fot. Ewa Kawalec |
Drucker Peter
Michał
pochodził z wielodzietnej rodziny. Wielo – wielo – dzietnej. Miał czternaścioro
rodzeństwa. Jego dzieciństwo to była ciągła walka o byt. Często nie było co
jeść. Zrujnowany dom, ledwo trzymające się ściany, wszystko obskurne i dzikie.
Rodzice nigdy nie dbali o rzeczy tak przyziemne. Obydwoje byli alkoholikami.
Często atmosfera rodzinna przypomniała swoistego rodzaju piekiełko. Ciągłe
awantury... picie. To było na porządku dziennym. Kto z jego rodzeństwa tylko
osiągał pełnoletniość, wiał z tego domu, gdzie pieprz rośnie. On był jednym z
najmłodszych dzieci. Nie bardzo miał gdzie uciekać. A właściwie, to chyba nie
za bardzo chciał. Nie znał innego życia.
Jego ojciec
był wziętym specjalistą. Jak tylko nie pił, potrafił tworzyć cuda. Miał fach w
rękach i chęci do pracy. Ale chęci miał tylko wtedy, jak był trzeźwy. Pracował
na budowach, tam często częstowali alkoholem, on lubił pić, więc za kołnierz
nigdy nie wylewał. Więc i o trzeźwość było trudno. Zdarzało się, że zawalał
robotę z powodu swego uzależnienia. Więc i utrzymać się na rynku nie mógł. Ale
ludzie w jego okolicy, znali jego wartość. Wiedzieli, że jak on czegoś się
podejmie i jakimś cudem się nie napije, to robota będzie wykonana perfekcyjnie.
Michał nie pamięta, kiedy właściwie ojciec zaczął pić. Jak on się urodził, już
mieli liczną rodzinę i już tak właściwe było. Pamięta za to początki picia
matki. Na początku walczyła z mężem. Chciała by zajął się rodziną. By
wszystkiego nie przepijał. Było ich tak dużo. Na samo śniadanie potrzebowali
kilku bochenków chleba. Ale on nie słuchał. Matka mówiła, że nie do końca sobie
radzi z problemami finansowymi. Że ilość dzieci go przerosła. Nie miało być aż
tylu dzieci. Ale… jak mówiła matka, zawsze jakoś wychodziło następne. Za każdym
razem stawała w obronie męża. Tłumaczyła go. Podawała się jego woli. Ojciec nie
znosił sprzeciwu.
Matka ciągle
rodziła albo była w ciąży. Siostra za siostrą, brat za bratem. Całe lata. Cały
dom był na jej głowie. Wychowanie dzieci również. Ojciec uważał, że to babska
sprawa. Jak jej zachciało się ciąży, to niech sobie teraz radzi, nie widział w
tym wszystkim swojego udziału. Matka też miała wpojony w dzieciństwie taki
model rodziny. Jej ojciec też pił. Więc dobrze wiedziała, jak funkcjonować w
takim małżeństwie. To znaczy wydawało jej się, że wiedziała i uważała, i że postępuje
słusznie. Przecież każdy facet pije i chce sypiać z żoną. To normalne. Była
wierząca, a wiara też mówiła, że jak Bóg daje dzieci, to i pomoże je wychować.
Wierzyła w to święcie. Zabezpieczenia nie wchodziły w grę. Przecież to grzech,
a ona jest żoną, więc ma spełniać swoje małżeńskie powinności.
I tak rodziła
dzieci, jednio po drugim. Na początku radziła sobie jakoś. Nie miała na kogo
liczyć. Sama pochodziła z patologicznej rodziny i wyszła za mąż szybko, by
uciec z domu, który kojarzył się jej tylko z ciągłym strachem. Niedługo potem,
sama miała taką samą rodzinę, jaką zapamiętała z dzieciństwa. Więc łatała
wszystkie dziury jak umiała. Jednak, gdy urodził się Michał, już nie miała siły
walczyć i ciągle zajmować się kolejnymi dziećmi. Jej mąż pił i dawał rady, więc
czemu i ona nie może spróbować. Picie dawało jej ukojenie. Wtedy nie musiała
się martwić o chleb na śniadanie, o opał, o porządki, o ubrania dla dzieci.
- Jakoś przecież musi być. Inni
ludzie pomogą. Opieka też. Należy nam się. Rodzina wielodzietna, dyskusji nie
ma. Stary też oficjalnie nie pracuje. Dorabiał na czarno. Żadnych papierów,
żadnych dowodów. Wszystko grało.
Zresztą, jak zaczęła pić z mężem,
wydawało jej się, że ich relacje ulegają poprawie. Nadawali wtedy na tych
samych falach. No i czuła, że wtedy się kochają. Żadnych zmartwień, żadnych
trosk.
Ale na drugi dzień trzeba było
wytrzeźwieć i wrócić do normalności, a to było nie do zniesienia. Więc
klinowała i znów błogostan wracał. Nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł dzień,
że bez alkoholu żyć już nie mogła. Picie powodowało, że kolejne jej dzieci
rodziły się z deficytami. Na co dzień w domu tego widać nie było, ona nie
widziała żadnej różnicy, porównując młodsze dzieci ze starszymi. Ale w szkole
zaczynały się problemy.
- No i czemu? Co ta szkoła
wymyśla. Przecież to normalne dzieci. Przecież nie muszą się uczyć wzorowo!
Wściekała się na nauczycieli
ilekroć była wzywana do szkoły. Nie widziała problemu. Ani w ich wynikach w
nauce, ani w ich zachowaniu. Wszyscy w jej otoczeniu zawsze się tak
zachowywali, więc co w tym dziwnego. Nie widziała, że coś może być nie tak, że
inne rodziny żyją inaczej. Nie miała nigdy takich doświadczeń.
- Ci nauczyciele się czepiają! Bo
ja nie mam co robić, tylko latać na jakieś rozmowy!
Ale picie generowało koszty.
Zaczynało brakować na opał. Gdy nie było drewna do pieca, rąbali meble,
wyciągali brudna ubrania i podkładali do pieca. No była zima, co w tym
dziwnego. Umarzniemy, jak nie będzie czym palić. Są małe dzieci. Wytłumaczenie
było proste. Nic dziwnego w rąbaniu mebli nie widziała. A one tak dobrze się
paliły. Sklejka, wiadomo, klej się szybciej rozpala… A szmaty, były jeszcze
lepsze. Momentalnie wybijały temperaturę.
Gdy rodzice
byli w ciągu, dzieci musiały radzić sobie same. Pomagały w gospodarstwach u
sąsiadów, za jedzenie, bo w brzuchach burczało. Czasem prowiant przywoziły
starsze siostry. Jakoś było. W domu nauczyli się funkcjonować. Wiadomo było, że
jak ojciec napije, to trzeba mu schodzić z drogi, bo wtedy wszystko rozwalał.
Matka, jak popiła, to szła spać. To był moment, żeby wyciągnąć jej z portfela
parę groszy na jakąś bułkę. Rano i tak nie pamiętała ile właściwie miała kasy.
I tak Michał dorastał. Charakter
miał ojca. Nerwus. Więc w szkole oprócz problemów z nauką, miał również
problemy z zachowaniem. To kogoś popchnął, to rzucił butelką, to wyzywał.
- Przecież ja nic takiego mu nie
zrobiłem. Tylko go dotknąłem, bo mnie wnerwił. Nie musiał mi się tak
przyglądać. Nie widział w swoim zachowaniu nic złego, nauczyciele się tylko
czepiali. Przecież w jego chałupie, ojciec tak właśnie rozwiązywał wszystkie
problemy. Co w tym dziwnego???
Cudem przechodził z klasy do
klasy. Gdy był nastolatkiem, miał już dość szkoły. Wszyscy go tylko wnerwiali. Zaczął
wagarować i pić. W domu nie trudno było o alkohol. Wszyscy pili, zawsze na stole
zostawały jakieś zlewki. Jak był głodny, to chociaż się napił, żeby oszukać
żołądek, a w szkole nawet o to się czepiali. Nie miał potrzeby uczenia się. Zresztą,
w domu nawet nie było warunków do nauki. Ale miał, jak ojciec, fach w rękach. Robota
szła mu jak żadnemu z jego braci. Jeździł z ojcem na budowy, pomagał. Chciał
jak najszybciej pracować.
- Po co mi ta głupia szkoła!
Pójdę do roboty i problem z głowy.
Ale nie był pełnoletni. Nie mógł
na własną rękę zrezygnować z nauki, choć tak bardzo o to walczył.
Gdy zaczęły się problemy,
zaopiekował się nim jego wychowawca. Tłumaczył mu, jak wygląda prawdziwe życie,
jak wygląda normalna rodzina, że to co on zna, to nie jest norma.
Wtedy nie chciał przyjąć tego do
wiadomości.
- Co oni wiedzą! Jakby pożyli tak
jak ja, to moglibyśmy dyskutować! Złościł się, ale rozmowy z wychowawcą bardzo
lubił. W domu nikt z nim nigdy nie rozmawiał. To była dla niego nowość. Ale
przyjemna, jak się okazało, nowość. Słowa wychowawcy bardzo go wspierały, ale
przecież przyznać się do tego nie mógł. Żeby pokazać swoją siłę i nie zdradzić
przypadkiem żadnych słabości, broił coraz bardziej. Skończyło się to w końcu
sprawą w sądzie. Dostał nadzór kuratora. Ale co tam. Kurator tylko przychodził
od czasu do czasu. Pogadał z nim i już. Myślał, że może dalej robić dalej to,
co wcześniej, ale chyba mu się już nie bardzo chciało. Nie miał już sił do
ciągłych walk z kolegami - o honor. Oczywiście, jak trzeba było, to przywalił,
jak ktoś według niego na to zasłużył. Z nauką jednak nie radził sobie zupełnie.
Jak został drugi rok w tej samej klasie, rodzice zdecydowali, że trzeba go
przepisać do szkoły, gdzie nauczą go zawodu. Z takiej szkoły przynajmniej
będzie jakiś pożytek. Jak postanowili, tak się i stało. Michał wylądował w klasie
o specjalności: wykańczanie wnętrz. No ale… tam byli uczniowie podobni do
niego… miał zatem kompanów, którzy go rozumieli. Zdarzały mu się wpadki. To
impreza suto zakrapiana, to jakaś ustawka, ale szkoły pilnował, zwłaszcza
warsztatów. Podobało mu się to. Nauczyciele od praktyki go chwalili, zawsze
miał chęci do roboty i mnóstwo siły. Nic nie było w stanie go powstrzymać, gdy
coś sobie postanowił. A do tego nie gonili go z nauką, odrabianiem zadań. Miał
po prostu być na lekcjach. To był w stanie zrobić.
Często myślał o tym, co mówił mu
kiedyś jego wychowawca. Że może żyć lepiej, że jego przyszłość leży w jego
rękach, że on wszystko może, jak tylko będzie chciał, bo ma siłę większą niż
inni, bo od dziecka zawsze musiał o coś walczyć.
- Może on ma rację? Może watro
spróbować? Ale jak wyjść z tego bagienka? Pracą? Może pracą, to przecież umiem.
Tak mi mówił ten, od praktyk…
Zaczął kombinować. Wiedział, że
jak zaczyna coś remontować, to ma to być zrobione dobrze. Może ogłady mu
brakowało, ale dryg do roboty miał zawsze.
Po skończeniu szkoły zaczął
pracować na czarno. Wtedy lepiej płacili. Jego praca została szybko zauważona.
Klienci zaczęli się do niego zwracać bezpośrednio. Proponowali dodatkowe fuchy.
Był tańszy, dobry i przede wszystkim dokładny. A to w tym fachu jest niezwykle
cenne. Wtedy zobaczył, że nie musi pracować u kogoś. Równie dobrze, może robić
to sam. Wtedy, to co zarobi, będzie jego. Nikt nie będzie mu ględził nad głową
i go pouczał.
- Ale jak zdobyć sprzęt??? Skąd
wziąć na to kasę? Zastanawiał się. Z tego co ma, nie da rady odłożyć.
Pewnego dnia kolega
zaproponował mu wyjazd do Norwegii, na budowę. To była dla niego szansa. Mógł
zarobić na upragniony sprzęt. Wyjechał na kontrakt na kilka miesięcy, legalnie.
Miał ubezpieczenie i wszystkie świadczenia, a do tego niezłą kasę. Tam
dowiedział się, gdzie najtaniej kupić dobry, używany sprzęt. Pierwszy wyjazd za
granicę miał już za sobą. Czemu nie spróbować znowu? Wyjazd w poszukiwaniu
dobrego sprzętu??? To jest myśl.
Gdy wrócił do kraju zakręcił się
przy handlarzach samochodów. Znalazł kogoś, kto wyjeżdża do Niemiec. Zabrał się
z nim. Ten gość miał kontakty. Pokierował go. Michał szybko zakupił potrzebny
sprzęt. Szczęśliwy wrócił do kraju. Wioząc w bagażniku tak cenne dla niego skarby.
- I co teraz? Robota na czarno
nie zawsze popłaca. A jak mi się coś stanie? Co wtedy?
Pracować na etacie też nie
chciał. Nie chciał już robić u kogoś. Zawsze był indywidualistą i nerwusem. Nie
zawsze dogadywał się ze współpracownikami.
- Może założę firmę? Ale od czego
mam zacząć? Jak to zrobić? Czy ja sobie z tym wszystkim poradzę? Przecież nawet
w szkole sobie nigdy nie umiałem się odnaleźć… Czy dam radę to wszystko
ogarnąć?
Jeździł do urzędu pracy. Musiał
składać potrzebne podpisy. Pewnego dnia dostał ulotkę o dotacjach dla młodych
przedsiębiorców. Dawali kasę. Mógł za to kupić jeszcze więcej sprzętu.
- Czemu nie spróbować? Raz kozie
śmierć. Niech się dzieje, co ma się dziać! Pojawiła się radosna myśl.
- Przecież z niejednej opresji
musiałem wychodzić już jako dziecko, to teraz, nawet jak mi coś nie wyjdzie, to
poszukam po prostu innego wyjścia i już. Przypomniały mu się wtedy słowa jego
wychowawcy…
I tak podjął odważną męską
decyzję. Decyzję o zmianie swojego życia.
Zaczął rozpytywać o szczegóły.
Zdecydował się na założenie własnej działalności. Na lokalnym rynku był już
znany. Miał już część sprzętu. Dostał pomoc w zakresie napisania biznesplanu,
uczestniczył w szkoleniach, gdzie dowiedział się, jak założyć i prowadzić firmę,
jak wyglądają początki działalności, jak wykonywać rozliczenia. Mógł liczyć na
dofinansowanie ZUS-u, przez sześć miesięcy i zniżkę opłat przez dwa lata. O
dziwo to wszystko złapał w mig. I pomyśleć, że tak niedawno miał wielkie
problemy z matematyką. Założył swoją firmę. Podpisał umowę z biurem
rachunkowym, dla pewności, żeby nie popełnić żadnego błędu w rozliczeniach.
Zleceń mu nie brakowało. Dziś pracuje jako podwykonawca. Realizuje kontrakty w
kraju i za granicą. Zatrudnia już kilku pracowników. Pracuje sporo, ale dla
siebie. Robi to, co umie najlepiej. Zaczyna układać sobie życie. Praca na
wyjazdach nauczyła go nieco ogłady. Nauczył się podstawowych zasad zachowania
się w grupie, już nie reaguje tak nerwowo, jak to było, gdy był dzieckiem.
Poznał tajniki prowadzenia rozmazów z klientami, ustalania szczegółów zleceń. Na
razie pracuje często na wyjazdach, ale myśli o zakupie swojego bezpiecznego
zakątka, pięknej, zielonej działeczki, koniecznie pod lasem (zawsze o tym
marzył), gdzie będzie mógł wybudować kiedyś własny dom i założyć szczęśliwą
rodzinę, wolną od doświadczeń, jakie on miał w dzieciństwie…
Oj, tak...jeżeli człowiek nie przemyśli i będzie chciał uciec desperacko od toksycznej rodziny, nie wychowując swojej na własny wzór, będzie miał taką, w jakiej żył...
OdpowiedzUsuń