![]() |
rys. Witold Sypień |
Wiktor
od dziecka był bardzo skromną osobistością. Zawsze w porządku w stosunku do
innych, zawsze pomagający i wspierający. Ale tak bardzo zamknięty w sobie. Wychowywał
się w małej wioseczce, z babcią przy swym boku, którą kochał, jak nikt inny.
Ona też go kochała. Dla swojego ukochanego wnuka, była gotowa zrobić wszystko.
Mieszkali w malutkim, drewnianym domeczku, pośrodku owej wioseczki, razem się
wspierając.
Babcia była zapalonym rolnikiem.
Kochała ziemię i wszystkie polny, które wydawała matka natura. Całe życie
ciężko pracowała. Była niesamowicie ciepłym człowiekiem. Oddanym swojej
rodzinie i swemu przeznaczeniu. Zawsze wnuczkowi przygotowywała jego ulubione
potrawy, a gotowała świetnie. Tak pokazywała swoje uczucia, o których
oficjalnie nie wypadało mówić…
Wiktor jej towarzyszył, pomagał w
gospodarstwie, wspierał w trudnych chwilach. Tylko przez babcią otwierał swoją
duszę, a ona tak była zawsze z niego dumna… Niewiele potrzebowali wtedy do
szczęścia. Nie było komputerów, nie było rozwiniętych mediów. Był zaledwie
stary telewizor na szafie, w jednej z izb i ogromne gospodarstwo. Ale to
wystarczało. Mieli przecież siebie.
Wiktor, od dziecka był
przyzwyczajony do ciężkiej pracy. Tak funkcjonowali wszyscy wokół. Wstawanie o
świcie, wyjazd w pole, doglądanie plonów, zbiory, przygotowywanie roli do
kolejnych zasiewów i tak w koło. Dzień był zaplanowany co do minuty. Ziemia
dawała pożywienie. Trzeba ją było szanować. Babcia to zawsze mu wpajała.
Więc nikomu więcej nigdy nie
przyznał się do tego, że maluje. Na wiosce malowanie nie było na topie. Ciężka
praca, to było to, na czym ludzie wokół się znali. Każdy miał mieć jakieś
„normalne” zajęcie, żeby zarabiać na życie. Reszta, zdaniem otoczenia, to były
mrzonki.
- Niewiele osób by to zrozumiało.
Facet musi być twardy, musi ciężko pracować, musi mieć konkretny fach w ręku.
To się liczy. Myślał i chował swoje piękności głęboko do szafy.
Malował od
dziecka. Talent odziedziczył po ojcu, który nigdy przed światem nie odkrył
swych umiejętności. Wszyscy wokół tylko wiedzieli, że maluje piękne obrazki dla
dzieci. Nikt nie przywiązywał wagi do jego potencjału, bo nikt wokół nie miał
pojęcia o wielkiej sztuce. Malowanie było zbędnym marnowaniem kartek. A za
kredkami kto by tam ganiał. Kredki i ołówki były wtedy dobre dla dzieci w
szkole… Zresztą w owych czasach, w sklepach i tak nic nie można było normalnie
kupić. Wszystko na kartki albo spod lady.
Janko muzykant
przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku. Podobnie, jak jego syn…
Wiktor
dzielnie uczył się zawodu, uprawiał sport. Był na pozór zwyczajnym
nastolatkiem, nie wyróżniającym się wśród rówieśników. Zresztą, on nigdy nie
lubił być w centrum zainteresowania. Wolał z boku przyglądać się światu. Tak
było bezpieczniej. Ludzie czasem bywają dziwni w swoim jestestwie. Lepiej za
bardzo nie wchodzić im w drogę.
Od codzienności uciekał w sztukę.
Tworzył piękności. Cudne, szybujące orły o tysiącach barw, chusty rezerwistów
na każdą porę roku, malunki na płótnach, dopieszczone w każdym calu. Wykonywane
za pomocą ołówków, ogólnodostępnych farb i kredek. Kto wówczas tam słyszał o
sklepach plastycznych. Sam musiał dochodzić do tego, co i jak maluje, jaką daje
kreskę, jaki nacisk należy zastosować, by wyglądało dobrze, jak tworzyć grę
cieni, wszelkie odmiany barw. Nikt go tego nigdy nie uczył. To jakoś
przychodziło samo, przez ćwiczenia w malowanio- rysowaniu. Kredki dawały super
barwy po zamoczeniu w wodzie. Lepiej trzymały się płótna. Płótno, też musiało
być specjalnie dobrane. Oczywiście nic profesjonalnego. Wiktor po prostu
odkrył, że na jednych materiałach maluje się lepiej niż na innych. Można je
było dostać w każdym sklepie z materiałami do szycia. Najprostszy, biały
materiał na pościel… Nie było wtedy Internetu, by chociaż poczytać cokolwiek o
technikach malowania. W książki na wioskach, też nikt nie inwestował. Po co… Do
wszystkiego trzeba było dochodzić samemu. Wewnętrzny głos podszeptywał kreatywne
rozwiązania w otaczającym go świecie.
Wiktor zawsze był perfekcjonistą.
Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, wszystko doskonale rozrysowane,
wszystko, oddające jego wnętrze, zawierające w sobie cząsteczki jego pięknej,
artystycznej, głęboko skrywanej duszy. Krwawiącej duszy, ukrytego talentu...
Malował martwą naturę,
przerysowywał postacie i zwierzęta, które w jakiś sposób go ujęły. Tak uczył
się technik. Na zasadzie prób i błędów. Z czasem zaczął tworzyć własne prace.
Ale wrodzona nieśmiałość nie pozwalała na to, by komukolwiek to pokazać.
Zresztą nigdy tak do końca nie czuł takiej potrzeby. To co robił, robił dla
siebie. By odreagować, by pokazać skrywane emocje. Płótno i kartka papieru
przyjmowały wszystko. Ale efekt końcowy musiał być zawsze. Każda nieudana,
według twórcy praca, lądowała w koszu na śmieci nie oglądając nigdy więcej
dziennego światła.
Twórczość rosła więc z młodym
człowiekiem, który tak szybko stawał się dorosłym. Im był starszy, tym bardziej
obawiał się pokazać swój talent. Walka o przetrwanie i byt stawała się życiowym
priorytetem. Twórczość szła w kąt. Każdy facet przecież musi zasadzić drzewo,
wybudować dom, mieć syna…
Z czasem skończył szkołę, zdobył
zawód, zaczął pracować, założył rodzinę, wybudował dom, tworząc po cichu, w
zaciszu domowego ogniska, w wolnym czasie, pomiędzy życiowymi obowiązkami. Jak
zawsze, do szuflady…
W wieku
czterdziestu lat po raz pierwszy odważył się opublikować wybrane prace. Tak dla
znajomych… Zaczął malować portrety. Twarze, które przyciągały uwagę. Pokazywały
światło malowanej osoby. Ołówek w ręku, był zawsze odbiciem jego duszy. W
każdej tworzonej przez niego postaci widać było życie. Niby kartka, niby szkic,
a życie i blask wyglądały z każdej pracy, chowając się za każdą kolejną, rysowaną
kreską.
Wszystko dalej
przed nim. Jego talent rośnie w siłę, by z ogromną siłą wybuchnąć i pokazać się
światu…
Nigdy nie
rezygnujcie ze swoich talentów. Walczcie o swoje niepowtarzalne ja. W każdym z
nas dżemie wielka siła. Ludzie tworzą wielkie rzeczy, często nie uświadamiając
sobie swego ogromnego potencjału. A on jest i pali od środka, tak bardzo chcąc
zobaczyć światło dzienne, a nie dno szafy…
Często ludzie nie mają tej pełnej świadomości, że mają talent. Nie wychodzą do świata z nastawieniem : "Mam talent i Wam go pokaże, jaki on jest wielki!" Nie...przeważnie jest tak, że wychodzi się do świata, pokazuje się, co potrafi i pyta się: "Czy mam talent?" A to nie w tym rzecz. Nie można od innych uzależniać poczucia swojej wartości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)