sobota, 12 września 2015

Języki obce są dla każdego, a strach ma wielkie oczy…

fot. Ewa Kawalec

„Granice mojego języka są granicami mojego świata”

Ludwig Wittgenstein


Marta zawsze chciała nauczyć się obcego języka. Ale nigdy nie miała do tego talentu. Ani rosyjski, ani angielski nigdy nie chciały jej wchodzić do głowy. Jej mózg zawsze zaprzątały inne myśli, a wiedza „po polsku” prędzej się pchała do zakamarków umysłu, niż jakieś obce słówka.
- Po co mi te cholerne języki!!! Przecież ja się tego nigdy nie nauczę.
W szkole przez trzynaście lat próbowała posiąść wiedzę z zakresu rosyjskiego. Ale miała wrażenie, że im więcej się tego uczy, tym niej zostaje jej w głowie. Z angielskim poznała się po raz pierwszy w liceum i ta znajomość okazała się jakimś koszmarem. Słowniki, książki w tym języku, zeszyty, pisanie, sprawdziany…. inna pisownia, pokręcona wymowa i przemyślna gramatyka, tak inna od jej ukochanego ojczystego języka. To było nie do opanowania. W dodatku wszyscy rówieśnicy władali angielskim wcześniej, a ona zawsze była do tyłu. W liceum trafiała na jakichś dziwnych nauczycieli. Najpierw młoda lektorka po studiach, która siadywała na stoliku, żuła gumę i wyśmiewała się z wszystkich uczniów, którzy nie dawali sobie rady z językiem. Potem dwie amerykanki, które ani słowa nie mówiły po polsku, a w klasie maturalnej, nauczycielka – Ukrainka, która świetnie uczyła, ale była pewna, że w czwartej klasie liceum każdy uczeń powinien mieć już sporą wiedzę z tego zakresu. A jak bardzo się myliła… nie miała pojęcia…. Marta ledwo zaliczała angielski na koniec semestrów.
            Zdawała maturę z języka rosyjskiego. To nawet jakoś poszło, w końcu, to trochę podobne do jej ojczystego języka. Na studiach też była możliwość nauki rosyjskiego. To była dla niej najlepsza opcja z możliwych. Ale wtedy ogrom materiału był tak duży, że rosyjski był na szarym końcu w kolejce do komnaty jej pamięci. Czuła, że umie coraz mniej…
Ale nauka wkrótce się skończyła. Nie musiała się martwić, że nie daje rady… Mieszkała w Polsce, nie musiała się martwić o jakieś obce narody świata. Aż do momentu, jak zaczęła studiować w Krakowie. Wtedy nikt już nie pamiętał o rosyjskim. Miała wybór: niemiecki lub angielski, o ironio… niemieckiego nie znała w ogóle. Z angielskim poznała się nieco w liceum, ale nie była to pasjonująca znajomość…. No ale wyboru wielkiego nie było, więc wybrała fakultet właśnie z tej przygodnej znajomości. No i wtedy zaczęły się kłopociki…. Kazali im napisać test diagnozujący przed podziałam na grupy. Napisała… jej ambicja nie pozwoliła na oddanie pustej kartki, więc na chybił trafił pozaznaczała odpowiedzi… iii ustrzeliła grupę zaawansowaną… Próbowała to jakoś wtedy odkręcić. Zaklinała się, że nie zna języka. Usłyszała wtedy, że na pewno nie chce jej się uczyć, bo jak napisała test jako jedna z najlepszych to, to nie jest możliwe, że nie zna języka… No i było po dyskusji. Każde spotkanie z lektorką angielskiego napawało ją przerażeniem… Ona mówiła tylko po angielsku, a Marta patrząc się jej głęboko w oczy, usilnie próbowała zrozumieć, co ona od niej chce…
- Szwagier ratuj, powiedziała kiedyś, jak przyjechała do Krakowa na kolejny zjazd.
On potrafił mówić w tym języku. Przed angielskim tłumaczył jej zasady gramatyki, próbował nauczyć jej wymowy słówek, tłumaczył teksty z książek, odrabiał z nią zadania domowe. I jakoś brnęła do przodu… Na szczęście nie było egzaminu z języka. Nauka kończyła się zaliczeniem, więc kolejny raz się ślizgnęła…
- No i po co mi ten cholerny język, wściekała się…
Niedługo później okazało się „po co”. Marzyła o tym, by pracować w wielkiej firmie, by prowadzić szkolenia… Ofert było sporo… Pierwsze wymaganie…. angielski… odpadała w przedbiegach… Marzyła o doktoracie… wiele publikacji – w języku angielskim… i znów klapa…. Swoje marzenia musiała zamienić na polskie realia. Uwielbiała śpiewać. Od małego grała w zespole chałturniczym. Jak wyjechała za pracą, trzeba było opuścić zespół… Chciała się dostać do nowego…. I znów angielski.
- Jesteś najlepszą kandydatką, ale… znasz angielski?
- Niestety nie – odpowiedziała…
- Wiesz, szukamy kogoś, kto zna ten język. My umiemy tylko mówić po polsku i trochę po rosyjsku (o ironio… tak jak i ona..), a teraz rynek wymaga angielskiego.
No i kolejny raz pożałowała, że nie zaprzyjaźniła się z tym językiem…
- Marta, oni cię jeszcze nie znają. Przecież, kto ma z tobą do czynienia, to wie, że jak ci na czymś bardzo zależy, to jesteś w stanie się wszystkiego nauczyć. Powiedziała jej wtedy przyjaciółka…
Ona w to nie uwierzyła… odpuściła kolejną szansę. Ale podświadomie miała okropne wyrzuty sumienia. Szybko je zatem zagłuszyła, tłumacząc sobie, ze poliglotą to ona nigdy nie będzie… Stwierdziła, że obecny stan rzeczy pozwala jej na funkcjonowanie…
To okazało się kolejny raz mrzonką… Polskie realia były dla niej niewystarczające. Ona ciągle potrzebowała wyzwań!!! Ale gdzie się nie obróciła, to dopadał ją…. znienawidzony przez lata… przyjaciel - angielski… Ciągle przed nim uciekała, a ten się uparł.. i jak oszalały cały czas deptał jej po piętach… W końcu, obtarł jej nogę..  W jej pracy pojawili się wolontariusze, z wymiany międzynarodowej. Jak jej było wtedy wstyd, że nie potrafi się z nimi dogadać. Rozumiała, co do niej mówią, ale co z tego, jak nie miała odwagi wydusić z siebie ani słowa w obcym języku… Zawzięła się… zapisała się na kurs… Ale… kolejny raz inne sprawy okazały się ważniejsze. Dużo pracowała, Kurs był po południu, od podstaw, a podstawy podstaw trochę znała. Więc tłumaczyła sobie, że jak opuści parę lekcji, to nic się nie stanie. Nie miała też czym dostać się do szkoły językowej (godziny nie zgrywały się z godzinami odjazdów autobusów, którymi się przemieszczała), więc to była kolejna niezła i mocna wymówka. Przerwała naukę… Ale wyrzuty sumienia nie dawały jej żyć. Marzenia o lepszym jutrze ciągle krzyżowały się z obcym językiem…
- Nie ma rady Marta!!! Ile jeszcze masz zamiar uciekać od rzeczywistości??? Albo będziesz się rozwijać, albo sama się pogrążysz. Świat idzie do przodu i albo idziesz z nim, albo giniesz… Podpowiadała jej podświadomość.
Kolejny raz postanowiła, że się przełamie… Zapisała się kolejny raz na kurs. Tym razem dla średnio zaawansowanych… Na szczęście rozpoczynał się za miesiąc, więc wzięła się sama do nauki, tak na wszelki wypadek, żeby nie doznać szoku na pierwszych zajęciach…
Oglądała angielskie filmy, słuchała muzyki, oglądała lekcje zamieszczane na portalu You tube. I okazało się, że nie jest z nią tak źle. Wiele rozumiała, ale strach przed mówieniem był tak wielki, że ją paraliżował. W samotności, szeptem powtarzała słówka i zwroty z wirtualnych lekcji. Nikomu nie przyznając się do tego… Przed snem w głowie układała sobie własne dialogi.. kiedyś przecież muszę wypowiedzieć je głośno…
No i jej przyjaciel – Szwagierek, znów wyczuł jej emocje. Napuścił na nią swojego znajomego… Gregory – z krwi i kości Anglik, nie mówiący ani słowa po polsku. Coby się nie wycofała po raz kolejny…
Jego znajomy okazał się wspaniałym człowiekiem, a Marta uwielbiała ciekawych ludzi, więc szybko nawiązali ze sobą kontakt  - przez facebook… Gregory pisał po angielsku, a ona przecież nie mogła się przyznać, że nie rozumie. Odkryła więc kolejne dobrodziejstwo Internetu – translator Google. Rozmowa szła im więc całkiem nieźle. Ale im częściej się kontaktowali, Marta chciała coraz więcej… Włączając komputer – pierwsze uruchamiała translator, na wypadek, gdyby jej znajomy napisał… Po pewnym czasie nadszedł moment, że coraz lepiej zaczęli się rozumieć. Pisanie przestało wystarczać… Gregory próbował zadzwonić… Ona stchórzyła, nie odebrała… A wyrzuty sumienia nie dawały jej żyć!
- Koniec z tym, przecież muszę się w końcu odważyć!!! Jak sama tego nie zrobię, to nikt tego za mnie nie zrobi. Póki nie porozmawiam z Gregorym, nigdy się nie dowiem, czy potrafię…
No i stało się. Pewnego dnia nawiązali kontakt. Oboje zdenerwowani okropnie. On się bał, że nie będzie mówił dość wyraźnie i ona go nie zrozumie, ona obawiała się, że nie wydusi z siebie ani słowa. Podczas pierwszej rozmowy zimny pot spływał jej po placach… Jak się denerwowała, słowa uciekały jej jak szalone. Jak jej znajomy zaczął mówić i rozmowa ją zafascynowała, zapomniała o stresie. Wtedy okazało się, że potrafi dobierać słowa… niesamowite. Lecz wtedy stres szybko powrócił. Polskie myśli szalały po głowie, a język nie potrafił wypowiedzieć ich w obcym języku… (okropne to uczucie, gdy rozumiesz człowieka, chcesz bardzo nawiązać rozmowę, a jakiś kołkowaty język udaje, że nie podoła!!!). Na szczęście translator Gogle był w pogotowiu… Stres minął… Strach miał tylko wielkie oczy… Udało się! Pierwszy kontakt miała za sobą. Po rozmowie była tak podekscytowana, że nie mogła zasnąć… You can do it!
Teraz wie, że pokonała swoją słabość. Wie, że każdy może się nauczyć obcego języka, tylko musi dobrać dla siebie odpowiednią metodę. Dla niej nigdy książka i słownik nie był dobre. Ten sposób nauki tylko powodował, że coraz bardziej wierzyła, że nigdy nie nawiąże kontaktu z angielskim. Szwagier, Gegory i Internet przyszli z pomocą.
Teraz ma taką motywację do nauki, każdy dzień zaczyna i kończy z przyjacielem… angielskim… Życie jest piękne i tajemnicze… Nigdy nie wiesz jaką niespodziankę dla ciebie szykuje… i to jest niezwykle pasjonujące…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz