piątek, 23 października 2015

Odrodzić się jak Feniks (z serii: Wiara w siebie.. część 4)

fot. Luka Kwiatkowsky


„Nie można poznać samego siebie, dopóki nie pozna się własnych granic. Ale czy musimy koniecznie wszystko o sobie wiedzieć? Człowiek istnieje nie tylko po to, by poszerzać granice swego poznania, lecz również po to, by uprawiać ziemię, siać, żąć, wypiekać chleb.”

Paulo Coelho

            Dni uciekały, a oni tak cierpieli. Nic w tym życiu nie jest stałe. Wszystko ucieka nam przez palce. Do niczego nie możemy dojść. Jakby cały świat sprzysiągł się przeciw nam. I Julka i Robert chowali swoje uczucia na dnie serca. Chcieli się wspierać wzajemnie, jak zawsze, ale jakoś przestało to wychodzić. Obydwoje przestali wierzyć w lepsze jutro. Niby szli do przodu, lecz przeszłość szumiała w głowie jak jakiś ogromny sztorm. Julka zamykała się w swoim cierpieniu, a Robert z całych sił brnął przed siebie. Był głową rodziny, nie mógł zawieść najbliższych. Nie on. Za wszelką cenę chciał ochronić najbliższych. To on był jej głównym żywicielem. Ale mamie nie był w stanie pomóc. Mimo wszelkich starań, za nią walczyć nie mógł. Choroby też nie był wstanie odsunąć. Mama zgasła…
Cała siła, którą tak pielęgnował zaczęła ciążyć. Za dużo bólu…
Zaczął się czuć coraz gorzej. Był ogromnie słaby. Wszystko go potwornie bolało. Każdy ruch wydawał się wielkim wysiłkiem. Serce łomotało w piersi jak szalone, stawy i mięśnie odmawiały posłuszeństwa, Zaczął mieć ogromne problemy z oddychaniem. Łapał powietrze jak ryba pozbawiona swojej ukochanej wody.
Cierpienie duszy, stawało się cierpieniem ciała.
Po kilku tygodniach był tak słaby, że nie był w stanie pracować.
- Co teraz z nami będzie? Jak sobie poradzimy? A jak choroba mamy dopadła też mnie? Czarne myśli nie dawały mu normalnie funkcjonować.
W końcu był zmuszony udać się do lekarza. Poddawano go wielu badaniom. Podstawowe wyniki w porządku. I znów cała seria dodatkowych medycznych wariacji. Dom, lekarz, szpital, dom, lekarz, szpital i tak w koło.
Emocje brały górę. Chciał walczyć, ale nie bardzo wiedział z czym. Lekarze rozkładali ręce, nikt nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Ta niepewność była najgorsza.
- Jak mi nic nie jest, to czemu nie daję rady nawet chodzić. Co się za mną u licha dzieje? A może to jakiś ukryty nowotwór? Tak, na pewno to jest nowotwór. Nie może być inaczej. A wszyscy po prostu nie mówią mi nic, żeby mnie dodatkowo nie stresować. Wmawiał sobie, przyciągając kolejne wisielcze myśli.
Julka widziała jak bardzo jej mąż cierpi. O śmierci mamy nie chciał rozmawiać. Ale ona wiedziała… Jak zmarł jej tato, też nie chciała z nikim dzielić się swoim cierpieniem. Mierzyła się z bólem po stracie ukochanej osoby w otchłani samotności, najczęściej w nocy, gdy nie mogła spać. Z Robertem działo się to samo. Całą noc spacerował po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Rozmyślał… Wtedy dzienne światło nie przeszkadzało mu w przeżywaniu wewnętrznej pustki. Owa pustka, zżerała jego siły witalne, odbierała siłę do normalności. Dusiła, jak jakaś niewidzialna ręka, która paskudnymi, kościstymi i przerażająco lodowanymi palcami, zaciskała mu się na szyi jak jakaś ogromna pętla, wielki szary, lodowaty sznur. Czuł ten chłód, czuł zacisk tych palców. Nie mógł złapać powietrza. Miał wrażenie, że coś włazi w jego płuca, ściska je do granic możliwości, nie pozwalając przedostać się resztkom powietrza. To było strasznie uczucie. Wychodził z sypialni ilekroć to coś nadchodziło. A nadchodziło każdej nocy. Nie chciał, by Julka widziała, co się z nim dzieje.
- Umieram, na pewno powoli umieram. Nie mam już sił by dalej z tym walczyć… Nie daję już rady… Ale mam rodzinę… Jak oni poradzą sobie sami??? Nie mogę im tego zrobić.
I tak dwa sprzeczne uczucia mocowały się jak jakieś dwa umięśnione osiłki na ringu. Raz przegrywał jeden, raz drugi. Raz wstawał jeden – już wydawać by się mogło po nokaucie, potem z maty wstawał ten drugi. I walczyli nadal. A Robert wił się z bólu i zmęczenia. Nie sypiał prawie wcale. Sen uciekał nie zważając na stan jego ducha i ciała, dodatkowo odsuwając dalej i dalej dzień wyzdrowienia. Ta potworna niemoc i niepewność… To było w tym wszystkim najbardziej okropne.
            Jula nie umiała pomóc mężowi. Widziała, ze bardzo cierpi. Nie wiedziała, co może zrobić. Ta ogromna niemoc przechodziła i na nią jak pocałunek Dementora, wysysając resztki sił do życia, odbierając marzenia. Próbowała ratować się za wszelką siłę. Czuła, że jej układ nerwowy nie daje już rady.
Te wszystkie wydarzenia ostatnich miesięcy to było o wiele za dużo. Podobno nieszczęścia chodzą parami, a tu zebrały się w jakieś ogromne stado, stado wygłodniałych wilków, które,  nie wiedzieć czemu, nagle postanowiło rozszarpać ich rodzinę. Osaczyło ich z wszystkich stron, odcinając wszystkie możliwe drogi ucieczki. Podstępne stado, wkradające się w ich wnętrza, burzące spokój ducha i rabujące resztki poczucia bezpieczeństwa.
Ale Jula nie zamierzała się poddać.
- Jeszcze nie teraz! Mamy przecież dla kogo żyć! Powtarzała sobie.
Chodziła na długie spacery. Szukała pięknych zakątków. Matka natura zawsze była jej sprzymierzeńcem. W liściach, trawach, wodzie i krzakach poszukiwała rozwiązania ich problemów. Szukała siły do walki. Łapała piękno świata i chłonęła je. To na chwilę pomagało. Wcześniej uwieczniała każdą chwilę za pomocą obiektywu. Teraz nawet zapominała, że ma aparat. Leżał porzucony, gdzieś w kącie ciemnej szafy.
Pewnego dnia otrzymała wiadomość od dawnej koleżanki. Olka odezwała się do niej któregoś letniego wieczoru. Też, jak ona nie dawała sobie rady z życiem. Szukała wsparcia. Jakoś ich emocje, nie wiedzieć czemu, się przyciągnęły. Tak bardzo obie potrzebowały wsparcia. Olka też, jak Robert miała ogromne problemy ze zdrowiem, stała na życiowym rozdrożu i nie wiedziała, co ma dalej począć. Dusza wołała o pomoc, a ciało dawało do wiwatu. To przyciągało kolejne i kolejne problemy.
- Ola, jesteś silną kobietą. Zawsze byłaś. Pokonasz wszystkie przeciwności. Nie poddawaj się. Pocieszała koleżankę Jula, sama nie mając już sił do swoich emocji.
- Wiesz Ola, nam też ciężko, ale nie poddajemy się – pisała. Ja w każdej małej rzeczy szukam siły. Ale to czasem nie wystarcza...
Zaczęły bardzo dużo z sobą rozmawiać. Były daleko, ale odległość, przy tak rozwiniętej technice i w dobie Internetu nie stanowiła problemu. Obie były nocnymi markami, a złe myśli przychodziły wieczorami, więc wzajemnie się wspierały, jak umiały. Każda dzieliła się swoją historią. Każda próbowała układać życie na nowo po swojemu, małymi kroczkami, by przetrwać…
Co ich wtedy tak przyciągnęło do siebie? Przecież tyle lat nie miały ze sobą żadnego kontaktu. To zostało jakąś wielką tajemnicą losu. Ta dziwna, pchająca ich ku sobie siła nie przyznała się, czym jest. Ale powodowała, że obie stają się powoli silniejsze. Wylewając emocje na zewnątrz, zaczęły stawać na nogi. Powoli, bardzo powoli, ale działało. Pewnego dnia, obie równocześnie odkryły, że ta siła tkwi w nich samych. Powstawały jak dwa Feniksy z popiołów, coraz piękniejsze i silniejsze. Zaczęły wyrzucać emocje za pomocą działań twórczych. Olka zaczęła pisać i to okazało się dla niej wielkim wybawianiem, a Jula odkopała zakurzony aparat i zaczęła znów biegać z nim po okolicy.
Wiara w siebie powoli, powoli zaczęła budzić się w przyjaciółkach na nowo. Ze zdwojoną siłą, bo podwójnie, w ich zagubionych przez wiele miesięcy duszach…

Cdn…


3 komentarze: