fot. Luka Kwiatkowsky |
„Nie można poznać samego siebie, dopóki
nie pozna się własnych granic. Ale czy musimy koniecznie wszystko o sobie
wiedzieć? Człowiek istnieje nie tylko po to, by poszerzać granice swego
poznania, lecz również po to, by uprawiać ziemię, siać, żąć, wypiekać chleb.”
Paulo Coelho
Dni
uciekały, a oni tak cierpieli. Nic w tym życiu nie jest stałe. Wszystko ucieka
nam przez palce. Do niczego nie możemy dojść. Jakby cały świat sprzysiągł się
przeciw nam. I Julka i Robert chowali swoje uczucia na dnie serca. Chcieli się
wspierać wzajemnie, jak zawsze, ale jakoś przestało to wychodzić. Obydwoje
przestali wierzyć w lepsze jutro. Niby szli do przodu, lecz przeszłość szumiała
w głowie jak jakiś ogromny sztorm. Julka zamykała się w swoim cierpieniu, a
Robert z całych sił brnął przed siebie. Był głową rodziny, nie mógł zawieść
najbliższych. Nie on. Za wszelką cenę chciał ochronić najbliższych. To on był
jej głównym żywicielem. Ale mamie nie był w stanie pomóc. Mimo wszelkich
starań, za nią walczyć nie mógł. Choroby też nie był wstanie odsunąć. Mama
zgasła…
Cała siła,
którą tak pielęgnował zaczęła ciążyć. Za dużo bólu…
Zaczął się czuć coraz gorzej. Był
ogromnie słaby. Wszystko go potwornie bolało. Każdy ruch wydawał się wielkim
wysiłkiem. Serce łomotało w piersi jak szalone, stawy i mięśnie odmawiały
posłuszeństwa, Zaczął mieć ogromne problemy z oddychaniem. Łapał powietrze jak
ryba pozbawiona swojej ukochanej wody.
Cierpienie duszy, stawało się
cierpieniem ciała.
Po kilku tygodniach był tak
słaby, że nie był w stanie pracować.
- Co teraz z nami będzie? Jak
sobie poradzimy? A jak choroba mamy dopadła też mnie? Czarne myśli nie dawały
mu normalnie funkcjonować.
W końcu był zmuszony udać się do
lekarza. Poddawano go wielu badaniom. Podstawowe wyniki w porządku. I znów cała
seria dodatkowych medycznych wariacji. Dom, lekarz, szpital, dom, lekarz,
szpital i tak w koło.
Emocje brały górę. Chciał
walczyć, ale nie bardzo wiedział z czym. Lekarze rozkładali ręce, nikt nie miał
pojęcia, co się z nim dzieje. Ta niepewność była najgorsza.
- Jak mi nic nie jest, to czemu
nie daję rady nawet chodzić. Co się za mną u licha dzieje? A może to jakiś
ukryty nowotwór? Tak, na pewno to jest nowotwór. Nie może być inaczej. A
wszyscy po prostu nie mówią mi nic, żeby mnie dodatkowo nie stresować. Wmawiał
sobie, przyciągając kolejne wisielcze myśli.
Julka widziała jak bardzo jej mąż
cierpi. O śmierci mamy nie chciał rozmawiać. Ale ona wiedziała… Jak zmarł jej
tato, też nie chciała z nikim dzielić się swoim cierpieniem. Mierzyła się z
bólem po stracie ukochanej osoby w otchłani samotności, najczęściej w nocy, gdy
nie mogła spać. Z Robertem działo się to samo. Całą noc spacerował po
mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Rozmyślał… Wtedy dzienne światło
nie przeszkadzało mu w przeżywaniu wewnętrznej pustki. Owa pustka, zżerała jego
siły witalne, odbierała siłę do normalności. Dusiła, jak jakaś niewidzialna
ręka, która paskudnymi, kościstymi i przerażająco lodowanymi palcami, zaciskała
mu się na szyi jak jakaś ogromna pętla, wielki szary, lodowaty sznur. Czuł ten
chłód, czuł zacisk tych palców. Nie mógł złapać powietrza. Miał wrażenie, że
coś włazi w jego płuca, ściska je do granic możliwości, nie pozwalając przedostać
się resztkom powietrza. To było strasznie uczucie. Wychodził z sypialni ilekroć
to coś nadchodziło. A nadchodziło każdej nocy. Nie chciał, by Julka widziała,
co się z nim dzieje.
- Umieram, na pewno powoli
umieram. Nie mam już sił by dalej z tym walczyć… Nie daję już rady… Ale mam
rodzinę… Jak oni poradzą sobie sami??? Nie mogę im tego zrobić.
I tak dwa sprzeczne uczucia
mocowały się jak jakieś dwa umięśnione osiłki na ringu. Raz przegrywał jeden,
raz drugi. Raz wstawał jeden – już wydawać by się mogło po nokaucie, potem z
maty wstawał ten drugi. I walczyli nadal. A Robert wił się z bólu i zmęczenia.
Nie sypiał prawie wcale. Sen uciekał nie zważając na stan jego ducha i ciała,
dodatkowo odsuwając dalej i dalej dzień wyzdrowienia. Ta potworna niemoc i
niepewność… To było w tym wszystkim najbardziej okropne.
Jula
nie umiała pomóc mężowi. Widziała, ze bardzo cierpi. Nie wiedziała, co może
zrobić. Ta ogromna niemoc przechodziła i na nią jak pocałunek Dementora,
wysysając resztki sił do życia, odbierając marzenia. Próbowała ratować się za
wszelką siłę. Czuła, że jej układ nerwowy nie daje już rady.
Te wszystkie wydarzenia ostatnich
miesięcy to było o wiele za dużo. Podobno nieszczęścia chodzą parami, a tu
zebrały się w jakieś ogromne stado, stado wygłodniałych wilków, które, nie wiedzieć czemu, nagle postanowiło
rozszarpać ich rodzinę. Osaczyło ich z wszystkich stron, odcinając wszystkie
możliwe drogi ucieczki. Podstępne stado, wkradające się w ich wnętrza, burzące
spokój ducha i rabujące resztki poczucia bezpieczeństwa.
Ale Jula nie zamierzała się
poddać.
- Jeszcze nie teraz! Mamy
przecież dla kogo żyć! Powtarzała sobie.
Chodziła na długie spacery.
Szukała pięknych zakątków. Matka natura zawsze była jej sprzymierzeńcem. W
liściach, trawach, wodzie i krzakach poszukiwała rozwiązania ich problemów.
Szukała siły do walki. Łapała piękno świata i chłonęła je. To na chwilę
pomagało. Wcześniej uwieczniała każdą chwilę za pomocą obiektywu. Teraz nawet
zapominała, że ma aparat. Leżał porzucony, gdzieś w kącie ciemnej szafy.
Pewnego dnia
otrzymała wiadomość od dawnej koleżanki. Olka odezwała się do niej któregoś
letniego wieczoru. Też, jak ona nie dawała sobie rady z życiem. Szukała
wsparcia. Jakoś ich emocje, nie wiedzieć czemu, się przyciągnęły. Tak bardzo
obie potrzebowały wsparcia. Olka też, jak Robert miała ogromne problemy ze
zdrowiem, stała na życiowym rozdrożu i nie wiedziała, co ma dalej począć. Dusza
wołała o pomoc, a ciało dawało do wiwatu. To przyciągało kolejne i kolejne
problemy.
- Ola, jesteś silną kobietą.
Zawsze byłaś. Pokonasz wszystkie przeciwności. Nie poddawaj się. Pocieszała
koleżankę Jula, sama nie mając już sił do swoich emocji.
- Wiesz Ola, nam też ciężko, ale
nie poddajemy się – pisała. Ja w każdej małej rzeczy szukam siły. Ale to czasem
nie wystarcza...
Zaczęły bardzo dużo z sobą
rozmawiać. Były daleko, ale odległość, przy tak rozwiniętej technice i w dobie
Internetu nie stanowiła problemu. Obie były nocnymi markami, a złe myśli
przychodziły wieczorami, więc wzajemnie się wspierały, jak umiały. Każda
dzieliła się swoją historią. Każda próbowała układać życie na nowo po swojemu,
małymi kroczkami, by przetrwać…
Co ich wtedy tak przyciągnęło do
siebie? Przecież tyle lat nie miały ze sobą żadnego kontaktu. To zostało jakąś
wielką tajemnicą losu. Ta dziwna, pchająca ich ku sobie siła nie przyznała się,
czym jest. Ale powodowała, że obie stają się powoli silniejsze. Wylewając
emocje na zewnątrz, zaczęły stawać na nogi. Powoli, bardzo powoli, ale
działało. Pewnego dnia, obie równocześnie odkryły, że ta siła tkwi w nich
samych. Powstawały jak dwa Feniksy z popiołów, coraz piękniejsze i silniejsze. Zaczęły
wyrzucać emocje za pomocą działań twórczych. Olka zaczęła pisać i to okazało
się dla niej wielkim wybawianiem, a Jula odkopała zakurzony aparat i zaczęła
znów biegać z nim po okolicy.
Wiara w siebie powoli, powoli
zaczęła budzić się w przyjaciółkach na nowo. Ze zdwojoną siłą, bo podwójnie, w
ich zagubionych przez wiele miesięcy duszach…
Cdn…
Genialne!
OdpowiedzUsuńDobrej Nocy :)
http://fridayp.blogspot.com/
Meega <3
OdpowiedzUsuńhttp://happinessismytarget.blogspot.com/?m=1
Kasia!
OdpowiedzUsuń