my.
- Świetnie, że chcesz zostać pilotem. Zastanówmy się, co możesz zrobić, żebyś mógł nim kiedyś być.
- Zastanów się, kiedy była ta bitwa, mówiliśmy o tym kilka lekcji wcześniej. To była ta wielka bitwa z krzyżakami.
- Pamiętam proszę pani - 1410.
- Świetnie. Tak trzymaj.
- Janek, zostaw to drewno. To nie dla ciebie. Szukaj swojej pasji. Na to nigdy nie jest za późno.
I ten odkrywający życie człowiek pewnie nie straciłby motywacji poznawczej, walczyłby o swoje marzenia, miałby siłę do podejmowania zmian, nie bałby się wyzwań, a dziś zapewne byłby  pilotem.


piątek, 21 sierpnia 2015

Jestem pielęgniarką...

fot. Ewa Kawalec


„Pewne wiosenne południe. Przystanek komunikacji miejskiej.
- Dzień dobry, usłyszała. Ktoś złapał ją za rękę.
- Dzień dobry...  odpowiedziała, przyglądając się spotkanej kobiecie.
- Nie pamięta mnie pani. Byłam na pani zajęciach. Jestem pielęgniarką!”

I wtedy sobie przypomniała młodą dziewczynę, pełną zapału, na warsztatach aktywizacji zawodowej przed laty. Była jedną z wielu, chciała być pielęgniarką. Wówczas miała skończoną szkołę zawodową, szukała swojego miejsca w życiu, myślała o podjęciu pracy.

„- Jestem pielęgniarką dzięki pani, bo to pani zawsze nam powtarzała, że z marzeń nie wolno rezygnować…. I zdałam maturę, skończyłam szkołę pielęgniarską. Pracuję w szpitalu. Dziękuję.”

Zrobiło jej się gorąco. Wtedy uświadomiła sobie jak wielką moc mają wypowiadane do innych słowa. Jak to co mówimy albo pociąga innych do działania, albo może do wszystkiego skutecznie zniechęcić.
Jak wielka jest siła marzeń…
To znaczy że wtedy na zajęciach pomogła, to co mówiła, miało sens! I teraz, po latach, to co przekazywała do niej wróciło.

Życie to ciągła walka. Walka o lepsze życie, o szczęście, realizację siebie. Ile znaczą ludzie, którzy stają na naszej drodze, którzy rozpalą w nas siłę do walki z przeciwnościami i konsekwencję w dążeniu do obranego celu.

Tą kobietę zapamiętała na zawsze. Myśl o tym spotkaniu często do niej wraca.
Czy to właśnie sens naszej pracy? Sens wiary w to co wypowiadamy?

Tak, to jest piękne. Daje chęć do przekazywania innym tego, że można! Można zmienić swoje życie, można zmienić siebie. Jeśli czegoś bardzo pragniemy, to wcześniej czy później osiągniemy to. To dowód na to jak wielka siła podświadomości prowadzi do realizacji naszych marzeń.



Jak się budzi głód tworzenia?

fot. Luka Kwiatkowsky

Jak sesja zdjęciowa budzi głód tworzenia.
Czyli jak ważni są odpowiedni ludzie na drodze naszego rozwoju.


- Ola, nie widziałaś siebie przez obiektyw. Myślałem, że nic z tej sesji nie będzie, że wszystko będzie sztuczne. Ale jak zaczęliśmy, zmieniłaś się strasznie, jak nie ty… Normalnie tak się ludzie nigdy nie zachowują na pierwszej sesji.
- Co ty mówisz?
- To co słyszysz. Takie zachowania modelki nabywają dopiero po około 5 sesji. Ja nie musiałem tam w górze nic robić, ta sesja to ty.
- Ale ja przecież nie mam o tym pojęcia, co ty mówisz?
- Ja tylko dawałem Ci drobne wskazówki. Cała reszta to ty. Ja miałem w głowie jakiś pomysł, zaczynałem cię fotografować, a ty robiłaś to po swojemu i się okazywało to dużo lepsze, niż moje pomysły. Ty masz straszny głód tworzenia. Musisz zacząć tworzyć! Widzę to, też tak miałem.
- Tomasz, co ty do mnie mówisz? To co słyszałaś, masz straszny głód tworzenia. Musisz coś z tym zrobić.
I tak się zaczęło.
Zaczęli o tym rozmawiać.
- Nie masz poczucia, że to co robisz, to tylko nuda i rutyna.
- Mam i to bardzo.
- Musisz tworzyć.
- Taaak, dobrze ci mówić, tworzyć, ale co?
- Lubisz to co robisz?
- Tak, kocham pracować z ludźmi. Nawet nie wiesz jak to kręci, jak widzisz, jak po kilkunastu godzinach zajęć ludzie potrafią się zmieniać. To jest niesamowite. Jak do nich mówię, to nagle zalega grobowa cisza.
- Bo ty mówisz wtedy, gdy masz coś do powiedzenia.
- Co masz na myśli?
- Ola, ja się ciebie boję jak mówisz.
- To znaczy co?
- To znaczy, że jak mówisz, to tym żyjesz, masz w sobie coś, co pociąga ludzi, coś co każe cię słuchać.
- Ale….. ja nigdy tak tego nie odbierałam...
- Powinnaś wykładać na uczelni. Strasznie bym chciał chodzić na twoje wykłady.
- Tomek, o czym ty do mnie mówisz?
- Ola, ludzie Cię słuchają i wiesz dlaczego, bo ty wierzysz w to co robisz i w to co mówisz… Lubisz pisać?
- Nie wiem, ale chyba nie mam z tym większych problemów, czemu pytasz?
- Napisz książkę.
- Jak to książkę?
- Napisz o tym co czujesz. Napisz o swoim życiu. Co o tym myślisz?
- Zaskoczyłeś mnie….
- Zrób to Ola! Obiecaj mi, że to zrobisz….

I tak pewnego pięknego dnia sesja zdjęciowa zrobiona przez przyjaciela pobudziła dziewczynę do działania.
Gonitwa myśli, od czego zacząć, matko, boję się. O czym ja tam napiszę??? Nie wiem, czy dam radę się z tym zmierzyć. O matko!!!!
Tak, muszę w końcu zrobić coś dla siebie. To będzie moje…
- Myślę, myślę i myślę. Ciągle nowe pomysły, ciągle nowy scenariusz. Życie, cel, sens, misja, po co? Co mnie czeka?
I znów ten dziwny lęk… Jestem w stanie zmierzyć się z demonami przeszłości, tak czytelnie, na jawie, tak już?
„Zrób to!” Ciągle kołacze jej się w głowie.
- „Nie ważne z jakim skutkiem, zrób to dla siebie, tak po prostu.”
Po co? Dlaczego? Po co żyję? Czy to co robię, co mnie spotyka, ma sens? Mam wrażenie, że jestem jednym wielkim pytaniem, o ironio….
- „Ola, we wszystkim co robisz, szukaj siebie.” Tak i słowa wypowiedziane po sesji ciągle tłuką jej się w głowie. „Szukaj siebie…”, tak, ale w czym, jak, gdzie? Cisza prowokuje pytania….
Szarość doprowadza czasem do furii. Chcę coś stworzyć!!!! – stwierdziła dziewczyna.
Jak to zrobić, żeby stąd odlecieć????

I znowu wywrócił mi moje myślenie i emocje do góry nogami!!!! – pomyślała i zaczęła pisać….