fot. Marek Kukla |
„Są różni: milczący, wygadani,
flegmatyczni, sceptyczni, pełni życia, radośni, rozrywkowi… Dzielą ich
kilometry, poglądy, kolor oczu, wzrost, numer buta, płeć, muzyka. A wszystkich
łączy jedna dama. Piękna i elokwentna dama o oczach koloru tęczy. Jej wiek jest
dotąd nieznany, ale jak wiadomo kobiet się o wiek nie pyta. (…) Na imię ma
Pasja. Pasja do tworzenia piękna. Znasz ją?”
Źródło:
http://szukaj.cytaty.info
Słonia
gitara pokochała w wojsku. Nie miała po prostu innego wyjścia. On nie wyobrażał
sobie innej sytuacji. Grajkowie tam mieli lepiej. Nie musieli latać na poligon.
A taplanie się w błotku i strzelanie do celu nie za bardzo go porywało. Więc
gitara nie miała wyjścia. Trzeba było zbudować to uczucie i tyle. Słoń zawziął
się okropnie. Muzykę kochał od zawsze, więc ćwiczenie dawało mu tylko mnóstwo
radości. No i jakie przywileje…
Poznał
się z gitarą basową i solową. Obie mu służyły. Jego palce wyczuwały struny.
Muskały je delikatnie, wydając przepiękne dźwięki. Musiał być dobry, bo na jego
miejsce czekało mnóstwo następców. Nie mógł do tego dopuścić. Wojsko, stan
wojenny… gitara dawała alternatywę. Kochał Lombard, Bajm, Dżem… Miał miliony
kaset magnetofonowych. Muzyka wspaniałej młodości. Walczącej młodości…
Wojsko szybko
odeszło w zapomnienie, ona – kochana gitara pozostała. Zaczął wolne życie. Grywał
po weselach, w przeróżnych zespołach. Miał wiele propozycji. Ale nie mógł
zagrzać długo miejsca w kapelach. Nie przepadał za alkoholem, a grajkowie go
lubili nad wyraz. W jednej z kapel poznał Mietka. Zwariowany, postrzelony,
wąsaty żartowniś – perkusista - Casanova. Mieszkali obok siebie. Więc dobrze
było dojeżdżać na granie. Skumplili się, nadal poszukując odpowiedniego
zespołu.
Pewnego
dnia dostali propozycję współpracy z małolatami, którzy zaczynali grajkować,
ale mieli już sporo zleceń. Szybko poszukiwali gitarzysty i perkusisty.
Słyszeli o nich tylko tyle, że nawet nie byli pełnoletni. Więc Słoń postanowił,
że pojechać na próbę nie zaszkodzi. Umówili się na piątkowy wieczór. Gdy
podjechali pod dom, Słonikowym szalonym, zielonym maluchem, pierwsze, na co
zwrócił uwagę, to były schody. a na nich Agata. Długie włosy, zaplecione w dwa
warkocze, spódnica, koszulka i trampki. Miała około siedemnaście lat. Przed nią
stał jej tato i brat. Zaprosili ich na kawę. Posiedzieli chwilę, by przełamać
lody.
- Jak my się zgramy, myślał
wtedy…
- Przecież to jeszcze dzieci, a
my z Mietkiem to już stare konie.
Obserwował tą młodzież i ich
rodziców dokładnie. Suchy czarnowłosy chłopak Bartek– saksofonista, młody, mały
Kamilo – klawiszowiec i Agata – gitara solowa.
- Może coś zagramy? Zaproponowali
młodzi.
- To grajmy… Zaraz się
podłączymy.
I zaczęli muzykować. Wydawało im
się, że grają ze sobą od zawsze. Znane szlagiery wygrywały się jakoś same. Spodobali
się sobie, umówili kolejną próbę. Ćwiczyli co tydzień. Muzyka wpadała im w
ucho. Mogli grać godzinami. Do późnej nocy. Piątki były najlepsze. Słoń z
Mietkiem pracowali, a reszta towarzystwa jeszcze się uczyła, więc te wieczory
mogły trwać w nieskończoność. W sobotę nie trzeba było zrywać się o świcie. Szybko
weszli na rynek. Ich odbiorcy polecali ich zespół. Słoniowo- Mietkowy team
stanowił swoistą ochronę dla małolatów, nastolatków z problemami. Mimo różnicy
wieku, bardzo szybko się zaprzyjaźnili. Stanowili zgraną pakę.
Na chałturach przygód było co niemiara. Agata
– rodzynek uwielbiała wywody Słoniowe. Jak tylko miała doła, on prawił jej
morały i uczył życia.
- Z ciebie to nawet nie jest
pesymista Agata, z ciebie jest tragik! Powtarzał jej, jak miauczała, że nie
podoła, a życie jest do kitu.
- Czas leczy rany, zobaczysz.
Kiedyś przyznasz mi rację. Powiadał jej.
Rozumieli się wspaniale, bo
Słonik też był niezłą marudą, a ona i jej brat potrafili z nim nawiązać jakąś
tajemniczą nić porozumienia.
Pewnego radosnego, weselnego
popołudnia do ich stolika podszedł jeden z gości weselnych. Położył na stole
pieniądze, mówiąc, że to dla wokalistki i on za to nic nie chce. Chłopaki
narobili śmiechu.
- Wiesz co on chce?
- Co? Czemu się ze mnie
śmiejecie?
No i natarczywy gość nie dawał
jej spokoju. Nagabywał. Paka postanowiła bronić swojego rodzynka.
- Agata, sama nigdzie nie
wyjdziesz. Nie ma mowy. Póki nie rozwiążemy problemu, na przerwy wychodzisz z
nami.
Zaprosili natarczywego gościa do
stołu. Grzecznie ugościli i natarczywiec, nagle potwornie zmęczony od nadmiaru
płynów cichutko poszedł spać.
- No Agata, jesteś wolna. Gościa
mamy z głowy. Do rana nie wróci.
Tak też się stało. Jej obrońcy
szybko rozprawili się z możliwym zagrożeniem.
Ale wypominali jej to w żartach
przez następnych kilka lat…
Słoń z Agatą ciągle się o coś
zakładali. Ona miała zawsze tendencję do tycia. Lubiła jeść. Słoń umiał to
wykorzenić.
- Załóż się ze mną, że nie dasz
rady schudnąć.
- Ja nie dam rady??? Nie ma mowy,
udowodnię ci, zobaczysz!
- Nie wierzę, nie dasz rady.
- Dam!
- No dobra, zmierzę cię moim
pasem. Jak za miesiąc schudniesz o jedną dziurkę wygrywasz kawę Saharę w
puszcze.
- Dobra. Udowodnię ci, że dam
rady!
No i spadała jej waga. Zawzięła
się sromotnie. Po miesiącu schudła nie jedną, a trzy dziurki na pasie. Słoń
widząc, że może przegrać nie chciał dokonać końcowych pomiarów. Ona przystawiła
go do muru. Nie miał wyjścia – przegrał. Ale była to przegrana, która
przyniosła więcej korzyści niż strat. Agata wyglądała nieźle. To właśnie było
celem Słonia. Ludzie na rodzynka lubili zwracać uwagę, a to na chałturze było
dość istotne.
Na grania
jeździli Słonikowym, rozklekotanym tarpanem. Mimo, że leciwy, był niezwykle
pakowny. Mieścił się cały sprzęt i ich cała piątka. Samochód nie do zdarcia.
Dowoził ich nawet w najdalsze zakątki tajemniczego Podkarpacia, niezależnie od
pogody i pory roku. Wspólne podróże, granie, nowi ludzie, niesamowite przygody.
Okazało się, że różnica wiekowa członków
tego niezwykłego zespołu była bardzo pomocna. Młodzież stawała się coraz
poważniejsza, a Słoń z Mietkiem młodnieli w oczach. To było niesamowite. Po
kilku miesiącach czuli się ze sobą jak klika rówieśników.
Uwielbiali
grać. Mogli w ogóle nie robić przerw. To była ich pasja. Musieli wszystkiego
sami uczyć się od podstaw. Największym wyzwaniem był wokal. Nie mieli pojęcia,
co to znaczy śpiewać na głosy. Wiedzieli tylko, że to ma brzmieć. Tworzyli dźwięki
na podstawie Kamilowych akordów. Każdy zaczynał od kolejnego dźwięku akordu i
ćwiczyli, na sucho godzinami, aż wyszło bez najmniejszego fałszu. Po pewnym
czasie po prostu słyszeli w swoich głowach, jak ma brzmieć poprawnie zaśpiewana
fraza. Nikt ich tego nie uczył. Przyszło samo. Nut żadne z nich nie znało. Wszystko
co grali, wszystko co tworzyli powstawało na podstawie ich słuchu. Powoli
inwestowali w sprzęt nagłaśniający. Jaką mieli radochę, gdy udało się w końcu
kupić końcówkę mocy, kamerę pogłosową, dobre mikrofony, nowe klawisze i gitarę,
która w końcu nie kaleczyła palców.
Muzyka była ich życiem. Mimo
grania co tydzień, częstych prób i ciągłego braku snu, nie czuli zmęczenia.
Grali razem ładnych parę lat. Ale niestety, gdy młodzież dorosła, rozjechała
się w swoje strony. Zespół się rozpadł. Słoń nadal poszukiwał nowego zespołu. Odwiedził
kilka. Nie mógł się odnaleźć. Poszukiwał ciągle swojej pasji. Okazało się, że
oprócz muzyki ma jeszcze jedną – fotografię. Jak zaczął myśleć o porzuceniu
chałtury zainwestował w studio. To spowodowało, że zaczął inaczej patrzeć na
świat. Fotografia otwiera duszę, a w połączeniu z miłością do muzyki tworzyła
niezłą mieszankę wybuchową. Uwielbiał fotografować kobiety. Jego wzór – kobieta
kobieca to ta, która ma długie włosy, spódnicę i najlepiej czerwone usta. W tym
widział piękno. Żadna inna wizja kobiecych wdzięków mu nie odpowiadała. Stworzył
kolekcje fotografii. Przeróżnych. Trochę parał się fotografią ślubną, ale to
nie było to. Lubił tworzyć coś innego, niepowtarzalnego. Nie cierpiał
schematów. Tworzył kolekcje, przygotowywał fotografie do kalendarzy. Gitarę
sprzedał. Zajął się nową pasją.
No
ale jak powiadają starzy chałturnicy – wyjadacze – wilka do lasu zawsze
ciągnie. I zaciągnęło. Po kilku latach przerwy wrócił do grania, z Kamilem,
dawnym małym Kamilem, który teraz był już dorosłym facetem, ale tak samo jak dawniej
zakochanym w chałturze. Miłość do muzyki nie odpuściła.
Teraz obie Słoniowe muzy prowadzą
go przez życie. Za jedną rękę prowadzi go gitara, za drugą – aparat
fotograficzny….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz