fot. Luka Kwiatkowsky |
Mason Russell L.
Umęczona
niezmiernie, nie czując własnych nóg, od biegania cały dzień w butach na
obcasie podczas konferencji, Olka wyruszyła w drogę. Nie miała pojęcia gdzie
jedzie. Ponoć do jakiejś maleńkiej miejscowości do szkoły, na rozmową
kwalifikacyjną. Wszystko huczało jej w głowie. Była tak wściekła na szefa, za
to wredne „– śmy”. Nie mieściło jej się w głowie, że mógł się wobec niej tak
paskudnie zachować. Przecież doskonale wiedział, ile pracy włożyła w
przygotowania i jak, cały ten czas, to właśnie on uprzykrzał jej życie. To
„-śmy” przelało czarę goryczy. Całe szczęście, że Maciek, jej mąż mógł ją wtedy
podwieźć. Sama, po tylu emocjach, chyba nie dałaby rady.
Owa rozmowa
była owiana jakąś nutką tajemnicy. Pamiętała ten dziwny telefon, który odebrała
w biegu, w wirze prac związanych z przygotowaniami do konferencji.
- Dzień dobry. Pani Jaroch?
- Tak, dzień dobry.
- Wysyłała do nas pani swoją
aplikację. Czy nadal jest pani zainteresowana pracą?
- Tak oczywiście.
- To zapraszamy panią na rozmowę
kwalifikacyjną. Zależy nam na czasie. Kiedy pani może do nas dotrzeć najwcześniej?
Zależy nam na rozmowie jutro.
- Bardzo przepraszam, ale obecnie
mam ogromnie dużo pracy. Jutro mam konferencję, którą organizuję. Muszę tam być
cały dzień.
- To o której pani kończy?
- Myślę, że koło szesnastej.
- To zapraszam panią na siedemnastą.
- Bardzo się cieszę. Będę na
pewno.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Wtedy, gdy odłożyła słuchawkę nie
mogła w to uwierzyć. Teraz, jadąc na spotkanie, nie wierzyła tym bardziej.
- Jaka szkoła pracuje do
siedemnastej? Gdzie ja się udaję? Co tam zastanę? Co mnie tam czeka? Ale w
razie czego mam męża w samochodzie. Myślała wystraszona.
Nie mogli znaleźć tego
tajemniczego miejsca. Błądzili po okolicy. Tajemnicza mała wioseczka tak bardzo
przypominała jej rodzinne strony. Wszędzie pagórki i lasy. A ona to kochała. W
końcu namiastka domu… Sentyment i wspomnienia powróciły.
- Jeśli to miejsce tak bardzo
przypomina mi moje rodzinne strony, to nie może mnie tu spotkać nic złego.
Pomyślała.
W końcu, po kilkudziesięciu
minutach jeżdżenia w koło dotarli z mężem na miejsce. Z duszą na ramieniu i
okropnie bijącym sercem, stanęła przed budynkiem szkoły. Wielkie brązowe drzwi
czekały. Podobnie jak kilka lat temu – żółte.
- Ruszam. Niech się dzieje wola
nieba…
Pani, która zapraszała ją na
rozmowę, poinstruowała ją, że gdy dotrze na miejsce, ma dzwonić do drzwi.
Drżącą ręką nacisnęła kontakt. Usłyszała dźwięk dzwonka, potem czyjeś kroki w
oddali. Zszedł do niej jakiś pan z czupryną koloru srebra.
- Dzień dobry. Nazywam się
Aleksandra Jaroch. Przedstawiła się grzecznie. Byłam dziś umówiona na rozmowę
kwalifikacyjną.
- Dzień dobry. Czekałem na panią.
Zapraszam do gabinetu.
Ku jej zdziwieniu całe to
miejsce, mimo tak późnej pory, tętniło życiem. Wszyscy coś załatwiali, ganiali,
przygotowywali jakieś dekoracje. Ta szkoła nie przypominała jej tej,
zapamiętanej z dzieciństwa. Wszyscy serdecznie ją powitali. Weszła za
tajemniczym panem do gabinetu. Zorientowała się, że to był dyrektor owej
kolorowej i tętniącej życiem placówki.
- Słyszałem, że jest pani
szalenie zajętą osobą.
- Można tak powiedzieć…
roześmiała się. Dziś miałam konferencję, którą musiałam poprowadzić.
Organizowałam ją od samego początku. Właśnie biegłam do państwa prosto po
wykładach. Bardzo piękna okolica.
- Tak słyszałem właśnie, że dziś
ma pani wielki dzień. Czytałem pani CV. Ma pani wielkie doświadczenie.
- Dziękuję. Pracowałam w firmie,
która zajmowała się głównie realizacją projektów. Więc miałam możliwość
nauczenia się wielu rzeczy. Projekty zawsze były z różnych dziedzin.
- Od kiedy pani może zacząć pracę
u nas? Od pierwszego września potrzebuję nauczyciela na świetlicę. Da pani radę
załatwić wszystkie formalności w poprzedniej firmie?
Przez chwilę zamarła. Spodziewała
się pytań, przygotowywała się do tej rozmowy. A tu tak po prostu… jedyne
pytanie, jakie usłyszała, to było to, kiedy może zacząć pracować. I jak tu nie
czuć magii tego miejsca??? Początek roku był za niecały tydzień. To było
niesamowite.
- Mam dwutygodniowy okres
wypowiedzenia i mnóstwo niewykorzystanego urlopu. Więc myślę, że wszystko
zorganizuję do czasu rozpoczęcia roku szkolnego.
- Wie pani, to nie jest niestety
pełny etat. Pracować pani będzie na świetlicy. To pewnie już pani wie.
- Tak oczywiście. Składając do
państwa aplikację, zapoznałam się z warunkami zatrudnienia, jakie państwo
oferujecie. Odparła.
- Doskonale. To jeszcze muszę
pani wypisać skierowanie na badania. I spotykamy się niebawem. Proszę przyjść,
jak tylko zrobi pani wszystkie badania. Omówimy wszystkie szczegóły.
- Dobrze. Dziękuję.
Wręczył jej potrzebne skierowanie
i pożegnali się. Olka, wychodząc z budynku nie wiedziała jak się nazywa. Emocje
puściły, a ona nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Na miękkich
nogach wsiadła do samochodu.
- I jak ci poszło, zapytał
podekscytowany małżonek.
- Chyba dobrze… Ale do końca
jeszcze nie wiem… Uszczypnij mnie proszę, bo nie wiem czy to co się właśnie
wydarzyło to jakieś mary ze zmęczenia, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.
- Ałaaaa… krzyknęła, jak Maciek
uszczypnął ją w rękę.
- Sama chciałaś, żebym cię
uszczypnął. No mów wreszcie, jak ci poszło bo umieram tutaj z nerwów.
- Wiesz, ten dyrektor nawet nie
zapytał mnie o moje doświadczenie zawodowe. Po prostu oznajmił, że przeczytał
moje CV i zapytał, kiedy mogę zacząć pracę na świetlicy! Czy ty to pojmujesz?
Bo do mnie to jeszcze do końca nie dociera. Może mi się to przyśniło…
- Nie ma obawy, uszczypnięcie
poczułaś. To mamy pewność, że sen to nie był. A do tego właśnie w rękach
trzymasz skierowanie na badania, podpisane przez dyrektora. Powiedział jej mąż
roześmiany.
- Ja wiedziałem, że za ciebie
nawet kciuków trzymać nie trzeba. Gratuluję.
- Dzięki mężu, jesteś kochany.
I właśnie do niej dotarło, że to
wszystko stało się tak szybko. W firmie jeszcze nikt nie wie, że dostała nową
pracę i odchodzi. Jak to teraz wszystko rozegrać…??? Stres ścisnął ją za
gardło. Na samą myśl rozmowy z szefem zrobiło jej się kolejny raz niedobrze.
Ale trudno. trzeba iść za ciosem. Powiedziała A, trzeba powiedzieć i B. Tyle
już trudności pokonałam, poradzę sobie i tym razem. Pomyślała.
- O czym myślisz Ola? Nagle
zamarłaś. Zapytał Maciek.
- Pomyślałam o jutrzejszym dniu w
pracy i zrobiło mi się niedobrze.
- Poradzisz sobie. Ja w ciebie
wierzę. Nie z takich opresji wychodziłaś. Pamiętaj, tylko jeszcze jutrzejsza
rozmowa i wszystko będzie prostsze. Już nie będziesz się tak stresować przed
wyjściem do pracy. Głowa do góry. Kibicuję ci, pamiętaj…
I tak w duchu
radości z wygranej i strachu przed dniem następnym Ola z mężem wrócili do ich
maleńkiego, skromniutkiego domeczku…
Cdn…
Dostać pracę to jedno. Drugie, realizować się w niej. Choć czasem nie ma innego wyjścia, jak tylko mieć ją, aby przetrwać. Ważne przede wszystkim, by móc poza nią mieć swoje życie. A w szkole osobiście nie mógłbym pracować. Nie mam tyle cierpliwości. Poza tym, można powiedzieć, że zajmowanie się dziećmi tam, to jest pewnego rodzaju adopcja. Tymczasowa. Jest się za nich odpowiedzialnym, zobowiązanym coś im powiedzieć(nawet jeśli nie chcą słuchać). To wielka odpowiedzialność i nawet jeśli nie jest się nauczycielem z powołania, trzeba mieć do tego jednak jakiś dryg. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!