sobota, 7 stycznia 2017

Wrażliwiej znaczy ciekawiej…

fot. Ewa Kawalec

„Jestem strasznym nadwrażliwcem. Bycie nadwrażliwcem to chodzenie po cienkiej linie: jest euforia, czyli nagła radość z drobiazgów albo depresja, czyli załamanie i upadek. Niektóre rzeczy widzę trzy razy mocniej niż inni. Tak jak zauważam różne piękne sprawy, tak widzę syf, którego ludzie nie zauważają. Wrażliwość, która daje mi masę możliwości, musi ze mnie wyjść. Jak zaczynam ją w sobie kumulować, to jest źle.”

Agnieszka Chylińska


            Jak to jest z tą wrażliwością? Są ludzie co czują bardziej? Czy to przekleństwo, czy wielki dar?
Pewnie zależy od sytuacji, a może od naszych wewnętrznych pragnień, marzeń i sposobu postrzegania…
Tak, czucie bardziej u wrażliwców pojawia się w każdej sytuacji. Wyczuwa się dobrą energię, drugiego człowieka, ale również rzeczy trudne przychodzą z wielką siłą.
Czy łatwo czuć emocje innych? Czy każdy tak ma? Nie wiem czy każdy, ale są osoby, które widząc stan, słysząc wypowiadane przez drugiego słowa, wiedzą, co dzieje się we wnętrzu. Powiedziałabym to fizyczny stan odczuwania innej rzeczywistości niż własne postrzeganie. Zobaczyć życie oczyma drugiego człowieka… Tak, to właśnie to… Chcesz być z innymi bardziej, spróbuj poczuć ich emocje na sobie, spróbuj założyć czyjeś buty i pójść tą drogą… Jeśli nie potrafisz tego zrobić, nie licz na cud zrozumienia. Nie licz na to, że nawiążesz tą nić porozumienia w odczuwaniu.
Każdy z nas ma swoją perspektywę bytu, swoje wewnętrzna postrzeganie, bagaż doświadczeń, który każe kwalifikować rzeczy do odpowiednich szufladek. Czy działamy zawsze słusznie? Pewnie nie… Czy da się to zweryfikować? Tak, da się, ale obawiam się, że jednak do tego potrzeba drugiej osoby. Drugiej, która popatrzy z boku na nasze jestestwo. Która na zimno skalkuluje i pomoże nazwać pewne rzeczy po imieniu. Tak, czasem wystarczy nazwać. Tylko wtedy, gdy po prostu nazwiesz to co czujesz, gdy pozwolisz sobie na bycie sobą, możesz odkrywać siebie na nowo. Czasem nie jest to jednak proste. Osoba wrażliwa to ta, która postrzega innych, ale postrzega też swoje emocje z wielką siłą. Kocha na zabój, cierpi mocno, przeżywa i analizuje cały otaczający świat i swoje wnętrze. Jest to jednak ryzyko. Jak miłość i szczęście dodaje skrzydeł, pokazuje magię świata, pozwala żyć pełną parą, tak cierpienie, samotność i ból potrafi zabić. Czy jest na to jakiś przepis, by nie zatracić się w swoich własnych emocjach? W swoim lęku, bólu straty, niespełnionej miłości? Jak poradzić sobie z dławiącym, fizycznym bólem, rozdzierającym serce i palącym w środku jak żywy ogień? Czy jesteśmy w stanie to na tyle wytłumić, by dać radę dalej funkcjonować? Czy mamy na tyle mocy w sobie, by poradzić sobie z tymi pokładami czucia? Tak kochani… mamy. Tylko często nie dostrzegamy najprostszych rozwiązań. Najciemniej pod latarnią, powiadają. I słusznie. Tak często bywa. By okiełznać emocje trzeba samodyscypliny i wiedzy. Wiedzy dotyczącej naszej własnej podświadomości i tego, jak nasze własne myślenie kreuje naszą rzeczywistość. 
„Przestań dźwigać to, czego już nie potrzebujesz. W kieszeni, w myślach, w sercu…” 

„Niewyrażone emocje nigdy nie umierają. Zostają zakopane żywcem, aby powrócić później w znacznie gorszej postaci.” (Sigmund Freud)

Właśnie, to jest to. Nie warto chować uczuć, nie watro tłumić, nie warto walczyć po cichu, w ciemności i samotności. A do tego udawać, ubierać maskę i wszystkim pokazywać, że wszystko jest w porządku. Można oberwać rykoszetem. Nasze wnętrze ma swoją wytrzymałość. Póki nie nauczysz się wyrażać emocji i uczuć, póki nie nauczysz się mówić o tym co czujesz, trudno Ci będzie nawiązać nić porozumienia z samym sobą. Wiem, przyznanie się do uczyć proste nie jest. Zwłaszcza wtedy, gdy nie masz pewności, czy wtedy zapanujesz nad nową rzeczywistością. Nad tym nowym, co może się wydarzyć. Otwartość pokazuje drogę. Nie zawsze jednak jest ona dla nas łatwa na dany moment. Łatwiej jest zatracać się w samym sobie, niż szukać rozwiązań. Łatwiej jest oskarżać otoczenie, los, życie, innych, który jakoś wpłynęli na nasze złe samopoczucie. Trudniej wypracować w sobie siłę do walki i do poszukiwania nowych rozwiązań. Łatwiej jest dzielić włos na dwoje niż opracować plan działania i postawić sobie cele. Czemu? Bo wtedy, gdy stawiasz jasny cel i planujesz działanie wiesz, że musisz ruszyć z miejsca. Ruszyć w nieznane Ci dotąd zdarzenia, odczucia, inne życie. Inne, bo inaczej odczuwane. Nie zawsze jesteśmy w stanie na dany moment zmienić naszą rzeczywistość, to co nas otacza. Ale zawsze możemy robić wszystko by nauczyć się cieszyć tym, co mamy. By w każdej roślinie, rzeczy, człowieku, dojrzeć coś, co motywuje. Dojrzeć to, co może było trudne, ale dało lekcję. Wszystko dzieje się po coś… Szczęście i miłość daje chęć istnienia, ból i cierpienie stają się motorem do działania i wyciągania wniosków. Nigdy nie pozwól jednak na to, by zatrzymać się w bezradności i bezczuciu.

„Oddano mnie ulicom Nowego Jorku. Przywrócono do głównego nurtu życia. Zrobiłem kilka kroków kiedy coś się wydarzyło. To nie poczucie winy mnie zmroziło, nauczyłem się go nie odczuwać. Nie był to też strach przed śmiercią. Nauczyłem się o niej myśleć jak o przyjaciółce. To nie myśl o byciu niekochanym mnie zmroziła. Nauczyłem się żyć bez miłości. Zmroził mnie fakt, że nie miałem najmniejszego powodu by pójść w jakimś kierunku.”

Kurt Vonnegut - "Matka noc"

Działaj, walcz, nie rezygnuj z samego siebie. Nie marnuj własnego potencjału. Doceń światło, które masz w sobie. Nie spychaj emocji w najciemniejszy kąt własnej podświadomości. Bądź sobą. Nie pozwól innym, by z butami wkraczali w twoją rzeczywistość i próbowali uczyć Cię „normalności” – bo wszyscy tak ponoć mają.
Każdy z nas jest jedyny, niepowtarzalny i piękny. Odnajdź to w sobie i doceń. Odczuwaj i nie bój się tego, a zobaczysz jak z czasem Twoje życie nabierze pięknych barw i wszystko o czym marzyłeś, zacznie się nagle dziać…