sobota, 19 grudnia 2015

Od mierzenia jeszcze nikt nie urósł, a wielu straciło motywację…

fot. Ewa Kawalec


„W przedwczorajszych szkołach, wczorajsi nauczyciele przygotowują uczniów do rozwiązywania problemów, jakie przyniesie jutro.”

Cytat zaczerpnięty z książki
„Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”
autorstwa Marzeny Żylińskiej


            Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dokąd zmierza nasz system edukacji. Wszystko na pozór jest w najlepszym porządku, za wyjątkiem… motywacji naszych dzieciaków do nauki. Dlaczego tak się dzieje? Skąd się bierze ten marazm naszej młodzieży? Gdzie się nam gubi sens uczenia się i rozwoju?
Znudzone dzieciaki na pozór się uczą. Niestety często, jedyną motywacją dla nich jest to, że – MUSZĄ. Gdzie się podziało CHCĘ? To chcę z dzieciństwa. Chcę, które pozwalało im poznawać świat. Dlaczego z ciekawych świata przedszkolaków wyrastają nam znudzeni życiem gimnazjaliści? Gimnazjaliści, których wszystko nudzi i dla których wszystko jest „bez sensu”. Skąd się to bierze? Czy tracimy umiejętność wychowywania młodych pokoleń? Jak to zrobić, by rozbudzić w nich kreatywność? Albo może: jak to zrobić, żeby tej kreatywności z dzieciństwa nigdy nie zniszczyć?
No właśnie! Nasz mózg jest stworzony do tego, by się ciągle uczyć. Tak jesteśmy zbudowani. Więc jeśli szkoła, która powinna otwierać umysły zamyka je, to co jest nie tak?
Może chodzi o to, że nauka w szkole po prostu jest nudna? Często opiera się na schematyzmie i definicjach. Podręczniki są po prostu nieciekawe, a dzieciaki, zamiast uczyć się poznawać świat, uczą się schematów i suchych teorii.
Jak to zrobić, by odejść od utartego nauczania, a w zamian za to nauczyć dzieci uczyć się i poznawać świat?
Czy szkoła dziś jest w stanie przygotować młode pokolenie do życia? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie potrzebne dzieciakom za piętnaście lat? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć jak rozwinie się nauka w czasach, gdy każdy niemal dzień wiąże się z nowymi wynalazkami i nowymi technologiami? Co zatem należy robić?
Nasi zwierzchnicy ciągle starają się „ulepszać” system edukacji, który został wymyślony w XIX wieku. Tylko, czy ten system jest spójny z tym, co dzieje się w dzisiejszym świecie? Mamy coraz więcej testowania. Dzieciaki od pierwszej klasy muszą wykonywać durne, odmóżdżające zadania. Testuje się ich na prawo i lewo. Testuje się ze schematów, a nie z twórczego myślenia, które jest zabijane. Na myśl właśnie przychodzi mi test trzecioklasisty z ubiegłego roku, gdzie wszystkie prawidłowe, ale kreatywne odpowiedzi uczniów nauczyciele byli zmuszeni odrzucać, bo nie mieściły się w kluczu! Nóż się w kieszeni otwiera! Nie mówiąc już o tym, że od uczniów wymaga się bezbłędnych odpowiedzi, gdy tymczasem od kilku lat spotykamy się z tym, że w konkursach przedmiotowych w zadaniach, które miały sprawdzać wiedzę było mnóstwo błędów.
I co robimy dalej? By lepiej włożyć uczniów w schematy, dokładamy coraz to nowe testy, z coraz to nowych zagadnień. Jak zaczynałam pracę w edukacji szóstoklasiści zdawali jeden egzamin. Teraz piszą dwa. Zawierają one zakres wszystkiego, czego się dotąd uczyły, ale…
No właśnie, ale… W nauczaniu początkowym są bloki. Ma być nauczanie zintegrowane. Wiedza ma się ze sobą łączyć. Potem mamy drugi etap edukacyjny, gdzie materiał rozbito na przedmioty, które często w żaden sposób nie łączą się ze sobą. Każdy przedmiot i każdy nauczyciel często sobie rzepkę skrobie. A mózg dzieciaków??? Wariuje, bo sam nie potrafi tej wiedzy połączyć i zastosować w praktyce.
A potem się dziwimy, że nie radzą sobie ze sprawdzianem po klasie szóstej, który nagle wszystko łączy. I co robią wielcy twórcy testów? Z roku na rok obniżają wymagania, by wyniki nie były tak przerażająco niskie!
Dlaczego więc opieramy się na teorii zamiast na doświadczeniach? Dlaczego nie łączymy w całość tego, co staramy się przekazać, gdy powszechnie wiadomo, że mózg przyjmuje nowe rzeczy tylko wtedy, gdy łączą się z tym, co dziecko już wie, gdy odnoszą się do ich doświadczeń, gdy są ciekawe? Czemu o tym zapominamy? Zmuszamy dzieciaki do odtwarzania schematów, wypełniania ćwiczeń, które polegają na wklejaniu naklejek i uzupełnianiu luk, nie ucząc myślenia, a wręcz je niszcząc.
Dlaczego nasze dzieci mają taki problem z nauką przedmiotów ścisłych? Czy właśnie one nie powinny uczyć myślenia?
I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Jaki powinien być cel uczenia? To, żeby zrealizować program, czy może to, by dzieciaki się w tym nie zagubiły i potrafiły chłonąć wiedzę? Czy wszyscy uczniowie uczą się w tym samym tempie? Czy to jest możliwe, gdy każdy z nas jest inny? Czemu w szkole zapomina się o tym, że każdy ma własne tempo uczenia się? Że jeden człowiek złapie wszystko w mig, a drugi potrzebuje na to czasu, by w jego mózgu powstały odpowiednie połączenia neuronalne.
Wracając do schematyzmu i definicji. Mózg jest w stanie sam stworzyć definicje, gdy ma odpowiednią ilość przykładów. Po co więc kazać się uczyć mózgowi tego, co on już z samego założenia wie?
Czy możliwa jest nauka bez poczucia sukcesu? Wyobraźmy sobie młodego człowieka, który nie ma pojęcia jak samodzielnie przyswoić nowy materiał. Dostaje informację – „nie umiesz!”, „naucz się”, „nie umiesz się uczyć”. Jak często powtarza wtedy swój wymyślony schemat uczenia się, który nie daje żadnych efektów? Angażuje w ten proces mnóstwo energii, a efektów nie ma. Otrzymuje oceny nie adekwatne do wysiłku, który w to wszystko włożył. Czy będzie chciał się uczyć?
A jak często na lekcji dowiedział się właśnie w jaki sposób ma się uczyć, żeby daną rzecz zapamiętać? Żeby proces uczenia się był efektywny?
Jak często dowiedział się, do czego dana wiedza będzie mu potrzebna?
Jeśli podstawą działania jest motywacja wewnętrzna, a więc chęć poznawania świata, a jedynym powodem nauki, który dzieciaki słyszą jest to, że „to będzie na testach”, to jaka to jest motywacja wewnętrzna? Czy my dorośli tak chętnie uczymy się czegoś, lub coś wykonujemy, gdy ktoś nas do tego zmusza? Czy właśnie wtedy nie robimy na odwrót? Tylko dlatego, żeby pokazać, że mamy autonomię? Jak więc tłumaczyć uczniom dlaczego mają się uczyć? Dla testów, dla ocen, czy dla siebie? Może w końcu należy uświadomić dzieciom, że warto poznawać świat, bo on jest po prostu niezwykle ciekawy i niesamowity? I wtedy samą przyjemnością może stać się odkrywanie jego tajemnic? No właśnie… odkrywanie, a nie schematyczne powtarzanie definicji. Może tu właśnie gubimy kreatywność? W sposobie przekazywania wiedzy i metodach ich sprawdzania.
Kiedyś poznałam młodego człowieka, który biegle posługiwał się językiem obcym na co dzień. Na lekcji z tego przedmiotu otrzymywał zaledwie oceny dostateczne, bo… „robił literówki”. Testy zatem pisał nie zawsze dobrze. Co jest zatem naszym celem? Nauczenie dzieci posługiwania się językiem, czy może umiejętność pisania testów? Ile dzieci, które świetnie piszą testy potrafi się porozumiewać w obcym języku? Czy to nie jest jakiś paradoks? Czy jedno drugiego nie wyklucza?
Kolejny paradoks szkolny: w normalnym świecie, człowiek, gdy chce się czegoś dowiedzieć, to pyta. Jak wygląda to w szkole? Czy to uczeń pyta? Czy może ma on siedzieć w ławce i słuchać? Uczyć się tego, co ktoś uznał za słuszne? I kto tam pyta? Uczeń? No właśnie… często nie! Pyta nauczyciel, tylko po to, by sprawdzić stopień przyswojenia wiedzy! Gdzie w tym tajemniczość? Gdzie w tym zaangażowanie i aktywność dzieci? Gdzie ciekawość poznawcza?
Jak przykre jest to, gdy czasem słyszę od nauczycieli, że w szkole nie da się stosować metod aktywnych. Tłumaczą to tym, że jak nauczyciel zorganizuje pracę w grupach, to znaczy, że jest nieprzygotowany. O zgrozo! A gdzie podstawowa wiedza na temat procesu uczenia się?! Gdzie rozbudzanie aktywności uczniów, gdy na lekcji słuchając monotonnego wykładu dzieciaki po prostu przysypiają? Gdzie w tym wszystkim jest kreatywność?
Do czego więc wszyscy zmierzamy? Fakt, narzucony program mocno ogranicza. Bo jak przyjeżdża kontrola, nie pyta jak funkcjonuje uczeń, tylko sprawdza dokumenty i  stopień realizacji podstawy programowej. Co z tego, że podstawa jest zrealizowana, gdy uczniowie nie są w stanie przyswoić jej w tym tempie, który przewiduje program? Czy wtedy lepiej napiszą te „wspaniałe” testy, gdy wszystko będzie dla nich chaosem? Co z tego, że mają szybko przerobiony materiał, gdy i tak nic z tego nie wiedzą? Co zatem jest ważniejsze? Podstawa programowa, czy może uczeń? Co wybrać, gdy za ucznia nikt nie rozlicza, a za podstawę i owszem… Przykra rzeczywistość. Co zatem powinien zrobić mądry nauczyciel? Nauczać podstawy programowej, czy uczyć dzieci i narazić się na złą ocenę swojej pracy, bo dokumentacja nie gra!

Dokąd zatem zmierzasz szkoło? Głupim narodem ponoć lepiej rządzić. Ale czy o to nam wszystkim właśnie chodzi…?

Tekst ten powstał po pochłonięciu przeze mnie niezwykle pasjonującej książki autorstwa pani Marzeny Żylińskiej „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”. Opiera się na wiedzy tam zawartej. Książka ta tak bardzo oddaje atmosferę dzisiejszego systemu edukacji. Edukacji, która niewiele ma wspólnego z zasadami, którymi kierują się nasze mózgi. Zdecydowanie polecam jej przeczytanie każdemu, który ma styczność z edukacją.

Może kiedyś dostosujemy szkołę do potrzeb dzisiejszego świata… Sporo pracy przed nami…


2 komentarze:

  1. Dużo racji, już po pierwszych zdaniach się zgadzam, teraz zdecydowanie uczę się bo muszę, na tak zwane ZZZ (zapamiętać, zdać, zapomnieć). Czasem mam wrażenie, że nauczyciele uczą tak, jakby uczyli za karę...Co jeszcze chce zauważyć, często w szkołach jest gaszona wyobraźnia i kreatywność, wiem na swoim przykładzie. Tak samo śmieszy mnie interpretacja, polecenie oczywiście zinterpretuj jak TY widzisz np daną sytuację - no i człowiek interpretuje po swojemu, lecz jeśli nie będzie zgodne z kluczem, to tak naprawdę mają w nosie twoją wersję...
    typicalgr.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się, chodzę do szkoły i jeszcze kilka lat nauki przede mną. Mam wrażenie, że nauczyciele uczą nas bo bo im za to płacą a nie po to by przygotować nas do dalszego życia. Wpajają nam wiedzę, którą po najbliższym teście zapominamy i tylko godziny nauki zmarnowane. Powtarzając ciągle "Jak się nie nauczysz to sobie nie poradzisz w życiu..." wcale nie zachęcają do nauki a jedynie stresują.

    OdpowiedzUsuń