czwartek, 29 października 2015

Ukryty talent

rys. Witold Sypień


„Wiesz co jest największą tragedią tego świata? Ludzie, którzy nigdy nie odkryli, co naprawdę chcą robić i do czego mają zdolności. Synowie, którzy zostają kowalami, bo ich ojcowie byli kowalami. Ludzie, którzy mogliby fantastycznie grać na flecie, ale starzeją się i umierają, nie widząc żadnego instrumentu muzycznego, więc zostają oraczami. Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć.”Terry Pratchett



            Wiktor od dziecka był bardzo skromną osobistością. Zawsze w porządku w stosunku do innych, zawsze pomagający i wspierający. Ale tak bardzo zamknięty w sobie. Wychowywał się w małej wioseczce, z babcią przy swym boku, którą kochał, jak nikt inny. Ona też go kochała. Dla swojego ukochanego wnuka, była gotowa zrobić wszystko. Mieszkali w malutkim, drewnianym domeczku, pośrodku owej wioseczki, razem się wspierając.
Babcia była zapalonym rolnikiem. Kochała ziemię i wszystkie polny, które wydawała matka natura. Całe życie ciężko pracowała. Była niesamowicie ciepłym człowiekiem. Oddanym swojej rodzinie i swemu przeznaczeniu. Zawsze wnuczkowi przygotowywała jego ulubione potrawy, a gotowała świetnie. Tak pokazywała swoje uczucia, o których oficjalnie nie wypadało mówić…
Wiktor jej towarzyszył, pomagał w gospodarstwie, wspierał w trudnych chwilach. Tylko przez babcią otwierał swoją duszę, a ona tak była zawsze z niego dumna… Niewiele potrzebowali wtedy do szczęścia. Nie było komputerów, nie było rozwiniętych mediów. Był zaledwie stary telewizor na szafie, w jednej z izb i ogromne gospodarstwo. Ale to wystarczało. Mieli przecież siebie.
Wiktor, od dziecka był przyzwyczajony do ciężkiej pracy. Tak funkcjonowali wszyscy wokół. Wstawanie o świcie, wyjazd w pole, doglądanie plonów, zbiory, przygotowywanie roli do kolejnych zasiewów i tak w koło. Dzień był zaplanowany co do minuty. Ziemia dawała pożywienie. Trzeba ją było szanować. Babcia to zawsze mu wpajała.
Więc nikomu więcej nigdy nie przyznał się do tego, że maluje. Na wiosce malowanie nie było na topie. Ciężka praca, to było to, na czym ludzie wokół się znali. Każdy miał mieć jakieś „normalne” zajęcie, żeby zarabiać na życie. Reszta, zdaniem otoczenia, to były mrzonki.
- Niewiele osób by to zrozumiało. Facet musi być twardy, musi ciężko pracować, musi mieć konkretny fach w ręku. To się liczy. Myślał i chował swoje piękności głęboko do szafy.
Malował od dziecka. Talent odziedziczył po ojcu, który nigdy przed światem nie odkrył swych umiejętności. Wszyscy wokół tylko wiedzieli, że maluje piękne obrazki dla dzieci. Nikt nie przywiązywał wagi do jego potencjału, bo nikt wokół nie miał pojęcia o wielkiej sztuce. Malowanie było zbędnym marnowaniem kartek. A za kredkami kto by tam ganiał. Kredki i ołówki były wtedy dobre dla dzieci w szkole… Zresztą w owych czasach, w sklepach i tak nic nie można było normalnie kupić. Wszystko na kartki albo spod lady.
Janko muzykant przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku. Podobnie, jak jego syn…
            Wiktor dzielnie uczył się zawodu, uprawiał sport. Był na pozór zwyczajnym nastolatkiem, nie wyróżniającym się wśród rówieśników. Zresztą, on nigdy nie lubił być w centrum zainteresowania. Wolał z boku przyglądać się światu. Tak było bezpieczniej. Ludzie czasem bywają dziwni w swoim jestestwie. Lepiej za bardzo nie wchodzić im w drogę.
Od codzienności uciekał w sztukę. Tworzył piękności. Cudne, szybujące orły o tysiącach barw, chusty rezerwistów na każdą porę roku, malunki na płótnach, dopieszczone w każdym calu. Wykonywane za pomocą ołówków, ogólnodostępnych farb i kredek. Kto wówczas tam słyszał o sklepach plastycznych. Sam musiał dochodzić do tego, co i jak maluje, jaką daje kreskę, jaki nacisk należy zastosować, by wyglądało dobrze, jak tworzyć grę cieni, wszelkie odmiany barw. Nikt go tego nigdy nie uczył. To jakoś przychodziło samo, przez ćwiczenia w malowanio- rysowaniu. Kredki dawały super barwy po zamoczeniu w wodzie. Lepiej trzymały się płótna. Płótno, też musiało być specjalnie dobrane. Oczywiście nic profesjonalnego. Wiktor po prostu odkrył, że na jednych materiałach maluje się lepiej niż na innych. Można je było dostać w każdym sklepie z materiałami do szycia. Najprostszy, biały materiał na pościel… Nie było wtedy Internetu, by chociaż poczytać cokolwiek o technikach malowania. W książki na wioskach, też nikt nie inwestował. Po co… Do wszystkiego trzeba było dochodzić samemu. Wewnętrzny głos podszeptywał kreatywne rozwiązania w otaczającym go świecie.
Wiktor zawsze był perfekcjonistą. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, wszystko doskonale rozrysowane, wszystko, oddające jego wnętrze, zawierające w sobie cząsteczki jego pięknej, artystycznej, głęboko skrywanej duszy. Krwawiącej duszy, ukrytego talentu...
Malował martwą naturę, przerysowywał postacie i zwierzęta, które w jakiś sposób go ujęły. Tak uczył się technik. Na zasadzie prób i błędów. Z czasem zaczął tworzyć własne prace. Ale wrodzona nieśmiałość nie pozwalała na to, by komukolwiek to pokazać. Zresztą nigdy tak do końca nie czuł takiej potrzeby. To co robił, robił dla siebie. By odreagować, by pokazać skrywane emocje. Płótno i kartka papieru przyjmowały wszystko. Ale efekt końcowy musiał być zawsze. Każda nieudana, według twórcy praca, lądowała w koszu na śmieci nie oglądając nigdy więcej dziennego światła.
Twórczość rosła więc z młodym człowiekiem, który tak szybko stawał się dorosłym. Im był starszy, tym bardziej obawiał się pokazać swój talent. Walka o przetrwanie i byt stawała się życiowym priorytetem. Twórczość szła w kąt. Każdy facet przecież musi zasadzić drzewo, wybudować dom, mieć syna…
Z czasem skończył szkołę, zdobył zawód, zaczął pracować, założył rodzinę, wybudował dom, tworząc po cichu, w zaciszu domowego ogniska, w wolnym czasie, pomiędzy życiowymi obowiązkami. Jak zawsze, do szuflady…
W wieku czterdziestu lat po raz pierwszy odważył się opublikować wybrane prace. Tak dla znajomych… Zaczął malować portrety. Twarze, które przyciągały uwagę. Pokazywały światło malowanej osoby. Ołówek w ręku, był zawsze odbiciem jego duszy. W każdej tworzonej przez niego postaci widać było życie. Niby kartka, niby szkic, a życie i blask wyglądały z każdej pracy, chowając się za każdą kolejną, rysowaną kreską.
Wszystko dalej przed nim. Jego talent rośnie w siłę, by z ogromną siłą wybuchnąć i pokazać się światu…

Nigdy nie rezygnujcie ze swoich talentów. Walczcie o swoje niepowtarzalne ja. W każdym z nas dżemie wielka siła. Ludzie tworzą wielkie rzeczy, często nie uświadamiając sobie swego ogromnego potencjału. A on jest i pali od środka, tak bardzo chcąc zobaczyć światło dzienne, a nie dno szafy…



1 komentarz:

  1. Często ludzie nie mają tej pełnej świadomości, że mają talent. Nie wychodzą do świata z nastawieniem : "Mam talent i Wam go pokaże, jaki on jest wielki!" Nie...przeważnie jest tak, że wychodzi się do świata, pokazuje się, co potrafi i pyta się: "Czy mam talent?" A to nie w tym rzecz. Nie można od innych uzależniać poczucia swojej wartości.

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń