wtorek, 3 listopada 2015

Czy dyslektyk może normalnie żyć?

fot. Ewa Kawalec

„Osoby z dysleksją nie powinny być uważane za osoby z trudnościami w uczeniu się, ale za takie, które mają odmienne zdolności.”

Prof. A. Galaburda

Marzena od małego miała problem z nauką ortografii. Każde „ż”, czy „u” wyglądało tak samo. W jednym wyrazie potrafiła zrobić po kilka błędów. Nie widziała żadnej różnicy. Szkoła podstawowa to był jakiś koszmar. Dzieciaki wyśmiewały się niemiłosiernie.
- Ale jesteś nieuk, jak można tyle byków robić. Hahahaha
Tak jej było wstyd. Znała wszystkie reguły ortograficzne na pamięć. Ale to niewiele pomagało. Błędy jakby robiły się same. Jakby jakaś niewidzialna ręka kazała jej tak pisać. Głowa sobie, a ta zwariowana ręka sobie. Oczy nie do końca widziały co ta ręka z mózgiem wyczyniały. Same sprzeczności. Okropność.
Marzena lubiła dużo czytać. Książki były jej pasją. Potrafiła czytać kosztem snu. Gdy wciągnęła ją lektura, nie była w stanie się od niej oderwać. Czytanie rozwijało wyobraźnię. Była inteligentną bestią. Radziła sobie nieźle z matematyką, przedmiotami ścisłymi, historią. Ale język polski i języki obce nie trzymały się jej głowy. I te okropne błędy… Nie mogła się ich pozbyć. Kroczyły za nią jak jakieś mroczne cienie, wyłaniając się zza każdego zakrętu i każdego kąta, nie pozwalając jej normalnie funkcjonować.
- Marzena skup się w końcu, patrz, co piszesz!
- A ona patrzyła i nie widziała w swoich wypocinach nic niewłaściwego.
- Jak się pisze rów?
- No tak, jak mam „ruw”
- A na co wymienisz ten wyraz?
- No… na rowy…
- No właśnie, a jak się wymienia na „o”, to piszemy….
- Oj, znowu, no tak…. Piszemy „ó”.
- No właśnie, popraw.
I tak było codziennie.
- Czemu te wredne błędy tak mnie prześladują?!!! Co ja im zrobiłam, że tak niemiłosiernie za mną łażą!!! Wściekała się.
Pięknie pisać też nie potrafiła. Ilość błędów doprowadzała ją do szału, więc jej prace pisemne były zawsze krótkie i treściwe. Nigdy nie umiała „lać wody”. Zbędne opisy, były niepotrzebne. Do tego jej ręka tak się męczyła. Nienawidziła prowadzić zeszytów. One nigdy nie były takie piękne, jak zeszyty kolegów. Odręczne pisanie było zawsze dla niej największą karą. Nie rozumiała, za co musi codziennie być tak karana.
W klasie miała największą wiedzę, ale i robiła najwięcej błędów. A jak ktoś zazdrości, to nie zostawia na człowieku suchej nitki, więc jej osoba była ciągle tematem kpin. Może nie osoba, tylko jej pisanie. To znaczy poprawne pod względem ortograficznym i estetycznym pisanie. Tam zawsze poległa. Jak pisała na brudno, gdy się śpieszyła, czasem nie potrafiła odczytać swoich własnych notatek. Nienawidziła uczyć się z własnych zeszytów. Ściągi też nigdy nie wchodziły w grę. Po prostu nie była w stanie odczytać tego, co tam zapisała. A do tego zawsze jej się wydawało, że jak już tą ściągę wyciągnie, to każdy ją będzie widział. Nie umiała kłamać. Więc nie zostawało nic innego, jak wyuczyć się pilnie materiału. Nie dało się zrobić nic na skróty.
Jak koledzy potrzebowali odpisać zadanie, to wiedzieli, gdzie jej szukać i jak się podlizać, żeby dała odpisać. Błędy sobie sami poprawiali i tak otrzymywali lepsze oceny. Co z dziką satysfakcją później jej wytykali. Nie omieszkając przypomnieć, ile to ona błędów zrobiła…

Jak bardzo się wściekała, gdy otrzymywała noty za pismo, a nie za wiedzę. To tak bolało.
- Po co się uczyć, jak i tak nic z tego. Zawsze coś zawalę. Dostaję niższe oceny za tak głupie błędy. Co ze mną jest nie tak? Jak sobie z tym poradzić? Ja nie chcę żeby inni się ze mnie naśmiewali.
Zaczęła szukać czegoś, co pomogłoby jej pokonać trudności.

Z pomocą przyszła jej mama, która wspierała ją w nauce.
- Marzena, nie martw się. Żeby to, co piszesz było zrozumiałe, twórz krótkie zdania, nie rozpisuj się, nie używaj złożonych wypowiedzi. Zdanie ma być krótkie, ale treściwe i zrozumiałe.
To była cenna wskazówka. Gdy pisała zdania tasiemce, sens zawsze gdzieś się zagubił i nikt nie wiedział, co tak właściwie ona chciała przekazać.
- Jak męczy ci się ręka i zaczynasz pisać niewyraźnie, zrób sobie małą przerwę, rozruszaj rękę w nadgarstku, poruszaj palcami, to na chwilę pomoże.
Faktycznie, jakiś czas działało, póki nie przyszło więcej materiału do pisania. Potem nie było różowo. Męczliwość jej ręki z czasem się nasilała.
- Jak nie jesteś pewna pisowni jakiegoś wyrazu, to napisz sobie dwie jego wersje, która ci się bardziej spodoba, tą napisz.
Jej mózg zawsze wtedy wybierał trafnie. Pamiętał, jak wygląda dany wyraz. Czytanie pomagało mózgowi zgromadzić zasób potrzebnej, wyrazowej wiedzy.
- Jak nie jesteś dalej pewna jak napisać dany wyraz, zastąp go innym, którego jesteś pewna.
To zawsze skutkowało.
- Mamo, jak się pisze „wiraż”?
- Sprawdź w słowniku.
- Ale powiedz mi, będzie szybciej.
- Od „szybciej”, nie zapamiętasz, jak się pisze ten wyraz. Sprawdź sama. Gdy to zrobisz, zapamiętasz.
I słownik również zaczął być jej przyjacielem. Z czasem robiła coraz mniej błędów. A ze słownikiem się nie rozstawała.
Najgorsze były języki obce. Nie mogła za żadne skarby zapamiętać pisowni obcych wyrazów. Jak zapamiętała wymowę, to nie szło wkuć zasad pisowni i na odwrót. To było nie do przejścia. To była jej pięta achillesowa. Okazało się, że aby to opanować, musi włączyć inne zmysły. Malowała trudne wyrazy, pisała na karteczkach i rozwieszała po ścianach, podczas nauki uruchamiała emocje i skojarzenia. Pomagało.
Powoli, powoli przebrnęła przez początki nauki. Nadeszło liceum. Wtedy nauczyła się korzystać z podręczników. Notatki u niej nigdy się nie sprawdzały. Męczyło ją zarówno samo pisanie, jak o późniejsze próby odszyfrowania zapisanego przez nią tekstu. Więc zaczęła używać zakreślacza.
- Jak nie kijem go to pałą. Nie jestem w stanie robić notatek, to będę uczyć się z książek.
To też okazało się kolejnym sposobem na pokonanie kolejnej partii trudności. Tak dobrnęła do matury. Do tego czasu nauczyła się stosować swoje pisaniowe sztuczki i pisała bezbłędnie. Zamieniać, dobierać, skracać, kochać słownik ortograficzny. Pisanie odręczne nadal jednak sprawiało jej psikusy. Ale to nie było żadną przeszkodą w tym, by rozpocząć studiowanie.
Wtedy pisania było jeszcze więcej. Ale do każdego wykładu i ćwiczeń była bibliografia. Co nie udało się czytelnie zapisać, zawsze można było doczytać później w książkach.
Na szczęście dobrzy ludzie wymyślili również komputer. To był dopiero wynalazek. Nie dość, że poprawiał błędy, to i ręka dawała sobie w końcu radę z pisaniem. Wszyscy potrafili się rozczytać. Do tego można było tysiące razy poprawiać tekst i nie trzeba było ciągle kreślić i kreślić. Na studiach nikt już nie wymagał oddawania prac w formie odręcznej. Tam liczył się poprawnie przygotowany, merytoryczny i ładnie wydrukowany tekst. Dysortografia i dysgrafia przestały być straszne. Studia minęły jak mrugnięcie powieką. Zaczęła się praca zawodowa. O ironio… ciągle z tekstem. Komputer i pisanie nie chciało jej opuścić. Okazało się, że jak pokonała błędy, to i polot pisarski się uaktywnił. Już nie musiała skupiać się na krótkich, treściwych tekstach. Wszystko jakby nagle zaczęło tworzyć się samo.
- Może to moje przeznaczenie. Nawet dyslektyk, jak się okazało, może nieźle pisać.
Marzena dużo pisze. Do dziś radzi sobie świetnie. Nikt nie ma pojęcia o tym, że kiedyś musiała pokonać tyle przeciwności, żeby opanować zwyczajne, jakby się każdemu wydawało, pisanie. Nikt nawet nie podejrzewa, że jest dyslektykiem. Ze słownikiem nie rozstaje się nadal. Męczliwą rękę pokonał komputer. Nieraz musi kilka razy przeczytać stworzony tekst, by wyłapać błędy, które za nią ciągle łażą. Ale już potrafi skutecznie się z nimi rozprawić, z pomocą wypracowanych przez lata technik.
Wszystko dało się zrobić. Może większym nakładem pracy, może kombinowaniem, poszukiwaniem, angażowaniem wielu zmysłów i dopasowaniem skutecznych metod uczenia się do własnych możliwości. Ale pokonała dręczące ją trudności. Zdobyła wyższe wykształcenie, pracuje, pisze i ma się dobrze.

Z dysleksją da się normalnie żyć!!!


Z pozdrowieniami dla wszystkich dyslektyków.



3 komentarze:

  1. Czasem z naszych osobistych ułomności mamy więcej niż z niewydarzonych zdolności. Bo te "ułomności" czegoś nas uczą i mamy motywację, by je pokonywać. Ze zdolności często nie umiemy korzystać i marnujemy swój potencjał, na którym de facto też się za dobrze nie poznaliśmy!

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny tekst. I ta puenta :) cudowna i bardzo pozytywna :)
    Zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń