fot. Ewa Kawalec |
Albert Camus
- Czy życie znowu sprzysięgło się
przeciw nam? Zapytała Julka swego ukochanego męża.
- Kiedy w końcu zakończą się te
wszystkie nasze kłopoty? Ja już nie daję rady.
Robert przytulił ją mocno do
siebie. Bardzo cierpiał. Siostra napisała mu, że ich mama jest ciężko chora.
Walczy, ale nikt nie daje żadnych nadziei…
Matka Roberta
była niezwykle wspaniałą kobietą. Ciepłą, uczynną, zawsze pomocną. Wiele lat
wspierała i jego i jego rodzinę. Pomagała, jak wszystko inne zawodziło. Zawsze
mogli na nią liczyć. Nie mógł uwierzyć, że teraz zmaga się z tą straszną
chorobą. Nie mógł sobie darować, że nie może być blisko niej. Że jest tak
daleko, a ona tam, gdzieś w kraju bardzo cierpi. A on nie miał szans dostać
urlopu. Wielki ból rozdzierał mu serce. Tak bardzo chciał wierzyć, że wszystko
będzie dobrze.
- Co robić? Pojechać do Polski?
Zostawić pracę? Z czego będziemy żyć, jak mnie zwolnią? Co z mamą? Czy uda mi
się ją jeszcze zobaczyć? Czy stanie się cud i ona wyzdrowieje? Co zrobić, żeby
jej pomóc? Muszę być silny.
Nie mógł o wszystkim powiedzieć
Julce. Ona i bez tego miotała się ze swoimi emocjami. A on – głowa rodziny,
musiał teraz stanąć na wysokości zadania. Nigdy na nic się nie skarżył.
Wspierał swoją rodzinę jak mógł. Tak wiele od niego zależało. Martwił się o byt
bliskich, martwił się o Julkę, o mamę. Tak bardzo bał się o swoje ukochane
kobiety. Dusił to w środku. Nie mógł pokazać strachu. To w niczym nie pomagało.
On miał dawać wsparcie. A tak naprawdę sam go teraz tak bardzo potrzebował.
Mimo zewnętrznej siły w środku był niezwykle wrażliwym człowiekiem, który dla
swoich ukochanych, był w stanie do największych poświęceń.
Dzwonił często do matki.
- Mamo, jak się czujesz? Co u was
słuchać?
- Dobrze synku, wszystko w
porządku. Nie martw się. Nie wiem czemu wszyscy ciągają mnie po tych wszystkich
szpitalach. Przecież dobrze się czuję. A oni mówią, że muszę tu być. Ale
naprawdę czuję się dobrze. Naprawdę. A co u was? Jak Amelka i Jula? Dajecie
sobie radę?
- Tak mamo. Wszystko dobrze.
Obydwoje tak bardzo kłamali. Mama
po kolejnej chemii ledwo dawała radę podnieść się z łóżka, Jula walczyła z
emocjami, Robert z ogromnym strachem.
- Wszystko dobrze mamusiu. Nie
martw się o nas. Tu wszystko ok. Mam pracę, znaleźliśmy wspaniałe mieszkanie.
Ja zarabiam, Julia się realizuje. Dbaj proszę o siebie. Będę robił wszystko,
żebyśmy przyjechali choć na święta, na parę dni. Bardzo tęsknimy za tobą.
- Ja za wami też bardzo tęsknię.
Ale pilnuj pracy. Jak nie dasz rady urwać się z pracy, nic się nie stanie.
Nie chciała, żeby przyjeżdżali i
zobaczyli ją w tym stanie. Wiedziała, że z wszystkich sił będzie walczyć. Czuła
jednak, że choroba postępuje w bardzo szybkim tempie. Czuła się coraz gorzej.
Pewnego dnia zadzwoniła siostra.
- Witaj bracie. Wiesz… jak tylko
możesz weź urlop. Przyjedź. Z mamą jest coraz gorzej. Ona bardzo cierpi, choć
nie pokazuje tego na zewnątrz. Kiedy do niej nie pójdę stara się, by uśmiech
nie schodził z jej twarzy. Ale.. wiesz… ona chyba wie... Mam wrażenie, że
codziennie się ze mną żegna.
Tego było już za wiele.
- Muszę pojechać do Polski. Muszę
powiedzieć Julii prawdę o chorobie mamy…
Za kilka dni
dostał urlop. Jula też. Mogli na dwa tygodnie wyjechać. Zdążyli pożegnać się z
mamą. Kilka dni później… mama zmarła…
I dla Roberta i dla Julii to był
ogromny cios. Nic tak nie boli, jak utrata bliskiej osoby. Osoby, która zawsze
była, która wspierała, która kochała. I nagle ta wielka, straszna pustka. Ten
okropny ból. Serce piekło od środka jak szalone. Jakby powstała w nim jakaś
ogromna wyrwa, jakby ktoś nagle zabrał wielki kawałek duszy. Pustka… i tylko
wkoło ta przerażająca cisza i mrok. Czemu kochani ludzie tak szybko odchodzą…?
Robert wewnętrznie krwawił z bólu. Krwawił, ale nie był w stanie wydusić z
siebie ani jednego słowa, ani nawet jednej łzy. Czuł tylko to wewnętrzne
pieczenie, tą ogromną pustkę…
Po tych
smutnych wydarzeniach wrócili do siebie. Obowiązki związane z pracą nie
pozwoliły dłużej zostać w kraju. Trzeba wracać. Trzeba jakoś żyć dalej. Tylko
jak???
Jula rozumiała
ból męża. Nie musiał nic mówić. Ona wiedziała, jak to jest. Straciła swojego
tatę w podobny sposób wiele, wiele lat temu, kiedy była jeszcze dzieckiem. Też
bardzo wtedy cierpiała. Też nie mogła sobie z tym wszystkim poradzić. Wtedy jej
życie tak bardzo nagle się zmieniło. Pamiętała rozpacz mamy, jej rodzeństwa i
swoją wielką rozpacz. To uczucie, że nic już nie będzie takie jak dawniej…
Wszystkie jej dawne wspomnienia nagle wróciły. Wróciły i wierciły w emocjach,
przeszywając ją na wskroś.
A życie
toczyło się dalej. Mimo wielkiej rozpaczy, toczyło się. Musieli jakoś żyć
dalej. Pozbierać wszystkie emocje do wielkiej puszki, zamknąć je i iść dalej
przed siebie, z kolejnym bagażem doświadczeń na plecach…
Cdn…
Wciągające :D
OdpowiedzUsuńhttp://shyxhg.blogspot.com/
Te kłamstwa w imię miłości przypominają mi trochę "Kamizelkę" Prusa. W tak szlachetnej mierze, ale jak zgubne w swojej kruchości...
OdpowiedzUsuńJeju, to jest piękne!
OdpowiedzUsuńDobrej Nocy! :)
http://fridayp.blogspot.com/
Dziękuję Kochani.
OdpowiedzUsuńKasia!
OdpowiedzUsuń