fot. Luka Kwiatkowsky |
Bill Strickland "Make the impossible possible"
Szkolenia
z aktywizacji zawodowej okazały się niezwykle pasjonujące. Tylu młodych ludzi
wchodzących w nowy etap swojego życia. Etap zawodowy. W niełatwym okresie. Duże
bezrobocie w regionie wymagało nie lada kreatywności, by gdzieś się zaczepić.
Do grup trafiali różni ludzie. Od tych niezwykle aktywnych – poszukujących, po
tych, których urząd pracy zmuszał do podejmowania jakiegokolwiek działania. Ci
zmotywowani chłonęli wiedzę, ci drudzy natomiast zastanawiali się, co robią na
szkoleniu, próbując udowodnić wszystkim, że niczego zmienić się nie da, bo
pracy i tak nie ma.
- Co mi tu pani mówi? Pracy nie
ma i nie będzie. Ja nie będę pracował za tysiąc pięćset złotych. Nie ma mowy. Ja
studia skończyłem, z socjologii i poniżał się nie będę.
Ten pan próbował pracować w kilku
miejscach. Zawsze było źle. To za mało płacili, to trzeba było do pracy
dojechać piętnaście kilometrów, to kazali mu przychodzić do roboty na ósmą
rano, a on uwielbiał sypiać do dwunastej. Utrzymywali go rodzice. Przecież to
należało, jego zdaniem, do ich rodzicielskich obowiązków. Zmieniać się nie miał
zamiaru. Ale grupa bardzo szybko go spacyfikowała.
- Jak pan nie chce zmian, to po
co pan tu przyszedł? Niech pan da chłonąć innym i jak panu nie pasuje, niech
pan wyjdzie, albo przynajmniej siedzi cicho.
Nie wyszedł. Do końca szkolenia
był jednym z najbardziej aktywnych uczestników. Wtedy potrzebował kubła zimnej
wody na głowę. Nie spodziewał się, że dostanie go od obcych sobie ludzi, którzy
bardzo walczyli o siebie.
Była też młoda kobieta. Z
wielkimi problemami. Przed przyjściem na zajęcia straciła jedyną osobę na
świecie, brata, który ją wychowywał. Nie chciała żyć. Nie wiedziała w niczym
już sensu. Grupa dała jej siłę. Podniosła się. Zaczepiła się na zlecenie w
hipermarkecie. Wtedy musiała z czegoś żyć. Z czasem stanęła na nogi.
Takich historii było więcej.
Ludzi zmotywowanych i mniej zmotywowanych. Olka uwielbiała ich słuchać i
delikatnie pomagać im w poszukiwaniu siebie i odnajdywaniu celowości ich
działań. To jej dawało tak wielką siłę.
- Oni się zmieniają, ja też
powinnam. Ile będę tkwić w tym marazmie?
I tak nauczając innych sama
zaczęła działać.
Prowadzenie grup sprowadziło do
niej kolejną propozycję. Tym razem to była stała praca. Dostała ofertę
poprowadzenia grup kobiet w projekcie do nich skierowanym. Miała być
animatorem. Prowadzić, motywować, uczyć zasad zachowania się na rynku pracy.
Musiała porozmawiać ze swoją
szefową z centrum zabaw. Powiedzieć, że odchodzi.
- Gosia, dostałam propozycję
pracy. Bardzo mi na niej zależy. To zajęcie z mojej działki zawodowej. Muszę
odejść.
- Szkoda… byłaś jednym z moich
najlepszych pracowników. Ale nie mogę ci stawać na drodze rozwoju. Ty
potrzebujesz więcej, a ja ci tego tutaj nie mogę zapewnić. Walcz o siebie. Na
moment, praca tutaj była ci po prostu potrzebna. Teraz nadszedł czas dalszego
rozwoju. Życzę ci powodzenia. Choć będzie mi ciebie tutaj brakowało.
- Dziękuję Gosia. Tak, masz
rację, przez pewien czas, praca tutaj pozwoliła mi się utrzymać i bardzo ci
dziękuję, za tą możliwość. Zawsze będę cię dobrze wspominać.
Po załatwieniu
wszystkich formalności, rozstała się z centrum zabaw. Powróciła do pracy w
stowarzyszeniu. Zajmowała się pięcioma grupami kobiet. Każda z uczestniczek
była inna, każda pełna obaw, każda pełna nadziei na lepsze jutro. Zaczęły ze
sobą pracować. One tak potrzebowały wsparcia. Były panie, które chciały
pracować na etat oraz takie, które marzyły o założeniu swojej własnej firmy.
Były takie, które wchodziły na rynek pracy, i takie, które chciały na niego
wrócić po okresie wychowywania dzieci. Każda miała inne problemy i trudności,
ale wszystkim brakowało wiary we własne możliwości. Krok po kroku odkrywały
siebie, uczyły się zasad komunikacji, prezentacji, rozwiązywania konfliktów,
asertywności i wielu, wielu innych przydatnych umiejętności. Pracowały ze sobą
cały rok. Frekwencja dopisywała. Każda pilnowała spotkań. Gdy coś im wypadało,
informowały o tym wcześniej. Po kilku miesiącach zaczynały powstawać pierwsze
firmy. Powoli te wspaniałe, ale jakże zahukane na początku kobiety, wychodziły z
marazmu i odzyskiwały wiarę w siebie. Zaczynały wędrówkę związaną z
poszukiwaniem miejsca zatrudnienia.
A Ola z radością przyglądała się,
jak z malutkich pączków kwiatowych rozwijają się piękne kwiaty ich ukrytych
talentów. To było takie niesamowite. Każda z grup zżyła się bardzo ze sobą.
Stanowiły dla siebie ostoję, swoistego rodzaju oparcie. Nie zawsze podejmowane
próby zmian od razu dawały efekty. Często kilka razy trzeba było zaczynać i
planować od nowa. Sens spotkań był taki, by się nie zniechęciły. By nie traciły
wiary w siebie, by nie rezygnowały z walki i nie zboczyły z obranej drogi. W
wielu przypadkach odniosły sukces, co dla Oli było największą zapłatą.
Po zakończeniu projektu Ola
musiała się nieco przebranżowić. Zajęła się organizacją szkoleń i konferencji.
Zajmowała się promocją projektów. Pracy nie brakowało. Ciągle nowe wyzwania,
ciągle nowe doświadczenia. I często skoki na głęboką wodę. Jej pasją była praca
z ludźmi. Nie do końca dokumentacja. Ale i z tym dawała sobie radę.
Sprawozdania, wskaźniki, efekty, budżety. Wszystkiego trzeba było się nauczyć.
Wtedy w pracy poznała męża Julki – Roberta, który okazał się niezwykłym
człowiekiem. Wzajemnie się uzupełniali. Zresztą wszyscy, z którymi tam
współpracowała, byli młodymi, ambitnymi ludźmi. Nie było dla nich rzeczy
niemożliwych. Mimo presji czasu, stresu, wyśrubowanych efektów dawali radę.
Nieraz wspierali się duchowo, gdy wydawało się, że tej ilości obowiązków nie są
w stanie ogarnąć. Praca tam dała Oli wielkie doświadczenie. Nabyła umiejętność
rozwiązywania problemów, pracy pod presją czasu. Wielość obowiązków powodowała,
że musiała niejednokrotnie działać niezwykle kreatywnie. „Rzeczy niemożliwe
wykonuję od razu, na cuda proszę poczekać dwa dni.” „My cyborgi, wszystkiemu
zaradzimy.” – powtarzali sobie pracowowi przyjaciele, gdy ogrom pracy ich
przerastał. Często przesiadywali po godzinach, nie licząc swojego czasu i
energii poświęcanej dla firmy. Działali jak jakaś ogromna, spójna maszyna.
Każdy był osobnym, innym kołem zębatym i wspólnie osiągali sukcesy. Trybik po
trybiku rozwiązywali zawodowe problemy.
Nadciągał jednak czas
reorganizacji…
Cdn…
Kurczę, przyznam szczerze, że gubię się już w tych seriach xD Zacznę chyba je sobie czytać pojedyńczo aż do skończenia, a potem przejdę sobie do kolejnej. xD
OdpowiedzUsuń„My cyborgi, wszystkiemu zaradzimy.” - Dla mnie brzmi to zdanie tak smutno...Bo stara się właśnie z ludzi robić takich bezuczuciowych cyborgów, którzy mają tylko robić, co im się każe, a nie pozwala im się korzystać z życia. Cały wpis jest oczywiście ciekawy, ale jakaś taka refleksja mi się w tym miejscu akurat nasunęła. ;)
Pozdrawiam!
Jak zwykle trafne refleksje. Jutro ciąg dalszy owej historii.
Usuń