fot. Ewa Kawalec |
„Osoby z dysleksją nie powinny być uważane za osoby z trudnościami w uczeniu się, ale za takie, które mają odmienne zdolności.”
Prof. A. Galaburda
Marzena od
małego miała problem z nauką ortografii. Każde „ż”, czy „u” wyglądało tak samo.
W jednym wyrazie potrafiła zrobić po kilka błędów. Nie widziała żadnej różnicy.
Szkoła podstawowa to był jakiś koszmar. Dzieciaki wyśmiewały się
niemiłosiernie.
- Ale jesteś nieuk, jak można
tyle byków robić. Hahahaha
Tak jej było wstyd. Znała
wszystkie reguły ortograficzne na pamięć. Ale to niewiele pomagało. Błędy jakby
robiły się same. Jakby jakaś niewidzialna ręka kazała jej tak pisać. Głowa
sobie, a ta zwariowana ręka sobie. Oczy nie do końca widziały co ta ręka z
mózgiem wyczyniały. Same sprzeczności. Okropność.
Marzena lubiła dużo czytać. Książki
były jej pasją. Potrafiła czytać kosztem snu. Gdy wciągnęła ją lektura, nie
była w stanie się od niej oderwać. Czytanie rozwijało wyobraźnię. Była
inteligentną bestią. Radziła sobie nieźle z matematyką, przedmiotami ścisłymi,
historią. Ale język polski i języki obce nie trzymały się jej głowy. I te
okropne błędy… Nie mogła się ich pozbyć. Kroczyły za nią jak jakieś mroczne
cienie, wyłaniając się zza każdego zakrętu i każdego kąta, nie pozwalając jej
normalnie funkcjonować.
- Marzena skup się w końcu,
patrz, co piszesz!
- A ona patrzyła i nie widziała w
swoich wypocinach nic niewłaściwego.
- Jak się pisze rów?
- No tak, jak mam „ruw”
- A na co wymienisz ten wyraz?
- No… na rowy…
- No właśnie, a jak się wymienia
na „o”, to piszemy….
- Oj, znowu, no tak…. Piszemy
„ó”.
- No właśnie, popraw.
I tak było codziennie.
- Czemu te wredne błędy tak mnie
prześladują?!!! Co ja im zrobiłam, że tak niemiłosiernie za mną łażą!!!
Wściekała się.
Pięknie pisać też nie potrafiła.
Ilość błędów doprowadzała ją do szału, więc jej prace pisemne były zawsze
krótkie i treściwe. Nigdy nie umiała „lać wody”. Zbędne opisy, były
niepotrzebne. Do tego jej ręka tak się męczyła. Nienawidziła prowadzić
zeszytów. One nigdy nie były takie piękne, jak zeszyty kolegów. Odręczne
pisanie było zawsze dla niej największą karą. Nie rozumiała, za co musi
codziennie być tak karana.
W klasie miała największą wiedzę,
ale i robiła najwięcej błędów. A jak ktoś zazdrości, to nie zostawia na
człowieku suchej nitki, więc jej osoba była ciągle tematem kpin. Może nie
osoba, tylko jej pisanie. To znaczy poprawne pod względem ortograficznym i
estetycznym pisanie. Tam zawsze poległa. Jak pisała na brudno, gdy się
śpieszyła, czasem nie potrafiła odczytać swoich własnych notatek. Nienawidziła
uczyć się z własnych zeszytów. Ściągi też nigdy nie wchodziły w grę. Po prostu
nie była w stanie odczytać tego, co tam zapisała. A do tego zawsze jej się
wydawało, że jak już tą ściągę wyciągnie, to każdy ją będzie widział. Nie
umiała kłamać. Więc nie zostawało nic innego, jak wyuczyć się pilnie materiału.
Nie dało się zrobić nic na skróty.
Jak koledzy potrzebowali odpisać
zadanie, to wiedzieli, gdzie jej szukać i jak się podlizać, żeby dała odpisać.
Błędy sobie sami poprawiali i tak otrzymywali lepsze oceny. Co z dziką
satysfakcją później jej wytykali. Nie omieszkając przypomnieć, ile to ona
błędów zrobiła…
Jak bardzo się wściekała, gdy
otrzymywała noty za pismo, a nie za wiedzę. To tak bolało.
- Po co się uczyć, jak i tak nic
z tego. Zawsze coś zawalę. Dostaję niższe oceny za tak głupie błędy. Co ze mną
jest nie tak? Jak sobie z tym poradzić? Ja nie chcę żeby inni się ze mnie
naśmiewali.
Zaczęła szukać czegoś, co
pomogłoby jej pokonać trudności.
Z pomocą przyszła jej mama, która
wspierała ją w nauce.
- Marzena, nie martw się. Żeby
to, co piszesz było zrozumiałe, twórz krótkie zdania, nie rozpisuj się, nie
używaj złożonych wypowiedzi. Zdanie ma być krótkie, ale treściwe i zrozumiałe.
To była cenna wskazówka. Gdy
pisała zdania tasiemce, sens zawsze gdzieś się zagubił i nikt nie wiedział, co
tak właściwie ona chciała przekazać.
- Jak męczy ci się ręka i
zaczynasz pisać niewyraźnie, zrób sobie małą przerwę, rozruszaj rękę w
nadgarstku, poruszaj palcami, to na chwilę pomoże.
Faktycznie, jakiś czas działało,
póki nie przyszło więcej materiału do pisania. Potem nie było różowo. Męczliwość
jej ręki z czasem się nasilała.
- Jak nie jesteś pewna pisowni
jakiegoś wyrazu, to napisz sobie dwie jego wersje, która ci się bardziej
spodoba, tą napisz.
Jej mózg zawsze wtedy wybierał
trafnie. Pamiętał, jak wygląda dany wyraz. Czytanie pomagało mózgowi zgromadzić
zasób potrzebnej, wyrazowej wiedzy.
- Jak nie jesteś dalej pewna jak
napisać dany wyraz, zastąp go innym, którego jesteś pewna.
To zawsze skutkowało.
- Mamo, jak się pisze „wiraż”?
- Sprawdź w słowniku.
- Ale powiedz mi, będzie szybciej.
- Od „szybciej”, nie zapamiętasz,
jak się pisze ten wyraz. Sprawdź sama. Gdy to zrobisz, zapamiętasz.
I słownik również zaczął być jej
przyjacielem. Z czasem robiła coraz mniej błędów. A ze słownikiem się nie
rozstawała.
Najgorsze były języki obce. Nie
mogła za żadne skarby zapamiętać pisowni obcych wyrazów. Jak zapamiętała
wymowę, to nie szło wkuć zasad pisowni i na odwrót. To było nie do przejścia.
To była jej pięta achillesowa. Okazało się, że aby to opanować, musi włączyć
inne zmysły. Malowała trudne wyrazy, pisała na karteczkach i rozwieszała po
ścianach, podczas nauki uruchamiała emocje i skojarzenia. Pomagało.
Powoli, powoli przebrnęła przez
początki nauki. Nadeszło liceum. Wtedy nauczyła się korzystać z podręczników.
Notatki u niej nigdy się nie sprawdzały. Męczyło ją zarówno samo pisanie, jak o
późniejsze próby odszyfrowania zapisanego przez nią tekstu. Więc zaczęła używać
zakreślacza.
- Jak nie kijem go to pałą. Nie
jestem w stanie robić notatek, to będę uczyć się z książek.
To też okazało się kolejnym
sposobem na pokonanie kolejnej partii trudności. Tak dobrnęła do matury. Do
tego czasu nauczyła się stosować swoje pisaniowe sztuczki i pisała bezbłędnie.
Zamieniać, dobierać, skracać, kochać słownik ortograficzny. Pisanie odręczne
nadal jednak sprawiało jej psikusy. Ale to nie było żadną przeszkodą w tym, by
rozpocząć studiowanie.
Wtedy pisania było jeszcze
więcej. Ale do każdego wykładu i ćwiczeń była bibliografia. Co nie udało się
czytelnie zapisać, zawsze można było doczytać później w książkach.
Na szczęście dobrzy ludzie
wymyślili również komputer. To był dopiero wynalazek. Nie dość, że poprawiał
błędy, to i ręka dawała sobie w końcu radę z pisaniem. Wszyscy potrafili się
rozczytać. Do tego można było tysiące razy poprawiać tekst i nie trzeba było
ciągle kreślić i kreślić. Na studiach nikt już nie wymagał oddawania prac w
formie odręcznej. Tam liczył się poprawnie przygotowany, merytoryczny i ładnie
wydrukowany tekst. Dysortografia i dysgrafia przestały być straszne. Studia
minęły jak mrugnięcie powieką. Zaczęła się praca zawodowa. O ironio… ciągle z
tekstem. Komputer i pisanie nie chciało jej opuścić. Okazało się, że jak
pokonała błędy, to i polot pisarski się uaktywnił. Już nie musiała skupiać się
na krótkich, treściwych tekstach. Wszystko jakby nagle zaczęło tworzyć się
samo.
- Może to moje przeznaczenie.
Nawet dyslektyk, jak się okazało, może nieźle pisać.
Marzena dużo
pisze. Do dziś radzi sobie świetnie. Nikt nie ma pojęcia o tym, że kiedyś
musiała pokonać tyle przeciwności, żeby opanować zwyczajne, jakby się każdemu
wydawało, pisanie. Nikt nawet nie podejrzewa, że jest dyslektykiem. Ze
słownikiem nie rozstaje się nadal. Męczliwą rękę pokonał komputer. Nieraz musi
kilka razy przeczytać stworzony tekst, by wyłapać błędy, które za nią ciągle
łażą. Ale już potrafi skutecznie się z nimi rozprawić, z pomocą wypracowanych
przez lata technik.
Wszystko dało
się zrobić. Może większym nakładem pracy, może kombinowaniem, poszukiwaniem, angażowaniem
wielu zmysłów i dopasowaniem skutecznych metod uczenia się do własnych
możliwości. Ale pokonała dręczące ją trudności. Zdobyła wyższe wykształcenie,
pracuje, pisze i ma się dobrze.
Z
dysleksją da się normalnie żyć!!!
Z pozdrowieniami dla wszystkich
dyslektyków.
Masz całkowitą rację :)
OdpowiedzUsuńCzasem z naszych osobistych ułomności mamy więcej niż z niewydarzonych zdolności. Bo te "ułomności" czegoś nas uczą i mamy motywację, by je pokonywać. Ze zdolności często nie umiemy korzystać i marnujemy swój potencjał, na którym de facto też się za dobrze nie poznaliśmy!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Piękny tekst. I ta puenta :) cudowna i bardzo pozytywna :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie