fot. Ewa Kawalec |
„W przedwczorajszych szkołach,
wczorajsi nauczyciele przygotowują uczniów do rozwiązywania problemów, jakie
przyniesie jutro.”
Cytat
zaczerpnięty z książki
„Neurodydaktyka.
Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”
autorstwa
Marzeny Żylińskiej
Od
jakiegoś czasu zastanawiam się, dokąd zmierza nasz system edukacji. Wszystko na
pozór jest w najlepszym porządku, za wyjątkiem… motywacji naszych dzieciaków do
nauki. Dlaczego tak się dzieje? Skąd się bierze ten marazm naszej młodzieży?
Gdzie się nam gubi sens uczenia się i rozwoju?
Znudzone dzieciaki na pozór się
uczą. Niestety często, jedyną motywacją dla nich jest to, że – MUSZĄ. Gdzie się
podziało CHCĘ? To chcę z dzieciństwa. Chcę, które pozwalało im poznawać świat.
Dlaczego z ciekawych świata przedszkolaków wyrastają nam znudzeni życiem
gimnazjaliści? Gimnazjaliści, których wszystko nudzi i dla których wszystko
jest „bez sensu”. Skąd się to bierze? Czy tracimy umiejętność wychowywania
młodych pokoleń? Jak to zrobić, by rozbudzić w nich kreatywność? Albo może: jak
to zrobić, żeby tej kreatywności z dzieciństwa nigdy nie zniszczyć?
No właśnie! Nasz mózg jest
stworzony do tego, by się ciągle uczyć. Tak jesteśmy zbudowani. Więc jeśli
szkoła, która powinna otwierać umysły zamyka je, to co jest nie tak?
Może chodzi o to, że nauka w
szkole po prostu jest nudna? Często opiera się na schematyzmie i definicjach.
Podręczniki są po prostu nieciekawe, a dzieciaki, zamiast uczyć się poznawać
świat, uczą się schematów i suchych teorii.
Jak to zrobić, by odejść od
utartego nauczania, a w zamian za to nauczyć dzieci uczyć się i poznawać świat?
Czy szkoła dziś jest w stanie
przygotować młode pokolenie do życia? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć, co
będzie potrzebne dzieciakom za piętnaście lat? Czy jesteśmy w stanie
przewidzieć jak rozwinie się nauka w czasach, gdy każdy niemal dzień wiąże się
z nowymi wynalazkami i nowymi technologiami? Co zatem należy robić?
Nasi
zwierzchnicy ciągle starają się „ulepszać” system edukacji, który został
wymyślony w XIX wieku. Tylko, czy ten system jest spójny z tym, co dzieje się w
dzisiejszym świecie? Mamy coraz więcej testowania. Dzieciaki od pierwszej klasy
muszą wykonywać durne, odmóżdżające zadania. Testuje się ich na prawo i lewo.
Testuje się ze schematów, a nie z twórczego myślenia, które jest zabijane. Na
myśl właśnie przychodzi mi test trzecioklasisty z ubiegłego roku, gdzie
wszystkie prawidłowe, ale kreatywne odpowiedzi uczniów nauczyciele byli
zmuszeni odrzucać, bo nie mieściły się w kluczu! Nóż się w kieszeni otwiera!
Nie mówiąc już o tym, że od uczniów wymaga się bezbłędnych odpowiedzi, gdy
tymczasem od kilku lat spotykamy się z tym, że w konkursach przedmiotowych w
zadaniach, które miały sprawdzać wiedzę było mnóstwo błędów.
I co robimy dalej? By lepiej
włożyć uczniów w schematy, dokładamy coraz to nowe testy, z coraz to nowych
zagadnień. Jak zaczynałam pracę w edukacji szóstoklasiści zdawali jeden
egzamin. Teraz piszą dwa. Zawierają one zakres wszystkiego, czego się dotąd
uczyły, ale…
No właśnie, ale… W nauczaniu
początkowym są bloki. Ma być nauczanie zintegrowane. Wiedza ma się ze sobą
łączyć. Potem mamy drugi etap edukacyjny, gdzie materiał rozbito na przedmioty,
które często w żaden sposób nie łączą się ze sobą. Każdy przedmiot i każdy
nauczyciel często sobie rzepkę skrobie. A mózg dzieciaków??? Wariuje, bo sam
nie potrafi tej wiedzy połączyć i zastosować w praktyce.
A potem się dziwimy, że nie radzą
sobie ze sprawdzianem po klasie szóstej, który nagle wszystko łączy. I co robią
wielcy twórcy testów? Z roku na rok obniżają wymagania, by wyniki nie były tak
przerażająco niskie!
Dlaczego więc
opieramy się na teorii zamiast na doświadczeniach? Dlaczego nie łączymy w
całość tego, co staramy się przekazać, gdy powszechnie wiadomo, że mózg
przyjmuje nowe rzeczy tylko wtedy, gdy łączą się z tym, co dziecko już wie, gdy
odnoszą się do ich doświadczeń, gdy są ciekawe? Czemu o tym zapominamy?
Zmuszamy dzieciaki do odtwarzania schematów, wypełniania ćwiczeń, które
polegają na wklejaniu naklejek i uzupełnianiu luk, nie ucząc myślenia, a wręcz
je niszcząc.
Dlaczego nasze
dzieci mają taki problem z nauką przedmiotów ścisłych? Czy właśnie one nie powinny
uczyć myślenia?
I jeszcze
jedna bardzo ważna rzecz. Jaki powinien być cel uczenia? To, żeby zrealizować
program, czy może to, by dzieciaki się w tym nie zagubiły i potrafiły chłonąć
wiedzę? Czy wszyscy uczniowie uczą się w tym samym tempie? Czy to jest możliwe,
gdy każdy z nas jest inny? Czemu w szkole zapomina się o tym, że każdy ma
własne tempo uczenia się? Że jeden człowiek złapie wszystko w mig, a drugi
potrzebuje na to czasu, by w jego mózgu powstały odpowiednie połączenia
neuronalne.
Wracając do
schematyzmu i definicji. Mózg jest w stanie sam stworzyć definicje, gdy ma
odpowiednią ilość przykładów. Po co więc kazać się uczyć mózgowi tego, co on
już z samego założenia wie?
Czy możliwa
jest nauka bez poczucia sukcesu? Wyobraźmy sobie młodego człowieka, który nie
ma pojęcia jak samodzielnie przyswoić nowy materiał. Dostaje informację – „nie
umiesz!”, „naucz się”, „nie umiesz się uczyć”. Jak często powtarza wtedy swój
wymyślony schemat uczenia się, który nie daje żadnych efektów? Angażuje w ten proces
mnóstwo energii, a efektów nie ma. Otrzymuje oceny nie adekwatne do wysiłku,
który w to wszystko włożył. Czy będzie chciał się uczyć?
A jak często
na lekcji dowiedział się właśnie w jaki sposób ma się uczyć, żeby daną rzecz
zapamiętać? Żeby proces uczenia się był efektywny?
Jak często
dowiedział się, do czego dana wiedza będzie mu potrzebna?
Jeśli podstawą
działania jest motywacja wewnętrzna, a więc chęć poznawania świata, a jedynym
powodem nauki, który dzieciaki słyszą jest to, że „to będzie na testach”, to
jaka to jest motywacja wewnętrzna? Czy my dorośli tak chętnie uczymy się
czegoś, lub coś wykonujemy, gdy ktoś nas do tego zmusza? Czy właśnie wtedy nie
robimy na odwrót? Tylko dlatego, żeby pokazać, że mamy autonomię? Jak więc
tłumaczyć uczniom dlaczego mają się uczyć? Dla testów, dla ocen, czy dla
siebie? Może w końcu należy uświadomić dzieciom, że warto poznawać świat, bo on
jest po prostu niezwykle ciekawy i niesamowity? I wtedy samą przyjemnością może
stać się odkrywanie jego tajemnic? No właśnie… odkrywanie, a nie schematyczne
powtarzanie definicji. Może tu właśnie gubimy kreatywność? W sposobie
przekazywania wiedzy i metodach ich sprawdzania.
Kiedyś
poznałam młodego człowieka, który biegle posługiwał się językiem obcym na co
dzień. Na lekcji z tego przedmiotu otrzymywał zaledwie oceny dostateczne, bo…
„robił literówki”. Testy zatem pisał nie zawsze dobrze. Co jest zatem naszym
celem? Nauczenie dzieci posługiwania się językiem, czy może umiejętność pisania
testów? Ile dzieci, które świetnie piszą testy potrafi się porozumiewać w obcym
języku? Czy to nie jest jakiś paradoks? Czy jedno drugiego nie wyklucza?
Kolejny
paradoks szkolny: w normalnym świecie, człowiek, gdy chce się czegoś dowiedzieć,
to pyta. Jak wygląda to w szkole? Czy to uczeń pyta? Czy może ma on siedzieć w
ławce i słuchać? Uczyć się tego, co ktoś uznał za słuszne? I kto tam pyta?
Uczeń? No właśnie… często nie! Pyta nauczyciel, tylko po to, by sprawdzić
stopień przyswojenia wiedzy! Gdzie w tym tajemniczość? Gdzie w tym
zaangażowanie i aktywność dzieci? Gdzie ciekawość poznawcza?
Jak przykre
jest to, gdy czasem słyszę od nauczycieli, że w szkole nie da się stosować
metod aktywnych. Tłumaczą to tym, że jak nauczyciel zorganizuje pracę w
grupach, to znaczy, że jest nieprzygotowany. O zgrozo! A gdzie podstawowa
wiedza na temat procesu uczenia się?! Gdzie rozbudzanie aktywności uczniów, gdy
na lekcji słuchając monotonnego wykładu dzieciaki po prostu przysypiają? Gdzie
w tym wszystkim jest kreatywność?
Do czego więc
wszyscy zmierzamy? Fakt, narzucony program mocno ogranicza. Bo jak przyjeżdża kontrola,
nie pyta jak funkcjonuje uczeń, tylko sprawdza dokumenty i stopień realizacji podstawy programowej. Co z
tego, że podstawa jest zrealizowana, gdy uczniowie nie są w stanie przyswoić
jej w tym tempie, który przewiduje program? Czy wtedy lepiej napiszą te
„wspaniałe” testy, gdy wszystko będzie dla nich chaosem? Co z tego, że mają
szybko przerobiony materiał, gdy i tak nic z tego nie wiedzą? Co zatem jest
ważniejsze? Podstawa programowa, czy może uczeń? Co wybrać, gdy za ucznia nikt
nie rozlicza, a za podstawę i owszem… Przykra rzeczywistość. Co zatem powinien
zrobić mądry nauczyciel? Nauczać podstawy programowej, czy uczyć dzieci i narazić
się na złą ocenę swojej pracy, bo dokumentacja nie gra!
Dokąd zatem
zmierzasz szkoło? Głupim narodem ponoć lepiej rządzić. Ale czy o to nam
wszystkim właśnie chodzi…?
Tekst ten
powstał po pochłonięciu przeze mnie niezwykle pasjonującej książki autorstwa
pani Marzeny Żylińskiej „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się
przyjazne mózgowi”. Opiera się na wiedzy tam zawartej. Książka ta tak
bardzo oddaje atmosferę dzisiejszego systemu edukacji. Edukacji, która niewiele
ma wspólnego z zasadami, którymi kierują się nasze mózgi. Zdecydowanie polecam
jej przeczytanie każdemu, który ma styczność z edukacją.
Może kiedyś
dostosujemy szkołę do potrzeb dzisiejszego świata… Sporo pracy przed nami…
Dużo racji, już po pierwszych zdaniach się zgadzam, teraz zdecydowanie uczę się bo muszę, na tak zwane ZZZ (zapamiętać, zdać, zapomnieć). Czasem mam wrażenie, że nauczyciele uczą tak, jakby uczyli za karę...Co jeszcze chce zauważyć, często w szkołach jest gaszona wyobraźnia i kreatywność, wiem na swoim przykładzie. Tak samo śmieszy mnie interpretacja, polecenie oczywiście zinterpretuj jak TY widzisz np daną sytuację - no i człowiek interpretuje po swojemu, lecz jeśli nie będzie zgodne z kluczem, to tak naprawdę mają w nosie twoją wersję...
OdpowiedzUsuńtypicalgr.blogspot.com
Zgadzam się, chodzę do szkoły i jeszcze kilka lat nauki przede mną. Mam wrażenie, że nauczyciele uczą nas bo bo im za to płacą a nie po to by przygotować nas do dalszego życia. Wpajają nam wiedzę, którą po najbliższym teście zapominamy i tylko godziny nauki zmarnowane. Powtarzając ciągle "Jak się nie nauczysz to sobie nie poradzisz w życiu..." wcale nie zachęcają do nauki a jedynie stresują.
OdpowiedzUsuń