poniedziałek, 14 grudnia 2015

Dokąd zmierzasz szkoło?

fot. Ewa Kawalec


"Ciekawość to delikatna roślinka, która niezależnie od pobudzenia, potrzebuje przede wszystkim wolności."

Albert Einstein


Był sobie radosny Jasiu, pełen wiary w siebie, ciekawy świata i ludzi, uwielbiający się bawić i poznawać nowe rzeczy. Kreatywny, aktywny, ruchliwy i mądry. W przedszkolu jedno z najaktywniejszych dzieci. Pełne werwy, ciekawości poznawczej. Kochany przez rodziców, uwielbiany przez nauczycieli. Wielki w swojej maleńkości badacz otaczającego go świata.

Nie umiejąc mówić, w wieku dwóch lat potrafił układać samodzielnie puzzle z sześćdziesięciu elementów. Jako trzylatek, pomagał rodzicom w kuchni, tworząc własne, przepiękne ozdoby na ciasteczkach. W wieku czterech lat liczył do dwustu, a dodawał i odejmował w zakresie dwudziestu.
W przedszkolu, z pomocą mamy, upiekł własne ciasto.

Bardzo chciał się uczyć. Godzinami bawił się w szkołę, pakował książki do plecaka, własnoręcznie pisał literki i cyferki. Wzorowo literował kilkunastoliterowe wyrazy.

- Mamo, bawimy się w przedszkole. Ja będę panią, a ty będziesz wszystkim.

- Mamo, tato, pobawimy się w Czerwonego Kapturka? Ja będę myśliwym, a wy będziecie resztą.

I tak poznawał role społeczne. Odgrywał role zawodowe, był budowniczym, policjantem, strażakiem, nauczycielem, piekarzem, rolnikiem. Potem znów trzema świnkami, często równocześnie. Bawił się w Kubusia Puchatka, Myszkę Miki i wiele, wiele innych bajkowych postaci. Uwielbiał słuchać, gdy czytano mu książki. Jego wyobraźnia była niesamowita. Co minutę wcielał się w inną postać.

Ambitny, pewny siebie, rezolutny dzieciak. Wszędzie było go pełno.

Jeździł na rowerze, skakał na trampolinie, grał w piłkę, pluskał się w basenie. Miał, jak na swój wiek, ogromną wiedzę ogólną.

Miał nieco trudności z prawidłową wymową. Ale bardzo się starał, żeby ładnie mówić.

- Jasiu, co byś chciał, żeby przyniósł ci Św. Mikołaj?
- Książkę do logopedii mamusiu.
- Czemu książkę do logopedii?
- Żebym umiał ładnie mówić mamusiu…

Wydawało się, że nic nie może zakłócić jego rozwoju.

Jednak pewnego dnia Jaś poszedł… do szkoły…

Tam kazali mu siedzieć w ławce. On nie był w stanie tego zrobić. Jego wrodzona ciekawość świata była silniejsza od niego. Zadawał dużo pytań.

- Proszę pani, a dlaczego ten słoń jest szary? Po co zebra ma paski? Dlaczego ziemia jest okrągła?
- Jasiu, przestań! Nie mam już do ciebie sił. Przestań w końcu mówić. Przeszkadzasz innym dzieciom. Pisz literki!
- Proszę panią, a dlaczego kwiatki usychają, gdy ich nie podlewamy?
- Jasiu, a ty znowu swoje? Bo tak i już. Przestań już. Pisz literki.
- Proszę panią, czy mogę zetrzeć tablicę?
- Siedź w ławce i słuchaj!

Jasiu nie umiał czterdzieści pięć minut siedzieć w ławce. Wszystko w nim chciało poznawać świat. Najlepiej już, jak najszybciej.

A te literki!!! Które nie chciały same zmieścić się w liniaturze zeszytu. Ciągle to samo. W szkole to samo, w domu to samo. Te okropnie długie zadania domowe… Pisanie, pisanie!!! Nie było czasu na zabawę i na czytanie przez mamę tych wspaniałych opowieści do snu.

- Jasiu, nie chce ci się pracować! Skup się wreszcie! Pisz, słuchaj! Rób to, co inne dzieci! I bądź zadowolony. Powiadali w koło dorośli.

I tak Jaś powoli, ale skutecznie z kreatywnego malucha stawał się UCZNIEM.

Czy to aby dobrze?

Szybko musiał się nauczyć, że jego mózg musi nagle pracować w systemie 45 minutowym. Reagować na dzwonek, wstawać, siadać i załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne na polecenie.

- Teraz ci się zaczęło Jasiu. To już nie przelewki. Poszedłeś do szkoły. Powtarzała babcia.

Przecież on tak bardzo chciał iść do szkoły. Marzył o tym w dawnych zabawach. Tak bardzo chciał się uczyć. To dlaczego mu wszyscy wkoło powtarzają, że teraz ma być taki nieszczęśliwy?

W pierwszej klasie zaczynali się uczyć literek. Chociaż pisanie nie zawsze mu wychodziło, to literki i cyferki znał od dawna wszystkie.
Ciągłe ich przepisywanie najnormalniej w świecie go nudziło. Chciał uczyć się czegoś więcej.
Z liczeniem też nie miał żadnych problemów. To, czego uczyły się inne dzieci, on dawno już umiał. Zaczynała się nuda…

- Przesiedź mały człowieku 45 minut w ciągłej rutynie…

To stawało się powoli nie do niesienia. Musiał sobie jakoś radzić w tej sytuacji. Jego mózg domagał się działania. Więc ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa. Waliły w krzesełko, dudniły kredkami o blat stolika, grzebały w piórniku, wyszukując coraz to nowe formy aktywności.

- Jasiek! Siedź spokojnie! Ile razy ci mówiłam, żebyś nie kopał w krzesełko. Przeszkadzasz innym dzieciom! Mawiała pani. Nie będziesz nic wiedział z lekcji! Uspokój się.

No tak z lekcji to on nie wiedział za wiele. Bo to wszystko miał już w głowie. Po co uczyć się czegoś, co się już wie?

- To taka jest ta szkoła? Pytał jego znudzony mały mózg.
- Kiedy w końcu będziemy się uczyć? Pytał pani.
- Jasiu, cały czas się uczymy. Nie widzisz. No tak! Nie widzisz, bo ciągle przeszkadzasz! Siądź i słuchaj!

- Ale… ja chciałem powiedzieć, że mamusia czytała mi wczoraj fajną bajkę…
- Powiesz później. Teraz robimy co innego.

I tak wrodzona aktywność Jasia zaczęła powoli chować się pod płaszczykiem obojętności. A ciekawość świata powoli zanikała…



Cdn…

3 komentarze:

  1. Wspaniały tekst. Idealnie odzwierciedliłaś odczucia małego chłopca. Czekam na kolejne części. Gratulacje! Z przyjemnością i lekkością mi się czytało ;) .

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne.
    Chyba każdy z nas powinien odnaleźć w sobie to dziecko, ciekawość świata.
    Wydaje się nam, że wszystko już znamy, ale nie znamy samych siebie.
    Czekam na kolejne części
    http://definicja-mnie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń