środa, 30 grudnia 2015

Pierwsza lekcja życia

fot. Ewa Kawalec


„Samotność zbytnia i brak zajęcia gubią młodych ludzi.”

Aleksander Puszkin



Wakacje szybko minęły. Nadszedł dla Michała czas szaleństwa – jak sobie to wtedy wyobrażał. Duże miasto, brak kontroli rodziców, wszędzie kumple, żyć nie umierać.
- Samochodówka… sama słodycz. Odbębnię to, co muszę i świat należy do mnie. Myślał Michał.
Zaczęły się zajęcia. Trzy dni nauki, dwa dni warsztatów. Nauka, jak zawsze przychodziła mu łatwo. Nie robiąc nic w gimnazjum potrafił ogarnąć minimum. W zawodówce to minimum jego możliwości pozwalało na dość niezłe oceny. Warsztatów nie cierpiał. Wszędzie brud, smary, blacharstwo, kupa gratów samochodowych do naprawy. Brr…. Każda wizyta w warsztacie przyprawiała go o ból głowy. Nie miał zamiaru wykonywać tego zawodu. To nie było dla niego. Ale ta szkoła miała dać mu wolność. Koledzy byli nieźle zakręceni z szalonymi pomysłami na ryzykowne imprezy. Zapowiadało się nieźle.
Po kilku tygodniach nauczyciele zauważyli, że Michał wybija się ponad klasę. Zaproponowali przesunięcie go do technikum.
- Michał, dasz sobie tam bez problemu radę, a będziesz miał lepsze wykształcenie. Powiedział mu kiedyś wychowawca.
- Stać cię na więcej, nie marnuje tego. Powiedział.
Michał ani myślał się przenosić, ale wychowawca poinformował o swoim pomyśle rodziców. A ci nie dali za wygraną. Zagrozili, że jeśli się nie zgodzi, to odetną mu kieszonkowe na cały rok. Nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał się zgodzić. Ale sama myśl o tym, że będzie musiał uczyć się dłużej przyprawiała go o mdłości i powodowała okropną złość.
- Jeszcze wam wszystkim pokażę! Postanowił.
- Nikt nie będzie mnie zmuszał do niczego!

Przepisał się do klasy technikum. I okazało się, że tam koledzy się jeszcze bardziej kreatywni niż w szkole zawodowej. Oczywiście pod imprezowym kątem. Mieli niezłą orientację w okolicy oraz, co ważniejsze - w dostępności do różnego typu używek dla nieletnich. Mieli swoje sposoby, by dostać w zasadzie wszystko. Do tego uwielbiali wagarować. A to dla Michała było w sam raz. No i jeszcze jedno, mniej zajęć na warsztatach. Uff…. Choć dlatego było watro zmienić tą szkołę.
- Jakoś wytrzymam może te cztery lata…

            Ale okazało się, że to wale nie było takie proste. Szalone imprezy, suto zakrapiane z czasem zaczęły być dla niego nudne. Koledzy też okazywali się zdradliwi. Przy pierwszej wpadce, gdy spisała ich policja na mieście, gdy byli na wagarach, pod wpływem alkoholu, zrzucili całą winę na Michała. Jak jeden mąż, zgodnie twierdzili, że to on przyniósł alkohol i namówił ich na wagary. To była pierwsza lekcja życia dla Michała. Koledzy, którym tak zaufał, sprzedali go. Za co? Za to że oni wszyscy byli z miasta, a on z wiochy zabitej dechami. Za to, że nie potrafił się dość dobrze wkupić w ich łaski. Do tego oni naprawdę interesowali się motoryzacją. Dla Michała to była udawana pasja, pasja wymyślona tylko po to, by zdobyć akceptację rówieśników. Tak naprawdę nienawidził tych ich ciągłych dyskusji o silnikach, markach samochodów, nielegalnych wyścigach i takie tam.
Wtedy, po tej wpadce z policją po raz pierwszy pomyślał, że może nie tędy droga, że może samymi imprezami niewiele osiągnie… ale wtedy musiałby przyznać rację rodzicom, a tego przecież zrobić nie mógł. Musi być nieugięty i nie pokazać tego, że mieli rację, bo już do końca życia nie dadzą mu spokoju. Musi pokazać, że jego racje są słuszne. Jedyne, na co się dał wtedy namówić, to były dodatkowe lekcje angielskiego, które chcieli opłacić mu rodzice. Lekcje miały być w soboty, więc koledzy nie będą z niego szydzili, że zostaje kujonem.
- W sumie, spróbować nie zaszkodzi. Pomyślał.
- Michał, jak chcesz kiedyś wyjechać za granicę, to musisz znać język. Jak nie będziesz go znał, to każdy tam za granicami będzie mógł cię oszukać. Powiedziała mu matka.
- Z ojcem odłożyliśmy trochę pieniędzy, zapłacimy ci za zajęcia na cały rok. Co ci zależy spróbować. Może dzięki temu, kiedyś będzie ci łatwiej…
- No dobra… mogę pójść na te głupie lekcje, warknął do matki.

            Przez pierwsze tygodnie pilnował dodatkowych zajęć. Zawsze miał nieco trudności z nauką języków. Samo chodzenie na lekcje nie wystarczało, by opanować materiał tak, jak udawało mu się to z innymi przedmiotami. Dodatkowe lekcje mu nieco pomagały. Zawsze to więcej obsłuchał się z językiem. Jednak swoich dodatkowych umiejętności na wszelki wypadek w szkole nie zdradzał, żeby nie stać się powodem do szyderstwa kolegów. Wprawdzie nie ufał im tak, jak wcześniej, ale nadal bardzo liczył się z ich zdaniem. Lepiej było być w paczce niż poza nią. Odludkom na pewno nie jest łatwo. Myślał wtedy. Nigdy nie miał odwagi na to, by być naprawdę sobą. Wszystko co robił, zawsze robił dla kogoś. Jak była mały, starał się imponować rodzicom, gdy poszedł do pierwszej klasy – swojej pani, a potem – kolegom. Swoje wnętrze gdzieś zagubił w tym ciągłym poddawaniu się ludziom wokół. Tak naprawdę nie miał pojęcia, co on właściwie potrafi robić, co lubi, a co nie, co jest jego mocną, a co słabą stroną. Praca i nauka kojarzyła mu się jedynie z porażką ludzi, którzy kończą studia i zarabiają najniższą krajową, pracując o wiele poniżej swoich możliwości (jak to było w przypadku jego rodziców) lub z ludźmi, którzy wspaniale się ucząc w szkole, zdając dobrze wszelkie egzaminy lądowali na bezrobociu (jak gro jego starszych znajomych z sąsiedztwa).
To wszystko nie napawało go do jakiejkolwiek pracy nad sobą. Nawet nie wiedział, że nad sobą można pracować, że można mieć jakieś zainteresowania. Uważał, że to zdarza się tylko celebrytom w telewizji. Normalni ludzie są tacy szarzy i nudni. Całe ich życie koncentruje się na tym, by starczyło od pierwszego do pierwszego. To takie nijakie i prozaiczne. Michał wiedział jedynie, że nie chce tak kiedyś żyć. Wydawało mu się wtedy, że jak będzie robił wszystko dokładnie odwrotnie jak jego rodzice, to odmieni swój los. Niestety, zastawiał sam pułapkę na siebie. Niedługo się miało okazać, że jego pomysły nie do końca wypalą w zderzeniu z życiem. Ale to miało być za jakiś czas. Na razie Michał o tym nie miał pojęcia.
Z czasem ciągłe wagarowanie i imprezy pakowały go tylko w coraz większe kłopoty. Skończyło się sprawą w sądzie o demoralizację. Oczywiście najbardziej oberwał on. Jego „koledzy” jak zwykle wykręcili się. Zeznawali spójnie przeciwko niemu. Z ich relacji wynikało, że to właśnie Michał namawiał ich do wagarów, picia, palenia, dopalaczy (bo i to jego kumple bez problemu potrafili załatwić). Skupiło się na nim. Do tego, jego rodzice chcieli, by zrozumiał swoje błędy i poniósł konsekwencje, w przeciwieństwie do większości rodziców jego koleżków, którzy bronili swoich synalków jak tylko mogli, twierdząc, że ich dzieci są najlepsze i najspokojniejsze na świecie. Skończyło się tym, że Michał zapłacił za te „wspaniałe znajomości” nadzorem kuratora do osiągnięcia pełnoletniości. To była gorzka lekcja. Dopiero wówczas dotarło do niego, że coś tu nie gra, że może oni go tylko wykorzystywali, że może wcale nie był dla nich nikim ważnym. Znaleźli łosia, na którego można było wszystko zwalić, jak przyszła taka potrzeba. A on uważał ich za przyjaciół, za wyrocznię, która dyktowała mu, jak ma wyglądać jego życie. Jak bardzo się pomylił…
Tylko co dalej…??? Jak tu chodzić z nimi do jednej klasy? Jak funkcjonować wśród nich po tym wszystkim, co się stało? Nie miał pojęcia…


Cdn…

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Jak zawirowania młodości wpływają na nasze wybory

Fot. Ewa Kawalec


„Młodość jest ciężka i gorzka, jest niezgodą na świat i niezgodą na siebie, jest od początku zmaganiem się z czułością i cierpieniem.”

Zofia Nałkowska

  
            Michał był szalonym nastolatkiem. Uwielbiał beztroskę, kolegów, imprezowe życie. Nigdy się nie zastanawiał nad tym, kim kiedyś w życiu chce być. Jaki zawód będzie wykonywał. Żył sobie z dnia na dzień, łapiąc chwile, nie zastanawiając się nad tym, co przyniesie mu jutro. Nie lubił szkoły. Kojarzyła mu się ona z nadmiernymi obowiązkami, zbędną wiedzą i nudą. Nic go tam nie ciekawiło. Potencjał miał duży, ale nigdy go nie wykorzystywał. Pracował tylko na minimum, po najmniejszej linii oporu. Jak się nie przygotowywał w ogóle do zajęć to i tak wyciągał na dopuszczające i tróje. Po co mu było więcej. Żadnemu z jego kolegów nie zależało na nauce, więc po co miał się wychylać. Po co robić sobie kłopoty i narażać się na brak akceptacji kolegów. Ryzykowne… Jeszcze go odrzucą z paczki i przykleją łatkę kujona. Lepsze były sporadyczne piwka z koleżkami tudzież papierosek. Namiastka dorosłości (jak mu się wtedy wydawało…).
- Pokaże tym starym zgredom kto tu rządzi. Powtarzał sobie w duchu, gdy tylko ktoś z dorosłych próbował zaapelować do jego poczucia odpowiedzialności.
- Co oni wiedzą. Uczyli się i tak zarabiają marne grosze lub siedzą na bezrobociu. Po co więc mam się przemęczać. Powtarzał sobie.
Imprezy i używki wciągały. Dawały złudne poczucie dorosłości i wielkiej mocy. Z czasem posuwał się coraz dalej. Często w weekendy wracał do domu pijany. Rodzica załamywali ręce.
- Co ty wyprawiasz Michał! Zwariowałeś! Co ty chcesz pokazać! Za młody jesteś na takie wyskoki! Masz szlaban!
Niestety im więcej szlabanów, tym on więcej stawał się rogaty i buntowniczy.
- Rodzice! Co to za rodzice! Nawet nie stać ich na to, żeby mi zafundować porządne wakacje, czy chociaż konsolę do gry, taką jaką mają koledzy! Łażą do tej swojej roboty i ledwo wiążą koniec z końcem!
Michał uważał, że wszystko mu się należy. W domu nigdy nie miał żadnych obowiązków. Rodzice uważali, że nie musi. Najpierw był za mały, potem mógłby jeszcze sobie coś zrobić, jakby pomagał w domu. Gotowanie to babska sprawa, a majsterkowanie należało do ojca, który uważał, że nikt lepiej niż on nie wykona drobnych napraw lub remontów. Nie widział potrzeby przekazywania tej tajemnej wiedzy synowi. Michał zresztą i tak nigdy się do tego nie garnął. Matka nawet herbatę mu zawsze robiła sama, żeby się przypadkiem nie poparzył. Efekt tego był taki, że Michał nie potrafił sobie ukroić chleba w wieku piętnastu lat. Miał się uczyć. Nic więcej.
Ale sęk w tym, że jego to w ogóle nie interesowało. W domu się nudził, w szkole się nudził. Szara, codzienna rzeczywistość. Rodzice byli ciągłe zabiegani. Ciągle byli w pracy. A jak nie byli to i tak całymi godzinami kłócili się o pieniądze i o to, przez kogo w tym miesiącu nie wystarczy na wszystkie rachunki. On wtedy zamykał się w pokoju lub uciekał do kolegów. Po co było tego słuchać. Żałosne!
Z Michałem nikt tak naprawdę nie rozmawiał. Wydawano mu tylko polecenia lub rozliczano za stopnie szkolne. Stopnie, które Michał miał w dalekim poważaniu. Jak miał dziesięć lat, wymyślił sobie, że wyjedzie za granicę, jak tylko osiągnie pełnoletniość. Będzie zarabiał kupę kasy i wszystkim jeszcze pokaże, jak wygląda udane życie.
Beztroska panowała w jego życiu. To był niezły sposób na funkcjonowanie. Odsunął wszelkie zasady, które próbowali wpajać mu dorośli. Dla niego nie były autentyczne. Jedno mu kazali robić, mówili, co należy, a sami robili dokładnie odwrotnie. Więc co to za przykład! Michał musiał wymyślić sobie wszystko sam. Jak tamto nie działało, to po co to powtarzać. On wiedział najlepiej! Jedynymi ważnymi osobami w jego życiu stali się koledzy. Gdy tylko zachowywał się tak jak oni, mógł liczyć na akceptację.
- Michał idziemy na wódkę w sobotę, idziesz z nami?
- Nie wiem, czy starzy mnie puszczą.
- Jak to nie wiesz? Starych będziesz słuchał? Kto by słuchał takich starych zrzędów? Nie mów, że się ich boisz? Piotrek stawia. Ma imieniny. Będzie niezła impreza.
Michał nie chciał pokazać, że będzie gorszy. Zależało mu na akceptacji rówieśników jak na niczym innym. Nigdy nie był w stanie wyrazić własnego zdania. Gdy ktoś mu coś powiedział (zwłaszcza jak to był ktoś z jego paczki) to wierzył w to bezgranicznie.
- Michał, głupi jesteś. I co ci zrobią jak pójdziesz. Kto by słuchał starych. Nikt z nas tego nie robi i zobacz, wszystko możemy. Grunt to sobie starych wychować.
- A skąd bierzecie kasę?
- Jak to nie wiesz, idzie się do matki i mówi – dawaj stówę, bo jak nie to pożałujesz, już więcej mnie nie zobaczysz. I daje. To nie wiesz, jak się to robi?
No nie wiedział, ale przecież przyznać się do tego nie mógł. Jeszcze pomyślą, że jest takim lalusiem, że jeszcze słucha matki i ojca.
- No to co, przyjdziesz, mamy rozumieć…
- Jasne… przyjdę.
I tak, żeby zabłysnąć w towarzystwie okłamywał rodziców jak mógł. Jednak mimo tego, co mówili jego brachowie, trochę się ich obawiał. Czasem wydawało mu się że może jednak dorośli mają rację. Ale szybko ten głos w sobie tłumił. Tak na wszelki wypadek, żeby nie było obciachu.
Rodzice coraz częściej załamywali ręce, ale zupełnie nie wiedzieli, co z tym fantem począć. Nie wiedzieli, czemu ich syn tak się zachowuje. Uważali, ze wszystko zawsze robili najlepiej jak tylko mogli, więc dlaczego? To prowadziło do kolejnych kłótni między nimi. Ojciec i matka obwiniali się wzajemnie. Każde z nich nie miało sobie nic do zarzucenia, za to swojej drugiej połówce i owszem. Przecież ktoś musiał być winny temu, jak zachowuje się ich syn. Czasem cały wieczór potrafili przewrzeczeć na siebie. Wyciągali wtedy najgorsze brudy. Aż przykro było tego słuchać. Dla młodego to była jednak mimo wszystko niezła opcja, bo nie skupiali się wtedy na nim. Gorzej, jak przypominali sobie o jego istnieniu. Wtedy robiło się gorzej…
- Michał, jak ty się dostaniesz do szkoły z takimi ocenami! Przecież nic w domu nie musisz robić, nigdy nie kazaliśmy ci pomagać, żebyś się mógł uczyć. Wszystko co mamy, poświęcaliśmy zawsze tobie. I tak się odwdzięczasz?!
- Mam to gdzieś! O nic was nie prosiłem!
Próba nawiązania jakiejkolwiek nici porozumienia kończyła się potworną awanturą. Do Michała nic nie docierało. Do jego rodziców również…

            Niestety wybór szkoły zbliżał się wielkimi krokami. Michałowi było wszystko jedno, gdzie pójdzie. I tak na nic mu szkoła. Ale ktoś sobie wymyślił, że w tym kraju młodzi muszą się uczyć do pełnoletniości, więc jakoś te kilka lat jeszcze musi gdzieś przekimać. A potem wyjedzie i tyle go będą widzieć.
Koledzy szli do samochodówki. Podobało im się to. Michał nienawidził silników, smarów, samochodów i motocykli. Ale przecież przyznać się do tego nie mógł. Wszyscy znajomi się tym pasjonowali, więc trzeba było choć trochę wiedzieć, o czym oni mówili. A przecież tak naprawdę szkołą się nie liczy, ważne, by nie stracić kumpli.
- Przekimam jeszcze te trzy lata i nikt więcej nie zmusi mnie do nauki. Powtarzał sobie w duchu.
Egzaminy zdał ledwo. Do samochodówki nie trzeba było wyszukanych stopni. Zresztą postanowił iść do zawodówki.
- Tam podobno nie trzeba robić nic. Jak się tylko chodzi, to nauczyciele zaliczają (tak mu koledzy powiedzieli). Więc po co się było wysilać. Podobno miały tam być jakieś warsztaty, czy coś… To na szczęście nie nauka. Zawsze można pokombinować. Może zaliczą bez chodzenia. Zobaczymy. Wszystko przede mną. To dopiero koniec gimnazjum. Zresztą szkoła jest w mieście, to rodzice już nie będą w stanie mnie kontrolować. Będę mógł robić co mi się tylko będzie podobało…
Rodzice oczywiście próbowali protestować, ale z jego ocenami i tak nie było większych szans na lepszą szkołę. Zachowania też nie miał najlepszego, sam się o to postarał, więc musieli odpuścić. Po raz pierwszy poczuł, że jest kowalem swojego losu…
Witaj beztroskie życie!!! Jeszcze wakacje i biorę swój los w swoje ręce!!!


Cdn…


czwartek, 24 grudnia 2015

„Komputerowy Ćpun”. Zapraszam na recenzję książki.



„Przegrałem całe popołudnie. Przegrałem cały weekend. Przegrałem miesiąc, a nawet rok. Mogłem przegrać całe życie.”

Krzysztof Piersa


            Ostatnio pochłonęłam niezwykle ciekawą książkę autorstwa Krzysztofa Piersa „Komputerowy Ćpun”. Przeczytałam o tej pozycji na portalu społecznościowym. Z uwagi na to, że w mojej codziennej pracy często mam do czynienia z różnego typu uzależnieniami, a z opisu książki wynikało, że opowiada ona o uzależnianiu od komputera samego autora, zdecydowałam się na jej przeczytanie. Chciałam poznać inne spojrzenie na ten problem, niż to czysto naukowe.

Autorem książki jest Krzysztof Piersa, dziennikarz telewizyjny i internetowy, pasjonat fantastyki, modelarstwa, filmów sci-fi i sportów sylwetkowych, który przez wiele lat nałogowo grał w gry komputerowe. Napisał tą książkę, by pomóc innym osobom z podobnymi problemami.

„Ćpuna najlepiej wyleczy inny ćpun, który wygrał ze swoim nałogiem. Ćpun komputerowy.” Pisze autor.

            Treść książki wciągnęła mnie niesamowicie. Jest napisana w taki sposób, że nie można oderwać się od czytania. Zaciekawia od samego wstępu.
Autor wprowadza czytelnika w świat własnego uzależnienia. W ciekawy sposób pokazuje, jak w niewinny sposób wszedł na równię pochyłą. Równię, która z dnia na dzień wciągała coraz bardziej. Zaczęło się od pasji, niewinnie. Od sposobu na zabicie czasu, sposobu na szukanie znajomych z podobnymi zainteresowaniami.

„Na rozwój mojego uzależnienia od komputera silnie wpłynęły dwa czynniku: odosobnienie i pieniądze.”

Pan Krzysztof Piersa opisuje pułapki uzależnienia. Z książki można się dowiedzieć, zarówno o tym, jak wyglądało samo uzależnienie jak i droga prowadząca do zdrowienia. Była ona kręta i wyboista. Uzależnienie często zwyciężało. Nie łatwo jest wyjść z uzależnienia od komputera w czasach, gdy komputer jest nieodzowną częścią naszej codzienności. Nie tylko uzależnia, ale jest potrzebny do nauki, pracy, rozwijania pasji. Jak ważne jest to, by nie przekroczyć tej cienkiej granicy. Granicy, która oddziela świat komputera sterowanego przez człowieka, od świata, gdzie człowiekiem steruje komputer.

„Jedni znają umiar i granie jest dla nich tylko rozrywką, inni zaś traktują gry komputerowe jako sens życia. Ci pierwsi są graczami, ci drudzy – nałogowcami.”

Z książki można dowiedzieć się kiedy autor zorientował się, że z jego życiem coś jest nie tak. Że jego priorytety są zgoła inne niż innych osób wkoło. Opisuje, jak przez wiele lat próbował udowadniać sobie i innym, że problemu wcale nie ma.
Dzięki tej lekturze można poznać emocje, które targają człowiekiem uzależnionym. Jak trudna bywa walka o niezależność od gier.

„Dzisiaj wiem, że gdybym miał szansę cofnąć się w czasie i zmienić swoją decyzję, nigdy nie sięgnąłbym po Word of Warcraft.”

Bohater książki pewnego dnia postanowił walczyć. Nie było łatwo, ale się nie poddawał. Walczył do skutku.

„Poczułem, że chcę i mogę się zmienić. A jeśli ja mogłem to zrobić, to każdy komputerowy ćpun potrafi znaleźć w sobie podobną siłę.”

W książce można znaleźć bardzo wiele cennych wskazówek zarówno dla samych graczy, jak i ich bliskich. Od symptomów uzależnienia, poprzez opis poszczególnych gier (zwłaszcza tych najbardziej uzależniających), konsekwencji uzależnienia, opisu najczęstszych wymówek gracza (wraz z mitami i faktami dotyczącymi funkcjonowania osoby grającej), zasad dotyczących sposobów wyjścia z uzależniania.
Oprócz historii samego autora w książce znajdują się też inne historie graczy.

„Oczywiście są gry, które nas rozwijają. Ale uderzcie się w pierś gracze i przyznajcie, że wiele z tych, w które graliście lub nadal gracie, niczego was nie nauczyło.”

„Gra to odpoczynek. Odpoczywając przez całe życie, nie osiągniesz nic, oprócz „zregenerowania baterii”, a przeładowane baterie zwyczajnie się psują.”

Niezwykle ciekawy był ostatni rozdział dedykowany bliskim osoby uzależnionej. Znaleźć tam można wiele cennych uwag dotyczących sposobów pomocy i wsparcia dla osoby grającej. Autor mówi o tym, jak bardzo potrzebny w otoczeniu gracza jest kogoś bliski, kto będzie go wspierał w walce.

„Największą siłą mogącą wyrwać nerda sprzed komputera są jego bliscy, dzięki którym doświadczy tego, czego nie zapewni mu żadna gra.”

„Gdy gracz zauważy, że interesujecie się jego hobby oraz potraficie spokojnie o nim porozmawiać, zacznie brać wasze zdanie pod uwagę.”

Pan Piersa opisuje zarówno ciemne jak i jasne strony grania. Wskazuje na to, że mimo problemu z uzależnieniem, gry zachęciły go do rozwijania i innych pasji. Coś w rodzaju wartości dodanej.

Dla mnie osobiście ta książka była niezwykle pasjonującą lekturą. Na co dzień spotykam ludzi borykających się z różnego typu problemami. „Komputerowy Ćpun” pozwolił mi poznać świat człowieka uzależnionego od tej drugiej strony, wewnętrznej strony uzależniania, często skrupulatnie ukrywanej przez osoby mające problem z uzależnieniami.
Znalazłam tu wiele cennych wskazówek dotyczących sposobów nawiązania nici porozumienia z osobą grającą. Autor na swoim przykładzie podaje sposoby wskazywania na problem uzależnienia, które mogą przemówić do gracza. Niezwykle ważne dla mnie są również opisane historie innych graczy oraz sposoby wspierania gracza w drodze do wolności od gier.

Na pewno wykorzystam tę pozycję w swojej pracy. Zarówno w pracy z młodzieżą, dorosłymi, jak i bliskimi osób uzależnionych.
Opisane przez autora historie są namacalnym dowodem na to, że uzależnić się można niepostrzeżenie oraz że z tego można wyjść, jak tylko zobaczy się problem i ma się dość silnej woli do walki.

Gorąco polecam przeczytanie tej pozycji.



sobota, 19 grudnia 2015

Od mierzenia jeszcze nikt nie urósł, a wielu straciło motywację…

fot. Ewa Kawalec


„W przedwczorajszych szkołach, wczorajsi nauczyciele przygotowują uczniów do rozwiązywania problemów, jakie przyniesie jutro.”

Cytat zaczerpnięty z książki
„Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”
autorstwa Marzeny Żylińskiej


            Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dokąd zmierza nasz system edukacji. Wszystko na pozór jest w najlepszym porządku, za wyjątkiem… motywacji naszych dzieciaków do nauki. Dlaczego tak się dzieje? Skąd się bierze ten marazm naszej młodzieży? Gdzie się nam gubi sens uczenia się i rozwoju?
Znudzone dzieciaki na pozór się uczą. Niestety często, jedyną motywacją dla nich jest to, że – MUSZĄ. Gdzie się podziało CHCĘ? To chcę z dzieciństwa. Chcę, które pozwalało im poznawać świat. Dlaczego z ciekawych świata przedszkolaków wyrastają nam znudzeni życiem gimnazjaliści? Gimnazjaliści, których wszystko nudzi i dla których wszystko jest „bez sensu”. Skąd się to bierze? Czy tracimy umiejętność wychowywania młodych pokoleń? Jak to zrobić, by rozbudzić w nich kreatywność? Albo może: jak to zrobić, żeby tej kreatywności z dzieciństwa nigdy nie zniszczyć?
No właśnie! Nasz mózg jest stworzony do tego, by się ciągle uczyć. Tak jesteśmy zbudowani. Więc jeśli szkoła, która powinna otwierać umysły zamyka je, to co jest nie tak?
Może chodzi o to, że nauka w szkole po prostu jest nudna? Często opiera się na schematyzmie i definicjach. Podręczniki są po prostu nieciekawe, a dzieciaki, zamiast uczyć się poznawać świat, uczą się schematów i suchych teorii.
Jak to zrobić, by odejść od utartego nauczania, a w zamian za to nauczyć dzieci uczyć się i poznawać świat?
Czy szkoła dziś jest w stanie przygotować młode pokolenie do życia? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie potrzebne dzieciakom za piętnaście lat? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć jak rozwinie się nauka w czasach, gdy każdy niemal dzień wiąże się z nowymi wynalazkami i nowymi technologiami? Co zatem należy robić?
Nasi zwierzchnicy ciągle starają się „ulepszać” system edukacji, który został wymyślony w XIX wieku. Tylko, czy ten system jest spójny z tym, co dzieje się w dzisiejszym świecie? Mamy coraz więcej testowania. Dzieciaki od pierwszej klasy muszą wykonywać durne, odmóżdżające zadania. Testuje się ich na prawo i lewo. Testuje się ze schematów, a nie z twórczego myślenia, które jest zabijane. Na myśl właśnie przychodzi mi test trzecioklasisty z ubiegłego roku, gdzie wszystkie prawidłowe, ale kreatywne odpowiedzi uczniów nauczyciele byli zmuszeni odrzucać, bo nie mieściły się w kluczu! Nóż się w kieszeni otwiera! Nie mówiąc już o tym, że od uczniów wymaga się bezbłędnych odpowiedzi, gdy tymczasem od kilku lat spotykamy się z tym, że w konkursach przedmiotowych w zadaniach, które miały sprawdzać wiedzę było mnóstwo błędów.
I co robimy dalej? By lepiej włożyć uczniów w schematy, dokładamy coraz to nowe testy, z coraz to nowych zagadnień. Jak zaczynałam pracę w edukacji szóstoklasiści zdawali jeden egzamin. Teraz piszą dwa. Zawierają one zakres wszystkiego, czego się dotąd uczyły, ale…
No właśnie, ale… W nauczaniu początkowym są bloki. Ma być nauczanie zintegrowane. Wiedza ma się ze sobą łączyć. Potem mamy drugi etap edukacyjny, gdzie materiał rozbito na przedmioty, które często w żaden sposób nie łączą się ze sobą. Każdy przedmiot i każdy nauczyciel często sobie rzepkę skrobie. A mózg dzieciaków??? Wariuje, bo sam nie potrafi tej wiedzy połączyć i zastosować w praktyce.
A potem się dziwimy, że nie radzą sobie ze sprawdzianem po klasie szóstej, który nagle wszystko łączy. I co robią wielcy twórcy testów? Z roku na rok obniżają wymagania, by wyniki nie były tak przerażająco niskie!
Dlaczego więc opieramy się na teorii zamiast na doświadczeniach? Dlaczego nie łączymy w całość tego, co staramy się przekazać, gdy powszechnie wiadomo, że mózg przyjmuje nowe rzeczy tylko wtedy, gdy łączą się z tym, co dziecko już wie, gdy odnoszą się do ich doświadczeń, gdy są ciekawe? Czemu o tym zapominamy? Zmuszamy dzieciaki do odtwarzania schematów, wypełniania ćwiczeń, które polegają na wklejaniu naklejek i uzupełnianiu luk, nie ucząc myślenia, a wręcz je niszcząc.
Dlaczego nasze dzieci mają taki problem z nauką przedmiotów ścisłych? Czy właśnie one nie powinny uczyć myślenia?
I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Jaki powinien być cel uczenia? To, żeby zrealizować program, czy może to, by dzieciaki się w tym nie zagubiły i potrafiły chłonąć wiedzę? Czy wszyscy uczniowie uczą się w tym samym tempie? Czy to jest możliwe, gdy każdy z nas jest inny? Czemu w szkole zapomina się o tym, że każdy ma własne tempo uczenia się? Że jeden człowiek złapie wszystko w mig, a drugi potrzebuje na to czasu, by w jego mózgu powstały odpowiednie połączenia neuronalne.
Wracając do schematyzmu i definicji. Mózg jest w stanie sam stworzyć definicje, gdy ma odpowiednią ilość przykładów. Po co więc kazać się uczyć mózgowi tego, co on już z samego założenia wie?
Czy możliwa jest nauka bez poczucia sukcesu? Wyobraźmy sobie młodego człowieka, który nie ma pojęcia jak samodzielnie przyswoić nowy materiał. Dostaje informację – „nie umiesz!”, „naucz się”, „nie umiesz się uczyć”. Jak często powtarza wtedy swój wymyślony schemat uczenia się, który nie daje żadnych efektów? Angażuje w ten proces mnóstwo energii, a efektów nie ma. Otrzymuje oceny nie adekwatne do wysiłku, który w to wszystko włożył. Czy będzie chciał się uczyć?
A jak często na lekcji dowiedział się właśnie w jaki sposób ma się uczyć, żeby daną rzecz zapamiętać? Żeby proces uczenia się był efektywny?
Jak często dowiedział się, do czego dana wiedza będzie mu potrzebna?
Jeśli podstawą działania jest motywacja wewnętrzna, a więc chęć poznawania świata, a jedynym powodem nauki, który dzieciaki słyszą jest to, że „to będzie na testach”, to jaka to jest motywacja wewnętrzna? Czy my dorośli tak chętnie uczymy się czegoś, lub coś wykonujemy, gdy ktoś nas do tego zmusza? Czy właśnie wtedy nie robimy na odwrót? Tylko dlatego, żeby pokazać, że mamy autonomię? Jak więc tłumaczyć uczniom dlaczego mają się uczyć? Dla testów, dla ocen, czy dla siebie? Może w końcu należy uświadomić dzieciom, że warto poznawać świat, bo on jest po prostu niezwykle ciekawy i niesamowity? I wtedy samą przyjemnością może stać się odkrywanie jego tajemnic? No właśnie… odkrywanie, a nie schematyczne powtarzanie definicji. Może tu właśnie gubimy kreatywność? W sposobie przekazywania wiedzy i metodach ich sprawdzania.
Kiedyś poznałam młodego człowieka, który biegle posługiwał się językiem obcym na co dzień. Na lekcji z tego przedmiotu otrzymywał zaledwie oceny dostateczne, bo… „robił literówki”. Testy zatem pisał nie zawsze dobrze. Co jest zatem naszym celem? Nauczenie dzieci posługiwania się językiem, czy może umiejętność pisania testów? Ile dzieci, które świetnie piszą testy potrafi się porozumiewać w obcym języku? Czy to nie jest jakiś paradoks? Czy jedno drugiego nie wyklucza?
Kolejny paradoks szkolny: w normalnym świecie, człowiek, gdy chce się czegoś dowiedzieć, to pyta. Jak wygląda to w szkole? Czy to uczeń pyta? Czy może ma on siedzieć w ławce i słuchać? Uczyć się tego, co ktoś uznał za słuszne? I kto tam pyta? Uczeń? No właśnie… często nie! Pyta nauczyciel, tylko po to, by sprawdzić stopień przyswojenia wiedzy! Gdzie w tym tajemniczość? Gdzie w tym zaangażowanie i aktywność dzieci? Gdzie ciekawość poznawcza?
Jak przykre jest to, gdy czasem słyszę od nauczycieli, że w szkole nie da się stosować metod aktywnych. Tłumaczą to tym, że jak nauczyciel zorganizuje pracę w grupach, to znaczy, że jest nieprzygotowany. O zgrozo! A gdzie podstawowa wiedza na temat procesu uczenia się?! Gdzie rozbudzanie aktywności uczniów, gdy na lekcji słuchając monotonnego wykładu dzieciaki po prostu przysypiają? Gdzie w tym wszystkim jest kreatywność?
Do czego więc wszyscy zmierzamy? Fakt, narzucony program mocno ogranicza. Bo jak przyjeżdża kontrola, nie pyta jak funkcjonuje uczeń, tylko sprawdza dokumenty i  stopień realizacji podstawy programowej. Co z tego, że podstawa jest zrealizowana, gdy uczniowie nie są w stanie przyswoić jej w tym tempie, który przewiduje program? Czy wtedy lepiej napiszą te „wspaniałe” testy, gdy wszystko będzie dla nich chaosem? Co z tego, że mają szybko przerobiony materiał, gdy i tak nic z tego nie wiedzą? Co zatem jest ważniejsze? Podstawa programowa, czy może uczeń? Co wybrać, gdy za ucznia nikt nie rozlicza, a za podstawę i owszem… Przykra rzeczywistość. Co zatem powinien zrobić mądry nauczyciel? Nauczać podstawy programowej, czy uczyć dzieci i narazić się na złą ocenę swojej pracy, bo dokumentacja nie gra!

Dokąd zatem zmierzasz szkoło? Głupim narodem ponoć lepiej rządzić. Ale czy o to nam wszystkim właśnie chodzi…?

Tekst ten powstał po pochłonięciu przeze mnie niezwykle pasjonującej książki autorstwa pani Marzeny Żylińskiej „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”. Opiera się na wiedzy tam zawartej. Książka ta tak bardzo oddaje atmosferę dzisiejszego systemu edukacji. Edukacji, która niewiele ma wspólnego z zasadami, którymi kierują się nasze mózgi. Zdecydowanie polecam jej przeczytanie każdemu, który ma styczność z edukacją.

Może kiedyś dostosujemy szkołę do potrzeb dzisiejszego świata… Sporo pracy przed nami…


środa, 16 grudnia 2015

Jak to potwór Nuda o mały włos nie zniszczył maleńkiego krasnoludka – Ciekawości.

fot. Ewa Kawalec


„Jeśli chcesz, żeby twoje dziecko nauczyło się budować statek, to musisz rozbudzić w nim tęsknotę za morzem”

Antoine de Saint- Exupery


- Jasiu, czemu nie chcesz tego robić? Zapytała pewnego dnia pani.
- Bo to jest głupie!
- Jasiu, czemu tak uważasz?
- Bo ja nie umiem napisać tych literek…
- Właśnie widzę, że to cię smuci. Jak myślisz, dlaczego to nie wychodzi?
- Wie pani, czasem mi się wydaję, że moja ręka nie chce słuchać mojej głowy…
- Martwisz się tym…
- Tak, bo nie umiem tego zrobić… Wszystko inne, o czym jest na lekcjach, to ja wiem…
- I dlatego nie możesz skupić?
- Nie wiem proszę pani… tylko jak się nudzę, to nie mogę usiedzieć…
- A skąd wiesz to wszystko Jasiu?
- Nie wiem… mamusia mi czyta dużo książeczek i bajek.
- I bardzo chcesz się tym podzielić?
- Nie… Powiedział, a w myślach małego chłopca pojawiła się myśl… „Już nie… kiedyś chciałem…”
- Jasiu, ja nie zawsze słuchałam na lekcji tego, co chciałeś powiedzieć. Dlatego, że inne dzieci też musiały się nauczyć literek… Ale wiesz, mam pomysł. Może jak chcesz, to po lekcjach opowiedziałbyś mi o tych wszystkich pięknych historiach z książek?
- Nie wiem…
- Jasiu, ja chętnie posłucham.
- To może dziś chwilkę zostanę…
- Cieszę się.

Tak pewnego dnia pojawiła się pierwsza szczera rozmowa Jasia ze swoja panią, która od dłuższego czasu zastanawiała się, dlaczego chłopiec nie może spokojnie usiedzieć w ławce. Okazało się, że ma ogromną wiedzę. Jego umiejętności (za wyjątkiem pisania w liniaturze zeszytu) wybiegają znacznie poza poziom jego kolegów z klasy. O swoich umiejętnościach i wiadomościach opowiadał z wielką pasją. Nie tylko przyszedł tego dnia, ale codziennie po lekcjach zostawał na chwilkę, by opowiedzieć pani o nowej bajce.

- Co ja zrobiłam? O mały włos nie zabiłam do reszty pasji tego chłopca. Pomyślała pani z przerażaniem.
- Jasiu, ty masz ogromną wiedzę. Bardzo się cieszę, że mi o tym powiedziałeś.
Buźka Jaśka po raz pierwszy od wielu dni rozpromieniała w czarującym uśmiechu.
- Może zechciałbyś zostać moim pomocnikiem na lekcjach?
- Będę mógł pani pomagać?
- Tak. Będziemy wspólnie uczyć dzieci poznawać literki. Co ty na to?
Jaś aż podskoczył z radości. Jego czarne oczęta powoli zaczynały odzyskiwać dawny blask. Przypominały dwie wielkie pięciozłotówki, błyszczące jak dwa słoneczka.

- Jasiu, muszę zacząć inaczej z tobą dziecko pracować. Ty naprawdę masz ogromny potencjał. Nie dziwota, że tak się nudziłeś na tych wszystkich lekcjach… Pomyślała w duchu nauczycielka, uśmiechając się do swojego niesamowitego, małego ucznia. Ucznia, który okazał się niesamowicie inteligentnym chłopcem.

Od tego czasu lekcje całej klasy nieco się zmieniły. A tak naprawdę… zmieniły się bardzo. Jaś został pomocnikiem pani. Pisał na tablicy literki, które dzieci potem przepisywały. O dziwo, jakoś na tablicy mieścił się w linijkach. Tak bardzo się starał. Teraz był pomocnikiem, a to zobowiązywało. Często siadał z innymi dziećmi, pomagając im czytać. Pani przygotowywała im zadania do pracy w grupach. Rozwiązywali zagadki, rebusy. Tworzyli własne układanki, układali bajki, wykonywali doświadczenia. Bawili się w teatrzyk, sklep, pocztę itp. Sadzili własne roślinki, mieszali wodę z solą i obserwowali, co się z nią będzie działo. Robili wydzieranki, wyklejanki. Projektowali swoje własne budowle. Rysowali zwierzątka i różne rzeczy, których nazwa zaczynała się na wybraną literkę. Poznawali coraz to nowe zadania matematyczne. Raz pracowali przy stolikach, raz na dywanie. Wychodzili na wycieczki – na poznawanie świata. Jaś zawsze dostawał dodatkowe zadania do wykonania. Już się nie nudził. Jego ręka z czasem coraz częściej słuchała jego głowy. Nie musiał już przeszkadzać, by zwrócić na siebie uwagę, a jego mózg ciągle był niezwykle aktywny.
Na początku współpraca z innymi dziećmi była dla niego trudna. Jaś chciał zawsze dowodzić i wygrywać. Do tej pory zawsze bawił się z dorosłymi. Dzieci zachowywały się inaczej niż dorośli. Domagały się zainteresowania. Też chciały wygrywać, złościły się, obrażały, czasem śmiały tak głośno, że Jasiek zatykał uszy. „Przestańcie!” Wołał wtedy, ale nikt go nie słuchał. Wszyscy zajęci byli grą w najlepsze. Wtedy Jasiek się obrażał. Z pomocą przychodziła pani. Tłumaczyła, na czym polega współpraca. Przypominała zasady gry. Tłumaczyła, że nie zawsze trzeba wygrywać, że to sama zabawa przynosi wiele radości.
Jaś musiał się nauczyć, że nie zawsze się da być w centrum uwagi, że inne dzieci też potrzebują zainteresowania ze strony pani i sukcesu. Powoli mały Jaś nauczył się na czym polega współpraca z rówieśnikami. Że dobra zabawa nie zawsze polega na wygrywaniu. Że najfajniejsze jest to, że można się bawić z innymi dziećmi. Kosztowało to wiele łez, złości, utarczek słownych. Ale to przechodziło. Za kilka chwil wszyscy zgodnie się bawili, a potem z pasją poznawali coraz to nowe rzeczy.

Jasiek na nowo pokochał szkołę, a pani była dla niego niezwykle ważną osobą. Był pilnym uczniem. Nie chciał opuszczać lekcji Nawet wtedy, gdy był chory.

- Jasiu, jutro nie pójdziesz do szkoły. Jesteś chory.
- Mamusiu, ja muszę iść, bo pani będzie za mną tęsknić.
- Jasiu nie możesz iść do szkoły. Kaszlesz bardzo.

I wtedy musiał zostawać w domu. Ale wtedy bawił się w szkołę. Pisał literki, wymyślał z dziadkiem nowe doświadczenia, rozwiązywał łamigłówki w książeczkach. Miał znowu tysiąc pomysłów na minutę. Nic nie musiał, on chciał. Nauka przestała kojarzyć się mu z nudą i znów, tak jak dawniej, poczuł chęć poznawania świata.

Róbmy wszystko, żeby nie zabijać kreatywności naszych dzieci. Szukajmy przyczyn niepowodzeń, obserwujmy znaki, dobierajmy metody, by nauka nie stała się przykrą koniecznością, ale naturalną zabawą, która przeradza się z pasję. Ciekawość świata, to delikatna roślinka, która potrzebuje… wolności. Nie zapominajmy o tym.


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Dokąd zmierzasz szkoło?

fot. Ewa Kawalec


"Ciekawość to delikatna roślinka, która niezależnie od pobudzenia, potrzebuje przede wszystkim wolności."

Albert Einstein


Był sobie radosny Jasiu, pełen wiary w siebie, ciekawy świata i ludzi, uwielbiający się bawić i poznawać nowe rzeczy. Kreatywny, aktywny, ruchliwy i mądry. W przedszkolu jedno z najaktywniejszych dzieci. Pełne werwy, ciekawości poznawczej. Kochany przez rodziców, uwielbiany przez nauczycieli. Wielki w swojej maleńkości badacz otaczającego go świata.

Nie umiejąc mówić, w wieku dwóch lat potrafił układać samodzielnie puzzle z sześćdziesięciu elementów. Jako trzylatek, pomagał rodzicom w kuchni, tworząc własne, przepiękne ozdoby na ciasteczkach. W wieku czterech lat liczył do dwustu, a dodawał i odejmował w zakresie dwudziestu.
W przedszkolu, z pomocą mamy, upiekł własne ciasto.

Bardzo chciał się uczyć. Godzinami bawił się w szkołę, pakował książki do plecaka, własnoręcznie pisał literki i cyferki. Wzorowo literował kilkunastoliterowe wyrazy.

- Mamo, bawimy się w przedszkole. Ja będę panią, a ty będziesz wszystkim.

- Mamo, tato, pobawimy się w Czerwonego Kapturka? Ja będę myśliwym, a wy będziecie resztą.

I tak poznawał role społeczne. Odgrywał role zawodowe, był budowniczym, policjantem, strażakiem, nauczycielem, piekarzem, rolnikiem. Potem znów trzema świnkami, często równocześnie. Bawił się w Kubusia Puchatka, Myszkę Miki i wiele, wiele innych bajkowych postaci. Uwielbiał słuchać, gdy czytano mu książki. Jego wyobraźnia była niesamowita. Co minutę wcielał się w inną postać.

Ambitny, pewny siebie, rezolutny dzieciak. Wszędzie było go pełno.

Jeździł na rowerze, skakał na trampolinie, grał w piłkę, pluskał się w basenie. Miał, jak na swój wiek, ogromną wiedzę ogólną.

Miał nieco trudności z prawidłową wymową. Ale bardzo się starał, żeby ładnie mówić.

- Jasiu, co byś chciał, żeby przyniósł ci Św. Mikołaj?
- Książkę do logopedii mamusiu.
- Czemu książkę do logopedii?
- Żebym umiał ładnie mówić mamusiu…

Wydawało się, że nic nie może zakłócić jego rozwoju.

Jednak pewnego dnia Jaś poszedł… do szkoły…

Tam kazali mu siedzieć w ławce. On nie był w stanie tego zrobić. Jego wrodzona ciekawość świata była silniejsza od niego. Zadawał dużo pytań.

- Proszę pani, a dlaczego ten słoń jest szary? Po co zebra ma paski? Dlaczego ziemia jest okrągła?
- Jasiu, przestań! Nie mam już do ciebie sił. Przestań w końcu mówić. Przeszkadzasz innym dzieciom. Pisz literki!
- Proszę panią, a dlaczego kwiatki usychają, gdy ich nie podlewamy?
- Jasiu, a ty znowu swoje? Bo tak i już. Przestań już. Pisz literki.
- Proszę panią, czy mogę zetrzeć tablicę?
- Siedź w ławce i słuchaj!

Jasiu nie umiał czterdzieści pięć minut siedzieć w ławce. Wszystko w nim chciało poznawać świat. Najlepiej już, jak najszybciej.

A te literki!!! Które nie chciały same zmieścić się w liniaturze zeszytu. Ciągle to samo. W szkole to samo, w domu to samo. Te okropnie długie zadania domowe… Pisanie, pisanie!!! Nie było czasu na zabawę i na czytanie przez mamę tych wspaniałych opowieści do snu.

- Jasiu, nie chce ci się pracować! Skup się wreszcie! Pisz, słuchaj! Rób to, co inne dzieci! I bądź zadowolony. Powiadali w koło dorośli.

I tak Jaś powoli, ale skutecznie z kreatywnego malucha stawał się UCZNIEM.

Czy to aby dobrze?

Szybko musiał się nauczyć, że jego mózg musi nagle pracować w systemie 45 minutowym. Reagować na dzwonek, wstawać, siadać i załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne na polecenie.

- Teraz ci się zaczęło Jasiu. To już nie przelewki. Poszedłeś do szkoły. Powtarzała babcia.

Przecież on tak bardzo chciał iść do szkoły. Marzył o tym w dawnych zabawach. Tak bardzo chciał się uczyć. To dlaczego mu wszyscy wkoło powtarzają, że teraz ma być taki nieszczęśliwy?

W pierwszej klasie zaczynali się uczyć literek. Chociaż pisanie nie zawsze mu wychodziło, to literki i cyferki znał od dawna wszystkie.
Ciągłe ich przepisywanie najnormalniej w świecie go nudziło. Chciał uczyć się czegoś więcej.
Z liczeniem też nie miał żadnych problemów. To, czego uczyły się inne dzieci, on dawno już umiał. Zaczynała się nuda…

- Przesiedź mały człowieku 45 minut w ciągłej rutynie…

To stawało się powoli nie do niesienia. Musiał sobie jakoś radzić w tej sytuacji. Jego mózg domagał się działania. Więc ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa. Waliły w krzesełko, dudniły kredkami o blat stolika, grzebały w piórniku, wyszukując coraz to nowe formy aktywności.

- Jasiek! Siedź spokojnie! Ile razy ci mówiłam, żebyś nie kopał w krzesełko. Przeszkadzasz innym dzieciom! Mawiała pani. Nie będziesz nic wiedział z lekcji! Uspokój się.

No tak z lekcji to on nie wiedział za wiele. Bo to wszystko miał już w głowie. Po co uczyć się czegoś, co się już wie?

- To taka jest ta szkoła? Pytał jego znudzony mały mózg.
- Kiedy w końcu będziemy się uczyć? Pytał pani.
- Jasiu, cały czas się uczymy. Nie widzisz. No tak! Nie widzisz, bo ciągle przeszkadzasz! Siądź i słuchaj!

- Ale… ja chciałem powiedzieć, że mamusia czytała mi wczoraj fajną bajkę…
- Powiesz później. Teraz robimy co innego.

I tak wrodzona aktywność Jasia zaczęła powoli chować się pod płaszczykiem obojętności. A ciekawość świata powoli zanikała…



Cdn…

czwartek, 10 grudnia 2015

Wyczekiwana wiadomość

fot. Ewa Kawalec

„Pamiętaj, iż twoja własna determinacja, by osiągnąć sukces, liczy się bardziej, niż cokolwiek innego na świecie.”

Abraham Lincoln



Monika powoli kierowała się w stronę motelu. Zatrzymała się na chwilę przed znajomą ławeczką, na której wczoraj oczekiwała na proces rekrutacyjny. Nie mogła zapomnieć twarzy pana Łukasza.
- Obiecał, że się jeszcze spotkamy. Obiecał. Dziś go tu nie ma. Może coś się stało? Ale przecież nikt z nas nie ustalał daty następnego spotkania… Monika, co w ciebie wstąpiło? To tylko jakiś przypadkowo spotkany nieznajomy. Co ty sobie wyobraziłaś kobieto? Marzy ci się jakieś uczucie naiwniaku? Powiedziała cicho do siebie i ruszyła w stronę motelu.

Musiała się spakować. Czas do domu. Nawet nie wiedziała, kiedy ma jakiś pociąg powrotny.
- Ciekawe, czy moja przygoda z wielkim miastem dziś się zakończy, czy może będzie miała ciąg dalszy? Pomyślała.
Spodobało jej się to miasto. Tak bardzo bała się tego wyjazdu. Tak bardzo się bała tego miasta. Spędziła tu zaledwie dwa dni, a już poczuła, że pewnie by się tu odnalazła. Coś dziwnego pojawiło się w jej sercu. Dawny lęk przed wszelką zmianą odszedł gdzieś w cień. Nagle poczuła, że może. Że świat stoi przed nią otworem.

- Jak nie ta praca, to będzie inna. Przecież teraz się nie poddam. Tyle drogi już pokonałam, nie mogę się teraz poddać tylko dlatego, że mogę nie przejść tej rekrutacji. Na razie trzeba wrócić do domu. Ale tak łatwo już się nie poddam.

Po wielu miesiącach tkwienia w miejscu Monika poczuła nagle, że to jest ten moment, który zmienia wszystko. Cała przeszłość, dotychczasowa wegetacja przestały jej wystarczać.

- Ja muszę tu zostać! Nie wrócę już do tego szarego szmateksu, gdzie wykorzystywali mnie na każdym kroku. Ja się muszę dalej rozwijać, bo w końcu zostanę jakąś roślinką, która tylko wegetuje i narzeka na wszystkich, obwiniając ich za to, że więdną jej liście. Moje liście na szczęście jeszcze nie uschły. Muszę moją wewnętrzna roślinkę odpowiednio podlać i pielęgnować jej glebę, by ta maleńka roślinka puściła pąki. Nie pozwolę jej zginąć! Postanowiła.

Jakoś nie chciało jej się wracać do rodzinnej mieściny. Jakie to było niesamowite, jeszcze niedawno wyjazd kojarzył jej się z załamaniem życia, ze stratą wszystkiego co miała, ze stratą bliskich. A tu nagle poczuła odwrotnie. Stratą będzie to, jak zaprzepaści szansę na rozwój i dalej będzie tkwiła w tej szarutkiej mieścinie, bez żadnych perspektyw.

Wracała do domu, ale wiedziała, że robi to tylko na chwilę. Na chwilę, która była jej potrzebna na domknięcie starych spraw, w tym uregulowanie zaległych wypłat przez dotychczasowego pracodawcę. Postanowiła, że mimo wszystko, czy dostanie tą pracę czy nie, będzie szukać mieszkania tu, w Krakowie i tu właśnie zostanie. Wcześniej czy później pracę tutaj znajdzie. Trzeba będzie tylko bardziej się postarać.

Przemyślenia zawładnęły nią całą. Całą drogę do motelu marzyła o jej dalszym życiu w Krakowie. Tak dawno nie odważyła się tak otwarcie marzyć. Nie wiedzieć czemu ten wyjazd wywrócił jej dawne myślenie do góry nogami. Poczuła, że ma jednak w sobie siłę. Wyjazd nie był taki straszny, jak jej się to wydawało. Nigdzie się nawet nie zgubiła, jak zakładała to na początku. Wszystko tu było takie jak wszędzie, tylko takie jakoś bardziej przyjazne. Może to złudzenie, a może w końcu dała znać o sobie jej wewnętrzna moc. A strach, który miał takie wielkie oczy schował się gdzieś sam ze strachu przed tą tajemną mocą. Nagle stała się taka pewna siebie. Nawet szła inaczej, pewniej, jej nogi nie plątały się tak jak wczorajszego dnia, język nie stawał kołkiem w budzi, oczy zabłysnęły dziwnym blaskiem, a na twarzy pojawił się płomienny uśmiech.
- Mogę wszystko! Krzyknęła sama do siebie przechodząc przez pobliski park, ciesząc się jak dziecko.
Nie miała w ręku jeszcze pewnej odpowiedzi, ale to teraz wcale nie było dla niej najważniejsze. Będzie czekać, ale będzie też planować dalej swoją przyszłość.

Dotarła do motelu. Weszła do maleńkiego pokoiku, w którym spędziła poprzednią noc. Zabrała się za pakowanie rzeczy. Postanowiła, że wyjedzie do domu na drugi dzień rano. Dziś chciała jeszcze nacieszyć się miejscem, które tak zmieniło jej myślenie. Postanowiła, że dziś jeszcze pójdzie coś zjeść do tej przyjemnej knajpki, gdzie wczoraj spędziła tak wspaniały wieczór.
- Przez wyjazdem muszę naładować akumulatory, by zagarnąć jak najwięcej energii z tego magicznego miejsca. Czeka mnie teraz tydzień oczekiwania na wieści porekrutacyjne. Pomyślała.

To okazał się niezły pomysł. Oprócz dobrego jedzonka w knajpce odbywał się występ. Prezentował się duet, dziewczyna i chłopak. Ona pięknie śpiewała, on jej akompaniował na gitarze. Przyjemnie, spokojnie i jakże romantycznie. Mała knajpka stała się jeszcze bardziej przytulna, a dobiegające z sali dźwięki muzyki zmuszały do marzeń.
Monika analizowała wszystkie wydarzenia tych dwóch dni. Cała była w emocjach. Tak bardzo chciała tu zostać. Obserwowała wszystkich ludzi wokół. Nikt nigdzie się nie śpieszył. Maleńka przystań w otchłani życia. Jakby nagle czas tu się zatrzymał. To było cudowne. Monika została tam do końca koncertu. Potrzebowała trochę kultury w swym, do tej pory, szarym życiu. Już nie była tą małą myszką, drżącą na samą myśl o jakiejkolwiek, nawet maleńkiej rewolucji w swoim życiu. Teraz była gotowa nie tylko na rewolucję, ale i na wojnę. Postanowiła, że gdy tylko wróci do rodziców, pierwszą rzeczą którą zrobi gdy pójdzie do znienawidzonego lumpeksu, będzie złożenie wypowiedzenia. „Żeby wyjść na kolejną górę, trzeba zejść z tej, na której się właśnie jest”. Przypomniała sobie słowa Jacka Walkiewicza.
- Tak, te słowa mają wielką moc. Takie jest właśnie życie. Pomyślała.

            Następnego dnia ruszyła w drogę powrotną do rodzinnego domu. Pełna nowych pomysłów na własne życie.
- Teraz chwilkę poczekam. Potem zaczynam działać.

Nie musiała długo czekać. W przeciągu następnych czterech dni otrzymała odpowiedź. Gdy otworzyła skrzynkę pocztową nie mogła uwierzyć własnym oczom:

„Gratulujemy. Przeszła Pani pozytywnie proces rekrutacyjny…”

Dostała się! Otrzymała wymarzoną pracę. Wyjeżdża do Krakowa. Czas zacząć przygotowania do wyjazdu, poszukać mieszkania…

Świat otwierał przed nią swe podwoje, a za rogiem czaiła się miłość…


wtorek, 8 grudnia 2015

Koszyczek zadań wstępem do przyszłych obowiązków

fot. Ewa Kawalec

„Korzyści płynące z dobrego planowania są ogromne. Szacuje się, że każda minuta poświęcona na planowanie pozwala zaoszczędzić dziesięć minut pracy.”

Brian Tracy


            Nazajutrz Monika starannie wykonała makijaż. Dobrała kolejny, elegancki kostium. Musiała wyglądać świeżo i profesjonalnie.
W myślach ciągle miała wydarzenia poprzedniego wieczoru. Przed jej oczami, nie wiedzieć czemu, stał tajemniczy, wczoraj poznany mężczyzna.
- Może dziś znów go spotkam? Przebiegło jej przez myśl.
- Bardzo miło nam się rozmawiało. Miałam wrażenie, że znamy się od lat. Co się ze mną dzieje? Czemu ciągle myślę o tym człowieku? Monika! Ogarnij się! Masz trudny dzień przed sobą. Skup się! Krzyknęła sama na siebie, przeglądając się w lustrze.
- Czas do firmy. Zbieraj się moja droga. Powiedziała sama do siebie.
Założyła swoje ulubione czółenka zarzuciła płaszczyk na ramiona i ruszyła na dalszą bitwę swojego życia. Wczoraj pierwszą potyczkę już wygrała. Dziś decydujący dzień.
- Wszystko w moich rękach. Sekretarka ma być profesjonalna i dokładna pod każdym względem. Więc taka będę. Postanowiła.
Wzięła głęboki oddech i wybiegła z motelu. Nie mogła się spóźnić. Nie ona. Lubiła zawsze wszędzie być na czas.
Za kilkanaście minut stanęła przed budynkiem firmy. Monika przystanęła przed wejściem. Podświadomie rozglądała się wokół, szukając… no właśnie… kogo?
- Co ja wyprawiam! To było tylko przypadkowe spotkanie. Nie bądź naiwna Monika. Przypadki nie zdarzają się codziennie! Dziś masz do wykonania inne zadanie! Powiedziała do siebie cicho.
Niestety nigdzie nie widać było znajomej twarzy. Czas już było wchodzić do budynku, jednak odwlekała ten czas najdłużej jak mogła. Podświadomie miała nadzieję, że on się pojawi… Niestety… nie było go. Zbliżała się wyznaczona godzina spotkania z rekruterami. Nie mogła dłużej czekać.
Pobiegła do windy. Dołączyła do reszty oczekujących kandydatów. Zaraz wszystko się zacznie….
- Dzień dobry państwu. Witamy w drugim dniu rekrutacji. Zapraszamy do sali. Powiedział jeden z nadchodzących mężczyzn.
Wskazano im miejsca.
- Dziś spędzicie państwo dzień w pracy. Każdy otrzyma zadania do wykonania oraz opiekuna. Mówił elegancki pan.

Monia zamarła.
- To mam wstępny dzień próbny. I do tego pod ciągłym nadzorem. Ciekawe, co zostanie mi przydzielone. Pomyślała…

- Pani Monika Walach.
- Tak, to ja.
- Proszę ze mną. Powiedziała elegancka pani w kostiumie.

Monika podążyła za profesjonalną kobietą. Weszły do biura na drugim piętrze. Stało tam biurko całe pokryte dokumentami. Spod kartek wyłaniał się telefon i laptop.

- To pani zadania. Wszystkie potrzebne rzeczy znajdzie pani na biurku. Ma pani cztery godziny na ich wykonanie. Zapraszam do pracy.
Ja zajmę biurko obok. Proszę nie zważać na moją obecność. Powiedziała elegancka kobieta.

- Dziękuję. Odpowiedziała Monika najpewniej jak umiała. Starała się nie pokazać zdenerwowania, ale tak naprawdę nogi się pod nią uginały, a ręce chciały ciągle drżeć. Ledwie nad tym zapanowała.
- Weź się w garść Monika! Nie panikuj! Spokojnie! Dasz radę! Powoli! Najpierw zobacz, co tam jest. Potem będziesz martwić się dalej. Nakrzyczała na siebie bezgłośnie.
To pomogło. Podeszła do biurka, usiadła w fotelu biurowym i powoli zaczęła przeglądać walające się po blacie dokumenty.
- Muszę się najpierw z nimi zapoznać i posegregować. Priorytety! Pamiętaj o priorytetach. Powtarzała sobie ciągle w myślach. To pomagało uspokoić nerwy.

Pierwsza wpadła w jej ręce notatka od szefa. „Proszę przygotować kosztorys wydatków na podstawie danych z folderu pn. Zebranie. Pilne.”
Odłożyła na skraj biurka.

Kolejna była informacja od kierownika działu. „Proszę pilnie przygotować pismo do naszego klienta. Spóźnia się z zapłatą za towar.” Poniżej znajdowały się dane potrzebne do sporządzenia pisma.

Otrzymała jeszcze inne zadania:
- przyjęcie poczty elektronicznej i rozesłanie jej tematycznie do poszczególnych działów,
- przygotowanie zestawienia faktur,
- zarezerwowanie stolika w restauracji, dla szefa, na spotkanie biznesowe, które miało odbyć się dnia następnego,
- zorganizowanie transportu dla jej mamy ze szpitala do domu (dziś wychodziła po ciężkiej operacji, nie miał jej kto odebrać ze szpitala; wypisywano ją o trzynastej),
- przeglądnięcie prezentacji przygotowanej na spotkanie z klientem, wydrukowanie jej w formie materiałów szkoleniowych dla uczestników prezentacji,
- wykonanie kilku telefonów do poszczególnych działów firmy w celu ustalenia cennika usług sprzedażowych,
- sporządzenie informacji w języku angielskim, dotyczącej terminu i miejsca spotkania biznesowego i rozesłanie jej do zainteresowanych osób (dane podano w piśmie).


- O matko. Dużo tego. Muszę wziąć się szybko do pracy. Tylko spokojnie Monika. Podpowiadał jej wewnętrzny głos.

Szybko posegregowała dokumenty. Powstały stosiki: pilne, ważne i mniej ważne. Zaczęła realizować poszczególne zadania. Stresu nie brakowało. Ustaliła ważność spraw według swego uznania. Do tego, elegancka pani zza drugiego biurka ciągle patrzyła jej na ręce i coś skrzętnie notowała. To nie pomagało w pracy. Więc Monika postanowiła, że wyobrazi sobie, że jej wcale tam nie ma. Jest tylko ona, biurko, laptop, telefon i dokumenty. Skupiła się na zadaniach.
Wszystko było takie profesjonalne. Nawet telefony, które wykonywała były zaplanowane. Podczas rozmów musiała na bieżąco rozwiązywać problemy i podejmować decyzje. Jednak, gdy wszystko skrzętnie zaplanowała, posegregowała dokumenty i zapoznała się z ich treścią, wpadła w wir zadań. Wszystko układało się w jedną całość. Zadanie po zadaniu, powoli oznaczała zapiskiem „Załatwione”. Stres powoli opadał.
Cały czas kontrolowała czas wykonania poszczególnych zadań. Nawet udało jej się zorganizować transport dla mamy.
Cztery godziny upłynęły bardzo szybko. Nawet nie wiedziała kiedy. Wydawało się, że to zaledwie chwila. Zrealizowała wszystkie zadania dziesięć minut przed czasem. Sprawdzając na koniec, czy o niczym nie zapomniała. Nie, nie zapomniała. Wszystko wydawało się być w porządku.

- Skończyła pani, pani Walach? Zapytała elegancka pani.
- Tak.
- Dobrze, to dziękuję pani, na dziś to wszystko.

Wyniki rekrutacji otrzymają państwo drogą e-mailową do tygodnia czasu. Proszę czekać na wiadomość od nas. Dziękuję pani za udział w rekrutacji.
- Ja również dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.

Monika z bijącym sercem opuściła biuro. Nadal podświadomie rozglądała się po budynku, szukając znajomej twarzy.

- Może teraz go spotkam…

Cdn…


niedziela, 6 grudnia 2015

Nawet nie wiesz, kiedy na twojej drodze pojawi się ktoś.

fot. Ewa Kawalec

„Czas zmiany to czas lęku lub nowych możliwości. Twoja postawa zadecyduje, która z tych rzeczy będzie Twoim udziałem.”

Ernest C. Wilson


Zebrano ich po raz kolejny w wielkiej sali.
- Za chwilę ogłoszenie wyników, pomyślała Monika.
Jej serce waliło jak szalone. Za kilka minut okaże się, czy jej wysiłek dał jakieś efekty. Tak bardzo się starała przez te wszystkie miesiące. Tyle ją to kosztowało, żeby dotrzeć aż tu…

Do zebranych kandydatów wyszedł elegancki mężczyzna, przedstawiciel rekruterów, dzierżąc w dłoni wyniki pierwszego dnia potyczek.
Wszyscy w skupieniu czekali, aż w końcu zabierze głos. Na sali zaległa grobowa cisza.

- Za chwilę podamy nazwiska tych kandydatów, którzy przechodzą do następnego etapu rekrutacji. Wybraliśmy dziesięć osób, którzy jutro do niego przystąpią.

Monika czekała.. Z nerwów delikatnie zaczęły trząść jej się ręce.
- Tylko dziesięć osób… To ja na pewno nie mam szans. To za piękne, żeby mogło się stać. Marzenia ściętej głowy. Pomyślała.

W dalszej części wypowiedzi elegancki pan, przedstawił dalsze procedury.
Monika z wszystkich sił chciała się skupić na tym, co mówił. Ale cała jej uwaga skoncentrowała się nie wiedzieć czemu, na tajemniczych kartkach. Łapała co drugie słowo mówcy.
- Do dalszego etapu przechodzą następujące osoby…
Cała uwaga Moniki nagle skupiła się na zasłyszanych słowach.
- To już. Pomyślała.
- Pani Anna Drabik, pani Katarzyna Witwicka…
Padały kolejne nazwiska. Naliczyła już sześć osób. Jej nie było nadal.
- No tak, to już nie mam szans….
- Pani Monika Walach… padło siódme wyczytane nazwisko.
- Matko! To ja. Nie wierzę! Ledwo się powstrzymała, żeby nie krzyknąć z radości. To nie mogła być prawda!
A jednak to się działo. Ona, dziewczyna z małej mieściny, która po raz pierwszy tak naprawdę postanowiła zawalczyć o swoje lepsze jutro została wybrana spośród wielu kandydatów do czołowej dziesiątki. Niesamowite!
- Może jednak coś znaczę. Może uda mi się… Ale to dopiero początek. Jutro sądny dzień. Będzie chyba jeszcze trudniej. Ale nie poddam się. Powtarzała sobie w duchu Monika.

- Te osoby, które wyczytałem, proszę, by zostali jeszcze przez chwilę na sali. Pozostałym serdecznie dziękuję za udział w rekrutacji.

Tłum ludzi powili opuszczał pomieszczenie. Ona tkwiła na swoim miejscu jak zaczarowana, czekając na dalszy ciąg wydarzeń.

- Proszę państwa, powiedział poważny pan. Jutro dalsza część rekrutacji. Oczekujemy na państwa o godzinie ósmej. Spotykamy się przed biurem numer 115, na pierwszym piętrze. Rano poznacie państwo dalsze, czekające was zadania. Do widzenia.

Monika pożegnała się i na drżących nogach opuściła pomieszczenie.
- Muszę zadzwonić do mamy. Przypomniała  sobie na korytarzu. Na pewno się martwi.
Wyciągnęła telefon z torebki. Biało- czarny smartfon.
- Hihi, uśmiechnęła się patrząc na aparat. Być może telefonie pomogłeś mi dzisiaj. Sam nawet nie wiesz jak. Powiedziała cicho do aparatu, tak, by nikt jej nie usłyszał.
Jeszcze ktoś by pomyślał, że po firmie krąży wariatka, która gada do wyłączonego telefonu.

- Mamo, to ja. Powiedziała do słuchawki.
- Monika! Jak tam? Od rana trzymam za ciebie kciuki. Jak ci poszło, mów, bo umieram tu z ciekawości.
- Nie wiem mamo, ale chyba dobrze.
- Monika na litość boską! Mówże prędzej. Jak to nie wiesz?
- Bo to dopiero pierwszy dzień. Ale… przeszłam do drugiego etapu!!! Wykrzyczała radośnie do słuchawki.
- Córka, jestem z ciebie dumna!
- Mamo, to jeszcze nic pewnego, to dopiero pierwsza część.
- Ja w ciebie wierzę. Poradzisz sobie i jutro, zobaczysz. To teraz jedziesz do motelu?
- Pewnie tak mamo. Muszę odpocząć. Mam dość na dziś.
Poczuła, jak nagle dopada ją zmęczenie. Brak snu, wydarzenia dnia dzisiejszego i stres dały o sobie nagle znać.
- Wierzę Monika. Będę czekać na wiadomość od ciebie. Zadzwoń, jak dojedziesz do motelu.
- Dobrze mamo, to do usłyszenia.
-Trzymaj się córka.

Wkładając telefon do torebki usłyszała za sobą znajomy głos.

- Witam panią. Już po wszystkim?
Odwróciła się. Za nią stał rano poznany mężczyzna z uśmiechem na twarzy.
- Ooo, to pan. Tak, na dziś już tak.
- Jak poszło, jeśli mogę zapytać?
- Dobrze, jutro ciąg dalszy.
- Przeszła pani do drugiego etapu?
- Tak, a pan?
- Ja również. To wygląda na to, że jutro znów się spotkamy.
- No wygląda na to, że tak. Roześmiała się Monika.
- To na pewno przeznaczenie, powiedział z uśmiechem tajemniczy nieznajomy. Zapraszam panią zatem na obiad.

Roześmiani opuścili budynek firmy, podążając w stronę pobliskiej restauracji.
- Bardzo przepraszam, ale ja się nawet nie przedstawiłem z tych wszystkich emocji. Nazywam się Łukasz Depa.
- Monika Walach, bardzo mi miło.

Rozmowa zupełnie jak ta o poranku, przebiegała im cudownie. Monika miała wrażenie, że zna tego człowieka od lat. Nie wiedząc o sobie nic, rozmawiali jak starzy, dobrzy przyjaciele. Poczynając od przebiegu dnia dzisiejszego, na swoich pasjach kończąc.
Nawet się nie spostrzegli, gdy na zewnątrz zrobiła się szarówka.
- O rany, jak już późno. Powiedziała Monika spoglądając na zegarek. Muszę już iść.
- Pozwoli się pani odprowadzić? 
- Dziękuję panie Łukaszu, ale poradzę sobie. To niedaleko. Było mi bardzo miło, a obiad był wyśmienity. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
- To ja pani bardzo dziękuję. Sprawiła mi pani niesamowitą radość. Bardzo się cieszę, że mogliśmy ze sobą porozmawiać.
- Bardzo mi miło. Powiedziała rumieniąc się.
- To w takim razie do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia.

- Ale szalony dzień, pomyślała wychodząc na zewnątrz.

Poczuła jak ostre powietrze smaga jej policzki. Potrzebowała takiego orzeźwienia. Tak wiele dziś się wydarzyło. Nowe miejsce, nowe możliwości i nowi, ciekawi ludzie wokół. 

- To do dzieła! Czas wziąć los w swoje ręce. Pomyślała.
Po raz pierwszy poczuła, że ma wpływ na to, co dzieje się wokół niej.
- Czas odpocząć, jutro kolejny trudny dzień przede mną. Pomyślała kierując się w stronę motelu.

Cdn…