czwartek, 1 października 2020

Chcesz wiedzieć, pytaj….

 


 

"Zbyt wielu ludzi przecenia to, kim nie jest i nie docenia tego, kim jest."

MALCOLM S. FORBES

 

 

Co za cudowny dzień pięknych lekcji….

 

Każdego dnia jakoś ostatnio przychodzą do mnie przecudowne doświadczenia i przemyślenia.

 

Jestem za to bardzo wdzięczna.

 

Jakie to piękne, kiedy oczywiste oczywistości, stają się dla Ciebie w danym momencie odkryciem….

Kocham te chwile…

 

 

Przychodzą do Ciebie nagle ludzie, którzy wypowiadając jedno zdanie, przesuwają Ci przed oczyma, niczym film, łączące się ze sobą twoje własne doświadczenia. I nagle łapiesz się na tym, że pyk… połączyły się fakty i masz kolejną odpowiedź dla samego siebie.

 

Ach….

 

Zastanawiałeś się kiedyś, co dla Ciebie tak naprawdę jest szczęściem?

Ja zadawałam sobie to pytanie od jakiegoś czasu…

 

I… zaczynają mi się pewne fakty klarować….

 

Kiedyś było tak, że obserwowałam innych, ciągle do siebie mając jakieś „ale”, ciągle myśląc, że inni są tacy perfekcyjni, a ja zawsze jestem „nie dość jakaś” ….

 

Jak wiele programów się na to nakładało, które łapałam przez długi czas, wpychając w miejsca, w których brakowało miłości, do samej siebie.

I dziś sobie uświadomiłam ile tych dziur bez miłości miałam w sobie, obsadzonych programami, myślami, poglądami i oczekiwaniami innych. Energia nie lubi pustki, więc jak nie masz miłości, to wpychasz w siebie wszystko, bo cokolwiek jest lepsze niż nic.

Jakie to było „nie moje”, a ja się zastanawiałam, co ze mną jest nie tak…

 

Nie raz to słyszałam:

Jak chcesz coś osiągnąć, to musisz wiedzieć, co.  Ale…

 

No właśnie to ale….

Ale jest w tym „czymś”

W sensie dziś mnie olśniło, że osiągnięciem dla każdego może być coś innego. I mało tego – każdy wybór ma swoje konsekwencje.

 

Plus jest taki, że jak odkryjesz, który wybór z tobą rezonuje, to konsekwencją może być po prostu szczęście.

 

Co mam na myśli?

Niedawno przeczytałam hasło: „Pieniądze szczęścia nie dają”

I zaraz po tym przypomniało mi się wypowiedź: „Jesteś kimś, jak masz kasę. I mówić Ci co masz robić, może tylko ten, co osiągnął sukces (w tym przypadku, ma kupę kasy)”

 

Tylko właśnie wtedy nasuwa się pytanie: co dla kogo jest sukcesem i szczęściem….


I czy sukces innych jest sukcesem dla mnie?

 

I jak zaczęłam o tym myśleć to odkryłam właśnie tą oczywistą oczywistość: mianowicie to, że dla każdego sukcesem może być coś innego.

 

Dla jednego sukcesem jest posiadanie kilku willi, samochodów, podróże po całym świecie, a dla innego sukcesem jest miłość, rodzina i równowaga emocjonalna.

 

Można mieć jedno i drugie? Pewnie można, ale myślę, że warto przy tym wszystkim przeanalizować koszty. W sensie takim, czy jedno przy przysłania drugiego. Czy goniąc za jednym, drugiego wprost nie tracę po drodze. Czy jedno i drugie jest mi tak naprawdę potrzebne? Czy moje wybory są moje, czy ktoś mi powiedział: że tak wypada, że to jest dobre dla moich dzieci, że mam robić tak, bo wszyscy tak robią, że mam robić, tak, bo u kogoś to zadziałało, bo odkrył siebie  (i wiele innych stwierdzeń)

 

Jak często kierujemy się doświadczeniami innych zapominając o naszych wysłanych potrzebach?

Jak często zapominamy o tym, że niekoniecznie doświadczenia innych są lekarstwem dla nas?

Jak często szukamy wszędzie, tylko nie w sobie?

Jak często zapominamy, że to, co dla innych jest sukcesem, dla nas może być pasmem przykrości.

 

 

No właśnie…

 

Więc kiedy osiągamy sukces i szczęście?

Myślę, że wtedy, gdy w środku czujemy, że:

- to jest to coś, co nas uskrzydla

- robienie czegoś powoduje radość w sercu

- wprost nie czujemy, że „robimy”, bo to taka pasja, że nie możemy się od tego oderwać

- czujemy po prostu równowagę i harmonię

- pewne rzeczy okazują się zupełnie nieważne (np. mając miłość okazuje się, że majątek nie jest dla nas wcale istotny)

- czujemy, że mamy wszystko, co na dany moment jest nam potrzebne

 

I wiecie co dziś odkryłam:

- że w każdym momencie mojego życia otrzymywałam to, co było dla mnie potrzebne

- że to co było dla mnie trudne i powodowało w danym momencie masę złości i żelu, okazywało się z czasem bardzo potrzebną lekcją

- że lekcje dostawałam po to, by pokochać w końcu siebie i uszanować to, co mam (I czasem były to takie lekcje, że zbierałam się długo. I jak uczeń zaskoczyć nie mógł w czym rzecz, to lekcje były tak dotkliwe, że miałam ich tak dość, że w końcu odkryłam, co jest prawdziwym sednem)

- że jak uczeń pojął, czego się uczy, to lekcje odpuszczać zaczęły

 

Co mnie to nauczyło:

- że najważniejsze jest to, by działać w zgodzie ze sobą

- by za wszystko być wdzięcznym, bo wszystko co dostajemy, jest odpowiedzią na to, czego potrzebujemy, lub co sami w świat wysyłamy

- że jak masz miłość do siebie i równowagę w środku, to cała reszta zaczyna wskakiwać na właściwe tory

- że majątek nigdy nie jest celem, jak tego tak naprawdę nie czujesz, w sensie, twoje serce potrzebuje czegoś zupełnie innego

- że każde doświadczenie buduje, choć nieraz potrafi nieźle zezłościć

- że wszystko może przychodzić łatwo i przyjemnie, jak działamy w zgodzie ze sobą i taka jest nasza intencja (w sensie uczymy się jak myśleć, jak dobierać słowa, by były w zgodzie z nami i naszymi potrzebami)

 

Sęk w tym, by odkryć:

- Co ze mną rezonuje

- Co jest moje, a co narzucone z zewnątrz

- Co mnie buduje

- Dlaczego podświadomość pewne rzeczy nam bojkotuje i po co to robi

- Co mam tak naprawdę się nauczyć.

 

 

Podsumowując:

Jakie dziś dla mnie lekcje:

Szanuj wszystko, co Cię spotyka, bo wszystko jest po coś.

Odpowiedzi szukaj w sobie, bo wszystko tam masz, co Ci potrzeba.