sobota, 15 kwietnia 2023

Ziołowe paluchy

 Ziołowe paluchy 



Dziś wpis z serii – Zioła w kuchni

 

Jeden z moich ziołowych wynalazków - ziołowe paluchy

Doskonała i pożywna przekąska szybka i prosta

Dzień bez ziołowania, dzień stracony...

Zioła w ogrodzie kuszą nieziemsko, więc… na paluchy przyszedł czas.

W paluchach wylądowały:

Pokrzywa, czosnek niedźwiedzi, przytulia czepna, szczypiorek, jasnota purpurowa, kurdybanek, natka pietruszki, liście mięty, tymianek, olejki eteryczne #rosemary i #thyme

Przygotowanie mega proste.

Wykorzystałam tym razem ciasto na pizzę, ale jeszcze ciekawsze jest ciasto francuskie - potrzebujesz dwie sztuki ciasta

Jedno ciasto posmarowałam olejem z czarnuszki wymieszanym z odrobiną soli, kroplą olejku z rozmarynu i kroplą olejku z tymianku.

Na to wyżej wymienione posiekane zioła w ilości obfitej, na zioła podduszone na cebulce pieczarki. Następnie całość posypałam startym żółtym serem. Tak przygotowany spód przykryłam drugim ciastem, pokroiłam w prostokąty, zakręciłam w paluchy i do piekarnika.

Wystarczy zapiec i gotowe.

#ziołowePaluchy #ziołaWKuchni #mocNatury

Film z przepisem  w linku zapraszam. 

https://www.facebook.com/reel/3415369782067538

poniedziałek, 13 marca 2023

Przebudzenie w obfitości

 


Dziś miałam przebudzenie w niezłej obfitości...

 Otwieram me zacne oczęta, a nade mną wisi zaglądająca z łóżeczka, niezwykle z siebie zadowolona głowa Jaśka...

 Myślisz, co on taki nas wyraz szczęśliwy i jakoś nie rzuca, swym zwyczajem, zawartością łóżeczka w ciebie - to taka normalna zwykle, Jaśkowa forma budzika dla matki...

 Nieco jeszcze śnięta, zastanawiasz się o co chodzi....

 Nagle, twój nos zaczyna wyczuwać coś, co do zapachu sypialni zupełnie nie pasuje...

 Podnosisz głowę... I w tym momencie podziękowałaś Niebiosom, że jednak Ci oszczędzono standardowego budzika...

 Zamiast tego, zastałaś dziś Jaśka i całe jego łóżeczko, w ujęciu dosłownym, łącznie z całą pościelą i szczeblami, umazane w mazi o tym zastanawiającym, niepasującym do sypialni zapachu...

 To było wstawanie z przyspieszeniem, powiem Wam...

 Nie było za co złapać, żeby się też nie umazać, więc jedyne co Ci przyszło do głowy, to wynieść swą, niezwykle z siebie zadowoloną latorośl do wanny i uruchomić prysznic...

 No i poranek w obfitości się trafił po całej linii...

 - Mocno zadowolony Jasiek

- Całe łóżeczko do mycia

- Zawartość łoża do prania

- A materac do wymiany

 Więc...

- Zabrałaś się za kąpiel

- Jechanie na szmacie

- Pranie

W towarzystwie niezwykle zadowolonego Jaśka

Na koniec, mocno zadowolona już z siebie, wskoczyłaś w kwietną suknię od męża, przyjęłaś piękne komplementy od Wiktorego i pozwoliłaś sobie w radości odpocząć, delektując zapachem olejków, smakiem herbaty o nazwie "eliksir życia" i przepysznym ciastem z bitą śmietaną od rodziców.

 Jak to niezwykle niezbadanymi drogami obfitość z rana przyjść może

 Wspaniałości dla Was

#obfitość #szalonyPoranek #porannyBudzik #niezwykłePrzebudzenie

 


Alwin i wiewióra, czyli kulisy krótkiej formy- rolki "Jak kupować olejki"

 


 

Po czwartkowym zoom mocno mi w głowie zostało: "Kasia, rób krótkie formy"...

Krótkie formy... Dobrze powiedzieć, se myślę, ale jak to uczynić???

 Ale... No nie, trzeba do tego w końcu stanąć, nagram co nieco i pomyślimy...

Odpalam więc mój niezawodny telefon, pykam składowe filmy po kolei i jakież moje zdziwienie było, jak każdy z nich jak wściekły nagrał się tak, że wizja sobie a fonia sobie

No nic, myślę, zresetuję telefon i nagram jeszcze raz... Nagrywam, odpalam, a tam... znów to samo. No takich numerów to mi jeszcze telefon nie robił!!!

Ale, mam drugi, nagram drugim. I tu... Fonia z wizją się w końcu zgrały, to myślę, mam filmiki, zrobię rolkę...

 Odpalam insta, a tam rolka się zrobiła, ale każdy z filmów ucięty w najważniejszym miejscu.

 Czacha zaczęła dymić, myślę... wejdę w ustawienia - ustawię! A co!!!

 No i ustawiałam kolejne pół godziny stwierdzając, że moje umiejętności tego nie ogarniają.

Ale głos we mnie mi mówi: zrób to dziś, będziesz miała wolne jutro...

 To se myślę, jeszcze przez kompa spróbuję, Wiktoru jakimś cudem tam filmy składa i jeszcze dodaje muzykę i napisy. Czyli się da!!!

 Nagrałam filmik, tym razem w całości i kombinuję, jak teraz dodać napisy i muzykę... Wiktoru jak zaklęty miał inne zajęcia i nie kwapił się matce pomóc. Stwierdziłam zatem, znaczy czas: zrób to sama, kombinuj więc dalej.

 Nagle eureka! Opcje programu wyglądają jak Wiktorego, znaczy... Jestem blisko!

 W końcu dodałam napis, i znalazłam opcje dodawania muzyki. Ale... Za nico się nie chce dodawać to co chcę... Klikam, szukam, kombinuję... I nagle słucham... a ja na tym filmie gadam niczym wiewiór z Alvina

I teraz weź to kobieto cofnij

Com się naklikała jeszcze i za ślaka tego nie cofnie...

 Wołam Wiktorego. Młody przychodzi z zachwytem patrzy i równocześnie dostaje ataku śmiechu. Razem ze mną zresztą

 - Mamusiu... Jak ty to zrobiłaś, pyta w końcu z zachwytem

A ja na to:

- Myślisz synu, że wiem... Od godziny próbuję to cofnąć i nie wiem jak...

 W końcu myślę, wyśle Madzi, w końcu ona mnie tu zmotywowała, może cosik wymyślimy. A Madzia odpisuje, że dostała ataku śmiechu i nasłuchać się nie może

 Przychodzi jeszcze jedna wiadomość od Ani: "Kasia! Ryczę że śmiechu. Jakbyś się helu nawąchała"

Myślę... Nawąchałam się wprawdzie olejków, ale czemu to tak na kompa podziałało???

 Więc cóż robić, trza robić czym się da, a pół dnia już poszło na owe "krótkie formy" to wrzucam...

 Jednak jakby schodów było mało, z kompa się rolki dodać nie da, a na telefon przez Messenger też nie pójdzie. Noszzzz... myślę, ile jeszcze!!! Ale nic, wpadam na to, że wyślę na telefon mailem. No i się okazało, że z maila film na telefonie zapisuje, ale piernik wie gdzie...

Po kolejnych 15 minutach w końcu znajduję nagranie. I jazda bez trzymanki od nowa. Instagram wywala rolkę albo ucina prawie całą. I stwierdzam: a kij w zęby, wrzucę na relację i spróbuje dodać na FB. Bo marnować pół dnia pracy nie będę. A że co włączyłam ten wiewiórzy monolog, to z Wiktorem płakaliśmy ze śmiechu, to myślę: niech i ludzie się trochę pośmieją , a co!!!

 Ufff... w końcu się dodało i cóż za zdziwienie moje było, jak rolka dodała się automatycznie na insta

 Więc moi kochani, przez te biznesy z pewnością zrobię karierę! Tylko się zaczynam zastanawiać, czy aby nie w kabarecie

Ale w sumie obfitość to obfitość, niech płynie strumieniami gdzie może, nie będę jej kanałów możliwości ograniczać

 Jak to człowiek się na biznes otworzy, to różne oblicza sukcesu zobaczyć nagle może...

 Ps. Jak chcecie poprawić sobie humor i posłuchać mnie w roli wiewióry to ową rolkę znajdziecie w rolkach lub przypiętym poście na FB.

A jak do tego se jeszcze kupicie olejki, to odlot do krainy radości gwarantowany, tylko trzymajcie olejki z daleka od kompa, żeby i wasz nie zwariował. Jak zwąchacie ten klimat, to koło 15 marca zamawiam olejki. Piszcie, jak chcecie dołączyć do zamówienia

 

Mój profil na fb znajdziecie tutaj:

https://www.facebook.com/kasia.kwiatkowska.543

 

#alvin #wiewióra #jakKupićOlejki #cudaTechniki #montażuFilmówPoczątki #jakSięLaptopNawąchał #kulisyRolek #krótkieFormy #reels #jakZrobićReels

 


piątek, 10 marca 2023

Matka na kawce "na mieście"

 


"Prawdziwe matki nie są idealne. 

Idealne matki nie są prawdziwe." 


Masz wyjść z domu sama...

Myślisz kiedy ostatnio takie zdarzenie miało miejsce i okazuje się, że najwcześniej 4 lata temu...

Chyba, że moja pamięć wycinała te momenty wcześniej. W każdym razie nie przypominam sobie takich zdarzeń przez 4 lata wstecz. Moje relacje na FB też

Więc..., pierwsze co trzeba było zrobić, to oswoić z tym siebie, dzieci i męża.

Siebie ogarnęłaś, z mężem też poszło całkiem nieźle, za to Wiktoru przyjął to, że tak powiem "średnio" 

Ale postanowiłaś, to robisz... Tym bardziej że małżonek sprezentował ci nową sukienkę...

Więc myślisz, super... Wystroje się po raz pierwszy od długiego czasu w suknię i rajstopy. Niech będzie "na kobieco".

Okazuje się jednak, że znalezienie rajstop, które będą z tobą kompatybilne, graniczy z cudem. 

Suma summarum, znajdujesz na dnie szuflady coś co pasuje. I tu przyszedł moment - trza to ubrać 

Twoje ciało przez lata przyzwyczajone do wygody, nagle miało się wbić w coś, co nieco jednak uciska. A do tego uświadamiasz sobie, że zapomniałaś, jak się ubiera rajstopy 

Po kilku podejściach - jest! Masz na sobie rajstopy i nawet nieźle z twą sukienką się prezentują. 

Teraz moment pakowania. Twój umysł już kombinuje co zabrać "na wszelki wypadek"

Wyciągasz z torby pieluchy, spodnie, koszulki, chusteczki i parę innych niezbędnych dzieciowych elementów, po czym okazuje się, że zostana zawartość zmieści się do całkiem małej torebki.

Jednak myślisz, kurcze... "normalnie mi jakoś za lekko", więc dokładasz jeszcze zeszyt, długopisy i olejki eteryczne, bez których ostatnio się nie ruszasz.

Założyłaś jeszcze naszyjnik - dyfuzor, który jakoś Cię mocno zawołał... i nakrapiasz go olejkami.

Oczywiście w tle Wiktoru zadaje stado pytań typu: gdzie wychodzisz i dlaczego bez niego... 

Między czasie jeszcze ogarniasz to zacne stadko, by byli a miarę opanowane przed wyjściem.

Ufff... 

W końcu wychodzisz. Zakładasz kurtkę, buty i stwierdzasz, że normalnie nie da się nosić małych torebek, bo ich normalnie na tobie "nie czuć". Do tego nie trzeba nic pchać, bo wózek też zostaje w domu...

Wsiadasz w końcu do samochodu przyjaciółki i wyruszacie.

Po drodze trza jeszcze odebrać paczkę z paczkomatu, czego też jeszcze nie czyniłaś... Ale myślisz, z Agą dam radę... Trza się oswoić z tym że przez 4 lata świat poza wioską mógł się nieco zmienić 

Przed kawką wyruszacie jeszcze na zakupy. I tam się dopiero działo... 

Pierwsza nowość: z lekkścią wysiadasz z auta i zastanawiasz się, co ci brakuje. Uświadamiasz sobie, że jedyne co trza z tego auta wyciągnąć, to twoją mini torebkę i możesz od razu wejść do sklepu...

Więc wchodzicie... Aga pyta: bierzemy koszyk, czy wózek?

I tu odpala ci się jednak potrzeba czegoś "pchania" , więc walisz po wózek, czując, że Aga właśnie się zastanawia nad tym, jak duże zakupy planujesz robić...

Więc smarujemy z wózkiem przed siebie...

A w tobie czucie jakiejś pustki....

Próbujesz wyczuć, czego brakuje... Odkrywasz, że nikt nie zadaje miliona pytań, nikt się nie wierci, nikogo w wózku nie musisz zabawiać i masz prócz wózka tylko... maleńką torebkę..., która zresztą złośliwie ciągle z ciebie spada...

Nawet nie wiecie jaka to lekkość jechać wózkiem sklepowym, z lekkością podjeżdżać pod półki z możliwością zatrzymania się, obejrzenia co tam leży i samotnego zastanowienia się, co ci potrzebne, bez ciągłej potrzeby rozglądania się, czy aby ci ktoś nie ucieka, albo nie ściąga rzeczy z półek ...

Nagle odkrywasz, że kurde... Po co ci ten wózek, jak potrzebujesz kupić rajstopy i rzeczy biurowe głównie, które ciągle złośliwie przez dziury w wózku wypadają na podłogę...

Między czasie telefon... Odbierasz, a tam w słuchawce... "Mamusiu kiedy wrócisz??? Bo ja tu czekam." 

Bierzesz to jednak na klatę... powtarzając sobie w myślach "chłopaki są z mężem, poradzą sobie..." Coby umysł w końcu zatwierdził...

No i tu kolejna niespodzianka... Nagle w tle włącza się głos "klienci którzy płacą za zakupy kartą proszone są, by korzystać z kas samoobsługowych" 

I kolejna panika w tobie... Jednak ją szybko zagłuszasz, tłumacząc mózgowi, że jak pójdziesz do zwykłej kasy, to cię przecież nie wywalą 

Więc... nie wywalili, zakupy zrobione, zapłacone "po normalnemu" to jedziecie na kawkę na mieście...

Myślisz sobie... Kurde... samotne zakupy, pierwsze od 4 lat, a ty masz panikę w sobie przynajmniej taką, jakbyś w wieku 50 lat wsiadała po raz pierwszy na rower

A równocześnie masz w sobie coś w rodzaju dumy!!! Boś zrobiła w końcu coś innego niż na codzień 

Jak już dotarłaś na kawkę, już czułaś się całkiem swojsko, bo te klimaty twój mózg zawsze celebrował, to się ucieszył i zapomniał panikować 

Jeszcze i tu się zdarzyło kilka lekcji przyjmowania, zobaczeń i wyczuwania dusz świetlistych... Ale to już temat na kolejny wpis

Więc, jak się okazało wypad na "kawkę na mieście" okazał się mega wyzwaniem jednak 

Wyzwaniem z satysfakcją - zrobiłaś to!!!!

Aczkolwiek z jakiegoś powodu masz w sobie czucie, że to się na stand up się nadaje...

#matka #kawkaNaMieście #samodzielneZakupy #odnaleźćSię #bezDzieci #matkaBezDzieci #rzeczywistośćPo4Latach

 





poniedziałek, 14 listopada 2022

Związek idealny


                                                                                     fot. Łukasz Kwiatkowski 


Miałam ten tekst we mnie już od kilku dni. Wołał mocno, żeby wyjść, więc czas ku temu…

 

Związek idealny…

 Ostatnio pojawiło się we mnie mocne zobaczenie. Zobaczenie i połączenie wielu  kropek, które rozproszone, od wielu lat we mnie, gdzieś się pojedynczo tułały.

 Związek, mój związek, związek z mężem mym.  Idealne lusterko samej mnie.

 I ogromna wdzięczność, że był i jest właśnie taki jaki jest.

 Moje wspomnienia powędrowały daleko w przeszłość i zobaczyłam, jaką niesamowitą drogę razem przeszliśmy.

 Czasem mocno razem, momentami  osobno, a nawet całkiem samotnie. Wijąc się po kątach ze swoimi niewypowiedzianymi uczuciami…

 Popatrzyłam na sedno tych wszystkich naszych przeżyć. Każdego, tego pięknego czucia i tych cholernie trudnych momentów.

 Pierwsze zobaczenie poszło mi do momentu, kiedy pewnego dnia poczułam”ani chwili dłużej” i z wielkim hukiem, z dnia na dzień wyprowadziłam się z domu, mając ze sobą nieco ubrań, parę książek i zdjęć, 4 talerze, koc i Marcina przy boku. Wyjechaliśmy zostawiając za sobą wszystkie “I tak wrócisz z płaczem”, wyruszając w nieznane, nie wiedząc, gdzie będziemy mieszkać i z czego żyć, ale mając siebie i czując, że robimy najlepszą rzecz w naszym życiu…

 Drugie zobaczenie poleciało do zdjęcia, które wrzucam wyżej. Jednego z momentów z serii “balansując na krawędzi”. (A mieliśmy takich kilka…)

 To był czas próby. Próby wybaczania, ukojenia żalu, stanięcia ze sobą w prawdzie i w konsekwencji zobaczenia własnego piękna.

 

Pamiętam słowa, które wówczas usłyszałam, które na zawsze pozostaną piękną lekcją.

 

“Kasia, nikogo nie zmieniaj, pracuj nad sobą, a reszta się ułoży”

Jakie to było dla mnie trudne…. Jak to nad sobą??? Przecież ja nic nie zrobiłam, to wszystko wkoło nie jest takie, jakbym chciała. To mój mąż musi się zmienić, by było dobrze - myślałam wtedy.  Nie chciałam nawet zobaczyć tego, co było we mnie. Że to  ja wiele razy tworzyłam ten scenariusz, a mój mąż nie miał tam miejsca. Zupełnie sobie tego wtedy nie uświadamiałam. Czułam tylko, że mam być silna. Silna, bo kobiety mojego rodu musiały takie być…

 

“Kasia, ale to ty zabrałaś mu energię… oddaj mężowi, co męskie…”

Kolejna szpila. Jak to ja??? Usłyszeć to po latach, gdy w mojej głowie dzwoniło: to ty masz być silna, to ty masz zarabiać, to ty jesteś odpowiedzialna za to, żeby było.. to ty…., to ty…, to ty…

 

A kryło się za tym stado przekonań:

-        Ja muszę, bo mężczyzna nie da rady…

-        Mężczyźni nie potrafią zarabiać

-        Na mężczyznę nie można liczyć

-        Rodzina to dla mężczyzny tylko przyjemność, a dla kobiety ciągły ból

-        Nie mów o tym co naprawdę czujesz, bo ci dokopią

-        O słabościach i uczuciach się nie mówi

-        Dziecko to pies do twojej łydki

 

Miałam poupychane tego w głowie dużo… oj dużo…

 I w momencie, gdy musiałam oddać mężowi prawo do zarabiania na rodzinę, mając świadomość własnej zależności, było dla mnie nie do przejścia…

Ja tyle lat aktywna, tyle lat usiłująca udowadniać światu, że “zasługuję”, musiałam zostać po raz pierwszy kobietą, matką, strażniczką domu, od czego uciekałam ze strachem latami…

 Wiecie jak trudno oddać coś, co się komuś latami nieświadomie zabierało??? Jak trudno w takich momentach zaufać, że wszystko jest tak, jak być powinno? A jak trudno stać się kobietą, po latach próbowania bycia mężczyzną…

 

“Dziękuj za wszystko, co do Ciebie przychodzi, za to piękne i za to trudne”

To trzecie zdanie usłyszałam chyba wtedy na dobicie przeciwnika. Przeciwnika, którym byłam sama dla siebie. Jak to mam dziękować? Za kopniaki, które mi życie, nie wiedząc czemu fundowało, pomyślałam…

 

Ale to miejsce, w którym wtedy byłam, było już dla mnie tak trudne, że postanowiłam się jednak z tym zmierzyć, zupełnie nie rozumiejąc po co.

 Pierwsze trzy miesiące cedziłam podzięki przez zęby, w cichości, nie raz roniąc łzy wściekłości.

A potem zrozumiałam. Zrozumiałam, że wszystko, co do nas przychodzi jest lekcją.

Lekcją, z której trzeba nauczyć się wyciągać wnioski. Od tego momentu poczułam mocno, wszystko co nas spotyka tworzymy sami. Swoimi przekonaniami, myślami, strachem, niewiedzą, podświadomością. Zobaczyłam, że gdy odkrywałam po co daną lekcję dostaję, ona zaczynała odpuszczać.

 

Poczułam dopiero wtedy, że wszystko co do mnie przyszło było mi potrzebne bardzo. Uświadomiłam sobie, że mój Marcin stał przy mnie zawsze, że i on przeżywał mocno swoje….

Zrozumiałam, że w wielu przypadkach to on miał rację i próbował się przebijać przez moje strachy, wyciągając rękę, którą ja odrzucałam.

 

To był krok we mnie milowy. Krok, który nauczył mnie jak być sama dla siebie wartością. Kobietą w pełni kobiecą. Wtedy właśnie zobaczyłam to moje kochane lusterko - Marcina z wielką dla niego i po raz pierwszy dla siebie wdzięcznością.

 Pierwszy krok w zrozumieniu.

Oczywiście, to nie był koniec testów. Życie wiele jeszcze razy pokazywało nam wiele. Ale i tak w ostatnie pięć lat zrobiliśmy więcej oboje niż przez 38 lat wcześniej. Razem i osobno. Osobno i razem, ale zawsze obok siebie.

Nauczyć się być razem w pełni, a równocześnie uszanować swoją indywidualność i granice.

Przyjmować piękne doświadczenia, mnożyć miłość, ale i docenić te trudne, które brane  na klatę razem, okazały się dużo prostsze.

 Odkryć, że energia zarówno męska jak i kobieca, są mocarne każda w sobie i każda z nich ma swoje zadanie. A połączone tworzą moc nie do zniszczenia.

 

Słyszeć od własnego męża, po przeszło 20 latach bycia razem słowa:

“20 lat temu Cię kochałem, a teraz cię uwielbiam.”

“Kocham cię, uwielbiam, a przede wszystkim ogromnie szanuję.  Jesteś matką moich dzieci, wspaniałych dzieci, które urodziłaś mi wbrew sobie, bo ja bardzo chciałem. Matką i kobietą mojego życia. Pasujemy do siebie idealnie.” 

Bezcenne…

 Związek idealny kochani…

 Idealny nie znaczy zawsze cukierkowy i  łatwy.

Idealny znaczy twórczy. Taki, który buduje, przyjmuje lekcje i się z nich uczy. Taki, gdzie dwoje kochanków jest ze sobą, nie by skomleć o zauważenie, czy udowadniać sobie wzajemnie swoją “ważność”,  lecz by być razem w pełni swojej indywidualności,  wzajemnym szacunku, kochając siebie z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Dając sobie pozwolenie na bycie sobą i ze sobą w pełni.

 

Mężu, dla Ciebie z wdzięcznością.

 


czwartek, 10 listopada 2022

Jak ugrzęzłam na bogactwie, czyli : co jak mam jeszcze kurwa upraszczać...

 


No i poczułaś, to...

Jest Ci w końcu dobrze.

Znaczy nawet inaczej... Tak dobrze, jak teraz to jeszcze w życiu nie miałaś. Masz męża, z którym masz czucie, że możesz wszystko i wystarcza tak, że nie myślisz ciągle o łataniu wielkich dziur w budżecie.

Wspaniały mąż, dzieci, domek, własnoręcznie naprawiany i sytuacja finansowa taka, że w końcu od 10 lat masz pierwszą, całkiem nową kurtkę i buty na zimę... 

W końcu robisz to, co lubisz. Masz więcej czasu. Stawiasz pierwsze kroki w biznesie. Już jest tak, że masz w końcu zdrowie, ukochane olejki terapeutyczne i od lat wymarzony kolagen (który jest Ci teraz ogromnie potrzebny dla odbudowania organizmu) za rabaty. Znaczy, nie musisz w końcu dopłacać...

I się szkolisz, by doskonalić swoje umiejętności.

No i pewnego pięknego dnia wpadasz a zoom, ma być o bogactwie. Więc, z nadzieją w sercu stajesz do kolejnego w życiu etapu. Tego jeszcze nie udało ci się doświadczyć w tym życiu, więc szukasz rozwiązań ciągle i ciągle....

Zaczyna się super, przekonania, traumy, schody... Kamień z serca... Bo to już odkrywasz w sobie od kilku dobrych lat, to myślisz - będzie dobrze...

Aż tu pewnego dnia... Zoom o dochodzie netto, oszczędzaniu i inwestowaniu. Tak na marginesie, zoom pojawia się w czasie, gdy ceny wszystkiego szybują w górę jak głupie, inflacja rośnie, a pieniądz, który jeszcze rok temu coś był wart, dziś leci na łeb na szyję. 

Ale co tam, myślisz. Dochód netto to dochód netto. Dodasz wszystkie zarobki, zasoby, odejmiesz długi i wydatki i zobaczysz, co tak naprawdę masz...

Do tego słyszysz magiczne słowo bogatych:

Chcesz mieć majątek, upraszczaj... Wydawaj mniej niż zarabiasz i jeszcze odkładaj, by oszczędzać i inwestować.

Pierwsze twoje wrażenie... z czego ja mam oszczędzać, jak pierwszy raz w życiu mam tak, że mi wystarcza...

Wystarcza, ale... Na podstawy podstaw funkcjonowania i to bez żadnych szaleństw…

Ideał sięgnął bruku, myślisz, zaczynasz łapać doła i mieć wyrzuty, że za dużo wydajesz....

Po chwili zastanowienia postanawiasz się podzielić swoimi przemyśleniami z twoją mentorką.

- Kasia, jeśli cię to pocieszy, to ja też tak mam, słyszysz.... 

Szybka analiza twego  wspaniałego mózgu i dochodzisz to tego, że to cię wcale nie pocieszyło. Super by było, jakbyśmy jednak obie miały lepiej...

- Kasia, trzeba do tego stanąć. Po prostu zobacz gdzie jesteś i podstawa to upraszczać...

(Upraszczać znaczy, zapewnić sobie minimum na życie, a resztę inwestować.)

No i stajesz do tego... Dzielnie, jak to Ty. Co nie staniesz... Kto jak nie ty....

Żeby było mało dla tego czucia, przychodzi ci jeszcze streszczenie zoom, w którym pierwsze, co czytasz, to: zobacz, czy potrzebna ci kawka na mieście...

Jak to zobaczyłam, mój mózg od razu zawołał:

Kawka na mieście... Kiedy ja ostatnio piłam kawkę na mieście? Prawie dwa lata temu...

Jakie ja miałam fanaberie wydatkowe ostatniego roku?

I od razu widzisz, swoją pierwszą, nową kurtkę, kupioną po raz pierwszy od 10 lat i buty na zimę…

Myślisz, czy była konieczna?

Byłaś w ciąży, więc w te stare ze szmateksu powoli się nie mieściłaś. Jednak dzieciątko nie zdecydowało się narodzić, więc na dobrą sprawę już nie jest ci ona konieczna, a i pewnie w ciąży mogłabyś czasem w zimie na spacer chodzić w dwóch swetrach.

Buty: po co ci buty na zimę i to jeszcze nowe…? Masz przecież tanisówki… jak nie będzie bardzo mokro, to obskoczysz…. 

Kawka na mieście raz na dwa lata? No to zdecydowana fanaberia. Ale nagle przypominasz sobie, że taka kawka zdarzała ci się tylko w momentach, kiedy miałaś takiego doła, że czułaś, że jak w końcu nie zrobisz czegoś dla siebie, to eksplodujesz…

Inne fanaberie????

-        Remont w domu, który się już sypał, czego już ominać się nie dało, bo Jaśko (twój drugi syn)  był na pokładzie i trza było jakoś rozciągnąć możliwości naszego domu. Remont oczywiście, po raz kolejny robiony od początku do końca własnymi ręcyma. Kuchnia po remoncie jeszcze do dziś czeka na meble, w związku z czym, rolę szafek, póki co  pełni stara, plastikowa półka z czasów PRL do łazienki,  dostana od rodziców i miejsce na podłodze pod stołem.

-        Szafa na ubrania dla dzieci - czy konieczna? No może nie, można przecież ubrania trzymać w kartonowych pudłach….

-        Łóżko dla Wiktora - starszej latorośli, bo wyrósł z łóżeczka, które zresztą przejął po nim już Jaśko i wersalka, pierwsza nowa, bo stare, bardzo wiekowe i wysłużone,  odziedziczone po poprzednich właścicielach naszego domu już się całkiem rozleciały… No możnaby ostatecznie spać na podłodze, Wiktoru nawet lubi… Ale ty dochodzisz do wniosku, że jednak zdecydowanie wolisz sypiać w łóżku…

Pozostałe meble, pościel, garnki, talerze, firanki, kapy, zasłony i inne rzeczy wyposażające nasz dom są jeszcze “po poprzednich właścicielach” albo dostane… To samo się tyczy ubrań i butów dzieci i większości twojej garderoby… Albo “szmateksowe”, albo “dostane”

-        Dwa jednodniowe wyjazdy z dziećmi na wakacje w większości sfinansowane z bona turystycznego, bo czułaś z mężem, że dzieciom też się w końcu coś należy od życia.

-        No i klu programu - fanaberia na całej linii, 2 książki o biznesie, biblia olejkowa i 4 tomy “Wędrówki dusz” - które okazały się dla Ciebie zbawienne po tym, jak poroniłaś i szukałaś odpowiedzi dlaczego????

 

Aaa i jeszcze fanaberie dla dzieci: 2 razy w tygodniu jazda konna Wiktorka po 30 min każda, która się okazała dla niego zbawienna i naturalne wspomagacze zdrowia dla naszej rodziny w postaci olejków terapeutycznych i suplementacji, dzięki którym jesteśmy w zdrowiu, w ilości też takiej, by zapewniać sobie odbiór rabatów i gratisów z działania biznesowego. Czyli to co musisz, by dostać wypłatę, bez szaleństw. Resztę zaś nadganiasz ziołami.

O eureko… uświadamiasz sobie też, że ziołami też nadganiasz posiłki… Czyli jak nie masz pomysłu na obiad, idź na łąke, nazbieraj ziół i zrób sos albo zupę.

I tak patrzysz na to i myślisz… nosz kurwa… fanaberie na całej linii…

I jak mnie to pociągnęło w dół….

Znów myśli:

-        nie zasługujesz

-        po co ci buty

-        jak ty możesz mówić o biznesie, jak sama jesteś w jakiejś gównianiej depresji

itd…

 

Ale po kilku chwilach przyszło światełko.

Przecież godzinę temu, byłaś z siebie dumna. Dumna z tego co przeszłaś, co osiągnęłaś, co poukładałaś.

Uświadamiasz sobie, że nawet nie masz już chęci  wracać do jedzenia najtańszych parówek i sosu  koperkowego każdego dnia, schorowanego organizmu, stresu, wyrzutów sumienia za każdą małą rzecz dla siebie, oszczędzać w momencie, gdy wartość pieniądza leci na łeb na szyję, a nawet sytuacja ekonomiczna na świecie nie da się przewidzieć dalej niż na pół roku….

 

Co zatem możesz zrobić z miejsca w którym jesteś, by jednak wzrastać a nie znów ciągnąć się w dół.

I wymyśliłam…

-        Jestem tu gdzie jestem.

-        Mogę robić małe kroki, małe rzeczy każdego dnia, na które jestem gotowa

-        Mogę się cieszyć tym co robię, tym co mam.

-        Mogę być sobie wdzięczna za każde moje doświadczenie, które wiele razy było dla mnie mega skokiem.

-        Jak nie mam póki co przestrzeni na  jeszcze większe upraszczanie, bom całe życie upraszczała na maksa, by przetrwać, to to też jest ok.

-        Zasługuję na  buty i nową kurtkę, a nawet na kawkę na mieście.

-        Cieszyć się każdym krokiem to jest wielka moc.

-        Może moje finanse są dalej na depresji, biorąc pod uwagę dochód netto, ale tak dobrze, jak jest mi teraz, nie było mi jeszcze nigdy. A to oznacza, że wykonałam już  kawał dobrej roboty i jestem z tego cholernie dumna!!!

-        Moje doświadczenia są tak mocarne, że pewnie niejednego już wesprzeć mogą.

 

Jestem BOGATA!!!! Bogata w moje doświadczenia, bogata w szacunku do siebie, bogata w tym co mam, tu i teraz. Bo odwaliłam już kawał dobrej roboty, a to dopiero początek bogactwa coś czuję.

 

Dedykuję ten tekst każdemu, kto myśli, że “nie zasługuje” . Każdemu, kto ma dla siebie jakieś “ale”. Zobaczcie, tak jak ja to uczyniłam, jaki kawał dobrej roboty już zrobiliście. I jaki krok możecie zrobić tu i teraz z tym, co macie, tak, by zawsze potrafić się docenić.