fot. Ewa Kawalec |
„Mała odwaga walczy z przeciwnymi
zamiarami, wielka odwaga walczy z faktami dokonanymi, z którymi większość ludzi
się godzi.”
Antonii
Słonimski
Renata i Mirek
mieszkali w małej bieszczadzkiej wiosce. Bardzo się kochali. Ciężko pracowali,
by zarobić na życie. Tak bardzo chcieli mieć dziecko. Tak długo na nie
wyczekiwali. Po latach starań urodziła się Małgosia. Byli gotowi zrobić dla
niej wszystko.
W dzień narodzin usłyszeli…
- Państwa córka jest
niepełnosprawna. Nigdy nie będzie chodzić, ma uszkodzony kręgosłup…
To był dla nich ogromny szok. Niepełnosprawność,
wózek inwalidzki do końca życia, nie mogli się z tym pogodzić… Czuli, że
czekają ich trudna chwile, bali się okropnie i mieli ogromny żal do losu… Czemu
właśnie ich córka… Lecz diagnoza lekarzy była nieubłagana. Zaczęły się
badania, rehabilitacje, szpitale, rehabilitacje i znów badania. Małgosia tak
bardzo cierpiała… Trwało to latami. Walczyli o córkę jak lwy. Leczenie było
bardzo kosztowne. Ale każdy zarobiony grosz wkładali w to, by pomóc córce.
Odwiedzili setki specjalistów. Przez lata nikt nie dawał im żadnej nadziei. Wizja
wózka inwalidzkiego stawała się rzeczywistością. Cała rodzina i znajomi
odwrócili się wtedy od nich. Nie wiedzieli dlaczego… Tłumaczyli sobie, że
przecież nie mają teraz czasu dla bliskich, a oni zapewne nie widzą, jak mają
się wobec nich zachować. Ile razy od „życzliwych” ludzi słyszeli, że Bóg ich za
grzechy pokarał… Zaciskali wtedy zęby, płakali w poduszkę i brnęli do przodu.
Dla córeczki… Musieli być przecież dla niej silni. I żaden człowiek, ani żadne
kierowane do nich przykre słowo nie było w stanie tego zmienić.
Gdy Małgosia miała cztery latka w
pewnej klinice we Wrocławiu dowiedzieli się, że jest pewna szansa…
- Jest jedna klinika na świecie,
która operuje takie uszkodzenia. Ale… w Toronto… Leczenie tam jest bardzo
kosztowne. Sama operacja to koszt około siedmiuset tysięcy. A do tego dochodzi
jeszcze rehabilitacja i utrzymanie w obcym kraju… I nie ma stuprocentowej
gwarancji, że mała zacznie chodzić… Całe leczenie w tej cudownej klinice trwa
około roku. Uczepili się tej informacji jak tonący brzytwy. Już na wizycie u
lekarza oboje byli pewni, że muszą te pieniądze wydobyć choćby z podziemi. Nie
wiedzieli jeszcze jak…
Zaraz po powrocie z kliniki
zaczęli szukać informacji. Czytali, pytali kogo się dało, przewertowali tysiące
książek i informacji w Internecie na ten temat. Dowiedzieli się, że w przypadku
Małgosi jest sześćdziesiąt procent szans na powodzenie operacji. Aż
sześćdziesiąt procent… Nie mogli zaprzepaścić takiej szansy.
- Jak my zdobędziemy tyle
pieniędzy? Co będzie z naszą Małgosią? Jak my jej pomożemy?..
I tak
rozpoczęła się ich wielka bitwa o zdrowie córeczki. Schowali godność do
kieszeni. Wiedzieli, że z ich zarobków nigdy nie uda im się sfinansować
operacji. Musieli szukać pomocy u innych ludzi… Gdzie oni nie byli… Dla Małgosi
byli gotowi na kolanach prosić o wsparcie. Dowiadywali się o kredyt w banku.
Tam mogli liczyć maksymalnie na sześćdziesiąt tysięcy i to pod zastaw
wszystkiego, co posiadali. Zawsze to był jakiś początek… Lecz ciągle to było
mało… Nagłośnili swój problem w telewizji, w Internecie, w radio, poprosili o
wsparcie wielkie fundacje. Po dwóch latach heroicznej walki zdobyli potrzebą
kwotę pieniędzy. Zaczęli przygotowania do wyjazdu. Do Toronto wyjechali cztery
miesiące później, zostawiając pracę i cały dobytek w Polsce. Dla Małgosi…
powtarzali sobie…
Pomógł im
profesor z kliniki we Wrocławiu. Udało się również dostać dofinansowanie z
NFZ-u. Jak bardzo się cieszyli…
Na miejscu życie wcale nie
okazało się łatwe. Małgosia całe dnie musiała spędzać w szpitalu. Bardzo
cierpiała, a oni nie mogli nic więcej już zrobić. Ze łzami w oczach patrzyli na
jej ból. Znosiła go dzielnie.
- Dlaczego nie możemy wziąć od
niej choćby trochę cierpienia… Kiedy to się skończy… Pytali losu… On nie
odpowiadał…
Jedna operacja niestety nie była
wystarczająca. Musieli przedłużyć swój pobyt na obczyźnie o kolejny rok. Zaczęło
brakować pieniędzy… Mirek zaczął szukać pracy, by mieli za co się utrzymać.
Renata musiała być przy Małgosi, w klinice… Jednak wizja kolejnej operacji była
dla nich przerażająca. Wiedzieli, że muszą skądś zdobyć drugie tyle pieniędzy.
Zaczęła się walka z czasem… Telefony, e-maile, listy, do fundacji, NFZ-tu,
znajomych… Wszystko dla małej… Jakąś nadludzką siłą zdobyli brakujące fundusze.
Los, mimo, że milczał, stawiał na ich drodze zawsze wspaniałych, pomocnych
ludzi. Zamykał drzwi, a za chwilę otwierając okna, przez które wpadały nowe
promyki nadziei. Ich determinacja była tak wielka, że nie zważali na trudności.
Upadali i podnosili się znów, bo osiągnąć upragniony cel.
Udało się! Po
dwóch latach wielkich wyrzeczeń, bólu, cierpienia, łez, wielkiej wytrwałości,
długim leczeniu i rehabilitacji Małgosia stanęła na nogach o własnych siłach.
Nie posiadali się ze szczęścia. Wiedzieli już, że są w stanie pokonać wszystkie
problemy. Nie każdy ma w sobie tyle odwagi i determinacji by dokonać tego, co
oni dokonali…
Wrócili do rodzinnego domu. Ich
córka odzyskała pełną sprawność. Będzie mogła żyć jak każde dziecko w jej
wieku, bez bólu, bez wózka inwalidzkiego, normalnie… Oni.. znów stali się
zwykłymi ludźmi w swojej małej, uroczej miejscowości. Ale wiedzą, że cokolwiek
im życie przyniesie, sprostają. I nigdy nie zaprzepaszczą żadnej szansy
zsyłanej im przez los…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz