poniedziałek, 14 listopada 2022

Związek idealny


                                                                                     fot. Łukasz Kwiatkowski 


Miałam ten tekst we mnie już od kilku dni. Wołał mocno, żeby wyjść, więc czas ku temu…

 

Związek idealny…

 Ostatnio pojawiło się we mnie mocne zobaczenie. Zobaczenie i połączenie wielu  kropek, które rozproszone, od wielu lat we mnie, gdzieś się pojedynczo tułały.

 Związek, mój związek, związek z mężem mym.  Idealne lusterko samej mnie.

 I ogromna wdzięczność, że był i jest właśnie taki jaki jest.

 Moje wspomnienia powędrowały daleko w przeszłość i zobaczyłam, jaką niesamowitą drogę razem przeszliśmy.

 Czasem mocno razem, momentami  osobno, a nawet całkiem samotnie. Wijąc się po kątach ze swoimi niewypowiedzianymi uczuciami…

 Popatrzyłam na sedno tych wszystkich naszych przeżyć. Każdego, tego pięknego czucia i tych cholernie trudnych momentów.

 Pierwsze zobaczenie poszło mi do momentu, kiedy pewnego dnia poczułam”ani chwili dłużej” i z wielkim hukiem, z dnia na dzień wyprowadziłam się z domu, mając ze sobą nieco ubrań, parę książek i zdjęć, 4 talerze, koc i Marcina przy boku. Wyjechaliśmy zostawiając za sobą wszystkie “I tak wrócisz z płaczem”, wyruszając w nieznane, nie wiedząc, gdzie będziemy mieszkać i z czego żyć, ale mając siebie i czując, że robimy najlepszą rzecz w naszym życiu…

 Drugie zobaczenie poleciało do zdjęcia, które wrzucam wyżej. Jednego z momentów z serii “balansując na krawędzi”. (A mieliśmy takich kilka…)

 To był czas próby. Próby wybaczania, ukojenia żalu, stanięcia ze sobą w prawdzie i w konsekwencji zobaczenia własnego piękna.

 

Pamiętam słowa, które wówczas usłyszałam, które na zawsze pozostaną piękną lekcją.

 

“Kasia, nikogo nie zmieniaj, pracuj nad sobą, a reszta się ułoży”

Jakie to było dla mnie trudne…. Jak to nad sobą??? Przecież ja nic nie zrobiłam, to wszystko wkoło nie jest takie, jakbym chciała. To mój mąż musi się zmienić, by było dobrze - myślałam wtedy.  Nie chciałam nawet zobaczyć tego, co było we mnie. Że to  ja wiele razy tworzyłam ten scenariusz, a mój mąż nie miał tam miejsca. Zupełnie sobie tego wtedy nie uświadamiałam. Czułam tylko, że mam być silna. Silna, bo kobiety mojego rodu musiały takie być…

 

“Kasia, ale to ty zabrałaś mu energię… oddaj mężowi, co męskie…”

Kolejna szpila. Jak to ja??? Usłyszeć to po latach, gdy w mojej głowie dzwoniło: to ty masz być silna, to ty masz zarabiać, to ty jesteś odpowiedzialna za to, żeby było.. to ty…., to ty…, to ty…

 

A kryło się za tym stado przekonań:

-        Ja muszę, bo mężczyzna nie da rady…

-        Mężczyźni nie potrafią zarabiać

-        Na mężczyznę nie można liczyć

-        Rodzina to dla mężczyzny tylko przyjemność, a dla kobiety ciągły ból

-        Nie mów o tym co naprawdę czujesz, bo ci dokopią

-        O słabościach i uczuciach się nie mówi

-        Dziecko to pies do twojej łydki

 

Miałam poupychane tego w głowie dużo… oj dużo…

 I w momencie, gdy musiałam oddać mężowi prawo do zarabiania na rodzinę, mając świadomość własnej zależności, było dla mnie nie do przejścia…

Ja tyle lat aktywna, tyle lat usiłująca udowadniać światu, że “zasługuję”, musiałam zostać po raz pierwszy kobietą, matką, strażniczką domu, od czego uciekałam ze strachem latami…

 Wiecie jak trudno oddać coś, co się komuś latami nieświadomie zabierało??? Jak trudno w takich momentach zaufać, że wszystko jest tak, jak być powinno? A jak trudno stać się kobietą, po latach próbowania bycia mężczyzną…

 

“Dziękuj za wszystko, co do Ciebie przychodzi, za to piękne i za to trudne”

To trzecie zdanie usłyszałam chyba wtedy na dobicie przeciwnika. Przeciwnika, którym byłam sama dla siebie. Jak to mam dziękować? Za kopniaki, które mi życie, nie wiedząc czemu fundowało, pomyślałam…

 

Ale to miejsce, w którym wtedy byłam, było już dla mnie tak trudne, że postanowiłam się jednak z tym zmierzyć, zupełnie nie rozumiejąc po co.

 Pierwsze trzy miesiące cedziłam podzięki przez zęby, w cichości, nie raz roniąc łzy wściekłości.

A potem zrozumiałam. Zrozumiałam, że wszystko, co do nas przychodzi jest lekcją.

Lekcją, z której trzeba nauczyć się wyciągać wnioski. Od tego momentu poczułam mocno, wszystko co nas spotyka tworzymy sami. Swoimi przekonaniami, myślami, strachem, niewiedzą, podświadomością. Zobaczyłam, że gdy odkrywałam po co daną lekcję dostaję, ona zaczynała odpuszczać.

 

Poczułam dopiero wtedy, że wszystko co do mnie przyszło było mi potrzebne bardzo. Uświadomiłam sobie, że mój Marcin stał przy mnie zawsze, że i on przeżywał mocno swoje….

Zrozumiałam, że w wielu przypadkach to on miał rację i próbował się przebijać przez moje strachy, wyciągając rękę, którą ja odrzucałam.

 

To był krok we mnie milowy. Krok, który nauczył mnie jak być sama dla siebie wartością. Kobietą w pełni kobiecą. Wtedy właśnie zobaczyłam to moje kochane lusterko - Marcina z wielką dla niego i po raz pierwszy dla siebie wdzięcznością.

 Pierwszy krok w zrozumieniu.

Oczywiście, to nie był koniec testów. Życie wiele jeszcze razy pokazywało nam wiele. Ale i tak w ostatnie pięć lat zrobiliśmy więcej oboje niż przez 38 lat wcześniej. Razem i osobno. Osobno i razem, ale zawsze obok siebie.

Nauczyć się być razem w pełni, a równocześnie uszanować swoją indywidualność i granice.

Przyjmować piękne doświadczenia, mnożyć miłość, ale i docenić te trudne, które brane  na klatę razem, okazały się dużo prostsze.

 Odkryć, że energia zarówno męska jak i kobieca, są mocarne każda w sobie i każda z nich ma swoje zadanie. A połączone tworzą moc nie do zniszczenia.

 

Słyszeć od własnego męża, po przeszło 20 latach bycia razem słowa:

“20 lat temu Cię kochałem, a teraz cię uwielbiam.”

“Kocham cię, uwielbiam, a przede wszystkim ogromnie szanuję.  Jesteś matką moich dzieci, wspaniałych dzieci, które urodziłaś mi wbrew sobie, bo ja bardzo chciałem. Matką i kobietą mojego życia. Pasujemy do siebie idealnie.” 

Bezcenne…

 Związek idealny kochani…

 Idealny nie znaczy zawsze cukierkowy i  łatwy.

Idealny znaczy twórczy. Taki, który buduje, przyjmuje lekcje i się z nich uczy. Taki, gdzie dwoje kochanków jest ze sobą, nie by skomleć o zauważenie, czy udowadniać sobie wzajemnie swoją “ważność”,  lecz by być razem w pełni swojej indywidualności,  wzajemnym szacunku, kochając siebie z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Dając sobie pozwolenie na bycie sobą i ze sobą w pełni.

 

Mężu, dla Ciebie z wdzięcznością.

 


czwartek, 10 listopada 2022

Jak ugrzęzłam na bogactwie, czyli : co jak mam jeszcze kurwa upraszczać...

 


No i poczułaś, to...

Jest Ci w końcu dobrze.

Znaczy nawet inaczej... Tak dobrze, jak teraz to jeszcze w życiu nie miałaś. Masz męża, z którym masz czucie, że możesz wszystko i wystarcza tak, że nie myślisz ciągle o łataniu wielkich dziur w budżecie.

Wspaniały mąż, dzieci, domek, własnoręcznie naprawiany i sytuacja finansowa taka, że w końcu od 10 lat masz pierwszą, całkiem nową kurtkę i buty na zimę... 

W końcu robisz to, co lubisz. Masz więcej czasu. Stawiasz pierwsze kroki w biznesie. Już jest tak, że masz w końcu zdrowie, ukochane olejki terapeutyczne i od lat wymarzony kolagen (który jest Ci teraz ogromnie potrzebny dla odbudowania organizmu) za rabaty. Znaczy, nie musisz w końcu dopłacać...

I się szkolisz, by doskonalić swoje umiejętności.

No i pewnego pięknego dnia wpadasz a zoom, ma być o bogactwie. Więc, z nadzieją w sercu stajesz do kolejnego w życiu etapu. Tego jeszcze nie udało ci się doświadczyć w tym życiu, więc szukasz rozwiązań ciągle i ciągle....

Zaczyna się super, przekonania, traumy, schody... Kamień z serca... Bo to już odkrywasz w sobie od kilku dobrych lat, to myślisz - będzie dobrze...

Aż tu pewnego dnia... Zoom o dochodzie netto, oszczędzaniu i inwestowaniu. Tak na marginesie, zoom pojawia się w czasie, gdy ceny wszystkiego szybują w górę jak głupie, inflacja rośnie, a pieniądz, który jeszcze rok temu coś był wart, dziś leci na łeb na szyję. 

Ale co tam, myślisz. Dochód netto to dochód netto. Dodasz wszystkie zarobki, zasoby, odejmiesz długi i wydatki i zobaczysz, co tak naprawdę masz...

Do tego słyszysz magiczne słowo bogatych:

Chcesz mieć majątek, upraszczaj... Wydawaj mniej niż zarabiasz i jeszcze odkładaj, by oszczędzać i inwestować.

Pierwsze twoje wrażenie... z czego ja mam oszczędzać, jak pierwszy raz w życiu mam tak, że mi wystarcza...

Wystarcza, ale... Na podstawy podstaw funkcjonowania i to bez żadnych szaleństw…

Ideał sięgnął bruku, myślisz, zaczynasz łapać doła i mieć wyrzuty, że za dużo wydajesz....

Po chwili zastanowienia postanawiasz się podzielić swoimi przemyśleniami z twoją mentorką.

- Kasia, jeśli cię to pocieszy, to ja też tak mam, słyszysz.... 

Szybka analiza twego  wspaniałego mózgu i dochodzisz to tego, że to cię wcale nie pocieszyło. Super by było, jakbyśmy jednak obie miały lepiej...

- Kasia, trzeba do tego stanąć. Po prostu zobacz gdzie jesteś i podstawa to upraszczać...

(Upraszczać znaczy, zapewnić sobie minimum na życie, a resztę inwestować.)

No i stajesz do tego... Dzielnie, jak to Ty. Co nie staniesz... Kto jak nie ty....

Żeby było mało dla tego czucia, przychodzi ci jeszcze streszczenie zoom, w którym pierwsze, co czytasz, to: zobacz, czy potrzebna ci kawka na mieście...

Jak to zobaczyłam, mój mózg od razu zawołał:

Kawka na mieście... Kiedy ja ostatnio piłam kawkę na mieście? Prawie dwa lata temu...

Jakie ja miałam fanaberie wydatkowe ostatniego roku?

I od razu widzisz, swoją pierwszą, nową kurtkę, kupioną po raz pierwszy od 10 lat i buty na zimę…

Myślisz, czy była konieczna?

Byłaś w ciąży, więc w te stare ze szmateksu powoli się nie mieściłaś. Jednak dzieciątko nie zdecydowało się narodzić, więc na dobrą sprawę już nie jest ci ona konieczna, a i pewnie w ciąży mogłabyś czasem w zimie na spacer chodzić w dwóch swetrach.

Buty: po co ci buty na zimę i to jeszcze nowe…? Masz przecież tanisówki… jak nie będzie bardzo mokro, to obskoczysz…. 

Kawka na mieście raz na dwa lata? No to zdecydowana fanaberia. Ale nagle przypominasz sobie, że taka kawka zdarzała ci się tylko w momentach, kiedy miałaś takiego doła, że czułaś, że jak w końcu nie zrobisz czegoś dla siebie, to eksplodujesz…

Inne fanaberie????

-        Remont w domu, który się już sypał, czego już ominać się nie dało, bo Jaśko (twój drugi syn)  był na pokładzie i trza było jakoś rozciągnąć możliwości naszego domu. Remont oczywiście, po raz kolejny robiony od początku do końca własnymi ręcyma. Kuchnia po remoncie jeszcze do dziś czeka na meble, w związku z czym, rolę szafek, póki co  pełni stara, plastikowa półka z czasów PRL do łazienki,  dostana od rodziców i miejsce na podłodze pod stołem.

-        Szafa na ubrania dla dzieci - czy konieczna? No może nie, można przecież ubrania trzymać w kartonowych pudłach….

-        Łóżko dla Wiktora - starszej latorośli, bo wyrósł z łóżeczka, które zresztą przejął po nim już Jaśko i wersalka, pierwsza nowa, bo stare, bardzo wiekowe i wysłużone,  odziedziczone po poprzednich właścicielach naszego domu już się całkiem rozleciały… No możnaby ostatecznie spać na podłodze, Wiktoru nawet lubi… Ale ty dochodzisz do wniosku, że jednak zdecydowanie wolisz sypiać w łóżku…

Pozostałe meble, pościel, garnki, talerze, firanki, kapy, zasłony i inne rzeczy wyposażające nasz dom są jeszcze “po poprzednich właścicielach” albo dostane… To samo się tyczy ubrań i butów dzieci i większości twojej garderoby… Albo “szmateksowe”, albo “dostane”

-        Dwa jednodniowe wyjazdy z dziećmi na wakacje w większości sfinansowane z bona turystycznego, bo czułaś z mężem, że dzieciom też się w końcu coś należy od życia.

-        No i klu programu - fanaberia na całej linii, 2 książki o biznesie, biblia olejkowa i 4 tomy “Wędrówki dusz” - które okazały się dla Ciebie zbawienne po tym, jak poroniłaś i szukałaś odpowiedzi dlaczego????

 

Aaa i jeszcze fanaberie dla dzieci: 2 razy w tygodniu jazda konna Wiktorka po 30 min każda, która się okazała dla niego zbawienna i naturalne wspomagacze zdrowia dla naszej rodziny w postaci olejków terapeutycznych i suplementacji, dzięki którym jesteśmy w zdrowiu, w ilości też takiej, by zapewniać sobie odbiór rabatów i gratisów z działania biznesowego. Czyli to co musisz, by dostać wypłatę, bez szaleństw. Resztę zaś nadganiasz ziołami.

O eureko… uświadamiasz sobie też, że ziołami też nadganiasz posiłki… Czyli jak nie masz pomysłu na obiad, idź na łąke, nazbieraj ziół i zrób sos albo zupę.

I tak patrzysz na to i myślisz… nosz kurwa… fanaberie na całej linii…

I jak mnie to pociągnęło w dół….

Znów myśli:

-        nie zasługujesz

-        po co ci buty

-        jak ty możesz mówić o biznesie, jak sama jesteś w jakiejś gównianiej depresji

itd…

 

Ale po kilku chwilach przyszło światełko.

Przecież godzinę temu, byłaś z siebie dumna. Dumna z tego co przeszłaś, co osiągnęłaś, co poukładałaś.

Uświadamiasz sobie, że nawet nie masz już chęci  wracać do jedzenia najtańszych parówek i sosu  koperkowego każdego dnia, schorowanego organizmu, stresu, wyrzutów sumienia za każdą małą rzecz dla siebie, oszczędzać w momencie, gdy wartość pieniądza leci na łeb na szyję, a nawet sytuacja ekonomiczna na świecie nie da się przewidzieć dalej niż na pół roku….

 

Co zatem możesz zrobić z miejsca w którym jesteś, by jednak wzrastać a nie znów ciągnąć się w dół.

I wymyśliłam…

-        Jestem tu gdzie jestem.

-        Mogę robić małe kroki, małe rzeczy każdego dnia, na które jestem gotowa

-        Mogę się cieszyć tym co robię, tym co mam.

-        Mogę być sobie wdzięczna za każde moje doświadczenie, które wiele razy było dla mnie mega skokiem.

-        Jak nie mam póki co przestrzeni na  jeszcze większe upraszczanie, bom całe życie upraszczała na maksa, by przetrwać, to to też jest ok.

-        Zasługuję na  buty i nową kurtkę, a nawet na kawkę na mieście.

-        Cieszyć się każdym krokiem to jest wielka moc.

-        Może moje finanse są dalej na depresji, biorąc pod uwagę dochód netto, ale tak dobrze, jak jest mi teraz, nie było mi jeszcze nigdy. A to oznacza, że wykonałam już  kawał dobrej roboty i jestem z tego cholernie dumna!!!

-        Moje doświadczenia są tak mocarne, że pewnie niejednego już wesprzeć mogą.

 

Jestem BOGATA!!!! Bogata w moje doświadczenia, bogata w szacunku do siebie, bogata w tym co mam, tu i teraz. Bo odwaliłam już kawał dobrej roboty, a to dopiero początek bogactwa coś czuję.

 

Dedykuję ten tekst każdemu, kto myśli, że “nie zasługuje” . Każdemu, kto ma dla siebie jakieś “ale”. Zobaczcie, tak jak ja to uczyniłam, jaki kawał dobrej roboty już zrobiliście. I jaki krok możecie zrobić tu i teraz z tym, co macie, tak, by zawsze potrafić się docenić.