wtorek, 1 września 2015

Pasja ukryta pod grubym płaszczem niepełnosprawności.

fot. Ewa Kawalec

„Są takie momenty w życiu, że człowiek dojrzewa do nich dziesięć lat. I są takie, do których dojrzewa dziesięć minut. I są takie, do których tak naprawdę nigdy się nie dojrzewa (…). Nie ma decyzji bez gotowości podejmowania ryzyka. Nie ma ryzyka bez zaufania, że mogę zrobić krok do przodu.”

Jacek Walkiewicz


Grzesiek urodził się w małym miasteczku. Mieszkał w małej klitce w przybudówce, na przedmieściu. Nie było tam ciepłej wody ani ubikacji. Stary piec w zimie nie był w stanie ogrzać mieszkania. Mama wychowywała go samotnie. Ojca nigdy nie poznał. Nie mieli żadnej bliskiej rodziny. Nie wiedział czemu… Mama nigdy na ten temat nie chciała rozmawiać. Od urodzenia zmagał się z niepełnosprawnością. Urodził się z wadą słuchu. Gdy ktoś rozmawiał z nim w cztery oczy, potrafił zrozumieć, co się do niego mówi, ale najmniejszy szmer powodował, że nie słyszał nic. Dźwięki wtedy zlewały się w jedną całość. Bał się rozmawiać z ludźmi, gdy ktoś zaczepiał go niespodziewanie, panicznie się bał.
Żyli biednie. Mama pracowała na magazynie w małej fabryce opakowań tekturowych. Zarabiała tyle, że z trudem starczało im na życie. Nie stać ich było na leczenie, na aparat słuchowy.
Grzesiek był typem samotnika. Nigdy nie miał kolegów. Wszyscy się z niego śmiali, robili mu kawały (według nich bardzo śmieszne). Na pozór wyglądał jak wszyscy jego rówieśnicy, ale nie słyszał. Wstydził się tego bardzo. Czuł się gorszy. Koledzy często stawali za nim i głośno krzyczeli do ucha.Specjalnie rozmawiali i śmiali się za jego plecami, bo wtedy „śmiesznie wyglądał.” A jego starach sięgał zenitu. Chciał się wówczas zapaść pod ziemię i nigdy stamtąd nie wyjść. Nie był tak sprawny jak oni, nigdy nie grał w piłkę. Lekcje wf-u były dla niego koszmarem. Wtedy nie słyszał nic. Starał się obserwować innych i robić to co oni, ale zawsze coś nie wychodziło. Dzieci tego nie rozumiały. Nazywały go fajtłapą, ciamajdą, niedorajdą i śmiały się…. Tak bardzo się z niego śmiały… . Nie mógł tego znieść.
- Ale cię Bóg pokarał – mawiali do niego starsi.
Pokarał, ale za co…. Co ja mu takiego zrobiłem…? Nie wiedział. Całymi dniami zastanawiał się co się stało, że Bóg się na niego tak obraził.
Nauka szła mu kiepsko. Niewiele rozumiał z tego, co działo się na lekcjach. Próbował uczyć się czytać z ruchu warg, ale i to nie zawsze zdawało egzamin. Szkołę podstawową skończył z trudem. Później, z uwagi na niepełnosprawność mama zapisała go do szkoły specjalnej. Uczył się na ciastkarza. Nie cierpiał tego. Widok kuchni wywoływał u niego wstręt. Niestety w okolicy nie było innej szkoły, która zgodziła się go przyjąć. Ale to była szkołą specjalna… Jestem debilem – myślał o sobie wtedy. Uwierzył w to, że jest inny, gorszy, że nie zasługuje na nic więcej. Przecież od dziecka mu mówili, że Bóg go pokarał…
Mama była jedyną osobą, która kochała go nad życie. Ciężko pracowała, żeby mieli co do garnka włożyć. Wspierała Grześka jak mogła, często ze sobą długo rozmawiali. Nie mogła się pogodzić z krzywdą syna. Czułą się winna.
- To przeze mnie jesteś chory. Twoja choroba, to kara za moje grzechy…
Nigdy nie powiedziała dlaczego…
Z uwagi na niepełnosprawność Grzesiek miał grupę inwalidzką. Po skończeniu szkoły zawodowej, dzięki temu dostał pracę. Zatrudnili go w małej firmie komputerowej – do obsługi ksero. Ucieszył się. W końcu mógł pomóc trochę matce. A do tego to była FIRMA KOMPUTEROWA  – elektronika i komputery pasjonowały go od dawna. Często wyszukiwał nowości elektroniczne, naprawiał sąsiadom komputery, instalował programy, z czasem zajął się programowaniem. Potrafił to robić godzinami. Mama często się złościła, że tylko siedział przy komputerze, ale dla niego to było takie ważne. Uwielbiał to robić. Wtedy zapominał o codzienności. W pracy często zostawał po godzinach, żeby popatrzeć jak pracują informatycy. Bardzo go to pasjonowało. Był lubiany w firmie. Pracowity, odpowiedzialny, zawsze wykonywał swoją pracę na czas. Starał się. Był dalej nieśmiały, ale tam to nikomu nie przeszkadzało.
- Zaprzyjaźnił się z jednym z pracowników - Michałem. Wspaniały specjalista. Dużo starszy od niego, ale to im wcale nie przeszkadzało. Często rozmawiali ze sobą. Grzesiek lubił przyglądać się pracy Michała. On miał taką wiedzę… Z czasem Michał zlecał mu drobne rzeczy. Szybko zauważył, że Grzegorz niezwykle łapie wszystkie nowinki techniczne.
- Chłopie, ty masz niesamowity potencjał i wiedzę – powiedział mu kiedyś.
- Ja od dawna interesuję się elektroniką i komputerami, powiedział nieśmiało. Trochę też programuję.
- Programujesz…?? Zapytał kolega zdziwiony.
- Tak, trochę… taka tam zabawa. Napisałem kilka gier.
- Pokażesz?
- Ale to nic takiego…
- Umówmy się na jutro, chętnie to zobaczę.
Zaryzykował, zgodził się, choć bardzo się bał, że już jutro okaże się, że to co stworzył, to badziewie, że do niczego się nie nadaje…
- Przyniosłem, powiedział niepewnie następnego dnia, pokazując koledze swojego laptopa.
- Pokaż młody, co tam masz.
I zabrał komputer zamykając się na kilka godzin w swoim biurze. Dla Grześka to były najdłuższe cztery godziny w jego życiu. Nie mógł się w ogóle skupić na pracy. Strach go paraliżował.
- Młody, Michał cię prosi do siebie – usłyszał od kolegi.
Szedł do biura na miękkich nogach. Nerwowy pot spływał mu po plecach.
- Siadaj Grzesiek, poprosił kolega, podając mu krzesło.
- To co zrobiłeś jest świetne. Rozmawiałem z szefem. Zgodziłbyś się to opatentować?
- Michał, co ty do mnie mówisz???? Zapytał zdziwiony..
- To co usłyszałeś młody.. to jest świetne! To co zgodzisz się???
Tak zrobił to. Zaufał wtedy Michałowi. Firma sfinansowała koszty. Jego gry trafiły na rynek. Okazały się jakimś niezwykłym hitem. W sklepach rozchodziły się jak świeże bułeczki. Zarobił na tym kupę kasy. Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Odniósł jakiś horrendalny sukces. Po tylu latach było bo stać na normalne mieszkanie dla niego i mamy i … aparat słuchowy. Wtedy okazało się, że nie jest debilem, jak myślał przez tak wiele lat. Aparat pozwolił mu rozróżniać dźwięki. Wiadomości same zaczęły pchać się jak szalone do jego głowy. Poszedł na kurs komputerowy, potem zdał maturę – na same piątki. Skończył studia informatyczne. Okazało się, że z jego niepełnosprawnością można normalnie żyć. Mama nie posiadała się ze szczęścia. Firma, w której pracował przez kilka lat stała się znaczącą na rynku. Dzięki jego projektom, które rodziły się jeden po drugim.

Jego pasja wybuchła jak wulkan. Dzięki swoim marzeniom, ciężkiej pracy i ludziom, których poznał na swojej drodze, dziś jest szczęśliwym i bogatym człowiekiem. Uwierzył w to, że może i świat stanął u jego stóp…  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz