fot. Ewa Kawalec |
„Jeśli przeszłość cię nie
zadowala, zapomnij o niej. Wymyśl sobie inną historią życia i uwierz w nią.
Pamiętaj, tylko te chwile, kiedy udało ci się dopiąć celu. Poczujesz siłę, by
osiągnąć to, czego pragniesz.”
Paulo
Coelho
Marcin
wiódł spokojne życie. Wszystko po latach ciągłej pogoni za lepszym jutrem
zaczynało się układać. Stała praca, niezła wypłata, w końcu mały, ale spokojny
kąt. Jeszcze nie swój – wynajęty, ale sprawiał namiastkę domu. Marcin nigdy nie
dawał za wygraną. Jak coś postanowił, to małymi kroczkami zbliżał się zawsze do
wyznaczonego celu.
Bywały jednak dni, kiedy nic mu
się nie chciało. Miał wrażenie, jakby ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Bóle
nóg, rąk, paskudna słabość, która uniemożliwiała mu funkcjonowanie. Na początku
myślał, ze to zwykłe przemęczenie. Odpocznie i wszystko wróci do normy. Jednak
mimo upływu czasu jakoś wracać nie chciało. Czuł się coraz gorzej. Zaczął
tracić na wadze, garściami wypadały mu włosy. Zdecydował się przebadać… Poszedł
do lekarza pierwszego kontaktu. Dostał skierowanie nie podstawowe badania. Po
kilku dniach otrzymał telefon. Pielęgniarka w słuchawce zaprosiła go na
powtórną wizytę. Nic nie przepowiadało nic złego. Nie bardzo miał czas na
lekarzy, lecz zmęczenie było coraz większe. Musiał w końcu dowiedzieć się co mu
dolega.
- Panie Marcinie, musimy
powtórzyć badania, usłyszał.
Jak powtórzyć, to powtórzyć. Nie
bardzo wiedział czemu, ale jak mu tak kazali…
Po kilku dniach wrócił do
przychodni. Kolejne badania były jakieś dziwne. Nikt nic nie mówił. Przyglądali
się mu tak jakoś inaczej niż zwykle i powiedzieli, że muszą pobrać większą
ilość krwi, by mogli precyzyjniej określić przyczynę jego złego samopoczucia.
Większa ilość okazała się znaczną ilością…. Po pobraniu krwi zakręciło mu się w
głowie, na chwilę stracił orientację, nie wiedział gdzie był.
- To nic Panie Marcinie, to
normalne. Za chwilę pan dojdzie do siebie, powiedziała pielęgniarka.
W oczach mu pociemniało. Ręce
zaczęły drżeć. Jakiś dziwny niepokój zapukał do bram jego serca…
- To normalne, powtarzał… zaraz
mi przejdzie… miałem ciężki tydzień. Jestem po prostu trochę zmęczony.
Przejdzie… oddychaj Marcin. Przejdzie…
- Panie Marcinie, wyniki za dwa
tygodnie. Proszę umówić wizytę u lekarza.
- Dobrze, za dwa tygodnie…
Wrócił do domu. Nie bardzo miał
ochotę na jedzenie, choć nie miał nic w ustach przez cały dzień.
- A może to coś złego…?
- Nie, niemożliwe powiedział
sobie i położył się do łóżka.
Mimo,
że dzielnie walczył ze złym przeczuciem, te dwa tygodnie wydawały się trwać całą
wieczność.
- Nic mi nie jest, nic mi nie
jest, na pewno nic mi nie jest powtarzał przed zaśnięciem i po przebudzeniu.
Nadszedł czas wizyty. Był na
miejscu godzinę przed czasem. Nie mógł się już doczekać.
- Pan Marcin. Zapraszam.
Wszedł do gabinetu. Popatrzył na
swojego lekarza. Coś mu powiedziało: nie jest dobrze…
- Niech pan siada. Musimy
porozmawiać. Powiedział lekarz.
- Badania trochę trwały, ale
musiałem się upewnić. Przy tego typu wynikach konieczna jest dokładna
diagnostyka…
- Panie doktorze co mi jest?
- Wie pan, to jeszcze nie jest
wyrok…
- Proszę mi w końcu powiedzieć!
Muszę znać prawdę! Zdenerwował się. Czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła.
- Niech pan w końcu mówi. Wolę
gorzką prawdę niż najładniejsze kłamstwo.
- No dobrze... Ma pan białaczkę…
Marcin poczuł, jak uginają mu się
nogi. Pot zimnym strumieniem spływał mu po plechach. Zrobiło mu się słabo.
- Białaczkę…??? Jak to
białaczkę??? To znaczy, ile mi jeszcze zostało życia?
- Panie Marcinie, to nie musi
oznaczać wyroku śmierci. Ma pan bardzo złe badania, ale ten typ choroby można
leczyć farmakologicznie. Czeka pana bardzo długie leczenie, częste badania,
stały nadzór lekarza, ale gdy organizm będzie walczył ma pan szansę z tego
wyjść.
- To znaczy co? Co mnie czeka
doktorze…?
Dowiedział się wtedy, że dostanie
bardzo silne leki. Mają one mnóstwo skutków ubocznych. Będzie się po nich
bardzo źle czuł, ale nie ma wyjścia. Musi je przyjmować, jak chce żyć. Lekarz
powiedział mu, że to dopiero początek leczenia. Następne pół roku będzie decydujące.
Gdy organizm przyjmie lek – ma szansę na wyleczenie, gdy nie – czeka go chemia
i niewiadoma przyszłość.
Poczuł, że jego życie nagle
zawisło na włosku. To o co walczył tyle lat, w przeciągu tych kilkunastu minut
straciło sens… Wyszedł wtedy z gabinetu niepewny o każdy kolejny dzień.
- W każdej chwili mogę umrzeć. W
każdej chwili mój organizm może odrzucić lek. Każda chwila, może być tą
ostatnią….
Po kilku dniach oswajania się z
wizją choroby powiedział sobie:
- Dobrze, jeśli tak jest, jak
jest i ja nie mogę niczego zmienić i na nic wpłynąć, muszę pozałatwiać
wszystkie swoje sprawy i żyć tak, jakby każdy dzień był moim ostatnim. Oddał
się pasji tworzenia. Coś przecież musiał po sobie zostawić…
Wtedy wpadła mu w ręce książka „Oskar i pani Róża” –autorstwa Érica-Emmanuela Schmitta. Przeczytał ją kilka razy. Za każdym… płatał nad książką jak małe dziecko… Oskar
– bohater książki dał mu siłę do walki.
- Jak taki mały chłopiec miał w
sobie taką moc, to przecież ja też mogę. Będę walczył. Będę walczył, bo inaczej
nigdy nie wybaczę sobie tego, ze nie zrobiłem wszystkiego co w mojej mocy, żeby
wyjść z tego bagna. Niezależnie od tego co mnie jeszcze czeka, nie poddam się.
Nie wiedział, co go czeka… ale
wiedział, że musi pojechać do kraju, do rodziny (mieszkał za granicą), pożegnać
się…
Zebrał w sobie całą siłę, by nie
dać po sobie poznać, że ma jakiekolwiek problemy i wyruszył. Musiał przed
rodziną odegrać rolę życia. Musiał się pożegnać tak, żeby się nie
poorientowali, a w razie gdyby umarł, żeby wiedzieli, że to właśnie było
pożegnanie…
Przyjechał do
rodzinnego domu pełen werwy jak zawsze. Radość biła z jego twarzy. Opowiadał o
świetnej pracy, niezłych zarobkach, o tym jak sobie nieźle układa teraz życie.
Spektakl się udał. Występ jednego mima. Aktor stanął na wysokości zadania.
- Trochę wychudłeś – powiedziała
mu matka, ale z tego co mówisz, masz mnóstwo zajęć. Pewnie nie zawsze się
wyśpisz i nie zawsze masz czas na to, by coś zjeść.
Radość z przyjazdu syna, po tak
wielu latach rozłąki, stłumiła matczyną intuicję. W kraju spędził kilka dni.
Kosztowało go wiele, by ukryć prawdziwe emocje. Starał się zapamiętać każdy kąt
domu, by przed śmiercią mieć co wspominać. Tak bardzo się bał. Tak chciał im
wykrzyczeć, że jest chory…
Ale co miał powiedzieć…
- „Kochana mamo, widzę cię po raz
ostatni, bo mam raka.” Czy lepiej:
- „Już się nie zobaczymy, żegnajcie,
jestem chory…”
Lepiej było nie mówić nic.
Milczenie jest złotem. Bliscy mu nie mogą w żaden sposób pomóc. To jest jego
walka. On sam musi przez to przejść, a matce nie potrzeba więcej zmartwień. Ma
dość swoich problemów.
Wrócił do siebie i rozpoczął
leczenie, które nie dawało żadnej pewności na wyzdrowienie.
Pierwszy miesiąc okazał się
koszmarny. Wtedy zrozumiał, co znaczyły słowa lekarza: „Będzie się pan bardzo
źle czuł…”. Nie wiedział, że aż tak źle…
Miał okropne koszmary i
halucynacje. Nie wiedział, czy to, co wokół siebie widzi po zażyciu leków to
jawa, czy jakiś potworny koszmar. Miał wrażenie, że jego dusza odchodzi od
ciała, szaleje, wraca, znów wychodzi. Widział demony… to było straszne. Nie
miał pojęcia, co się z nim dzieje… Bał się brać leki, bał się spać. Jego pamięć
i koncentracja sprawiały straszne figle. Nie ufał swojemu umysłowi. W pracy nie
mógł się skupić. Zapominał najprostszych rzeczy. Zaczynał robić notatki, żeby
pamiętać, ale i to było zbędne, bo nie wiedział, czy on je napisał i kiedy… Do
tego dołączyły się okropne bóle. Bolało całe ciało. Miał wrażenie, że nie
należy ono już do niego. Miał chwile załamania. Chciał przerwać leczenie.
- Jak ma tak wyglądać moje życie,
to ja nie chcę już żyć!
Wtedy przypominała mu się matka i
jego ukochany brat.
I kolejne badania i kolejne
wizyty u lekarza.
- Jak pan się czuje pani
Marcinie? Pytał lekarz.
- W porządku. Odpowiadał. Nie
lubił użalać się nad sobą, a tym bardziej opowiadać o tej paskudnej chorobie.
- Panie Marcinie, ja wiem, że pan
nie czuje się dobrze. Musi mi pan to wszystko opowiedzieć, żebym mógł pan pomóc
– powiadał lekarz.
Nie miał wyjścia, musiał mówić.
- To normalne, co pan czuje. Tak
działają te leki. Wiem, że to jest dla pana trudne, ale wyniki badań się coraz
lepsze. Musi pan walczyć, bo ten lek o dziwo świetnie na pana działa. Jak tak
dalej pójdzie, będzie miał pan szansę na wyleczenie. Musi pan wytrzymać.
Wizja całkowitego wyleczenia,
była tak silna, że dzielnie znosił wszystkie cierpienia. To była jego wojna…
Po kilku miesiącach organizm
przyzwyczaił się nieco do leku. Skutki uboczne były mniej odczuwalne. Badania z
każdym miesiącem się poprawiały. Zaczynał lepiej funkcjonować. Postanowił
kolejny raz odwiedzić rodzinę. Miał dość tej samotnej, heroicznej walki. Ale
już wiedział, że tym razem nie musi się już żegnać z bliskimi. W tym szarym
tunelu, pojawiła się iskierka nadziei…
Przed matką kolejny raz odegrał
spektakl pt. „Kraina mlekiem i miodem płynąca”. Wybrał się w odwiedziny do
brata. Kilka dni milczał jak grób. Aż pewnego wieczoru, gdy brat pojechał do
pracy, a on został z bratową – pękł…
- Wiesz, muszę wziąć tabletki.
Mam nadciśnienie i wiesz, muszę brać leki o tej samej godzinie…
Ona popatrzyła na niego uważnie.
Dobrze go znała, widziała, że coś kręci, i że bardzo chce coś powiedzieć.
Przyglądała się jego zachowaniu i w milczeniu czekała…
- Ania, życie jest do d… Nawet
nie wiesz jak bardzo… To nie są tabletki na ciśnienie, mam białaczkę…
Oboje płakali. Mimo, że nie
łączyły ich więzy krwi, czuli ze sobą niezwykłą więź. Opowiedział jej całą
historię. Powiedział o tym, że dalej walczy, że w każdej chwili organizm może
odrzucić lek. Po raz pierwszy przyznał się głośno, jak bardzo się boi. Ona – w
milczeniu słuchała.
- Marcin, nie jesteś sam. Nie
musisz sam toczyć tej wojny.
- Ania, to moja wojna i tylko ja
mogę ją wygrać lub przegrać. Proszę, nie mów nikomu. Zwłaszcza mamie. Ona nie
może wiedzieć.
- Jak chcesz Marcin, pamiętaj, ja
zawsze będę z tobą. Jak tylko będziesz potrzebował, dzwoń. Ani ja, ani mój mąż
nigdy nie zostawimy cię z tym wszystkim samego. Pamiętaj.
Na drugi dzień wyjechał. Ania
biła się z myślami. Wiedziała, że nie może zdradzić tajemnicy Marcina.
Wiedziała również, że gdy cokolwiek złego by się z nim stało, teściowa nigdy by
jej nie wybaczyła, że nie jej nie powiedziała prawdy… Ale obiecała. Nie mogła
zdradzić tajemnicy…
Od tego momentu Ania, jej mąż i
Marcin bardzo zbliżyli się do siebie. Pisali, dzwonili, mimo ogromnej
odległości byli bardzo blisko siebie. Rozmawiali o sztuce, ludziach, książkach,
filmach, twórczości i wielkiej potędze uczuć i podświadomości. Marcin walczył,
oni, jak umieli, duchowo go wspierali. Nie poddał się. Badania z każdym
miesiącem były coraz lepsze. Bóle i halucynacje odeszły w niepamięć.
Niedawno rozmawiali… Ania
powiedziała:
- Wiesz Marcin, ja to już
właściwie mogę umierać. Zrealizowałam swoje największe marzenie.
- A ja jeszcze nie. Mam w głowie
wielkie plany i muszę je zrealizować.
Ania
uśmiechnęła się w duchu, bo te słowa oznaczały, że pokonał chorobę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz