fot. Ewa Kawalec |
„Trzeba mieć wytrwałość i wiarę w siebie. Trzeba wierzyć, że człowiek
jest do czegoś zdolny i osiągnąć to za wszelką cenę.”
Maria Skłodowska Curie
Damian był w
totalnym dołku. Ostatnio życie płatało mu same paskudne figle. Wszystko się
waliło, jak szalone. Najpierw dom – choroba mamy, bardzo poważna. Problemy z
dziewczyną i do tego w pracy zaczęło się chrzanić wszystko. Z dnia na dzień
było coraz gorzej…
- Nie chcę z tobą już być,
głupolu. Nie nadajesz się do życia. Nawet na normalną imprezę nie da się z tobą
pójść. Zawsze masz jakieś ALE!
Ona nie wiedziała, że Damian ma
poważne kłopoty finansowe. Zarabiał niewiele, musiał opłacić malutki pokoik,
który wynajmował, no i pomóc rodzicom. Im dopiero było ciężko. Mieszkali w maleńkiej
wiosce. Utrzymywali się głównie z pracy na roli, a gdy mama zachorowała, cały
świat się zawalił. Pieniędzy nie było na nic. Leki, szpitale, konsultacje. Z
maleńkiej pensyjki taty (pracował jako stróż) i dochodów z niewielkiego
gospodarstwa (do którego trzeba było więcej dopłacać, niż dało się zarobić),
nie można było się utrzymać. Damian więc pracował na pełny zegar, żeby choć
trochę im pomóc. Nieraz brakowało mu na jedzenie, ale tym się nie zrażał.
Zdrowie mamy było najważniejsze. Nie wyobrażał sobie życia bez niej.
I tak związek nie przetrwał. Anka
potrzebowała zabawy, a on bardzo szybko musiał nauczyć się ciężkiej pracy i
ogromnej odpowiedzialności.
No i praca.
Gdy w domu i związku zaczęło być źle, w pracy też zaczęło szwankować. Kiedyś
marzył o podróżach, wymarzonej pracy w gastronomii, wylądował… w
telemarketingu. Nie mógł wybrzydzać. Ale ta praca przyprawiała go o mdłości.
Ciągłe pretensje klientów, ciągłe paszkwile kierowane w jego stronę… A cóż on
był winny… tylko wykonywał swoją pracę. Jeśli nie robiłby tego, nie miałby co
jeść… Jak go to dołowało… Wynik, wynik, musisz mieć wynik… jeśli nie, nie
będzie premii (która stanowiła pięćdziesiąt procent jego pensji). Więc składał
się jak mógł, rozmawiając przez telefon, by ten szatański wynik osiągnąć. Do
tego dochodziły pokręcone godziny pracy. Zależało mu na tym, żeby móc mieć
wolne w weekendy. Wtedy mógł pojechać odwiedzić mamę. Ona tak często lądowała w
szpitalu. Prosił, wypisywał terminy, kiedy musiał być w domu… nikogo to nie
obchodziło.
- Co nam do twojej chorej matki.
Pocałuj się. Każdy z nas ma problemy… mówił jego kierownik.
I tak się kończyły prośby… Wszyscy
inny mieli wolne w niektóre soboty i niedziele – on nigdy…
Nieraz płakać mu się chciało, jak
dzwonił tato i prosił o pomoc, a on nie mógł wytrwać się z pracy. Ciągle miał
drugie zmiany.
Próbował
wyjechać za granicę. Tam lepiej płacili. Ale i tam nie poszło. Trafił na
kolegów, którzy uwielbiali się bawić, i to często jego kosztem. Damian był
spolegliwy. Nie lubił konfliktów, ale też nie potrafił się bronić. Więc koledzy
szybko to wyczuli i próbowali żyć na jego rachunek. Gdy próbował się
sprzeciwić, gdy kazali mu płacić za kolejny rachunek w barze, wyśmiewali go,
popychali i straszyli, że bez nich, to on za granicą zginie jak ciotka w Czechach.
Uwierzył im w to i wykonywał wszystkie ich polecenia. A oni chcieli więcej i
więcej, śmiejąc się za jego plecami, że znaleźli frajera. Tak nie można było
żyć. Po miesiącu miał dość. Ostatnie, ciężko zarobione pieniądze, wydał na
bilet lotniczy i wrócił do Polski. Rodzicom nie przyznał się, co się stało. Oni
mieli swoje problemy. A to on przecież powinien im pomagać, a nie oni jemu…
Wymagał od siebie wiele, więc szybko zaczepił się znów w telemarketingu. Tam
nikt nie chciał pracować. Ciężka robota… On kolejny raz nie miał wyjścia. Nie
wiedział, jak szukać innej drogi… I wpadł w ten sam kanał…
Ciągle do
głowy przychodziły mu coraz to czarniejsze myśli.
- Do niczego się nie nadaję!
Jestem nieudacznikiem. Nic nie potrafię. Co zacznę, to się wali. Wmawiał sobie
jak mantrę.
Wpadał w jakąś wielką, czarną
dziurę, nie widząc możliwości wyjścia na zewnątrz. I im więcej tracił wiarę w
życie, tym bardziej się wszystko chrzaniło…. Jakby myślenie sprowadzało na
niego coraz czarniejsze chmury…
Dobił do dna. Zaczynał tracić wiarę
w to, że kiedykolwiek coś osiągnie. Wszystko wydawało się takie szare, dla
niego nieosiągalne.
- Inni mają charyzmę, mają
potencjał. Ja nie mam nic… Nie jestem człowiekiem, który może odnieść sukces –
to niemożliwe.
I mózg z wielką podświadomością
kreowali jego życie tak, jak podpowiadały mu jego emocje i całkowicie zatracona
wiara w siebie.
- Damian!!! Weź się w końcu w
garść. Tak się nie da żyć! Nie możesz wymyślać ciągle to nowych czarnych
scenariuszy swojego życia. Powiedziała mu kiedyś koleżanka - Jadzia.
Nie bardzo ją znał, po prostu
pracowali razem. Ale ona coś czuła, że z Damianem coś się dzieje i postanowiła
delikatnie i z oddali trzymać rękę na pulsie. Tak na wszelki wypadek…
Czasami w pracy zamienili ze sobą
kilka zdań. Tak niezobowiązująco, ale ją do niego ciągnęła jakaś tajemnicza siła.
Ona też nigdy nie miała lekko.
Pochodziła z patologicznej rodziny. Na swoich rodziców nigdy nie mogła liczyć.
Miłość do alkoholu przedkładali ponad wszystko. Ona i jej młodszy brat,
wylądowali w końcu w domu dziecka. Ona wcześniej weszła w dorosłość. Jej brat
był siedem lat młodszy. Wiedziała, że musi szybko znaleźć pracę, stanąć na nogi
i zabrać brata z tego okropnego bidula. Mieli przecież tylko siebie. Jej
ogromna siła wewnętrzna pozwalała pokonywać wszystkie trudności. Udało jej się
wynająć maleńkie mieszkanko. Gdy znalazła pracę, sąd zgodził się, by zajęła się
bratem. Musiała utrzymać ich oboje, dopilnować, by młody nie zaniedbywał
szkoły, by walczył o siebie, tak jak robiła to ona. Nie wiedziała czemu, w
pracy jakoś rozumiała emocje Damiana. Był jej jakoś tak dziwnie bliski… Nie
wiedziała czemu. Nie mogła się przyznać, że ma dziecko na utrzymaniu. Przecież
nikt nie zrozumiałby, jak jej trudno. Cały trud chowała do kieszeni i brnęła do
przodu.
I tajemniczy los pewnego dnia
złączył ich drogi…. Jadzia potrzebowała pomocy… Młody, pod jej nieobecność
zaprószył ogień w mieszkaniu… wybuchł pożar. Na szczęście sąsiedzi szybko
zainterweniowali. Udało się uratować większość dobytku, ale mieszkanie było do
remontu. Nie wiedziała co począć… pensja starczała ledwo na życie. Wygadała się
kiedyś w pracy... Damianowi… Na nikogo więcej tam nie można było liczyć. Damian
wiedział, co to znaczy bieda. Sam miał wiele problemów. Wiedział jak to jest,
gdy nie ma się na kogo liczyć. Na remontach się znał. Nie raz w domu pomagał
tatowi. Wiedział, jak zrobić remont możliwie małym kosztem. Po nocach, po
pracy, jeździł do Jadzi i oboje, własnymi rękami ratowali zniszczone
mieszkanie. Wtedy dowiedział się całej prawdy o koleżance. Poznał jej tajemnicę
skrywaną przed wszystkimi w koło. Bardzo się polubili, a ich problemy zbliżyły
ich bardzo do siebie…. Jadzia poczuła, że przy boku Damiana, łatwiej jest
walczyć, a Damian – że każdy problem można pokonać. Bo jeśli Jadzia dała rady –
ciałem drobna a duchem silna kobieta, to przecież i on da radę!!!
To był niesamowity zwrot w jego
życiu. Jak zaczął wierzyć w siebie (Jadzia bardzo mu pomagała, by tak się
działo, a łatwe to nie było…) życie zaczynało powoli się zmieniać. Nawet nudna
praca, dawała satysfakcję. Jadzia dała mu kiedyś pewną radę:
- Damian, pamiętaj – jak się rano
obudzisz, to zanim otworzysz oczy wyciągnij dłonie przed siebie. Jak nie
wyczujesz nad sobą ścian trumny – to powiedz sobie - to będzie na pewno dobry dzień. Ja tak
robię od lat. Pomaga… nawet najgorszy dzień da się przeżyć.
Pomyślał, że spróbować nie
zaszkodzi. I rzucił wyzwanie swojej podświadomości.
- To będzie na pewno dobry dzień.
Odniosę sukces. Znajdę lepszą pracę. Powtarzał sobie codziennie.
Po kilku
tygodniach, to wszystko zaczęło się dziać. Jakim cudem???? Uwierzył, że może,
że da radę, a wtedy zaczął myśleć, jak to zrobić, żeby coś zmienić. Przestał
tkwić w stanie – „Nic się nie da, a życie jest do bani”. Zaczął działać. Wytyczył
sobie plan. Odłożył pieniądze na kursy: baristyczny i barmański. Zdał je z
wyróżnieniem. Jadzia go ciągle wspierała. Znalazł pracę w renomowanej
restauracji. W końcu robił to co lubił i był w tym dobry. Zarabiał więcej, więc
mógł lepiej pomóc rodzicom. Mama ciągle choruje, ale jak zobaczyła po tak wielu
miesiącach, uśmiech na twarzy syna, poczuła się nieco lepiej.
Damian niedawno przedstawił jej
Jadzię i jej brata. Nie mogą już bez siebie żyć. Planują ślub. I tak od zmiany
myślenia z wisielczego na pozytywne, życie nabrało sensu i koloru słońca. Jego
promyki przenikają do serca Damiana codziennie już rano, gdy tylko wyciągnie
przed siebie ręce i mówi: „To będzie bardzo dobry dzień….”
Myślę, że każdy mógłby coś w tym tekście odnaleźć coś dla siebie. Nie wierzę, że jest osoba, która ani razu nie miała kryzysu wiary w siebie. Prosto napisane, a treściwie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję.
OdpowiedzUsuń