niedziela, 1 listopada 2015

Postawić wszystko na jedną kartę

fot. Ewa Kawalec

„Wygrywa tylko ten, kto ma jasno określony cel i nieodparte pragnienie, aby go osiągnąć.”

Hill Napoleon

            Ala miała artystyczną duszę. Pracowała w teatrze, jako scenograf. Uwielbiała swoją pracę, uwielbiała malować. Miała wspaniałą rodzinę. Kochających rodziców, wspierającego męża, wspaniałego syna. Wszystko wydawało się być jak w bajce. Uwielbiała swoje życie.
Jej dom był niezwykle oryginalny. Mnóstwo szalonych znajomych, bujne życie towarzyskie, zawsze w pobliżu kultury. Może bogaci nie byli, w tamtych czasach, ktoś z niewłaściwym pochodzeniem, nie mógł zarabiać kroci. Ale to nie stanowiło problemu. Dzień za dniem płynął jak szalony. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zburzyć jej spokoju.
Ojciec – były wojskowy, kochał swoją córkę do szaleństwa. Od małego była jego oczkiem w głowie. Matka, wieloletnia nauczycielka, pamiętająca przedwojenne czasy, wpajała jej od małego dobre zasady wychowania, hart ducha i miłość do ludzi. Była bardzo wymagająca. Ala była kserokopią ojca. Zawsze przedsiębiorcza, zawsze silna, przebojowa.
Z Grześkiem, jej mężem, poznali się kilkanaście lat wcześniej. Podczas szalonej wyprawy w góry. Ona, młoda licealistka, tuż przed maturą, od, starszy od niej o kilka lat, przedsiębiorczy młody człowiek. Prowadził rodzinny pensjonat w górach. Zakochali się w sobie bez pamięci. Od pierwszego wejrzenia. To była miłość z tych, co nigdy nie gasną. Na dobre i na złe. Bez przeszkód, bez granic. Wszystko miało być takie piękne. Szybko się pobrali, na świat przyszedł Michał. Zamieszkali w Krakowie. Tam były większe możliwości. Grzegorz przekazał wtedy rodzinny interes rodzeństwu, a sam wyjechał do wielkiego miasta. Alicja kiedyś myślała o tym, żeby skończyć studia. Startowała na Akademię Sztuk Pięknych. Nie dostała się. Nie do końca była „właściwą obywatelką”. Do tego pęd za wiedzą, nie stanowił priorytetu w jej życiu. Więc nie do końca walczyła o to, by za wszelką cenę zdobyć wyższe wykształcenie. Kochała tworzyć, a przy tym lubiła trochę zarobić. To było dla niej wystarczającym celem. Wtedy miała takie możliwości, mając talent. Nie potrzebowała wyższego wykształcenia. Dobrze wykonując swoją pracę, mogła się zatrudnić. A jej ręce potrafiły zawsze tworzyć cuda. Bez problemu więc, znalazła swoje miejsce w życiu zawodowym.
Pracowała w teatrze, a Grzegorz w firmie budowlanej. Był kierownikiem budowy. Pracował w renomowanej firmie państwowej. Przez wiele lat ich wspólne życie układało się wzorowo. Mieli wspólne pasje. Uwielbiali sztukę, podróże, ich dom był zawsze pełen ludzi. Skromnie, ale zawsze przebojowo. Żeby być szczęśliwym, nie zawsze trzeba być bogatym…
Alicja nie miała nigdy polotu do obowiązków domowych. Jej mąż zajmował się domem, gotował, sprzątał, bawił się synem. Ona, oddawała się pracy twórczej.
            Pewnego dnia, Grzegorz postanowił poszukać lepszego życia. Pasjonował go kapitalizm i demokracja. Polska przyprawiała go o mdłości. Żelazna kurtyna, wszechobecna doktryna władzy. Kontrola każdego kroku nielojalnych obywateli. Chciał czegoś więcej. Miał dość państwowego i partyjnych nagabywań. Zawsze był indywidualistą. Kochał mówić, to co myśli. Nienawidził, gdy ktoś próbował kontrolować jego życie. Nie mógł niestety przyznać się do tego oficjalnie. To generowałoby kłopoty. Nie było sensu mieszać się w układy polityczne. Marzył o zarabianiu wielkich pieniędzy, marzył o własnej, dobrze prosperującej firmie. W kraju nie widział swojego miejsca. Szukał… tak bardzo chciał uciec. Jego marzeniem był kraj za wielkim oceanem. Wielkie życie, cudowne widoki, podróże… wspaniała Ameryka.
- Ala, wyjedźmy stąd.
- Zwariowałeś! Po co chcesz wyjeżdżać. Przecież tu mamy wszystko, co do szczęścia nam jest potrzebne.
- Ala ja się tu duszę. Chcę czegoś więcej. Wyjedźmy, zostawmy to wszystko.
- Nie! Nie chcę nawet o tym słyszeć. Nie zostawię rodziców. Oprócz mnie, nie maja tu nikogo.
Wtedy zaczęły się pierwsze kłótnie. Alicja nie chciała słyszeć o wyjeździe. W Polsce miała rodzinę, kochających rodziców. Nie rozumiała, czego jej mąż chce jeszcze od życia.
- Dobrze, jak ty nie chcesz wyjeżdżać, to nie! Ja sobie sam poradzę!
- To sobie radź, nie obchodzi mnie to – odpowiadała Ala, wierząc, że mąż nigdy kraju nie opuści, bo przecież nikt mu nie da wizy.
W tamtych czasach, tak było o nią trudno. Zamknięte granice. Wszędzie kolejki, nic nie można było normalnie kupić, wszystko trzeba było załatwiać po znajomości. Zagraniczny towar, tylko w Pewexach, za dolary. Ich nie było stać na takie luksusy, ale to do szczęścia (to znaczy Ali do szczęścia) potrzebne to nie było.
Grzesiek nie chciał odpuścić. Postawił wszystko na jedną kartę. Za placami żony starał się o kontrakt za granicą. Firma miała takie możliwości. Postanowił, że następna podróż firmowa będzie jego.
Tak się też stało. Jak się bardzo czegoś pragnie, wcześniej, czy później to przychodzi. A on tak bardzo chciał… Otrzymał kontrakt na dwa lata w NRD. To była dla niego przepustka do wolności. Wprawdzie, to nie był jeszcze wielki kraj za ogromnym oceanem, ale… to przybliżało go do realizacji swoich marzeń. Rodzina przestała się dla niego liczyć. Brnął do swojego wytyczonego celu na oślep. Wiedział, że jego podróż na NRD się nie skończy. Ale to była szansa na życie w dobrobycie, na ucieczkę z Polski.
- Alicja, wyjeżdżam. Dostałem kontrakt za granicą, na dwa lata. To dla mnie wielka okazja. Nie mogę jej odpuścić. Muszę wyjechać.
Ta wiadomość była dla Ali szokiem. Nie spodziewała się, że ten moment kiedyś nadejdzie. Nie doceniała siły marzeń swojego męża. Liczyła na to, że ich miłość zwycięży. Tak bardzo się myliła…
- Ala, ja muszę się wyrwać z tego kraju. W końcu odkujemy się. Ja wyjadę najpierw, ustawię się za granicą i zabiorę do siebie i ciebie i Jaśka.
- Nie rób tego, proszę…
- Alka, to już postanowione. Nie ma odwrotu.
Nie dał się tknąć. Ala nie miała wyjścia. Musiała się pogodzić z rzeczywistością. Mimo ich różnych poglądów na szczęśliwe życie, bardzo kochała Grzegorza.
- Może faktycznie, on ma rację. Może powinniśmy stąd wyjechać…
Podświadomie czuła, że jego postanowień cofnąć już się nie da. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, co do końca planuje jej mąż. Że NRD, to nie koniec jego podróży…
Termin wyjazdu zbliżał się nieubłaganie. Czas leciał, jak szalony. Ala odliczała dni. Coś jej mówiło, że z tego nie wyniknie nic dobrego, że coś się wydarzy… Nie wiedziała jednak co…



Cdn… 

1 komentarz:

  1. Czasem postawienie wszystkiego na jedną kartę jest idealnym rozwiązaniem. Przekonałam się o tym na własnej skórze ;)

    OdpowiedzUsuń