fot. Ewa Kawalec |
„Nie trzeba magii, by pokierować
czyimś sercem. Serce radzi sobie samo i rzadko wybiera najłatwiejsze drogi.”
Margit
Sendemo
Jagoda
pochodziła z biednej, wiejskiej rodziny. Nie znała luksusów. Od małego dziecka
ciężko pracowała, pomagała rodzicom, walczyła o lepsze jutro. Skończyła szkołę
zawodową. Była zdolna, lecz zasobność portfela jej rodziców nie pozwoliła na
dalszą naukę. Musiała jak najszybciej pójść do pracy. Nie było innego wyjścia.
Szarość codzienności wymagała od niej wielkiego poświęcenia. Szukała lepszego
życia. Po skończeniu szkoły szybko znalazła pracę. Zaczęła pracować przy
maszynie, w wielkim zakładzie produkcyjnym. To pozwoliło jej na zaspokojenie
swoich drobnych wydatków. Resztę zarobionych pieniędzy oddawała rodzicom. Musiała…
często brakowało im na jedzenie. Chciała się wyrwać z tej wsi. Miała dość
wiązania końca z końcem ogromnym, nadludzkim wysiłkiem.
W
pracy poznała Mirka. Był przystojnym, ciekawym człowiekiem. Zakochała się.
Różowe okulary miłości przysłoniły jej rzeczywistość. Nie widziała jego wad.
Marzyła i księciu na białym koniu, który uwolni ją od ciężkiej pracy i
beznadziejności życia. On świetnie się maskował. Nie przypuszczała, co ją
czeka. Wierzyła, bo bardzo chciała wierzyć, że jej życie będzie kiedyś usłane
różami.
Szybko
zaszłą w ciążę. Pobrali się… i różowe okulary zaczynały powoli opadać. Mirek
okazał się tyranem. Potrafił pić całymi dniami. Jak wpadał w szał, tłukł
naczynia, rozbijał okna. Bała się okropnie. W pracy te nie układało się
najlepiej. Nie dawała rady pracować. Miała ogromne bóle głowy, które
uniemożliwiały jej obsługiwanie maszyny, przy której pracowała. Często traciła
orientację, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nikt jej nie wierzył, że źle się
czuje. Uważano, że ze względu na ciążę symuluje, by pójść jak najszybciej na
zwolnienie lekarskie. Jej mąż też tak myślał.
- Jesteś nierób. Symulantka. I
myślisz, że ktoś się nad tobą zlituje….??? Głupia… Nie chce ci się robić! Nawet
posprzątać i ugotować nie ma kto.
A ona cierpiała. Ból głowy był
tak wielki, że obraz rzeczywistości stawał się zamazany. Często widziała rzeczy
podwójnie lub za taką mgłą, że nie potrafiła odróżnić rzeczy od siebie. Ale
zaciskała zęby i brnęła do przodu. Pewnego dnia w pracy zemdlała. Zabrała ją
karetka. W szpitalu zaczęli robić badania. Ból głowy nie odpuszczał. Była jak w
matni. Słowa lekarzy docierały do niej z wielkim opóźnieniem i waliły w jej
głowie, jak dzwon Zygmunta. Nie wiedziała ani gdzie jest, ani co się z nią
dzieje.
- Jestem w ciąży, resztką sił
powiedziała lekarzom….
Badania wydawały się trwać wieki.
Ból był tak silny, że błagała, by ktoś w końcu ulżył jej w cierpieniu.
Skierowali ją na tomografię głowy. Badanie wykazało wielkiego guza mózgu. To
był dla niej wyrok.
- Co ze mną teraz będzie, co
będzie z moim dzieckiem… Strach ją paraliżował.
Konsultowali ją coraz to nowi
lekarze. Z małego szpitalika, w jej rodzinnym mieście przetransportowano ją do
kliniki do Krakowa. Tam postawiono ostateczną diagnozę. Guz mózgu, ale operowalny.
Może przeżyć, ale pod warunkiem, że usunie ciążę. Żaden z konsultujących
lekarzy nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za nią i za jej
nienarodzone dziecko.
- Gdy pani zdecyduje się na
aborcję, ma pani pięćdziesiąt procent szans na przeżycie, jeżeli tego pani nie
zrobi, szanse pani i pani dziecka spadają do procent dziecięciu. Musi pani
podpisać zgodę na zabieg.
To było dla
niej okropne. Miała zabić własne dziecko, by ratować siebie??? Ale przecież oni
mówią, że inaczej się nie da… co ja mam robić? Huczało jej w głowie. Lekarze
naciskali.
- Pani Jagodo, nie mamy czasu.
Nie może pani zastanawiać się nad tym wieli. Każda godzina jest na wagę złota.
Im wcześniej tym lepiej, póki jeszcze są jakieś szanse… guz cięgle rośnie.
Uległa, podpisała zgodę, zabieg
wyznaczono na kolejny dzień. Nie zmrużyła oka całą noc, rozmyślając o tym, czy
dobrze zrobiła… Nie znalazła odpowiedzi. Chciała żyć… Ale chciała również, żeby
żyło jej dziecko… Noc szybko minęła. Zdawało jej się, że to była tylko chwilka.
Następnego dnia pielęgniarki
przewiozły ją na zabieg. Założono jej kroplówkę ze środkiem usypiającym. Kazali
położyć się na fotelu. Ten ogromny fotel zapamiętała do końca życia. Położyła
się tam, a serce nie dawało jej spokoju.
- Nie rób tego, nie rób tego, nie
rób tego! Krzyczały emocje.
Jak oparzona skoczyła z fotelu,
wyrwała kroplówkę.
- Nie! Nie zgadzam się. Nie dam
zabić mojego dziecka! Niech się dzieje, co ma się dziać!
- Pani Jagodo, nie może pani!!!
- Nikt mi nie będzie mówił, co mogę,
a co nie! Albo umrzemy oboje, albo przeżyjemy oboje!
I uciekła z sali…
Przez
kolejnych kilka dni lekarze próbowali namówić ją do zmiany zdania. Nie dała się
ruszyć. Jak mantrę powtarzała, że albo przeżyje, albo zginie z własnym
dzieckiem. Główni specjaliści, który ją prowadzili odmówili operacji. Kilka
tygodni leżała w klinice, czekając na cud. I cud się zdarzył. Do kliniki
zawitał młody profesor. Przypadek Jagody bardzo go zainteresował. Postanowił ją
poznać. Po rozmowie odkrył, że ona ma ogromną siłę do walki, że bardzo chce
żyć. Ujęło go to. Postanowił, że jej pomoże i całą odpowiedzialność za
powodzenie operacji weźmie na siebie. Po tygodniu dodatkowych badań zaczęto
przygotowywać ją do operacji. Jagoda miała wielkie wątpliwości. Wiedziała, że
dziesięć procent szans, to żadne szanse, ale trzymała się tych kilku procent
jak tonący brzytwy. Powoli godziła się z wizją śmierci… Poprosiła, by przed
operacją odwiedzili ją rodzice. Chciała się pożegnać. Podziękować za
wychowanie. Mogła już się więcej nie obudzić. Ale serce podpowiadało jej, że
tak właśnie musi zrobić. Że musi poddać się operacji i walczyć do końca o siebie
i swoje dziecko.
Nadszedł czas dokonania wyroku.
Pamięta ten dzień, jak przez mgłę… Przyjechali rano, zapakowali ją na inne
łóżko, przewieźli na salę operacyjną. Pamięta, jak podpinali do niej jakąś
aparaturę, zastrzyk i te ogromne światła na suficie… zasnęła…
Gdy
się ocknęła, zobaczyła przy swoim łóżku matkę. Płakała. Jagoda żyjesz! Twoje
dziecko też! Lekarze mówią, że będzie dobrze. Wyzdrowiejesz, wszystko się
udało.
Dowiedziała się, że operacja
trwała dwanaście godzin. Byłą bardzo ciężka. Ale i ona i jej dziecko walczyli
dzielnie. Po zabiegu jeszcze długo nie mogła dojść do siebie. Jak lekarze
przychodzili na obchód nie wiedziała, czy jest ich trzech, czy sześciu. Czy
lampy na suficie są dwie, czy cztery. Mózg płatał jej straszne figle.
- To minie Pani Jagodo. To minie…
Teraz musi pani odpoczywać. Powiadali lekarze.
Najważniejsze było to, że minął
ten potworny ból głowy, że żyją ona i jej dziecko…
Nic innego nie miało znaczenia w
tej chwili. Rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Musiała być pod stałym
nadzorem lekarzy. Mimo, że operacja się udała, nikt do końca nie potrafił
przewidzieć, jak to wszystko wpłynęło na ciążę. Nadal wszystko mogło się
wydarzyć…
To czekanie, ciągłe leżenie w
łóżku wydawały się nie mieć końca. Jagoda bardzo wierzyła w to, że jej
nienarodzone dziecko ma taką samą siłę do walki i chęć do życia, jak ona.
Nadszedł czas rozwiązania….
Wszystko poszło wspaniale. Urodziła zdrowego, silnego syna. Dała mu na imię
Wiktor – zwycięzca. Jej radość nie miała końca… Po roku od jej operacji o niej
i Wiktorze powstała praca doktorska jednego z lekarzy. Okazało się, że operacje
tego typu udają się raz ma milion przypadków. To był jakiś cud…
Dziś Wiktor
jest już dorosłym mężczyzną. Z matką łączy go jakaś cudowna więź. Swoją
historię zna z opowiadań rodzinnych. Do dziś jest pod wielkim wrażeniem odwagi
matki. Odwagi, dzięki której żyje i on i ona. Nie każde serce jest zdolne do
tak wielkiego poświęcenia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz