fot. Elena Shumilova |
„Umysł dziecka to las, którego
wierzchołki lekko się poruszają, gałęzie splatają, a liście drżąc dotykają.”
„Dzieci: Dumne miejcie zamiary,
górne miejcie marzenia i dążcie do sławy. Coś z tego na pewno się stanie.”
Janusz
Korczak
Od urodzenia
Bubuś był niezwykle pogodnym i radosnym dzieciątkiem. Poznawanie świata było
dla niego niesamowite. Kupował swoim uśmiechem serca wszystkich, nawet
najbardziej zatwardziałych ludzików. Uśmiechał się, wyciągał malutkie rączki i
wymuszał w swój swoisty sposób zainteresowanie osób, które tylko wpadły mu w
oko. Nikt nie wiedział, jak taka malizna może tak silnie oddziaływać na innych.
A jednak działała. Jego uśmiechnięta twarzyczka promieniała jakimś nieokreślonym
bliżej blaskiem.
- Co siedzi w tej jego malutkiej
główce. Zastanawiali się dorośli.
A siedziało wiele…. Co się biedny
musiał namęczyć, żeby w końcu trafić w grzechotki przy wózku. Strasznie miło
się tłukły, jak mama, tata, czy dziadkowie nimi ruszali. On też bardzo chciał…
Ale jak to zrobić??? Po jakimś czasie odkrył, że ma jakieś patyczki przywiązane
do ciała, które się ruszały. Do większego patyczka było przyczepionych po pięć
mniejszych, i te małe można było stulać w kulkę. Co się naoglądał, jak to
odkrył.
- Oglądasz swoje rączki? Zapytała
babcia.
- A więc te patyki, to rączki,
ciekawe czyje… czy ja mogę tym ruszyć? Łatwe to wcale nie było. Te rączki były
jego, ale wcale nie chciały go słuchać.
- No i traf to malutki człowiecze
w te grzechotki!!!!
Ale okazało się, że tych patyków
jest więcej. Na dole też ja miał, tylko jakieś większe. Mama mówiła, że to
jakieś nóżki…
- Może tym w końcu trafię w tą
grzechotkę!!!!
Ale i one na początku nie chciały
go słuchać. Wymachiwał tymi wszystkimi patyczkami jak szalony.
- Przecież w końcu trafię!
I czasem się udawało. Jaką miał
wtedy radochę!!! Po kilku tygodniach rączki łapały nie tylko grzechotkę ale i
włosy mamy. To dopiero było fajne. Nie wiedzieć czemu wydawała ona wtedy jakieś
tajemnicze dźwięki i zabierała włosy z jego rączek. Dlaczego??? Nie wiadomo…
Frajda też była jak odkrył, że ma
buzię. Ręce czasem go słuchały i wtedy udawało się łapać przedmioty i wsadzać
do budzi. Jedne twarde i zimne, drugie miękkie i śliskie, trzecie milutkie i
kudłate… Ale fajne!!!! Smakowały różnie.
- Ale co tam, trzeba próbować,
żeby wiedzieć z czym mam do czynienia…
Jak wyciągał je z buzi były
jakieś takie cieplutkie, śliskie i mokre. Ciekawe czemu????
Od zaledwie
kilku miesięcy życia domagał się samodzielności. Na migi wskazywał, co chce,
komunikował się za pomocą gestów i znaków, które jak się okazywało potrafili
rozumieć dorośli. W końcu!!!
Przez pierwsze
trzy lata życia jedynym werbalnym komunikatem, jaki potrafił wydusić było „Y”
we wszystkich emocjonalnych postaciach. Głupi język, tak jak kiedyś te patyki,
nie chciał go słuchać. Każde „Y” oznaczało coś innego. Wystarczało jednak go
obserwować, żeby wszystko stawało się jasne. Swoim malutkim ciałkiem tworzył
cuda komunikacyjne. Słyszał najmniejsze i najcichsze dźwięki, które do niego
docierały. Natychmiast odwracał tam głowę i paluszkiem wskazywał coś nowego. To
było takie niesamowite. Potrafił też zauważyć każdą nową rzecz, która pojawiła
się w jego otoczeniu.
- Mamo, ja nie mówię, ale patrz
na mnie, a będziesz wiedzieć wszystko.
- Co Ty ode mnie chcesz Bubusiu?
- Mamo patrz, nie widzisz,
przecież ja ci wszystko pokazuję. Przecież to takie oczywiste… Kołatało się w
jego maleńkim mózgu.
- Jak to im powiedzieć, jak to im
pokazać, zrozumcie mnie w końcu, dziwni, niekapujący dorośli. Przecież ja
jeszcze nie mówię. Ale, to że nie mówię, to nie znaczy, że was nie rozumiem.
I obserwował świat. Najpierw w na
leżąco, potem raczkując, a potem powoli zaczynając chodzić.
Jak raczkował, jego ulubionym
zajęciem było oglądanie wszystkiego, co tylko znalazło się w zasięgu jego
wzroku. Jakie to było zabawne. Spadające na podłogę zabawki, łyżki, talerze z
jedzeniem. Ciapanie się w czekoladzie, jogurtach, soczkach. Coś mokrego
ocierało mu się o jego malutkie rączki, smarowało buźkę w jakiś przyjemny,
niespotykany sposób. Każda nowo napotykana rzecz była ciągle nowym światem,
którego dotąd nie znał. Uwielbiał myszkować po szafkach. Jaką miał radochę, gdy
tylko dorośli się odwrócili, a on z wielką pasją mógł wyrzucić wszystko ze
środka.
- Czemu ta mama się denerwuje?
Przecież to jakieś nowe tajemnicze obiekty. Jeszcze ich wcześniej nie
widziałem. Niech mi w końcu pozwoli to obejrzeć. Mamo… no mamo…. Bo będę znów
musiał zacząć płakać. Nie rozumiesz?
Gdy tylko dostał dostęp do „szafek
bezpiecznych” promienny uśmiech wskakiwał na jego buźkę. Radość nie miała
końca.
Potem zaczął wstawać. A wtedy
można było w końcu zobaczyć, co jest na tych ogromnych meblach.
- Tyle nowych rzeczy, wspaniale.
Może coś uda się zrzucić na podłogę??? Wtedy to sobie w końcu dokładnie obejrzę
– mówił jego malutki móżdżek.
Ale mama zawsze potrafiła złapać
wszystko, co niebawem miało tak cudownie polecieć na podłogę.
- Bubuś, tak nie wolno… Zrzucisz
sobie w końcu coś na głowę.
- Mamo, ja tylko chciałem
zobaczyć, co tam jest….
Wkrótce na półkach znajdowały się
tyko bezpieczne rzeczy, ale na wszelki wypadek odsunięte dalej niż sięgały jego
małe rączki. Musiał wymyślić nowy sposób dostania się do tych cudowności. Szedł
po dziadka. Brał go za rękę i swoim paluszkiem i cudownym „y” o wszelkich
znaczeniach mówił, co chce dotknąć. Dziadziu zawsze rozumiał. Brał go na ręce i
oprowadzał po tajemniczych zakamarkach ogromnych wielkich półek.
- Kochany dziadziu. Muszę się do
niego uśmiechnąć….
I się czarująco uśmiechał. Dziadziu,
za te cudowne minki chyba był gotów dać się pokroić. Młody jakimś cudem o tym
wiedział…
Ale wielki świat krył w sobie tak
wiele tajemnic. Niedługo po półkach przyszedł kolej na stół. Ten ogromny mebel
stał na środku pokoju i nie wiedzieć czemu przykryty był jakąś białą szmatką.
- Ciekawe, czy to się da ściągnąć
na podłogę. Ciekawe, jak będzie spadać???
Pomocna stała się babcina spódnica.
Za nią można się było złapać i dostać do tej mięciutkiej szmatki na tym wielki
meblu… Babcia zniweczyła cały plan. W ostatniej chwili złapała obrus grożąc
palcem.
- Babciu, bo będę płakał… jego
malutkie usteczka wygięły się w podkowę.
- Chcesz zobaczyć obrus? –
Zapytała babcia, pokazując ten bielutki obiekt.
Wkrótce jednak ze stołów
poznikały obrusy.
- Kto mi je zabrał? Jak ja teraz
dostanę się do stołu???
I tak odkrył krzesła!!! Cudownie
było się tam spinać. Spadł kila razy, ale dorośli łapali go w locie.
No i nadszedł
czas nauki mówienia. Ten język, który smakował wszystkie zabawki mówić nie
chciał. Perfekcyjny język znaków przychodził z pomocą. Jak go wkurzało, jak chciał
coś wydusić z siebie, w głowie to siedziało, a język nie dawał sobie z tym
rady.
- No nie!!! Jak ci dorośli to
robią!!!
Ale powoli, powoli pojedyncze
głoski i sylaby wydobywały się na zewnątrz….
- Bubuś podziękuj.
Młody z wielką gracją kiwał
głową, tak jak robili to dorośli.
- Bubuś przywitaj się.
Wykonywał z pieczołowitością
znany mu już z podziękowań gest. I tak przełamywał bariery komunikacji.
W wieku dwóch lat i sześciu
miesięcy poznał ciasto i plastelinę. Co to była za cudowność!!! Można w tym
było robić dziurki, przerywać, miętolić. Dorośli lepili z tego piękne kształty.
Zapamiętać: plasteliny nie jadamy!
Potem były klocki. Można było
budować wspaniałe wieże, które z taką cudownością się za chwilę waliły. A jak
się same nie chciały rozwalać, to Młody im pomagał i budowali od nowa. Lekcja:
Klocki układamy równo, jeden po drugim od największego, do najmniejszego, wtedy
się nie wywracają.
Następnie odkrył puzzle.
Niesamowicie szybko rozwiązał zagadkę, jak to zrobić, żeby z małych kawałków
powstawały kolorowe obrazy. Dorośli zawsze pomagali. Przez kilkanaście minut
układali razem, potem jakaś siła kazała mu biegać w koło stołu po kilka razy i
układali znowu. Eksperymentował. Sprawdzał na przykład, czy puzzle nie chcą
pić. Nie chciały… Nie wiedzieć czemu rozpadły się po napojeniu soczkiem w
kawałeczki. Lekcję zapamiętał: puzzlom pić nie dajemy…
Jego rozum opanował niesforny
język gdy skończył trzy latka. Najpierw niewyraźnie, potem lepiej i lepiej i
zaczęły wychodzić słowa, potem zdania. Trwało to dobrych kilka miesięcy. I jak
się rozgadał, opowieściom nie było końca!!! Wreszcie, jak dorośli mógł
wypowiadać myśli!!!
- Cudownie. Teraz to już wszystko
opanuję – pomyślał.
Wtedy się okazało, jak wiele
zapamiętał jego mózg. Opowiadał historie z czasów niemówienia. Dorośli nie
mogli wyjść z podziwu. Budziła się jego wielka wyobraźnia. Bawili się z dziadziem,
babcią i rodzicami w trzy świnki, czerwonego kapturka, zbieranie ziemniaków,
wyjazdy do cioci na wakacje, wyścigi samochodowe, pokazy mody i wiele, wiele
innych niezwykle ciekawych tajemniczych historii. Bubuś zawsze był reżyserem.
Uwielbiał bajki i te czytane i te oglądane. Potrafił godzinami zasłuchany w
lekturę chłonąć opowieści…
- Mamo, pobawimy się w
przedszkole? Ja będę panią, a ty będziesz wszystkim…
Gdy Bubuś był chory, odwiedzali
go niewidzialni przyjaciele. Bawił się z nimi, uczyli się z książek, zabawa
byłą przednia!!! Dopóki dziadziu nie usiadł na krześle, na niewidzialnym Krzysiu…
Przyszedł i czas
na piłkę. I to było wyzwanie!!! Nie wiedzieć czemu, jego nogi nie mogły trafić
w ten okrągły, przesuwający się przedmiot, a ręce nie mogły go złapać. Ile się
musiał w złości oćwiczyć, żeby posiąść tą nową umiejętność.
- Nie przejmuj się Bubuś.
Trafisz, będziemy próbować. Choć pokażę ci jak to zrobić. Powiadali dorośli. No
i tak się stało. Po mini - treningach, przeplatanych innymi zabawami nauczył
się kopać i łapać piłkę. Potem opanował jazdę samochodzikami, rowerkiem,
dziecięcymi pojazdami, zjeżdżanie na zjeżdżalni, stanie na jednej nodze i
wiele, wiele innych ruchowych umiejętności.
Przyszła kolej na manualne
książki, kredki i gry planszowe. Zaczął próbować pisać, malować, wycinać,
kleić. Uwielbiał to.
- Dziadziu wiesz, śniło mi się,
że byłeś na niebie, jak stara babcia. Bałem się… Kocham cię dziadziu,
powiedział pewnego poranka po przebudzeniu.
- Co to jest: na koła, może wszystko i go nie
widać?
- Nie wiem.
- Nie wiesz tato, Pan Bóg na
rowerze. Wygrałem!!!
- Co to jest Bubuś?
- Nie widzisz babcia – wieża
Eiffla!
- Skąd ty wiesz, że to wieża
Eiffla?
- Ja wiem wszystko babcia.
- A gdzie jest ta wieża?
- Nie wiesz babcia, w Paryżu, we
Francji.
Babcia mało nie spadła z krzesła
z wrażenia. Nikt przecież młodego tego nie uczył. Skąd od to wie???? Nie
wiedział nikt.
Znał też nazwy zwierząt.
Bezbłędnie rozpoznawał wszystkie gatunki, z książki od prababci.
- Co to jest: ma rogi i chce nas
zabić?
- Baran?
- Nie byk!!! Nie wiedzieliście???
- Kto to jest: lubi nas i nas nie
pilnuje?
- Babcia.
- Nie nasz tata. Przecież to było
takie proste, Nie zgadliście!!! Wygrałem!!!!
W wieku czterech lat potrafił
liczyć do stu. Nauczył się tego, bawiąc się z dorosłymi piłką. Rzucali do
siebie i liczyli. A potem, jak zaczął grać w chińczyka i eurobiznes nauczył
się, nie wiedzieć kiedy, dodawać i odejmować w zakresie dwudziestu.
- Wiesz ciocia, babcia mi się
pyta ile to jest, jak się dodaje różne liczby, a ja sobie tak pomyślę, pomyślę
i od razu zgaduję. Powiedział cioci pewnego popołudnia.
- Ciocia, czy to jest strona
stowowa?
- Nie Bubuś, strona stena.
- Aaaa, a ta - to sto jedenaście? Zapytał, jak czytała mu
książkę na dobranoc.
- Tak Słonko –sto jedenaście.
Ciocia, widząc jego umiejętności
patrzyła na niego z otwartą buzią nie wierząc w to, co widzi i słyszy…
I tak oto
wielka pasja poznawania świata towarzyszy Małemu Geniuszowi do dziś. Bubuś rozwija
się, poznaje, tworzy…. Dorośli trwają przy nim, podsuwając mu coraz to nowe
możliwości poznawcze i otwierając nowe zainteresowania. Prowadząc, nie karcąc,
wspierając – nie niszcząc…
Dedykowane wszystkim rodzicom…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz