fot. Ewa Kawalec |
„Są takie momenty w życiu, że
człowiek dojrzewa do nich dziesięć lat. I są takie, do których dojrzewa
dziesięć minut. I są takie, do których tak naprawdę nigdy się nie dojrzewa (…).
Nie ma decyzji bez gotowości podejmowania ryzyka. Nie ma ryzyka bez zaufania,
że mogę zrobić krok do przodu.”
Jacek
Walkiewicz
Grzesiek
urodził się w małym miasteczku. Mieszkał w małej klitce w przybudówce, na
przedmieściu. Nie było tam ciepłej wody ani ubikacji. Stary piec w zimie nie
był w stanie ogrzać mieszkania. Mama wychowywała go samotnie. Ojca nigdy nie
poznał. Nie mieli żadnej bliskiej rodziny. Nie wiedział czemu… Mama nigdy na
ten temat nie chciała rozmawiać. Od urodzenia zmagał się z niepełnosprawnością.
Urodził się z wadą słuchu. Gdy ktoś rozmawiał z nim w cztery oczy, potrafił
zrozumieć, co się do niego mówi, ale najmniejszy szmer powodował, że nie słyszał
nic. Dźwięki wtedy zlewały się w jedną całość. Bał się rozmawiać z ludźmi, gdy
ktoś zaczepiał go niespodziewanie, panicznie się bał.
Żyli biednie. Mama pracowała na
magazynie w małej fabryce opakowań tekturowych. Zarabiała tyle, że z trudem
starczało im na życie. Nie stać ich było na leczenie, na aparat słuchowy.
Grzesiek był
typem samotnika. Nigdy nie miał kolegów. Wszyscy się z niego śmiali, robili mu
kawały (według nich bardzo śmieszne). Na pozór wyglądał jak wszyscy jego
rówieśnicy, ale nie słyszał. Wstydził się tego bardzo. Czuł się gorszy. Koledzy
często stawali za nim i głośno krzyczeli do ucha.Specjalnie rozmawiali i
śmiali się za jego plecami, bo wtedy „śmiesznie wyglądał.” A jego starach
sięgał zenitu. Chciał się wówczas zapaść pod ziemię i nigdy stamtąd nie wyjść. Nie
był tak sprawny jak oni, nigdy nie grał w piłkę. Lekcje wf-u były dla niego koszmarem.
Wtedy nie słyszał nic. Starał się obserwować innych i robić to co oni, ale
zawsze coś nie wychodziło. Dzieci tego nie rozumiały. Nazywały go fajtłapą,
ciamajdą, niedorajdą i śmiały się…. Tak bardzo się z niego śmiały… . Nie mógł
tego znieść.
- Ale cię Bóg pokarał – mawiali
do niego starsi.
Pokarał, ale za co…. Co ja mu
takiego zrobiłem…? Nie wiedział. Całymi dniami zastanawiał się co się stało, że Bóg się na niego tak obraził.
Nauka szła mu kiepsko. Niewiele
rozumiał z tego, co działo się na lekcjach. Próbował uczyć się czytać z ruchu
warg, ale i to nie zawsze zdawało egzamin. Szkołę podstawową skończył z trudem.
Później, z uwagi na niepełnosprawność mama zapisała go do szkoły specjalnej.
Uczył się na ciastkarza. Nie cierpiał tego. Widok kuchni wywoływał u niego
wstręt. Niestety w okolicy nie było innej szkoły, która zgodziła się go
przyjąć. Ale to była szkołą specjalna… Jestem debilem – myślał o sobie wtedy. Uwierzył
w to, że jest inny, gorszy, że nie zasługuje na nic więcej. Przecież od dziecka
mu mówili, że Bóg go pokarał…
Mama była
jedyną osobą, która kochała go nad życie. Ciężko pracowała, żeby mieli co do
garnka włożyć. Wspierała Grześka jak mogła, często ze sobą długo rozmawiali.
Nie mogła się pogodzić z krzywdą syna. Czułą się winna.
- To przeze mnie jesteś chory.
Twoja choroba, to kara za moje grzechy…
Nigdy nie powiedziała dlaczego…
Z uwagi na niepełnosprawność
Grzesiek miał grupę inwalidzką. Po skończeniu szkoły zawodowej, dzięki temu
dostał pracę. Zatrudnili go w małej firmie komputerowej – do obsługi ksero.
Ucieszył się. W końcu mógł pomóc trochę matce. A do tego to była FIRMA KOMPUTEROWA –
elektronika i komputery pasjonowały go od dawna. Często wyszukiwał nowości
elektroniczne, naprawiał sąsiadom komputery, instalował programy, z czasem
zajął się programowaniem. Potrafił to robić godzinami. Mama często się
złościła, że tylko siedział przy komputerze, ale dla niego to było takie ważne.
Uwielbiał to robić. Wtedy zapominał o codzienności. W pracy często zostawał po
godzinach, żeby popatrzeć jak pracują informatycy. Bardzo go to pasjonowało.
Był lubiany w firmie. Pracowity, odpowiedzialny, zawsze wykonywał swoją pracę
na czas. Starał się. Był dalej nieśmiały, ale tam to nikomu nie przeszkadzało.
- Zaprzyjaźnił się z jednym z
pracowników - Michałem. Wspaniały specjalista. Dużo starszy od niego, ale to im
wcale nie przeszkadzało. Często rozmawiali ze sobą. Grzesiek lubił przyglądać
się pracy Michała. On miał taką wiedzę… Z czasem Michał zlecał mu drobne
rzeczy. Szybko zauważył, że Grzegorz niezwykle łapie wszystkie nowinki
techniczne.
- Chłopie, ty masz niesamowity
potencjał i wiedzę – powiedział mu kiedyś.
- Ja od dawna interesuję się
elektroniką i komputerami, powiedział nieśmiało. Trochę też programuję.
- Programujesz…?? Zapytał kolega
zdziwiony.
- Tak, trochę… taka tam zabawa.
Napisałem kilka gier.
- Pokażesz?
- Ale to nic takiego…
- Umówmy się na jutro, chętnie to
zobaczę.
Zaryzykował, zgodził się, choć
bardzo się bał, że już jutro okaże się, że to co stworzył, to badziewie, że do
niczego się nie nadaje…
- Przyniosłem, powiedział
niepewnie następnego dnia, pokazując koledze swojego laptopa.
- Pokaż młody, co tam masz.
I zabrał komputer zamykając się
na kilka godzin w swoim biurze. Dla Grześka to były najdłuższe cztery godziny w
jego życiu. Nie mógł się w ogóle skupić na pracy. Strach go paraliżował.
- Młody, Michał cię prosi do
siebie – usłyszał od kolegi.
Szedł do biura na miękkich
nogach. Nerwowy pot spływał mu po plecach.
- Siadaj Grzesiek, poprosił
kolega, podając mu krzesło.
- To co zrobiłeś jest świetne.
Rozmawiałem z szefem. Zgodziłbyś się to opatentować?
- Michał, co ty do mnie
mówisz???? Zapytał zdziwiony..
- To co usłyszałeś młody.. to
jest świetne! To co zgodzisz się???
Tak zrobił to. Zaufał wtedy
Michałowi. Firma sfinansowała koszty. Jego gry trafiły na rynek. Okazały się jakimś niezwykłym hitem. W
sklepach rozchodziły się jak świeże bułeczki. Zarobił na tym kupę kasy. Nie
mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Odniósł jakiś horrendalny sukces. Po tylu
latach było bo stać na normalne mieszkanie dla niego i mamy i … aparat
słuchowy. Wtedy okazało się, że nie jest debilem, jak myślał przez tak wiele
lat. Aparat pozwolił mu rozróżniać dźwięki. Wiadomości same zaczęły pchać się
jak szalone do jego głowy. Poszedł na kurs komputerowy, potem zdał maturę – na
same piątki. Skończył studia informatyczne. Okazało się, że z jego
niepełnosprawnością można normalnie żyć. Mama nie posiadała się ze szczęścia.
Firma, w której pracował przez kilka lat stała się znaczącą na rynku. Dzięki
jego projektom, które rodziły się jeden po drugim.
Jego pasja wybuchła jak wulkan.
Dzięki swoim marzeniom, ciężkiej pracy i ludziom, których poznał na swojej
drodze, dziś jest szczęśliwym i bogatym człowiekiem. Uwierzył w to, że może i
świat stanął u jego stóp…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz