środa, 23 września 2015

Przygody Małego Geniusza – czyli ogromna chęć poznawania świata.

fot. Elena Shumilova


„Umysł dziecka to las, którego wierzchołki lekko się poruszają, gałęzie splatają, a liście drżąc dotykają.”
„Dzieci: Dumne miejcie zamiary, górne miejcie marzenia i dążcie do sławy. Coś z tego na pewno się stanie.”

Janusz Korczak


Od urodzenia Bubuś był niezwykle pogodnym i radosnym dzieciątkiem. Poznawanie świata było dla niego niesamowite. Kupował swoim uśmiechem serca wszystkich, nawet najbardziej zatwardziałych ludzików. Uśmiechał się, wyciągał malutkie rączki i wymuszał w swój swoisty sposób zainteresowanie osób, które tylko wpadły mu w oko. Nikt nie wiedział, jak taka malizna może tak silnie oddziaływać na innych. A jednak działała. Jego uśmiechnięta twarzyczka promieniała jakimś nieokreślonym bliżej blaskiem.
- Co siedzi w tej jego malutkiej główce. Zastanawiali się dorośli.
A siedziało wiele…. Co się biedny musiał namęczyć, żeby w końcu trafić w grzechotki przy wózku. Strasznie miło się tłukły, jak mama, tata, czy dziadkowie nimi ruszali. On też bardzo chciał… Ale jak to zrobić??? Po jakimś czasie odkrył, że ma jakieś patyczki przywiązane do ciała, które się ruszały. Do większego patyczka było przyczepionych po pięć mniejszych, i te małe można było stulać w kulkę. Co się naoglądał, jak to odkrył.
- Oglądasz swoje rączki? Zapytała babcia.
- A więc te patyki, to rączki, ciekawe czyje… czy ja mogę tym ruszyć? Łatwe to wcale nie było. Te rączki były jego, ale wcale nie chciały go słuchać.
- No i traf to malutki człowiecze w te grzechotki!!!!
Ale okazało się, że tych patyków jest więcej. Na dole też ja miał, tylko jakieś większe. Mama mówiła, że to jakieś nóżki…
- Może tym w końcu trafię w tą grzechotkę!!!!
Ale i one na początku nie chciały go słuchać. Wymachiwał tymi wszystkimi patyczkami jak szalony.
- Przecież w końcu trafię!
I czasem się udawało. Jaką miał wtedy radochę!!! Po kilku tygodniach rączki łapały nie tylko grzechotkę ale i włosy mamy. To dopiero było fajne. Nie wiedzieć czemu wydawała ona wtedy jakieś tajemnicze dźwięki i zabierała włosy z jego rączek. Dlaczego??? Nie wiadomo…
Frajda też była jak odkrył, że ma buzię. Ręce czasem go słuchały i wtedy udawało się łapać przedmioty i wsadzać do budzi. Jedne twarde i zimne, drugie miękkie i śliskie, trzecie milutkie i kudłate… Ale fajne!!!! Smakowały różnie.
- Ale co tam, trzeba próbować, żeby wiedzieć z czym mam do czynienia…
Jak wyciągał je z buzi były jakieś takie cieplutkie, śliskie i mokre. Ciekawe czemu????
Od zaledwie kilku miesięcy życia domagał się samodzielności. Na migi wskazywał, co chce, komunikował się za pomocą gestów i znaków, które jak się okazywało potrafili rozumieć dorośli. W końcu!!!
Przez pierwsze trzy lata życia jedynym werbalnym komunikatem, jaki potrafił wydusić było „Y” we wszystkich emocjonalnych postaciach. Głupi język, tak jak kiedyś te patyki, nie chciał go słuchać. Każde „Y” oznaczało coś innego. Wystarczało jednak go obserwować, żeby wszystko stawało się jasne. Swoim malutkim ciałkiem tworzył cuda komunikacyjne. Słyszał najmniejsze i najcichsze dźwięki, które do niego docierały. Natychmiast odwracał tam głowę i paluszkiem wskazywał coś nowego. To było takie niesamowite. Potrafił też zauważyć każdą nową rzecz, która pojawiła się w jego otoczeniu.
- Mamo, ja nie mówię, ale patrz na mnie, a będziesz wiedzieć wszystko.
- Co Ty ode mnie chcesz Bubusiu?
- Mamo patrz, nie widzisz, przecież ja ci wszystko pokazuję. Przecież to takie oczywiste… Kołatało się w jego maleńkim mózgu.
- Jak to im powiedzieć, jak to im pokazać, zrozumcie mnie w końcu, dziwni, niekapujący dorośli. Przecież ja jeszcze nie mówię. Ale, to że nie mówię, to nie znaczy, że was nie rozumiem.
I obserwował świat. Najpierw w na leżąco, potem raczkując, a potem powoli zaczynając chodzić.
Jak raczkował, jego ulubionym zajęciem było oglądanie wszystkiego, co tylko znalazło się w zasięgu jego wzroku. Jakie to było zabawne. Spadające na podłogę zabawki, łyżki, talerze z jedzeniem. Ciapanie się w czekoladzie, jogurtach, soczkach. Coś mokrego ocierało mu się o jego malutkie rączki, smarowało buźkę w jakiś przyjemny, niespotykany sposób. Każda nowo napotykana rzecz była ciągle nowym światem, którego dotąd nie znał. Uwielbiał myszkować po szafkach. Jaką miał radochę, gdy tylko dorośli się odwrócili, a on z wielką pasją mógł wyrzucić wszystko ze środka.
- Czemu ta mama się denerwuje? Przecież to jakieś nowe tajemnicze obiekty. Jeszcze ich wcześniej nie widziałem. Niech mi w końcu pozwoli to obejrzeć. Mamo… no mamo…. Bo będę znów musiał zacząć płakać. Nie rozumiesz?
Gdy tylko dostał dostęp do „szafek bezpiecznych” promienny uśmiech wskakiwał na jego buźkę. Radość nie miała końca.
Potem zaczął wstawać. A wtedy można było w końcu zobaczyć, co jest na tych ogromnych meblach.
- Tyle nowych rzeczy, wspaniale. Może coś uda się zrzucić na podłogę??? Wtedy to sobie w końcu dokładnie obejrzę – mówił jego malutki móżdżek.
Ale mama zawsze potrafiła złapać wszystko, co niebawem miało tak cudownie polecieć na podłogę.
- Bubuś, tak nie wolno… Zrzucisz sobie w końcu coś na głowę.
- Mamo, ja tylko chciałem zobaczyć, co tam jest….
Wkrótce na półkach znajdowały się tyko bezpieczne rzeczy, ale na wszelki wypadek odsunięte dalej niż sięgały jego małe rączki. Musiał wymyślić nowy sposób dostania się do tych cudowności. Szedł po dziadka. Brał go za rękę i swoim paluszkiem i cudownym „y” o wszelkich znaczeniach mówił, co chce dotknąć. Dziadziu zawsze rozumiał. Brał go na ręce i oprowadzał po tajemniczych zakamarkach ogromnych wielkich półek.
- Kochany dziadziu. Muszę się do niego uśmiechnąć….
I się czarująco uśmiechał. Dziadziu, za te cudowne minki chyba był gotów dać się pokroić. Młody jakimś cudem o tym wiedział…
Ale wielki świat krył w sobie tak wiele tajemnic. Niedługo po półkach przyszedł kolej na stół. Ten ogromny mebel stał na środku pokoju i nie wiedzieć czemu przykryty był jakąś białą szmatką.
- Ciekawe, czy to się da ściągnąć na podłogę. Ciekawe, jak będzie spadać???
Pomocna stała się babcina spódnica. Za nią można się było złapać i dostać do tej mięciutkiej szmatki na tym wielki meblu… Babcia zniweczyła cały plan. W ostatniej chwili złapała obrus grożąc palcem.
- Babciu, bo będę płakał… jego malutkie usteczka wygięły się w podkowę.
- Chcesz zobaczyć obrus? – Zapytała babcia, pokazując ten bielutki obiekt.
Wkrótce jednak ze stołów poznikały obrusy.
- Kto mi je zabrał? Jak ja teraz dostanę się do stołu???
I tak odkrył krzesła!!! Cudownie było się tam spinać. Spadł kila razy, ale dorośli łapali go w locie.
No i nadszedł czas nauki mówienia. Ten język, który smakował wszystkie zabawki mówić nie chciał. Perfekcyjny język znaków przychodził z pomocą. Jak go wkurzało, jak chciał coś wydusić z siebie, w głowie to siedziało, a język nie dawał sobie z tym rady.
- No nie!!! Jak ci dorośli to robią!!!
Ale powoli, powoli pojedyncze głoski i sylaby wydobywały się na zewnątrz….
- Bubuś podziękuj.
Młody z wielką gracją kiwał głową, tak jak robili to dorośli.
- Bubuś przywitaj się.
Wykonywał z pieczołowitością znany mu już z podziękowań gest. I tak przełamywał bariery komunikacji.
W wieku dwóch lat i sześciu miesięcy poznał ciasto i plastelinę. Co to była za cudowność!!! Można w tym było robić dziurki, przerywać, miętolić. Dorośli lepili z tego piękne kształty. Zapamiętać: plasteliny nie jadamy!
Potem były klocki. Można było budować wspaniałe wieże, które z taką cudownością się za chwilę waliły. A jak się same nie chciały rozwalać, to Młody im pomagał i budowali od nowa. Lekcja: Klocki układamy równo, jeden po drugim od największego, do najmniejszego, wtedy się nie wywracają.
Następnie odkrył puzzle. Niesamowicie szybko rozwiązał zagadkę, jak to zrobić, żeby z małych kawałków powstawały kolorowe obrazy. Dorośli zawsze pomagali. Przez kilkanaście minut układali razem, potem jakaś siła kazała mu biegać w koło stołu po kilka razy i układali znowu. Eksperymentował. Sprawdzał na przykład, czy puzzle nie chcą pić. Nie chciały… Nie wiedzieć czemu rozpadły się po napojeniu soczkiem w kawałeczki. Lekcję zapamiętał: puzzlom pić nie dajemy…
Jego rozum opanował niesforny język gdy skończył trzy latka. Najpierw niewyraźnie, potem lepiej i lepiej i zaczęły wychodzić słowa, potem zdania. Trwało to dobrych kilka miesięcy. I jak się rozgadał, opowieściom nie było końca!!! Wreszcie, jak dorośli mógł wypowiadać myśli!!!
- Cudownie. Teraz to już wszystko opanuję – pomyślał.
Wtedy się okazało, jak wiele zapamiętał jego mózg. Opowiadał historie z czasów niemówienia. Dorośli nie mogli wyjść z podziwu. Budziła się jego wielka wyobraźnia. Bawili się z dziadziem, babcią i rodzicami w trzy świnki, czerwonego kapturka, zbieranie ziemniaków, wyjazdy do cioci na wakacje, wyścigi samochodowe, pokazy mody i wiele, wiele innych niezwykle ciekawych tajemniczych historii. Bubuś zawsze był reżyserem. Uwielbiał bajki i te czytane i te oglądane. Potrafił godzinami zasłuchany w lekturę chłonąć opowieści…
- Mamo, pobawimy się w przedszkole? Ja będę panią, a ty będziesz wszystkim…
Gdy Bubuś był chory, odwiedzali go niewidzialni przyjaciele. Bawił się z nimi, uczyli się z książek, zabawa byłą przednia!!! Dopóki dziadziu nie usiadł na krześle, na niewidzialnym Krzysiu…
Przyszedł i czas na piłkę. I to było wyzwanie!!! Nie wiedzieć czemu, jego nogi nie mogły trafić w ten okrągły, przesuwający się przedmiot, a ręce nie mogły go złapać. Ile się musiał w złości oćwiczyć, żeby posiąść tą nową umiejętność.
- Nie przejmuj się Bubuś. Trafisz, będziemy próbować. Choć pokażę ci jak to zrobić. Powiadali dorośli. No i tak się stało. Po mini - treningach, przeplatanych innymi zabawami nauczył się kopać i łapać piłkę. Potem opanował jazdę samochodzikami, rowerkiem, dziecięcymi pojazdami, zjeżdżanie na zjeżdżalni, stanie na jednej nodze i wiele, wiele innych ruchowych umiejętności.
Przyszła kolej na manualne książki, kredki i gry planszowe. Zaczął próbować pisać, malować, wycinać, kleić. Uwielbiał to.
- Dziadziu wiesz, śniło mi się, że byłeś na niebie, jak stara babcia. Bałem się… Kocham cię dziadziu, powiedział pewnego poranka po przebudzeniu.
- Co to jest: na koła, może wszystko i go nie widać?
- Nie wiem.
- Nie wiesz tato, Pan Bóg na rowerze. Wygrałem!!!
- Co to jest Bubuś?
- Nie widzisz babcia – wieża Eiffla!
- Skąd ty wiesz, że to wieża Eiffla?
- Ja wiem wszystko babcia.
- A gdzie jest ta wieża?
- Nie wiesz babcia, w Paryżu, we Francji.
Babcia mało nie spadła z krzesła z wrażenia. Nikt przecież młodego tego nie uczył. Skąd od to wie???? Nie wiedział nikt.
Znał też nazwy zwierząt. Bezbłędnie rozpoznawał wszystkie gatunki, z książki od prababci.
- Co to jest: ma rogi i chce nas zabić?
- Baran?
- Nie byk!!! Nie wiedzieliście???
- Kto to jest: lubi nas i nas nie pilnuje?
- Babcia.
- Nie nasz tata. Przecież to było takie proste, Nie zgadliście!!! Wygrałem!!!!
W wieku czterech lat potrafił liczyć do stu. Nauczył się tego, bawiąc się z dorosłymi piłką. Rzucali do siebie i liczyli. A potem, jak zaczął grać w chińczyka i eurobiznes nauczył się, nie wiedzieć kiedy, dodawać i odejmować w zakresie dwudziestu.
- Wiesz ciocia, babcia mi się pyta ile to jest, jak się dodaje różne liczby, a ja sobie tak pomyślę, pomyślę i od razu zgaduję. Powiedział cioci pewnego popołudnia.
- Ciocia, czy to jest strona stowowa?
- Nie Bubuś, strona stena.
- Aaaa, a ta -  to sto jedenaście? Zapytał, jak czytała mu książkę na dobranoc.
- Tak Słonko –sto jedenaście.
Ciocia, widząc jego umiejętności patrzyła na niego z otwartą buzią nie wierząc w to, co widzi i słyszy…
I tak oto wielka pasja poznawania świata towarzyszy Małemu Geniuszowi do dziś. Bubuś rozwija się, poznaje, tworzy…. Dorośli trwają przy nim, podsuwając mu coraz to nowe możliwości poznawcze i otwierając nowe zainteresowania. Prowadząc, nie karcąc, wspierając – nie niszcząc…



Dedykowane wszystkim rodzicom… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz