niedziela, 20 września 2015

Każda tragedia ma iskierkę nadziei.

fot. Ewa Kawalec
 „Nigdy nie zrozumiemy siły nieszczęścia dopóki nie dotknie ono nas samych. I wtedy wszystko inne przestaje być ważne, staramy się znaleźć winnych, szukamy odpowiedzi dlaczego akurat my, a wszystko po to, by łatwiej było nam pogodzić się z tragedią. To taki sposób przerzucenia odpowiedzialności, który w pewien sposób przynosi nam ukojenie w cierpieniu…”

Źródło: http://szukaj.cytaty.info


            Karolina wyszła za mąż w wieku dwudziestu dwóch lat, za Tymka, chłopaka z sąsiedztwa. Od dziecka się znali. Uwielbiali ze sobą spędzać czas, bawić się, śmiać, odkrywać tajemnice świata. To ich ze sobą zbliżyło. Oboje bali się obcych ludzi i obcych emocji, więc alternatywa pozostania razem do końca życia była dla nich niezwykle bezpieczna.
Karolina pracowała i studiowała zaocznie. Zawsze chciała pracować z ludźmi. To nadawało sens jej życiu. Lubiła czuć, że jest potrzebna. Jak widziała kogoś potrzebującego, to w głowie zapalała jej się jakaś cudowna czerwona lampka.
- Uwaga, pomoc, uwaga, pomoc. Ten człowiek cię potrzebuje. Wołał głos lampki.
Jakaś podświadoma siła przyciągała do niej ludzi z problemami. Wiedziała, jak pomóc i zawsze pomagała, nie oczekując nic w zamian. Miała bardzo dobre serce. Była wspaniałym człowiekiem. Na zewnątrz otwarta i pomocna – w środku zamknięta i skryta.
Marzyła o szczęśliwej rodzinie, gromadce dzieci, wspaniałym małżeńskim pożyciu. Jej mąż był dobrym człowiekiem, ale nie potrafił okazywać emocji. Zawsze milczący, cichy, odsunięty w cień. Pracował ciągle w delegacjach. Często nie było go w domu. Ona miała swoją pracę, więc z nieobecnością męża, jakoś sobie radziła. Wszędzie byli ludzie potrzebujący pomocy.
Mąż jakoś nie czuł jej potrzeby powiększania rodziny. Nie miał tego powołania, tak jak ona. Lubił wolność, wyjazdy, podróże. Rodzinne pielesze doprowadzały go do szału. Delegacje dawały możliwość podświadomej ucieczki.. od emocji. Całe życie był tak właściwie sam, chował swoje żale do kieszeni, a życie razem, czasem wymagało uczuć.
- Niech inni sobie radzą. Ja zarabiam pieniądze i jestem wolny. Podpowiadało mu wnętrze duszy.
Nie potrafił okazywać emocji. Miał trudne dzieciństwo. Był niechcianym dzieckiem. Nikt, nigdy nie okazywał mu żadnych uczyć. Więc nie bardzo wiedział, co to właściwie są te uczucia. Chciał mieć szczęśliwą rodzinę, ale jak ją stworzyć – nie wiedział. Myślał, że jak będzie zapewniał pieniądze i troszczył się o to, by w domu niczego nie zabrakło, to będzie wszystko dobrze.
Mimo trudności z relacjami byli udanym małżeństwem. Karolina nauczyła się, że Tymka nie należy zmuszać do mówienia o miłości, zaś Tymek nauczył się, że od czasu do czasu trzeba pokazać jakiś ciepły gest. Nauczyli się ze sobą żyć.
Po dwóch latach wspólnego życia Karolina zaszła w ciążę. Bardzo się cieszyła, że będzie miała upragnionego potomka. Tymek… nie mógł się odnaleźć w nowej roli. Na szczęście jego praca, pozwalała mu to ukryć.
Jego żona całymi dniami zostawała sama. Musiała zatroszczyć się o wszystko, wyposażenie domu, rachunki, opał na zimę, a teraz o wyprawkę dla dziecka. Czasem miała żal do męża, że z wszystkim zostawił ją samą. Przez kilka lat próbowała walczyć o to, by był z nią w domu, zmienił pracę. Ale nic nie wskórała. On nie chciał nawet o tym słyszeć. Pogodziła się z rzeczywistością. Tak widocznie miało być. Ze swoimi problemami, uczuciami i trudnościami dnia codziennego musiała radzić sobie sama. Nie było jej łatwo, bo ciąża okazała się trudna. Bardzo źle się czuła. Nie zawsze mogła chodzić do pracy. Bardzo wymiotowała, puchły jej nogi, robiły się żylaki, bardzo bolał kręgosłup…. Radziła sobie jakość.
            Nadszedł czas rozwiązania. W szpitalu też była sama. Tymek, jak zawsze w delegacji. Ale musiała być silna. Za kilka chwil na świat miało przyjść jej ukochane dziecko. Poród był niesamowicie wyczerpujący. Cierpiała wiele godzin. W szpitalu nie było z nią nikogo bliskiego. Więc i lekarze za bardzo się nią nie przejmowali. Po kilkunastu godzinach cierpień – urodziła. Ale… lekarze i pielęgniarki mieli jakieś dziwne miny. Szeptali coś do siebie. Nie pokazali jej dziecka zaraz po porodzie. Powiedzieli jej tylko, że urodziła córkę i musi zobaczyć ją lekarz. Taka jest procedura. Ona w takiej sytuacji nie była nigdy wcześniej. Myślała, że to normalne. Więc nie pytała o nic więcej. Zresztą była tak wyczerpana, że myślała tylko o tym, żeby trochę odpocząć. Tylko, te ich dziwne miny napawały ją jakimś niepokojem…
Po kilku godzinach przyszedł lekarz.
- Pani Karolino… zamilkł na chwilę.
- Pani Karolino, musimy porozmawiać.
Przeraziła się. Serce podpowiadało jej, że coś jest nie tak, jak powinno.
- Czy z moim dzieckiem jest wszystko w porządku?
Lekarz milczał…
- Panie doktorze, co się dzieje? Proszę mi powiedzieć!!!
- Prędzej czy później i tak się pani musi dowiedzieć… pani córka jest niepełnosprawna. Nigdy nie będzie mogła normalnie żyć….
Natychmiast podniosła się ze szpitalnego łóżka. Potworne przerażenie pokonało wyczerpanie organizmu.
- Niech pan mi natychmiast powie, co z moją córką! Zażądała.
- Ma… wodogłowie. To poważna wada. Niestety musi się pani przygotować na najgorsze… Na wszelki wypadek, została ochrzczona.. ma na imię Ewelina…
To był dla niej jakiś totalny szok. Łzy popłynęły strumieniem z jej oczu.
- Jak to wodogłowie??? Co to jest doktorze…??? Dlaczego moje dziecko???? Co ja takiego zrobiłam!!! Krzyczała dławiąc się potokiem łez. Wiedziała, że w szpitalach chrzczą tylko, dzieci, którym nie dają szans na przeżycie…
- Wiem, że to jest dla pani trudne. Ale niewiele możemy zrobić… Niestety nie mogę pani zagwarantować tego, że pani dziecko wyzdrowieje. Musi pani być silna…
- Silna!!! Ja!!! To moje dziecko potrzebuje pomocy!!! Wrzeszczała. Zróbcie coś!!!!
Lekarz milcząc stał przy niej, nie bardzo wiedząc, jak pomóc jej w tym cierpieniu.
- Chcę zobaczyć moje dziecko!!! Natychmiast!!!
- To nie jest teraz najlepszy pomysł. Musi pani odpocząć. To był trudny poród.
- Nie słyszy pan!!! Natychmiast chcę zobaczyć moje dziecko!!!!
Dobrze, musi pani pójść ze mną. Leży w inkubatorze….
Powoli zwlokła się z łóżka i poczłapała za lekarzem. Widok dziecka podpiętego do tych wszystkich aparatów przeraził ją. Płakała z bezsilności… Główka Ewelinki była taka ogromna…
Tak bardzo chciała ją przytulić… nie pozwolili… więc przyglądała się kochanej córeczce, głaszcząc szklane ściany inkubatora…
- Damy sobie radę malutka… zobaczysz…. Musisz z tego wyjść. Szeptała do powiązanej tysiącem kabli i przewodów córeczki.
Po kilku godzinach, przywołana ostrym poleceniem personelu medycznego wróciła do łóżka. Słaniała się na nogach. Teraz czekało ją najtrudniejsze. Musiała o tym powiedzieć Tymkowi. Powiedzieć, że jest złą matką, bo urodziła chore dziecko…
- To wszystko na pewno moja wina. Jakbym nie pracowała na pełny zegar, jakbym o siebie dbała, moja córka byłaby zdrowa – wmawiała sobie.
Wyrzuty sumienia sięgały zenitu. Nie wiedziała, co ma począć. Nie wiedziała, jak powiedzieć o tym wszystkim mężowi. Ale ukryć tego się nie da. On jutro przyjedzie do szpitala…
            Całą noc nie spała. Próbowała dobrać odpowiednie słowa do rozmowy z mężem. Nie umiała nic wymyślić. Wszystko, co przychodziło jej do głowy, wydawało się bez sensu…
            Tymek przyszedł następnego dnia, jak spała. Delikatnie pogładził ją po policzku. Zerwała się przerażona. Usnęła zaledwie na godzinę.
- Tymek, to przeze mnie! To moja wina! Krzyknęła
- Ciiii, nic nie mów. Wszystko już wiem. Rozmawiałem z lekarzem. To nie twoja wina. Tak się po prostu stało. Musisz odpocząć. Spróbuj usnąć. Ja posiedzę przy małej.
Z oczu popłynęły im łzy. Zmęczenie i wyczerpanie zwyciężyły z rozpaczą Karoliny. Dostała leki uspakajające. Usnęła. Nie pamiętała ile spała. Obudziła się, gdy na dworze robiła się szarówka. Tymek siedział przy jej łóżku.
- Karolina, jutro muszę wyjechać. Mam dużo pracy…. Musisz być silna. Kocham cię…
Wyszedł.. Ona została po raz kolejny sama, ze swoim ogromnym bólem.
Ze szpitala wyszła po tygodniu. Mała musiała zostać. Codziennie wracała i godzinami siedziała przy inkubatorze, mówiąc do córki i głaszcząc ścianki maszyny. Odwiedziła mnóstwo specjalistów. Jedni mówili, że ma przygotować się na najgorsze, inni dawali iskierkę nadziei. Trzymała się tej iskierki jak szalona. Walczyła o Ewelinę…
Po kilku miesiącach, stan córeczki poprawił się na tyle, że wypisano ją ze szpitala. Karolina dostała szczegółowe wytyczne, jak zajmować się małą. Cieszyła się, że w końcu może zabrać ją do domu…
            Ze swoim bólem była sama. Rodzina, jak dowiedziała się o sytuacji, w jakiej się znaleźli, odsunęła się. Nikt nie wiedział, jak pocieszyć Karolinę. Tymek ciągle wyjeżdżał. W delegacji było łatwiej to znieść. Karolina była pewna, że wszyscy ją obwiniają…
Postanowiła, że musi poświęcić wszystko dla Ewelinki. Jest jej to winna. Musi ponieść karę za to, że urodziła chore dziecko…
Z pomocą przyszła jej sąsiadka. Starsza pani, która zawsze uwielbiała Karolinę. Ona tak bardzo jej zawsze pomagała. Nie mogła zostawić jej samej. Pomagała jej w opiece nad córeczką, robiła zakupy, wspierała, jeździła z nimi na kontrolne wizyty do szpitala. O Ewelinę walczyły obie. Karolina, mimo ogromnego wysiłku i heroicznej walki widziała, że jej córeczka powili gaśnie. Nie mogła nic zrobić…. Rozpacz rozdzierała jej serce…. Jedyne, co mogła, to trwać przy córce i ją kochać…
            Przeczucia jej nie myliły… za dziesięć miesięcy jej kochana Ewelina odeszła do grona aniołków…
Z rozpaczy rwała sobie włosy z głowy…
- Nie dałam rady, moja córeczka nie żyje!!! Dlaczego??!!!!
Jej mąż, gdy tylko otrzymał tragiczną wiadomość wrócił do domu. Zaczęli przygotowania do pogrzebu. Miało być skromnie… nie chcieli dzielić się z nikim swoim bólem… W tych dniach Karolina bardzo źle się czuła, wymiotowała. Słaniała się na nogach. Tymek przed pogrzebem zawiózł ją do szpitala. Pomogli jej. Tam dostała nową siłę do walki z rozpaczą.
Pogrzeb zniosła dzielnie. Mimo bólu, który jej towarzyszył nie poddawała się. Wtedy już wiedziała, że pod sercem nosi nowe życie…
- Czy to jest znak? Myślała…
Gdy wrócili do domu, powiedziała Tymkowi… Bała się okropnie, że znowu wyjedzie, że sama drugi raz nie zniesie tego. Ale on stanął na wysokości zadania.
- Karolina, ja już więcej nie zostawię ciebie samej. Przepraszam cię za wszystko. Wiesz, ja wtedy uciekłem…. Czułem się winny. Jakbym był przy tobie, to może nasza córeczka by urodziła się zdrowa i dziś by żyła. Przepraszam Cię Karolina…. Wybacz mi….
Płakali oboje. Ból po stracie córki był ogromny. Ale wiedzieli, że teraz powstało nowe życie, o które muszą dbać szczególnie. Ta tragedia zbliżyła ich niezwykle do siebie. Tymek w końcu odważył się na emocje. Pozwolił swoim uczuciom wychodzić na zewnątrz. Karolina czuła, że łączy ich bardzo silna wieź, która nazywała się MIŁOŚĆ. Ale bardzo się bała kolejnej ciąży. Bała się, że kolejny raz czegoś nie dopilnuje i straci kolejne dziecko…
Tymek nie zostawił żony. Znalazł pracę na miejscu i bardzo ją wspierał.
Za kilka miesięcy urodziła im się druga córeczka. Zdrowa i silna… Szaleli ze szczęścia. Powoli ból po stracie Ewelinki stawał się mniejszy. Czas leczył powolutku rany, a Joasia – ich druga córeczka, dawała im ogromną siłę.
Dziś Asia ma dwa latka. Jest zdrowa jak ryba. Karolina, Tymek i ich córeczka są szczęśliwą rodziną. Mimo, że ból po stracie Ewelinki zostawił w ich sercach ogromną bliznę, starają się budować szczęście. Ich córce nikt już życia nie wróci, a oni muszą żyć dalej – dla Joasi, która jest dla nich promykiem słońca...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz