poniedziałek, 21 września 2015

Z Polski, do Polski, czyli śladami rodzinnej sagi…

fot. Ewa Kawalec



„Zawsze masz możliwość żyć szczęśliwie, jeśli pójdziesz dobrą drogą i zechcesz dobrze myśleć i czynić. A szczęśliwy to ten. Kto, los szczęśliwy sam sobie przygotował. A szczęśliwy los – to dobre drgnienie duszy, dobre skłonności, dobre czyny.”

Marek Aureliusz


Wisia miała trzy latka, jak to się wydarzyło. Był 1939 rok. Te czasy pamięta jak przez mgłę…
Urodziła się w Sokalu. Polskim Soklau, oddalonym o półtorej godziny drogi od wielkiego Lwowa, kolebki polskości. Jej mama była nauczycielką, a tato – absolwent Lwowskiej politechniki – wydziału leśnictwa, zajmował się wielkimi połaciami leśnymi hrabiego Dzieduszyckiego. Przez kilka lat wiedli szczęśliwe, spokojne życie. Byli szanowani w środowisku. Tato, człowiek z zasadami i wielkim honorem stawał zawsze w obronie ludzi z wioski, mama zaś uczyła wiejskie dzieci, nigdy nie żądając nic w zamian. To było jej wielkie powołanie. Uwielbiała uczyć. Wlewanie wiedzy w dziecięce umysły było wielkim wyzwaniem. Rodzice władali kilkoma językami. Byli wykształceni. W tamtych czasach to była niezwykła rzadkość. Nosili nazwisko Gustowicz. Jego geneza wskazywała na litewskie korzenie. Skąd znaleźli się w okolicach Lwowa???? Wisia nie pamiętała… za malutka była na wielkie rodzinne historie.
Rodzice ciężko pracowali. Nią zajmowała się służąca - Marysia. Wisia ją uwielbiała. Była wiejską kobietą, Ala miała w sobie tyle ciepła, że można by nimi było obdarować cały sztab wojska. Śpiewała jej kołysanki, tuliła do snu, bawiła się z nią, opowiadała wierszyki, rodzime legendy… Nie sposób było się nią nudzić.
Cała rodzina mieszkała w gronie Ukraińców. Polacy i Ukraińcy przeplatali się wzajemnie. Żyli wtedy ze sobą jak jedna, wielka rodzina. Do wybuchu wojny…
Wtedy ich rodzinne szczęście wywróciło się do góry nogami. Zaczęły się prześladowania. Nie wiedzieć czemu Ukraińcy zacietrzewili się okropnie. Twierdzili, że to ich ziemia i Polaczków należy stamtąd jak najszybciej wykurzyć. Zaczęło się piekło na ziemi. Wisia pamięta ten wielki strach… Do ojca przychodzili wieczorami jacyś ludzie. Zamykali się wtedy w pokoju i długo, szeptem rozmawiali. Zaraz potem mama pakowała pierzynę, ciepłe ubrania i szli spać do lasu. Tam miało być bezpiecznie. Za dnia wracali do domu. Jej tato, nie wiedzieć czemu, swój wspaniały, zawsze nieskazitelnie czysty mundur zamienił na wiejskie łachmany. Musiał wychodzić na wieś, by zdobyć coś do jedzenia. Wisia pamięta jak wracał i rozmawiał z mamą w kuchni.
- Znowu dziś mnie zaczepili. Powiedzieli „Ty jesteś Polski oficer!” Ledwo się wybroniłem… Wiesz, robi się tutaj coraz bardziej niebezpiecznie.
Wisia nie rozumiała wtedy ich słów. Wiedziała tylko, wyczuwała to przez skórę, że trzeba się bać, bo rodzice czegoś okropnie się boją. Więc i ona bała się z nimi…
Pewnego dnia, tata ze wsi nie wrócił. Mama odchodziła od zmysłów. Nie wiedziała co się stało… Wieczorem w drzwi załomotali jacyś ludzie. Byli w mundurach.. innych niż miał jej tato. Krzyczeli… Kazali mamie się szybko pakować, zabrać małą. Wpakowali ich do ogromnej ciężarówki, pełnej ludzi…kobiet i dzieci… Kobiety milczały, a dzieci przeraźliwie płakały… jechali całą noc. Nad ranem ciężarówka się zatrzymała, kazali im wysiadać…
To był jakiś plac, wszędzie pełno było przerażonych ludzi.
-Убирайся ! Здесь вы ! Скорей, скорей ! Krzyczeli żołnierze. 
Nie wiedzieli, co ich czeka…
To miejsce okazało się jakimś obozem dla kobiet i dzieci. Jedynymi mężczyznami byli ci obcy żołnierze.
- Mamusiu, gdzie jest tatuś? Pytała zapłakana Wisia.
- Cii dziecko, ciii, niedługo nas znajdzie, zobaczysz… Nie bój się już, przytul się do mamusi i spróbuj zasnąć.
Mała zasnąć nie mogła. Głód zwijał jej malutki żołądeczek w jakąś kulkę. Tak bardzo bolał ją brzuszek.
- Masz possij skórkę chleba… to pomoże… ciii dziecino, ciii….
I Wisia zmęczona od płaczu i głodu zasypiała….
Nie wiedziała ile czasu spędzili w tym miejscu. Każdy dzień wyglądał podobnie. Mama pilnowała jej jak oka w głowie. Wisia próbowała się bawić jakimiś patykami i zerwana trawą. Tak bardzo była głodna. Jeść dostawali raz dziennie. Smakowało to okropnie, ale jak żołądek przyklejał się do pleców, wszystko dało się wtedy zjeść. Pamięta te przerażające krzyki mężczyzn w tych dziwnych mundurach i przerażone twarze matek, tulących do piersi swe małe dzieci. Jakby chciały je przed tym wszystkim ukryć, zasłonić swoim ciałem, jak tylko się dało, by stały się niewidzialne...
Pewnego wieczoru obudziła ją mama.
- Ciii dziecino, ciiii… nic nie mów. Musimy wstawać. Musisz być cichutko, nie wolno ci ani płakać ani nic mówić. Nikt nie może nas usłyszeć. Chodź, musimy iść…
I Wisia pokornie wstała z niewygodnego, brudnego posłania, cichutko człapiąc za swoją matką. Wyszły na zewnątrz. Tam czekał jakiś pan… Nie znała go. Pierwszy raz go widziała.
- Chodźmy, szybko!!! Powiedział szeptem, ale stanowczo. Zakryjcie głowy, nic nie mówcie.
- Podążyły za nim w otchłań nocy….
Wisia nie pamięta ile szły, a właściwie biegły za tajemniczym panem.
Nie miała już sił. Bolały ją nóżki. Mama wzięła ją na ręce i pogoniły dalej przed siebie. Ręce mamy trzymały ją mocno, bieg sprawiał, że kołysała się w ramionach swojej opiekunki. Zasnęła…
Obudziła się, jak było już jasno. Była w jakimś starym drewnianym domu. Usłyszała znajomy głos, szepczący coś do kilku osób w drugiej izbie…
- Tatuś!!!! To mój tatuś!!! Szybko zsunęła swe małe nóżki z łóżka i pobiegła w stronę dobiegających ją głosów.
- Wisia, kochana moja! Czemu tak szybko wstałaś? Przeziębisz się moje maleństwo.
- Tatuś!!!
Ojciec wziął ją na ręce, na chwilę. Przytulił mocno i oddał matce. Musimy się pakować szybko. Trzeba uciekać.
Mała spoglądała z kąta na krzątaninę dorosłych. W strachu, niezwykle szybko, pakowali pozostały dorobek ich życia.
Kilka starych, ciepłych ubrań, jakiś stary koc, pierzyna…. trochę chleba i ziemniaków i wielka chęć życia... Wszystko musiało zmieścić się w podręcznym bagażu. Musieli to dać radu unieść. A jeszcze Wisia, którą też trzeba było wziąć na ręce.
- Wieczorem wyruszamy. Będzie czekała na nas furmanka. Dowiezie nas pod granicę. Zapłaciłem przewodnikowi…. Naszymi obrączkami… Szepną tato.
Nic więcej już nie mieli…
- Dalej musimy już radzić sobie sami. Uciekamy, do Polski….
Podróż trwała wiele dni. Była bardzo niebezpieczna. W każdej chwili mogli zginąć. Przewodnik powiedział im, którędy iść, by jak najmniej się narażać. Szli samotnie, jakimiś zapomnianymi, zarośniętymi drogami, przez las, przez pola… w nieznanym kierunku, w łachmanach, by nikt nie zwrócił na nich uwagi i ich nie rozpoznał. Mówili po ukraińsku, dla niepoznaki… Wisia dostała zaraz odzywania się. Była dzielna. Wiedziała, że nie może zawieźć swoich kochanych rodziców.
W końcu dotarli do jakiegoś małego miasteczka.
- Udało się! Teraz musimy poszukać domu ciotki. Pisałem do niej. Obiecała, że nas przyjmie.
Po kilku godzinach trafili do pięknego, drewnianego domu z wielką werandą i ogromnym ogrodem. Na progu powitała ich jakaś starsza pani.
- Dzień dobry ciociu. Wisia, przywitaj się! To twoja ciocia – babcia.
- Dzień dobry ciociu – babciu, dygnęła Wisia, tak, jak uczyła ją mama. Najładniej, jak umiała.
Wejdźcie do środka. Na pewno jesteście bardzo zmęczeni. Przygotowałam wam posłania.
Weszli do domu. Wszystko było tam idealnie poukładane i posprzątane. Ciocia – babcia lubiła porządek. Wujek – dziadek był jakąś ważną osobistością w tym miasteczku, dom więc musiał być utrzymany na przyzwoitym poziomie.
Otrzymali maleńki pokoiczek, który stał się ich nowym domem.
Wojna trwała nadal. Było ciężko. Brakowało jedzenia. Tato zaczepił się do pracy na jakiejś budowie. Ciężko pracował całymi dniami. Mama po kryjomu przyjmowała jakieś dzieci. Zamykała się z nimi  w ich maleńkim pokoiku. Wisia była wtedy z ciocią – babcią. Słyszała tylko przez drzwi, jak dzieci cichutko powtarzały za jej mamą:
- Kto ty jesteś?
- Polak mały.
- Jaki znak twój….
Ciocia – babcia okazała się wzorową gospodynią. Mimo, że trwała wojna, jedzenia im nie brakowało. Były konfitury, dżemy, domowy, pieczony, pachnący chleb, kiszone ogórki, marmolady i nawet ocen jabłkowy był. Ciocia - babcia własnoręcznie wszystko przygotowywała. Dom był otoczony ogromnym ogrodem z wielkim sadem. Przeróżnych owoców wiec tam nie brakowało. Wisia powoli rosła w tym pięknym domu, otoczona bliskimi.
Gdy wojna się skończyła, znaleźli własny dom. Zamieszkali w starej szkole, w wiosce obok. Mama była nauczycielką, więc należało jej się służbowe mieszkanie. Zaczynali nowe życie, od podstaw. Wszystko co mieli najcenniejszego zostało tam.. lata temu …w Sokalu….
Gdy człowiek bardzo pragnie żyć, pokona wszelkie trudności. Historia Wisi i jej rodziców jest tego dowodem.
Dziś Wisia jest już prababcią. Ma swoją dużą rodzinę, własny dom i bagaż doświadczeń za sobą. Przeżyła wojnę, komunizm, początki demokracji. Teraz mieszka w wolnej Polsce. Dziecięce przeżycia otuliły ją w bardzo twardą skórę. Nigdy, przez całe swoje życie nie poddawała się. Mimo wielu problemów i trudności walczyła – jak jej rodzice kiedyś. Przeżyła wiele chwil pięknych, ale też i niezwykle trudnych. Każde doświadczenie czyniło ją silniejszą. Zawsze, jak jej mama, wielbiła naukę. Poszła w jej ślady. Wiele lat była nauczycielką. Do dziś uwielbia czytać książki. A wspomnienia z dzieciństwa na zawsze pozostały w jej sercu…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz