niedziela, 13 września 2015

Jak odnaleźć zagubiony sens życia…

fot. Luka Kwiatkowsky




„Sposobem na wszystko są odpowiedni ludzie w pobliżu.”

Martyna Wojciechowska


Franek przez wiele lat miał co tylko dusza zapragnęła. Kierował ogromną firmą budowlaną, był niezwykle bogaty. Wyjeżdżał na zagraniczne kontrakty. Wiódł życie jak w bajce. Wszędzie, gdzie się pojawiał, zdobywał uznanie ludzi. Był często w centrum uwagi. O jego sukcesach pisały gazety. Nie brakowało mu nawet ptasiego mleka. Miał głowę do interesów… Szczęście do niego uśmiechało się zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Poznał wspaniałą kobietę - Dorotę. Śliczna, mądra i kochająca. Ich miłość wybuchła niczym wulkan. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Po trzech miesiącach znajomości pobrali się. Świata poza sobą nie widzieli… Ona powabna i lśniąca blaskiem, on silny i gotowy do walki. Wszyscy uważali ich za parę rodem niczym z romantycznego filmu. Szczęście wydawało się nie mieć końca… Wszystko szło świetnie. Wspaniała praca, władza, kontrakty, kasa, żona… Franek, dla swojej rodziny był w stanie poświęcić wszystko…
Po kilku latach małżeństwa zapragnął powiększyć rodzinę. Przecież niczego im nie brakowało. Nic nie stało zatem na przeszkodzie… Niczego bardziej nie pragnął, jak posiadania potomstwa. Dorota unikała z jakiegoś powodu rozmów na ten temat.
- Nie teraz – powiadała.
- Mamy jeszcze czas. Nacieszmy się życiem… Po co komplikować sobie życie? Jeszcze nie jestem na to gotowa.
Nie rozumiał jej argumentów. Przecież każda normalna kobieta chce mieć dzieci. O co chodzi?? Zastanawiał się... Dorota ma wszystko, to pewnie się jej w głowie poprzewracało – tłumaczył sobie. Był pewny, że to jakieś kobiece fanaberie, i że wkrótce jej przejdzie… Na pomoc przyszła mu rodzina.
- Przecież wszystko macie, kiedy będą wnuki?
- Kiedy się w końcu postaracie o dziecko?
- Zestarzejecie się i nawet szklanki wody nie będzie miał wam kto podać…
Wkurzał się, przecież ona musi w końcu się zgodzić. Każda kobieta to przechodzi, więc czemu ją ma to ominąć. Przecież ja muszę mieć spadkobiercę!
Zaczęły się kłótnie. On nie wyobrażał sobie życia bez rodziny. Ona – wprost przeciwnie, nie widziała w tym swojego powołania. To nie było dla niej. Ale presja męża i rodziny okazała się tak silna, że pewnego dnia uległa… Ciąża była dla niej jakimś totalnym koszmarem. Nie mogła się z tym pogodzić. Dla niej to było zakończenie życia, marzeń, zakończenie jej samej. Nie była w stanie sprostać wizji matki polki. Czuła, że to nie jest dla niej. Ale stało się, nie było wyjścia. Sama się zgodziła, więc teraz musi ponieść tego wszystkiego konsekwencje…
Franek nie posiadał się ze szczęścia. Z radości nosił ją na rękach, obsypywał kwiatami i prezentami. Całymi godzinami potrafił rozprawiać o ich nienarodzonym dziecku, o jego przyszłości, o jego wychowaniu, o ich wspólnym szczęściu. Ona czuła, że odsuwana jest w cień… że dusi się w tym piekiełku rodzinnej miłości.
- Jakie ty masz szczęście Dorota. Franek świata poza tobą nie widzi… Nawet jest gotów na rękach cię nosić. Komentowały zazdrosne koleżanki.
Każda z nich oddałaby wszystko by być na jej miejscu. Ale Dorota wcale nie była szczęśliwa. Czuła, że traci wszystko do czego dążyła przez całe życie. Chciała zawsze być wolna, chciała poznawać wielki świat. Uczuć macierzyńskich nie miała nigdy… Często zastanawiała się, co czują kobiety pragnące być matkami. Ale nigdy się tego nie dowiedziała.
- Nie przejmuj się Dorota, to minie jak tylko zobaczysz swoje dziecko – mawiała jej matka.
- Każda kobieta ma przecież instynkt macierzyński. To normalne, że się trochę boisz, ale wszystkie przez to przechodziłyśmy. Jakby nie to, to rodzaj ludzki dawno by wyginął. Musisz to przejść i tyle, nie ma wyjścia. Jak to wygląda, żeby kobieta w wieku dwudziestu dziewięciu lat nie chciała mieć dziecka… nie żartuj sobie Dorota. To nawet wstyd o czymś takim myśleć…
No i nawet we własnej matce nie miała wsparcia. Czuła, że nikt jej nie rozumiał… Po traumie ciążowej przyszła na świat jej córka – Marzena. I wtedy dopiero zaczął się koszmar… Franek oszalał ze szczęścia, dziadkowie i cała rodzina również, a ona płakała w poduszkę dusząc się w swoim własnym domu. Nienawidziła tego życia! Nie pragnęła nic więcej, jak tylko uciec… Zajmowanie się małą było dla niej wielką traumą i największą karą. Stawała się coraz bardziej nieobecna…
- Dorota, co ty wyprawiasz??? Czemu jej nie karmisz piersią??? Przecież możesz.
- Wstań w końcu z łóżka i zajmij się dzieckiem.
- Co z ciebie za matka – słyszała ciągle.
Mąż, matka, znajomi, sąsiedzi wytykali ją palcami.
- Jak można być tak wrednym dla własnego dziecka.
- Te pieniądze poprzewracały jej w głowie.
- Przecież nic jej nie brakuje. Nawet pracować nie musi!!
A ona tak bardzo chciała pracować. Chciała się rozwijać, a teraz czuła, że powoli wciąga ją jakieś niewidzialne bagno. Z czasem całkiem przestała interesować się córką. Franek nie wiedział co się dzieje… Przecież jego ukochana powinna być szczęśliwa. Tak mówią wszystkie znaki na niebie i na ziemi… W końcu Dorota zamknęła się tak bardzo, do tego stopnia, że jego teściowa musiała zajmować się Marzeną. Podświadomość podpowiadała mu, że powoli traci swoją ukochaną żonę, ale nie chciał tego słuchać. Przecież w końcu jej to przejdzie. Nie przyszło mu do głowy, żeby wtedy poszukać pomocy…
I tak Dorota nie wytrzymała presji. Gdy Marzena skończyła trzy lata, a Franek wyjechał w delegację, spakowała się i wyjechała – do Ameryki. Planowała to od wielu lat. Po kryjomu wystarała się o wizę. Składała pieniądze na wyjazd od długiego już czasu… Na szczęście nikt nic nie podejrzewał. Zostawiła wszystko za sobą i wyjechała nie dając więcej znaku życia. Musiała tak zrobić. Nie miała wyjścia. Tu nawet nikt nie próbował jej zrozumieć. Była inna… a ludzie czasem inność traktują jak dżumę. Nie mieścisz się w szufladkę, jesteś do odstrzału. Nie chciała więcej krzywdzić nikogo… ani siebie, ani rodziny. Na tamten moment nie widziała innej możliwości rozwiązania problemu… Wiedziała, że jak zostanie będą cierpieć wszyscy…
            Franek się załamał. Nie mógł wybaczyć sobie, że do tego dopuścił. Całymi latami próbował odnaleźć żonę. Poprosił o pomoc policję. Po dwóch latach udało się namierzyć Dorotę. Napisała wtedy list…
- Nie szukaj mnie, ja nigdy nie wrócę. Tak będzie lepiej…
To był dla niego okropny cios. Nie mógł się odnaleźć w tej sytuacji. Przecież przez lata było wszystko świetnie. Niczego im nie brakowało. Był wściekły na Dorotę. Choć nigdy jej nie zrozumiał, to bardzo ją kochał… Został z malutką córką i teściową, która zaczęła obwiniać go o wszystko. Ona też nie mogła pogodzić się z tym, że straciła córkę… Franek zaczął topić rozpacz w alkoholu. Teściowa przejęła opiekę nad Marzenką… Pił więcej i więcej. Z czasem stracił nad tym kontrolę. Nie trzeźwiał… Jego kariera legła w gruzach. Za pracę pod wpływem alkoholu został dyscyplinarnie zwolniony. Majątek, który zdobył ledwo starczał na pokrycie długów, które zaciągnął po pijaku. Musieli przenieść się do małego domku na wsi. Utrzymywali się z renty teściowej. Ona dbała o całe gospodarstwo. Franek tylko… pił….
            Marzena była bardzo podobna do matki. Piękna i mądra. Wspaniale się uczyła. Jak ojciec pił, babcia wspierała ją we wszystkim. Wyrosła na niesamowitą kobietę. Nie potrafiła dotrzeć nigdy do ojca. Tak bardzo zamknął się w swoim światku, że nic do niego nie docierało. Przez alkohol zapomniał, że ma wspaniałą, kochającą go córkę. Po latach Marzena wyjechała na studia, skończyła je z wyróżnieniem. Otworzyła przewód doktorski. Pewnego dnia jednak stało się nieszczęście. Wracając z uczelni, zmęczona (bo pracowała jak szalona całymi dniami i nocami) wpadła pod samochód… Długie miesiące walczyła o życie, była w śpiączce… Wtedy do Franka dotarło, co zrobił, że wódka zaślepiła mu całe życie, że stracił już żonę, pracę, majątek, a teraz może stracić ostatnią osobę którą kochał – jego córkę. To było dla niego jak kubeł zimnej wody!
- Boże, musiała się stać aż taka tragedia, żebym w końcu wytrzeźwiał???

Postanowił skończyć z nałogiem, dla córki. Obiecał wtedy Bogu, że jak ocali jego ukochaną Marzenkę on nigdy więcej nie tknie alkoholu. On walczył z nałogiem, Marzena walczyła o życie. Wygrali oboje. Marzena po długim leczeniu i rehabilitacji odzyskała sprawność. Franek, przez całą chorobę nie zostawił córki. Warował przy jej łóżku jak pies. Pokonał nałóg. Stanął powoli na nogi. Zostawił całą przeszłość za sobą. Zaczął inwestować w siebie. Musiał zapewnić lepsze życie swojej córce. Tak wiele lat przecież zmarnował… Obecnie nie pije, znalazł pracę i buduje życie oraz relacje z jego ukochaną Marzenką na nowo… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz