wtorek, 21 stycznia 2020

Wzrost = ciągły dyskomfort? Czy aby na pewno???


              Wczoraj usłyszałam ciekawe zdanie: „Jak masz w życiu spokój, to znaczy, że się zatrzymałeś. Rozwój zawsze wiąże się z dyskomfortem”.

Jak zaczęłam o tym myśleć, to doszłam do wniosku, że to bardzo ciekawy program, który próbuje się nam na siłę wdrukować.

- Chcesz się rozwijać – cierp
- Chcesz wzrastać – przygotuj się na to, że będzie ciężko
- Chcesz coś osiągnąć – poświęcaj wszystko, bo jak poczujesz szczęście i zadowolenie – to już rozwojem nie jest…

Wiecie co, większych bzdur nie słyszałam dawno…

Jak ważna tu jest siła intencji….

Jak uważasz, że właściwy rozwój jest wprost proporcjonalny do tego z jaką siłą „dostajesz po tyłku”, to warto się zastanowić, jaki masz program i dlaczego za wszelką cenę masz czucie, że potrzebujesz dobrego dokopania, żeby się coś zmieniło.

A może przyczyna tego stanu tkwi w innym punkcie???

- Może masz trudność z tym, by doceniać to co masz, nie potrafisz się niczym cieszyć i ciągle Ci mało…

- Może za wszelką cenę chcesz być lepszy od swoich rodziców, bo podświadomie uważasz ich za „nieudaczników życiowych” i ciągle chcesz „być lepszy”?

- Może ktoś Ci wmówił, że wzrost to ciągłe cierpienie, bo wychodzenie ze sfery komfortu zawsze ma boleć…

- Może ktoś wmówił Ci, że żeby się rozwijać musisz poświęcać ciągle siebie, rodzinę, uczucia… Masz ciągle „gonić króliczka” poświęcać swoich bliskich i swoje potrzeby (np. snu i odpoczynku) bo ktoś Ci wmówił, że inaczej do niczego nie dojdziesz…

- Może to sam sobie stwarzasz ciągle kołowrotek i wrażenie ciągłego biegu, bo wtedy twój program jest spełniony (nie koniecznie to jesteś Ty)…

- A może to jeszcze jedna rzecz, która wcześniej mi uciekła: spojrzenie zupełnie z drugiego biegunu. Czyli to, że czujesz ciągle, że jesteś "ten gorszy", że "nic Ci nie wychodzi", "do niczego się nie nadajesz" i efekt tego jest taki, że wchodzisz w rolę "podnóżka wewnętrznego" w każdej sytuacji. Na zewnątrz uśmiech i tyranie do utraty tchu często, a na pewno pełnego wyczerpania (tylko po to by dostać choć maleńki "głask", bo mieć namiastkę podziwu i poważania) a w środku ciągła pretensja do siebie, że nie jesteś "dość jakiś". I wtedy gonisz ciągle, w tym przypadku: by za wszelką cenę dobić do osiągnięć innych, zapominając o szacunku do siebie, o swoim cennym wielkim potencjale, o swojej radości rozwoju swoich predyspozycji.

Tylko czy tymi drogami na pewno osiągniesz to co chcesz? Czy cena za to, co poświęciłeś, nie przewyższy końcowego efektu?  Czy kiedykolwiek odzyskasz potem stracony czas chociażby dorastania swoich dzieci, czy poświęconą dla „rozwoju” miłość?


A może warto spojrzeć na to z innej strony???

- Moją intencją jest, by moje wzrastanie było dla mnie radością.
- Moją intencją jest równowaga wewnętrzna.
- Moją intencją jest życie z wdzięcznością za to, co dostaję od życia.
- Moją intencją jest to, by cieszyć się każdą chwilą i wszystkim co mam.
- Moją intencją jest wzrost w miłości, szczęściu i zadowoleniu.
- Moją intencją jest to, że rozwój przychodzi mi lekko i przyjemnie

Czy to nie jest wtedy wzrost i rozwój?
JEST!!!

I o wiele przyjemniejszy według mnie niż ciągły ból…

Chyba, że Twoje wnętrze potrzebuje doświadczać ciągle cierpienia i dyskomfortów we wszystkim.

Zadaj sobie wtedy pytanie, czy to jest potrzeba Twojej duszy, czy to jest wdrukowany w Ciebie program, który miast cię rozwijać, ciągle ci dokopuje…

Może zdarzyło się tak, że przez tą drogę w ciągłym cierpieniu, nieświadomie dokopałeś innym tak, że ich żal do Ciebie odbija się w twojej rzeczywistości?
Może chęć bycia lepszym od wszystkich przysłania Ci całą resztę?
Może twój ciągły bieg, jest tak naprawdę tylko gonieniem króliczka, którego nigdy nie dogonisz, póki nie nauczysz się doceniać i szanować samego siebie i tego co masz…

Życzę Ci tego, byś rósł kwitnąc, a nie więdnąc ze zmęczenia i straty ważnych rzeczy po drodze.

Rozwój boleć NIE MUSI, ale jak dasz sobie taką intencję, to bolał BĘDZIE. Pamiętaj o tym...

Wsłuchaj się w siebie, naucz się czuć z serca, a właściwa droga wzrastania dla Ciebie na pewno się pokaże…



czwartek, 16 stycznia 2020

Zostają Ci ziemniaki z obiadu? Bądź czujny…





Jak to pewnego dnia doświadczyłam obfitości…


Moment, kiedy zostaje Ci ziemniaków z obiadu, a małżonek przed wyjściem do pracy kreatywnie znajduje przepis na domowe tortille…

Ty… nie wiedząc za bardzo na co się piszesz, bo przepis widzisz po raz pierwszy, ochoczo podejmujesz wyzwanie, bo właściwie stolnicę masz przygotowaną…

Efekt:
- Co zabierasz się za wyrabianie ciasta, dostajesz wiadomość, z puli: te ważne, odpisz już 😊
- Jak w końcu udaje ci się wyrobienie ciasta, to twój synek pada ze zmęczenia i idziesz go uśpić.
- Wracasz, a tu ciasto nie wiedzieć czemu wyrosło jak głupie w momencie usypiania synka tak, że ręce załamałaś ile go się zrobiło przez kilkanaście minut…
- Zaczynasz wałkować… sypiesz mąką bo dziadyga się jeszcze złośliwie do wałka przyczepia, a tu patelnie już rozgrzane…
- Zabierasz się za wypiekanie i wałkowanie równocześnie, obficie podsypując ciasto mąką, bo złośliwie znów się przyczepia do wałka a tu jeszcze przewracanie wypieków między czasie…
- Nagle orientujesz się, że masz kuchnie pełną dymu, bo patelnie nie wytrzymały tej ilości jednak… Więc biegniesz w między czasie otwierać okna i drzwi wejściowe żeby się nie udusić. Przy okazji uświadamiasz sobie, że to akurat w końcu dobrze, że wejście jest niedaleko kuchni…
- W efekcie masz górę tortilli i blachę bułek w piekarniku bo już nie możesz więcej patrzeć na wałek i ciągle rosnące ciasto…
- Odwracasz się z radością w duszy, że opanowałaś ten niekontrolowany wzrost i nagle zauważasz, że na tobie i  w kuchni biało, nie ma miejsca bez mąki, która jakoś między czasie się złośliwie wszędzie rozniosła…
-  Na koniec uświadamiasz sobie, że niedawno pokochałaś biały kolor i marzyłaś o kuchni w bieli… To masz 😊

Jak to czasem na marzenia trzeba uważać.

Na koniec, idziesz do pokoju, gdzie twój synek bawił się zanim poszedł spać i orientujesz się, że i tam masz zapewnioną pełną obfitość rozrywki przy sprzątaniu na koniec wieczoru.

Morał:
Przed ochoczym testowaniem nowych przepisów zorientuj się:
-  co oznacza szybko rosnące ciasto
- ile ciasta może dorosnąć z podanych proporcji, zwłaszcza jak masz śpiące dziecko między czasie…
- właściwie dobieraj słowa, jak marzysz, bo biel może do ciebie przyjść nagle w zupełnie niekontrolowany sposób…


Bo inaczej obfitość w pełnym wydaniu:
-  góra tortilli,
- blachę bułek przy okazji (ciekawe jakich w smaku zresztą)
-  popołudnie przy garach
- ukochany biały kolor dosłownie WSZĘDZIE
-  i wieczór na szmacie żeby opanować pole bitwy 😊

Wspaniałości dla tak zapalonych, początkujących kucharek jak ja i ich kreatywnych małżonków  😊

Ps.
Pobojowiska w pełnej krasie bieli w kuchni lepiej byście jednak nie oglądali hahaha

piątek, 10 stycznia 2020

Czucie, wiara, mędrca szkiełko i oko…



„Czucie i wiara silniej mówi do mnie. Niż mędrca szkiełko i oko.”
Adam Mickiewicz

Dziś na live Laury Żurawskiej uświadomiłam sobie, że to już dobrych parę lat minęło od czasu jak po raz pierwszy zaczęłam doceniać siebie i odkrywać swój potencjał.
Wtedy, kilka lat temu miałam przyjemność po raz pierwszy wysłuchać wykładu Laury.

Uderzyło mnie wtedy to, co tam usłyszałam…
Zdałam sobie właśnie sprawę, że dopiero niedawno zrozumiałam, co wtedy zakodował mój mózg….

To co pamiętam do dziś z tamtej konferencji, to Laura – mega silna kobieta z małym dzieckiem przy boku, która mimo wielu przeszkód brnie do przodu.

Zastanawiałam się wtedy jak ona sobie z tym wszystkim radzi. Bo ja wtedy nie bardzo wiedziałam, w którym kierunku mam pójść…
Jedyne, co było dla mnie wtedy pewne, o to, że nie chcę tego jak jest, ale nie miałam pojęcia co chcę i od czego mam zacząć…

Byłam pod wrażeniem Laury i małego wówczas Guzika, który negocjował z ciociami maskotki na konferencji i prowadził z mamą wystąpienie na scenie😊

Ten obraz mam w sobie do dziś.

Tamtego dnia usłyszałam:
„Nie jest ważne co mówi mózg, ważne jest to, co masz w sercu. Wiele razy tego doświadczyłam, że mózg  podpowiadał: nic się już nie da, a serce mówiło – spróbuj. Jakby nie serce, nie byłabym w tym miejscu gdzie jestem.”

Wtedy po tej konferencji połknęłam wręcz książkę Laury w jedną noc i zaczęłam zastanawiać się nad sobą…. Pomyślałam, jak ona mogła, to czemu nie ja…

I się zaczęło…
Najpierw uświadomienie sobie tego, czego więcej nie chcę, potem szukanie drogi, a potem wywrócenie wszystkiego do góry nogami…
I wtedy, jak wszystko gruchnęło jak domek z kart, przepracowałam moc żalu, strachu, niepewności, musiałam się odnaleźć na nowo, zaczęła  się dopiero klarować właściwa droga…

Dziś moja świadomość siebie jest już w zupełnie innym miejscu.
Dziś właśnie czucie i serce jest moim głównym drogowskazem, a nie „mędrca szkiełko i oko”.
Dziś sama jeżdżę na spotkania i szkolenia z moim małym synkiem.
Dziś wzrastam, a posiadanie rodziny pokazało mi drugą stronę medalu i właściwy środek ciężkości.
Dziś doceniam wsparcie, zasłyszane kiedyś zdania, które wiele u mnie zmieniły.
Dziś nauczyłam się być wdzięczna i doceniać to co mam i co osiągam.
Dziś nauczyłam się doceniać drogę samą w sobie.
Dziś doceniam i szanuję lekcje, które do mnie przychodzą i uczę się wyciągać z nich wnioski.
Dziś wiem, że czasem pewne rzeczy trzeba najpierw przepracować w sobie, żeby przestały się manifestować u innych.
Dziś odkryłam i przepracowałam już wiele moich  blokad i ograniczeń.
Dziś odkrywam i poznaję siebie nadal.
Dziś wiem, że szacunek i miłość do siebie samego, to podstawa.
Dziś wiem, że będąc matką można wzrastać w równowadze ze sobą, rodziną i otoczeniem. Do tego docenia się wtedy więcej i patrzy się na wiele spraw inaczej.
Dziś wiem, że chcę wzrastać dalej i realizować w końcu własne cele, a nie, jak przez wiele lat wcześniej, tylko cele i oczekiwania innych…

Taki to był duchowych zmian początek i tak zaczęła się droga, która trwa do dziś i staje się coraz bardziej pasjonująca…

środa, 8 stycznia 2020

Nasze wewnętrzne blokady, czyli wewnętrzny „kołowrotek”





„Istnieją opowieści, które są jak płot. Ograniczają i zamykają.
Jeśli się im poddamy, gwarantują bezpieczeństwo, ale gdy chcemy iść dalej, zagradzają drogę.
Historie tego rodzaju opowiadamy sobie czasem sami i nazywamy je wspomnieniami”.

Bert Hellinger



Zastanawiałam się dziś, co takiego się dzieje, że co jakiś czas pojawiają się w nas odczucia:
- że się kręcimy wokół własnej osi,
- że historia lubi się powtarzać,
- że co jakiś czas spotykają nas podobne zdarzenia,
- że z jakiegoś powodu, mimo starań, nie możemy pójść do przodu w swoich działaniach i celach

              I Jak zaczęłam o tym wszystkim myśleć, zaczęły pojawiać się odpowiedzi…

Miałeś czasem poczucie, że jak przychodzą jakieś dodatkowe fundusze do budżetu, to zaraz pojawia się coś, co je zabiera z nawiązką? Nagle przychodzi np. horrendalny rachunek, coś się nagle psuje w domu, wypada jakaś niespodziewana dziura finansowa.

Czy nagle, jak zaczyna pojawiać się brak czegoś, nagle odkrywasz, że czujesz w tym coś w rodzaju radości, jakiś nieopisany rodzaj komfortu, bo wiesz, wbrew pozorom, co w tej sytuacji robić. Nagle wtedy pojawia się kreatywność i tworzysz coś z niczego.

Jak zaczynasz często chorować, to nagle czujesz, że jest Ci z tym dobrze, bo wszyscy się Tobą znów interesują i Cię wspierają?

Nieraz źle Ci w tych sytuacjach, próbujesz z tego wyjść, a z jakiegoś powodu nie potrafisz… Dlaczego?

Często wtedy obwiniamy wszystko i wszystkich wokół.  A warto zastanowić się, co takiego jest w nas, co przyciąga dane zdarzenia…

I teraz nasuwają się pytania?
- Czy przepadkiem dostatek finansowy nie kojarzy się podświadomie z programem: „Nie warto mieć dużo, bo i tak mi wszystko zabiorą”.
- Czy niedostatek nie kojarzy się z poczuciem bezpieczeństwa i radości np. z dzieciństwa, bo jak trzeba było kombinować, to wszyscy się wspierali, tworzyli coś z niczego, czuć było rodzinne ciepło, robiliśmy coś wspólnie i zgodnie. Mogliśmy liczyć na ochronę rodziców. Czuliśmy się wtedy kiedyś po prostu szczęśliwi?
- Czy jak kiedyś chorowałeś, to podświadomie nie czułeś, że wszyscy się o Ciebie troszczą i jesteś w centrum uwagi. I było Ci w tym dobrze, czułeś wsparcie…

Jakie mamy podświadome programy w sobie?
Jakie wartości przekazuje nasz ród?
Co siedzi w naszej pamięci komórkowej?
Jakie myśli najczęściej nam towarzyszą?
Co tak naprawdę trudne zdarzenia nam pokazują?
Co to jest za lekcja i jakie wnioski mamy z niej wyciągnąć?

Coraz częściej widzę to, że to co sama mam do przerobienia w sobie, wcześniej czy później pokaże mi życie. I im częściej dana rzecz się pojawia, tym grubiej do przepracowania wewnątrz siebie.

Czasem trudno odnaleźć tą właściwą wskazówkę w danej lekcji. Trudno jest uszanować coś w sobie. Trudno jest być wdzięcznym za każde doświadczenie, zwłaszcza, gdy jest ono dla nas w jakiś sposób ciężkie. Trudno zrozumieć, dlaczego nasza podświadomość bojkotuje nasze pomysły… Trudno wyjść z narzuconych nam przez lata programów…
             
Jednak gdy zrozumiemy, że wszystko jest po coś, nauczymy się analizować to, co nas spotyka, dajemy sobie w tym wszystkim intencję, by jak najszybciej zobaczyć, co dana sytuacja nam pokazuje, czego mamy się z niej nauczyć, nagle z czasem dane powtarzające się zdarzenia odpuszczają…

Nasze wzrastanie, nasz rozwój to proces. Obserwujmy więc to, co nas otacza, to co się nam przydarza. Analizujmy, wyciągajmy wnioski i idźmy dalej…