fot. Ewa Kawalec |
"Ciekawość to delikatna roślinka, która niezależnie od pobudzenia, potrzebuje przede wszystkim wolności."
Albert Einstein
Był sobie
radosny Jasiu, pełen wiary w siebie, ciekawy świata i ludzi, uwielbiający się
bawić i poznawać nowe rzeczy. Kreatywny, aktywny, ruchliwy i mądry. W
przedszkolu jedno z najaktywniejszych dzieci. Pełne werwy, ciekawości
poznawczej. Kochany przez rodziców, uwielbiany przez nauczycieli. Wielki w swojej
maleńkości badacz otaczającego go świata.
Nie umiejąc
mówić, w wieku dwóch lat potrafił układać samodzielnie puzzle z sześćdziesięciu
elementów. Jako trzylatek, pomagał rodzicom w kuchni, tworząc własne,
przepiękne ozdoby na ciasteczkach. W wieku czterech lat liczył do dwustu, a
dodawał i odejmował w zakresie dwudziestu.
W przedszkolu, z pomocą mamy,
upiekł własne ciasto.
Bardzo chciał się uczyć.
Godzinami bawił się w szkołę, pakował książki do plecaka, własnoręcznie pisał
literki i cyferki. Wzorowo literował kilkunastoliterowe wyrazy.
- Mamo, bawimy się w przedszkole.
Ja będę panią, a ty będziesz wszystkim.
- Mamo, tato, pobawimy się w
Czerwonego Kapturka? Ja będę myśliwym, a wy będziecie resztą.
I tak poznawał
role społeczne. Odgrywał role zawodowe, był budowniczym, policjantem,
strażakiem, nauczycielem, piekarzem, rolnikiem. Potem znów trzema świnkami,
często równocześnie. Bawił się w Kubusia Puchatka, Myszkę Miki i wiele, wiele
innych bajkowych postaci. Uwielbiał słuchać, gdy czytano mu książki. Jego
wyobraźnia była niesamowita. Co minutę wcielał się w inną postać.
Ambitny, pewny siebie, rezolutny
dzieciak. Wszędzie było go pełno.
Jeździł na rowerze, skakał na
trampolinie, grał w piłkę, pluskał się w basenie. Miał, jak na swój wiek, ogromną
wiedzę ogólną.
Miał nieco trudności z prawidłową
wymową. Ale bardzo się starał, żeby ładnie mówić.
- Jasiu, co byś chciał, żeby
przyniósł ci Św. Mikołaj?
- Książkę do logopedii mamusiu.
- Czemu książkę do logopedii?
- Żebym umiał ładnie mówić mamusiu…
Wydawało się, że nic nie może
zakłócić jego rozwoju.
Jednak pewnego dnia Jaś poszedł…
do szkoły…
Tam kazali mu
siedzieć w ławce. On nie był w stanie tego zrobić. Jego wrodzona ciekawość
świata była silniejsza od niego. Zadawał dużo pytań.
- Proszę pani, a dlaczego ten
słoń jest szary? Po co zebra ma paski? Dlaczego ziemia jest okrągła?
- Jasiu, przestań! Nie mam już do
ciebie sił. Przestań w końcu mówić. Przeszkadzasz innym dzieciom. Pisz literki!
- Proszę panią, a dlaczego
kwiatki usychają, gdy ich nie podlewamy?
- Jasiu, a ty znowu swoje? Bo tak
i już. Przestań już. Pisz literki.
- Proszę panią, czy mogę zetrzeć
tablicę?
- Siedź w ławce i słuchaj!
Jasiu nie umiał czterdzieści pięć
minut siedzieć w ławce. Wszystko w nim chciało poznawać świat. Najlepiej już,
jak najszybciej.
A te literki!!! Które nie chciały
same zmieścić się w liniaturze zeszytu. Ciągle to samo. W szkole to samo, w
domu to samo. Te okropnie długie zadania domowe… Pisanie, pisanie!!! Nie było
czasu na zabawę i na czytanie przez mamę tych wspaniałych opowieści do snu.
- Jasiu, nie chce ci się
pracować! Skup się wreszcie! Pisz, słuchaj! Rób to, co inne dzieci! I bądź
zadowolony. Powiadali w koło dorośli.
I tak Jaś powoli, ale skutecznie
z kreatywnego malucha stawał się UCZNIEM.
Czy to aby dobrze?
Szybko musiał się nauczyć, że
jego mózg musi nagle pracować w systemie 45 minutowym. Reagować na dzwonek,
wstawać, siadać i załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne na polecenie.
- Teraz ci się zaczęło Jasiu. To
już nie przelewki. Poszedłeś do szkoły. Powtarzała babcia.
Przecież on tak bardzo chciał iść
do szkoły. Marzył o tym w dawnych zabawach. Tak bardzo chciał się uczyć. To
dlaczego mu wszyscy wkoło powtarzają, że teraz ma być taki nieszczęśliwy?
W pierwszej
klasie zaczynali się uczyć literek. Chociaż pisanie nie zawsze mu wychodziło,
to literki i cyferki znał od dawna wszystkie.
Ciągłe ich przepisywanie
najnormalniej w świecie go nudziło. Chciał uczyć się czegoś więcej.
Z liczeniem też nie miał żadnych
problemów. To, czego uczyły się inne dzieci, on dawno już umiał. Zaczynała się
nuda…
- Przesiedź mały człowieku 45
minut w ciągłej rutynie…
To stawało się powoli nie do
niesienia. Musiał sobie jakoś radzić w tej sytuacji. Jego mózg domagał się
działania. Więc ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa. Waliły w krzesełko,
dudniły kredkami o blat stolika, grzebały w piórniku, wyszukując coraz to nowe
formy aktywności.
- Jasiek! Siedź spokojnie! Ile
razy ci mówiłam, żebyś nie kopał w krzesełko. Przeszkadzasz innym dzieciom! Mawiała
pani. Nie będziesz nic wiedział z lekcji! Uspokój się.
No tak z lekcji to on nie
wiedział za wiele. Bo to wszystko miał już w głowie. Po co uczyć się czegoś, co
się już wie?
- To taka jest ta szkoła? Pytał
jego znudzony mały mózg.
- Kiedy w końcu będziemy się
uczyć? Pytał pani.
- Jasiu, cały czas się uczymy.
Nie widzisz. No tak! Nie widzisz, bo ciągle przeszkadzasz! Siądź i słuchaj!
- Ale… ja chciałem powiedzieć, że
mamusia czytała mi wczoraj fajną bajkę…
- Powiesz później. Teraz robimy
co innego.
I tak wrodzona
aktywność Jasia zaczęła powoli chować się pod płaszczykiem obojętności. A
ciekawość świata powoli zanikała…
Cdn…
Wspaniały tekst. Idealnie odzwierciedliłaś odczucia małego chłopca. Czekam na kolejne części. Gratulacje! Z przyjemnością i lekkością mi się czytało ;) .
OdpowiedzUsuńDziękuję :). Niebawem będzie ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńŚwietne.
OdpowiedzUsuńChyba każdy z nas powinien odnaleźć w sobie to dziecko, ciekawość świata.
Wydaje się nam, że wszystko już znamy, ale nie znamy samych siebie.
Czekam na kolejne części
http://definicja-mnie.blogspot.com/