niedziela, 20 września 2015

Między muzyką a fotografią… (z serii – Dla wszystkich chałturników)

fot. Marek Kukla

„Są różni: milczący, wygadani, flegmatyczni, sceptyczni, pełni życia, radośni, rozrywkowi… Dzielą ich kilometry, poglądy, kolor oczu, wzrost, numer buta, płeć, muzyka. A wszystkich łączy jedna dama. Piękna i elokwentna dama o oczach koloru tęczy. Jej wiek jest dotąd nieznany, ale jak wiadomo kobiet się o wiek nie pyta. (…) Na imię ma Pasja. Pasja do tworzenia piękna. Znasz ją?”

Źródło: http://szukaj.cytaty.info


            Słonia gitara pokochała w wojsku. Nie miała po prostu innego wyjścia. On nie wyobrażał sobie innej sytuacji. Grajkowie tam mieli lepiej. Nie musieli latać na poligon. A taplanie się w błotku i strzelanie do celu nie za bardzo go porywało. Więc gitara nie miała wyjścia. Trzeba było zbudować to uczucie i tyle. Słoń zawziął się okropnie. Muzykę kochał od zawsze, więc ćwiczenie dawało mu tylko mnóstwo radości. No i jakie przywileje…
            Poznał się z gitarą basową i solową. Obie mu służyły. Jego palce wyczuwały struny. Muskały je delikatnie, wydając przepiękne dźwięki. Musiał być dobry, bo na jego miejsce czekało mnóstwo następców. Nie mógł do tego dopuścić. Wojsko, stan wojenny… gitara dawała alternatywę. Kochał Lombard, Bajm, Dżem… Miał miliony kaset magnetofonowych. Muzyka wspaniałej młodości. Walczącej młodości…
Wojsko szybko odeszło w zapomnienie, ona – kochana gitara pozostała. Zaczął wolne życie. Grywał po weselach, w przeróżnych zespołach. Miał wiele propozycji. Ale nie mógł zagrzać długo miejsca w kapelach. Nie przepadał za alkoholem, a grajkowie go lubili nad wyraz. W jednej z kapel poznał Mietka. Zwariowany, postrzelony, wąsaty żartowniś – perkusista - Casanova. Mieszkali obok siebie. Więc dobrze było dojeżdżać na granie. Skumplili się, nadal poszukując odpowiedniego zespołu.
            Pewnego dnia dostali propozycję współpracy z małolatami, którzy zaczynali grajkować, ale mieli już sporo zleceń. Szybko poszukiwali gitarzysty i perkusisty. Słyszeli o nich tylko tyle, że nawet nie byli pełnoletni. Więc Słoń postanowił, że pojechać na próbę nie zaszkodzi. Umówili się na piątkowy wieczór. Gdy podjechali pod dom, Słonikowym szalonym, zielonym maluchem, pierwsze, na co zwrócił uwagę, to były schody. a na nich Agata. Długie włosy, zaplecione w dwa warkocze, spódnica, koszulka i trampki. Miała około siedemnaście lat. Przed nią stał jej tato i brat. Zaprosili ich na kawę. Posiedzieli chwilę, by przełamać lody.
- Jak my się zgramy, myślał wtedy…
- Przecież to jeszcze dzieci, a my z Mietkiem to już stare konie.
Obserwował tą młodzież i ich rodziców dokładnie. Suchy czarnowłosy chłopak Bartek– saksofonista, młody, mały Kamilo – klawiszowiec i Agata – gitara solowa.
- Może coś zagramy? Zaproponowali młodzi.
- To grajmy… Zaraz się podłączymy.
I zaczęli muzykować. Wydawało im się, że grają ze sobą od zawsze. Znane szlagiery wygrywały się jakoś same. Spodobali się sobie, umówili kolejną próbę. Ćwiczyli co tydzień. Muzyka wpadała im w ucho. Mogli grać godzinami. Do późnej nocy. Piątki były najlepsze. Słoń z Mietkiem pracowali, a reszta towarzystwa jeszcze się uczyła, więc te wieczory mogły trwać w nieskończoność. W sobotę nie trzeba było zrywać się o świcie. Szybko weszli na rynek. Ich odbiorcy polecali ich zespół. Słoniowo- Mietkowy team stanowił swoistą ochronę dla małolatów, nastolatków z problemami. Mimo różnicy wieku, bardzo szybko się zaprzyjaźnili. Stanowili zgraną pakę.
             Na chałturach przygód było co niemiara. Agata – rodzynek uwielbiała wywody Słoniowe. Jak tylko miała doła, on prawił jej morały i uczył życia.
- Z ciebie to nawet nie jest pesymista Agata, z ciebie jest tragik! Powtarzał jej, jak miauczała, że nie podoła, a życie jest do kitu.
- Czas leczy rany, zobaczysz. Kiedyś przyznasz mi rację. Powiadał jej.
Rozumieli się wspaniale, bo Słonik też był niezłą marudą, a ona i jej brat potrafili z nim nawiązać jakąś tajemniczą nić porozumienia.
Pewnego radosnego, weselnego popołudnia do ich stolika podszedł jeden z gości weselnych. Położył na stole pieniądze, mówiąc, że to dla wokalistki i on za to nic nie chce. Chłopaki narobili śmiechu.
- Wiesz co on chce?
- Co? Czemu się ze mnie śmiejecie?
No i natarczywy gość nie dawał jej spokoju. Nagabywał. Paka postanowiła bronić swojego rodzynka.
- Agata, sama nigdzie nie wyjdziesz. Nie ma mowy. Póki nie rozwiążemy problemu, na przerwy wychodzisz z nami.
Zaprosili natarczywego gościa do stołu. Grzecznie ugościli i natarczywiec, nagle potwornie zmęczony od nadmiaru płynów cichutko poszedł spać.
- No Agata, jesteś wolna. Gościa mamy z głowy. Do rana nie wróci.
Tak też się stało. Jej obrońcy szybko rozprawili się z możliwym zagrożeniem.
Ale wypominali jej to w żartach przez następnych kilka lat…
Słoń z Agatą ciągle się o coś zakładali. Ona miała zawsze tendencję do tycia. Lubiła jeść. Słoń umiał to wykorzenić.
- Załóż się ze mną, że nie dasz rady schudnąć.
- Ja nie dam rady??? Nie ma mowy, udowodnię ci, zobaczysz!
- Nie wierzę, nie dasz rady.
- Dam!
- No dobra, zmierzę cię moim pasem. Jak za miesiąc schudniesz o jedną dziurkę wygrywasz kawę Saharę w puszcze.
- Dobra. Udowodnię ci, że dam rady!
No i spadała jej waga. Zawzięła się sromotnie. Po miesiącu schudła nie jedną, a trzy dziurki na pasie. Słoń widząc, że może przegrać nie chciał dokonać końcowych pomiarów. Ona przystawiła go do muru. Nie miał wyjścia – przegrał. Ale była to przegrana, która przyniosła więcej korzyści niż strat. Agata wyglądała nieźle. To właśnie było celem Słonia. Ludzie na rodzynka lubili zwracać uwagę, a to na chałturze było dość istotne.
Na grania jeździli Słonikowym, rozklekotanym tarpanem. Mimo, że leciwy, był niezwykle pakowny. Mieścił się cały sprzęt i ich cała piątka. Samochód nie do zdarcia. Dowoził ich nawet w najdalsze zakątki tajemniczego Podkarpacia, niezależnie od pogody i pory roku. Wspólne podróże, granie, nowi ludzie, niesamowite przygody.
Okazało się, że różnica wiekowa członków tego niezwykłego zespołu była bardzo pomocna. Młodzież stawała się coraz poważniejsza, a Słoń z Mietkiem młodnieli w oczach. To było niesamowite. Po kilku miesiącach czuli się ze sobą jak klika rówieśników.
Uwielbiali grać. Mogli w ogóle nie robić przerw. To była ich pasja. Musieli wszystkiego sami uczyć się od podstaw. Największym wyzwaniem był wokal. Nie mieli pojęcia, co to znaczy śpiewać na głosy. Wiedzieli tylko, że to ma brzmieć. Tworzyli dźwięki na podstawie Kamilowych akordów. Każdy zaczynał od kolejnego dźwięku akordu i ćwiczyli, na sucho godzinami, aż wyszło bez najmniejszego fałszu. Po pewnym czasie po prostu słyszeli w swoich głowach, jak ma brzmieć poprawnie zaśpiewana fraza. Nikt ich tego nie uczył. Przyszło samo. Nut żadne z nich nie znało. Wszystko co grali, wszystko co tworzyli powstawało na podstawie ich słuchu. Powoli inwestowali w sprzęt nagłaśniający. Jaką mieli radochę, gdy udało się w końcu kupić końcówkę mocy, kamerę pogłosową, dobre mikrofony, nowe klawisze i gitarę, która w końcu nie kaleczyła palców.
Muzyka była ich życiem. Mimo grania co tydzień, częstych prób i ciągłego braku snu, nie czuli zmęczenia. Grali razem ładnych parę lat. Ale niestety, gdy młodzież dorosła, rozjechała się w swoje strony. Zespół się rozpadł. Słoń nadal poszukiwał nowego zespołu. Odwiedził kilka. Nie mógł się odnaleźć. Poszukiwał ciągle swojej pasji. Okazało się, że oprócz muzyki ma jeszcze jedną – fotografię. Jak zaczął myśleć o porzuceniu chałtury zainwestował w studio. To spowodowało, że zaczął inaczej patrzeć na świat. Fotografia otwiera duszę, a w połączeniu z miłością do muzyki tworzyła niezłą mieszankę wybuchową. Uwielbiał fotografować kobiety. Jego wzór – kobieta kobieca to ta, która ma długie włosy, spódnicę i najlepiej czerwone usta. W tym widział piękno. Żadna inna wizja kobiecych wdzięków mu nie odpowiadała. Stworzył kolekcje fotografii. Przeróżnych. Trochę parał się fotografią ślubną, ale to nie było to. Lubił tworzyć coś innego, niepowtarzalnego. Nie cierpiał schematów. Tworzył kolekcje, przygotowywał fotografie do kalendarzy. Gitarę sprzedał. Zajął się nową pasją.
            No ale jak powiadają starzy chałturnicy – wyjadacze – wilka do lasu zawsze ciągnie. I zaciągnęło. Po kilku latach przerwy wrócił do grania, z Kamilem, dawnym małym Kamilem, który teraz był już dorosłym facetem, ale tak samo jak dawniej zakochanym w chałturze. Miłość do muzyki nie odpuściła.
Teraz obie Słoniowe muzy prowadzą go przez życie. Za jedną rękę prowadzi go gitara, za drugą – aparat fotograficzny….



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz