niedziela, 25 października 2015

Nawet najgłębsza dziura ma swoje schody do światła

fot. Ewa Kawalec


Za każdym razem, kiedy widzisz biznes, który odnosi sukces, oznacza to, że ktoś kiedyś podjął odważną decyzję.

Drucker Peter

Michał pochodził z wielodzietnej rodziny. Wielo – wielo – dzietnej. Miał czternaścioro rodzeństwa. Jego dzieciństwo to była ciągła walka o byt. Często nie było co jeść. Zrujnowany dom, ledwo trzymające się ściany, wszystko obskurne i dzikie. Rodzice nigdy nie dbali o rzeczy tak przyziemne. Obydwoje byli alkoholikami. Często atmosfera rodzinna przypomniała swoistego rodzaju piekiełko. Ciągłe awantury... picie. To było na porządku dziennym. Kto z jego rodzeństwa tylko osiągał pełnoletniość, wiał z tego domu, gdzie pieprz rośnie. On był jednym z najmłodszych dzieci. Nie bardzo miał gdzie uciekać. A właściwie, to chyba nie za bardzo chciał. Nie znał innego życia.
Jego ojciec był wziętym specjalistą. Jak tylko nie pił, potrafił tworzyć cuda. Miał fach w rękach i chęci do pracy. Ale chęci miał tylko wtedy, jak był trzeźwy. Pracował na budowach, tam często częstowali alkoholem, on lubił pić, więc za kołnierz nigdy nie wylewał. Więc i o trzeźwość było trudno. Zdarzało się, że zawalał robotę z powodu swego uzależnienia. Więc i utrzymać się na rynku nie mógł. Ale ludzie w jego okolicy, znali jego wartość. Wiedzieli, że jak on czegoś się podejmie i jakimś cudem się nie napije, to robota będzie wykonana perfekcyjnie. Michał nie pamięta, kiedy właściwie ojciec zaczął pić. Jak on się urodził, już mieli liczną rodzinę i już tak właściwe było. Pamięta za to początki picia matki. Na początku walczyła z mężem. Chciała by zajął się rodziną. By wszystkiego nie przepijał. Było ich tak dużo. Na samo śniadanie potrzebowali kilku bochenków chleba. Ale on nie słuchał. Matka mówiła, że nie do końca sobie radzi z problemami finansowymi. Że ilość dzieci go przerosła. Nie miało być aż tylu dzieci. Ale… jak mówiła matka, zawsze jakoś wychodziło następne. Za każdym razem stawała w obronie męża. Tłumaczyła go. Podawała się jego woli. Ojciec nie znosił sprzeciwu.
Matka ciągle rodziła albo była w ciąży. Siostra za siostrą, brat za bratem. Całe lata. Cały dom był na jej głowie. Wychowanie dzieci również. Ojciec uważał, że to babska sprawa. Jak jej zachciało się ciąży, to niech sobie teraz radzi, nie widział w tym wszystkim swojego udziału. Matka też miała wpojony w dzieciństwie taki model rodziny. Jej ojciec też pił. Więc dobrze wiedziała, jak funkcjonować w takim małżeństwie. To znaczy wydawało jej się, że wiedziała i uważała, i że postępuje słusznie. Przecież każdy facet pije i chce sypiać z żoną. To normalne. Była wierząca, a wiara też mówiła, że jak Bóg daje dzieci, to i pomoże je wychować. Wierzyła w to święcie. Zabezpieczenia nie wchodziły w grę. Przecież to grzech, a ona jest żoną, więc ma spełniać swoje małżeńskie powinności.
I tak rodziła dzieci, jednio po drugim. Na początku radziła sobie jakoś. Nie miała na kogo liczyć. Sama pochodziła z patologicznej rodziny i wyszła za mąż szybko, by uciec z domu, który kojarzył się jej tylko z ciągłym strachem. Niedługo potem, sama miała taką samą rodzinę, jaką zapamiętała z dzieciństwa. Więc łatała wszystkie dziury jak umiała. Jednak, gdy urodził się Michał, już nie miała siły walczyć i ciągle zajmować się kolejnymi dziećmi. Jej mąż pił i dawał rady, więc czemu i ona nie może spróbować. Picie dawało jej ukojenie. Wtedy nie musiała się martwić o chleb na śniadanie, o opał, o porządki, o ubrania dla dzieci.
- Jakoś przecież musi być. Inni ludzie pomogą. Opieka też. Należy nam się. Rodzina wielodzietna, dyskusji nie ma. Stary też oficjalnie nie pracuje. Dorabiał na czarno. Żadnych papierów, żadnych dowodów. Wszystko grało.
Zresztą, jak zaczęła pić z mężem, wydawało jej się, że ich relacje ulegają poprawie. Nadawali wtedy na tych samych falach. No i czuła, że wtedy się kochają. Żadnych zmartwień, żadnych trosk.
Ale na drugi dzień trzeba było wytrzeźwieć i wrócić do normalności, a to było nie do zniesienia. Więc klinowała i znów błogostan wracał. Nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł dzień, że bez alkoholu żyć już nie mogła. Picie powodowało, że kolejne jej dzieci rodziły się z deficytami. Na co dzień w domu tego widać nie było, ona nie widziała żadnej różnicy, porównując młodsze dzieci ze starszymi. Ale w szkole zaczynały się problemy.
- No i czemu? Co ta szkoła wymyśla. Przecież to normalne dzieci. Przecież nie muszą się uczyć wzorowo!
Wściekała się na nauczycieli ilekroć była wzywana do szkoły. Nie widziała problemu. Ani w ich wynikach w nauce, ani w ich zachowaniu. Wszyscy w jej otoczeniu zawsze się tak zachowywali, więc co w tym dziwnego. Nie widziała, że coś może być nie tak, że inne rodziny żyją inaczej. Nie miała nigdy takich doświadczeń.
- Ci nauczyciele się czepiają! Bo ja nie mam co robić, tylko latać na jakieś rozmowy!
Ale picie generowało koszty. Zaczynało brakować na opał. Gdy nie było drewna do pieca, rąbali meble, wyciągali brudna ubrania i podkładali do pieca. No była zima, co w tym dziwnego. Umarzniemy, jak nie będzie czym palić. Są małe dzieci. Wytłumaczenie było proste. Nic dziwnego w rąbaniu mebli nie widziała. A one tak dobrze się paliły. Sklejka, wiadomo, klej się szybciej rozpala… A szmaty, były jeszcze lepsze. Momentalnie wybijały temperaturę.
Gdy rodzice byli w ciągu, dzieci musiały radzić sobie same. Pomagały w gospodarstwach u sąsiadów, za jedzenie, bo w brzuchach burczało. Czasem prowiant przywoziły starsze siostry. Jakoś było. W domu nauczyli się funkcjonować. Wiadomo było, że jak ojciec napije, to trzeba mu schodzić z drogi, bo wtedy wszystko rozwalał. Matka, jak popiła, to szła spać. To był moment, żeby wyciągnąć jej z portfela parę groszy na jakąś bułkę. Rano i tak nie pamiętała ile właściwie miała kasy.
I tak Michał dorastał. Charakter miał ojca. Nerwus. Więc w szkole oprócz problemów z nauką, miał również problemy z zachowaniem. To kogoś popchnął, to rzucił butelką, to wyzywał.
- Przecież ja nic takiego mu nie zrobiłem. Tylko go dotknąłem, bo mnie wnerwił. Nie musiał mi się tak przyglądać. Nie widział w swoim zachowaniu nic złego, nauczyciele się tylko czepiali. Przecież w jego chałupie, ojciec tak właśnie rozwiązywał wszystkie problemy. Co w tym dziwnego???
Cudem przechodził z klasy do klasy. Gdy był nastolatkiem, miał już dość szkoły. Wszyscy go tylko wnerwiali. Zaczął wagarować i pić. W domu nie trudno było o alkohol. Wszyscy pili, zawsze na stole zostawały jakieś zlewki. Jak był głodny, to chociaż się napił, żeby oszukać żołądek, a w szkole nawet o to się czepiali. Nie miał potrzeby uczenia się. Zresztą, w domu nawet nie było warunków do nauki. Ale miał, jak ojciec, fach w rękach. Robota szła mu jak żadnemu z jego braci. Jeździł z ojcem na budowy, pomagał. Chciał jak najszybciej pracować.
- Po co mi ta głupia szkoła! Pójdę do roboty i problem z głowy.
Ale nie był pełnoletni. Nie mógł na własną rękę zrezygnować z nauki, choć tak bardzo o to walczył.
Gdy zaczęły się problemy, zaopiekował się nim jego wychowawca. Tłumaczył mu, jak wygląda prawdziwe życie, jak wygląda normalna rodzina, że to co on zna, to nie jest norma.
Wtedy nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
- Co oni wiedzą! Jakby pożyli tak jak ja, to moglibyśmy dyskutować! Złościł się, ale rozmowy z wychowawcą bardzo lubił. W domu nikt z nim nigdy nie rozmawiał. To była dla niego nowość. Ale przyjemna, jak się okazało, nowość. Słowa wychowawcy bardzo go wspierały, ale przecież przyznać się do tego nie mógł. Żeby pokazać swoją siłę i nie zdradzić przypadkiem żadnych słabości, broił coraz bardziej. Skończyło się to w końcu sprawą w sądzie. Dostał nadzór kuratora. Ale co tam. Kurator tylko przychodził od czasu do czasu. Pogadał z nim i już. Myślał, że może dalej robić dalej to, co wcześniej, ale chyba mu się już nie bardzo chciało. Nie miał już sił do ciągłych walk z kolegami - o honor. Oczywiście, jak trzeba było, to przywalił, jak ktoś według niego na to zasłużył. Z nauką jednak nie radził sobie zupełnie. Jak został drugi rok w tej samej klasie, rodzice zdecydowali, że trzeba go przepisać do szkoły, gdzie nauczą go zawodu. Z takiej szkoły przynajmniej będzie jakiś pożytek. Jak postanowili, tak się i stało. Michał wylądował w klasie o specjalności: wykańczanie wnętrz. No ale… tam byli uczniowie podobni do niego… miał zatem kompanów, którzy go rozumieli. Zdarzały mu się wpadki. To impreza suto zakrapiana, to jakaś ustawka, ale szkoły pilnował, zwłaszcza warsztatów. Podobało mu się to. Nauczyciele od praktyki go chwalili, zawsze miał chęci do roboty i mnóstwo siły. Nic nie było w stanie go powstrzymać, gdy coś sobie postanowił. A do tego nie gonili go z nauką, odrabianiem zadań. Miał po prostu być na lekcjach. To był w stanie zrobić.
Często myślał o tym, co mówił mu kiedyś jego wychowawca. Że może żyć lepiej, że jego przyszłość leży w jego rękach, że on wszystko może, jak tylko będzie chciał, bo ma siłę większą niż inni, bo od dziecka zawsze musiał o coś walczyć.
- Może on ma rację? Może watro spróbować? Ale jak wyjść z tego bagienka? Pracą? Może pracą, to przecież umiem. Tak mi mówił ten, od praktyk…
Zaczął kombinować. Wiedział, że jak zaczyna coś remontować, to ma to być zrobione dobrze. Może ogłady mu brakowało, ale dryg do roboty miał zawsze.
Po skończeniu szkoły zaczął pracować na czarno. Wtedy lepiej płacili. Jego praca została szybko zauważona. Klienci zaczęli się do niego zwracać bezpośrednio. Proponowali dodatkowe fuchy. Był tańszy, dobry i przede wszystkim dokładny. A to w tym fachu jest niezwykle cenne. Wtedy zobaczył, że nie musi pracować u kogoś. Równie dobrze, może robić to sam. Wtedy, to co zarobi, będzie jego. Nikt nie będzie mu ględził nad głową i go pouczał.
- Ale jak zdobyć sprzęt??? Skąd wziąć na to kasę? Zastanawiał się. Z tego co ma, nie da rady odłożyć.
Pewnego dnia kolega zaproponował mu wyjazd do Norwegii, na budowę. To była dla niego szansa. Mógł zarobić na upragniony sprzęt. Wyjechał na kontrakt na kilka miesięcy, legalnie. Miał ubezpieczenie i wszystkie świadczenia, a do tego niezłą kasę. Tam dowiedział się, gdzie najtaniej kupić dobry, używany sprzęt. Pierwszy wyjazd za granicę miał już za sobą. Czemu nie spróbować znowu? Wyjazd w poszukiwaniu dobrego sprzętu??? To jest myśl.
Gdy wrócił do kraju zakręcił się przy handlarzach samochodów. Znalazł kogoś, kto wyjeżdża do Niemiec. Zabrał się z nim. Ten gość miał kontakty. Pokierował go. Michał szybko zakupił potrzebny sprzęt. Szczęśliwy wrócił do kraju. Wioząc w bagażniku tak cenne dla niego skarby.
- I co teraz? Robota na czarno nie zawsze popłaca. A jak mi się coś stanie? Co wtedy?
Pracować na etacie też nie chciał. Nie chciał już robić u kogoś. Zawsze był indywidualistą i nerwusem. Nie zawsze dogadywał się ze współpracownikami.
- Może założę firmę? Ale od czego mam zacząć? Jak to zrobić? Czy ja sobie z tym wszystkim poradzę? Przecież nawet w szkole sobie nigdy nie umiałem się odnaleźć… Czy dam radę to wszystko ogarnąć?
Jeździł do urzędu pracy. Musiał składać potrzebne podpisy. Pewnego dnia dostał ulotkę o dotacjach dla młodych przedsiębiorców. Dawali kasę. Mógł za to kupić jeszcze więcej sprzętu.
- Czemu nie spróbować? Raz kozie śmierć. Niech się dzieje, co ma się dziać! Pojawiła się radosna myśl.
- Przecież z niejednej opresji musiałem wychodzić już jako dziecko, to teraz, nawet jak mi coś nie wyjdzie, to poszukam po prostu innego wyjścia i już. Przypomniały mu się wtedy słowa jego wychowawcy…
I tak podjął odważną męską decyzję. Decyzję o zmianie swojego życia.
Zaczął rozpytywać o szczegóły. Zdecydował się na założenie własnej działalności. Na lokalnym rynku był już znany. Miał już część sprzętu. Dostał pomoc w zakresie napisania biznesplanu, uczestniczył w szkoleniach, gdzie dowiedział się, jak założyć i prowadzić firmę, jak wyglądają początki działalności, jak wykonywać rozliczenia. Mógł liczyć na dofinansowanie ZUS-u, przez sześć miesięcy i zniżkę opłat przez dwa lata. O dziwo to wszystko złapał w mig. I pomyśleć, że tak niedawno miał wielkie problemy z matematyką. Założył swoją firmę. Podpisał umowę z biurem rachunkowym, dla pewności, żeby nie popełnić żadnego błędu w rozliczeniach. Zleceń mu nie brakowało. Dziś pracuje jako podwykonawca. Realizuje kontrakty w kraju i za granicą. Zatrudnia już kilku pracowników. Pracuje sporo, ale dla siebie. Robi to, co umie najlepiej. Zaczyna układać sobie życie. Praca na wyjazdach nauczyła go nieco ogłady. Nauczył się podstawowych zasad zachowania się w grupie, już nie reaguje tak nerwowo, jak to było, gdy był dzieckiem. Poznał tajniki prowadzenia rozmazów z klientami, ustalania szczegółów zleceń. Na razie pracuje często na wyjazdach, ale myśli o zakupie swojego bezpiecznego zakątka, pięknej, zielonej działeczki, koniecznie pod lasem (zawsze o tym marzył), gdzie będzie mógł wybudować kiedyś własny dom i założyć szczęśliwą rodzinę, wolną od doświadczeń, jakie on miał w dzieciństwie…


1 komentarz:

  1. Oj, tak...jeżeli człowiek nie przemyśli i będzie chciał uciec desperacko od toksycznej rodziny, nie wychowując swojej na własny wzór, będzie miał taką, w jakiej żył...

    OdpowiedzUsuń