poniedziałek, 19 października 2015

W końcu robię to, co lubię… cz. 2 (z serii „Czasem nie wiesz, gdzie zawód cię poniesie”)

fot. Ewa Kawalec

„Sukces nie jest mierzony przez pozycję, którą ktoś osiągnął w życiu, ale raczej przez przeciwności, które pokonuje próbując odnieść sukces.”

Booker T. Washington


Olka Kochała swoją pracę. Praca zawodowa ogromnie ją pasjonowała. Gdy widziała sens w tym co robi, oddawała się temu całym swoim sercem. Nic innego się nie liczyło. Wierzyła, że jej obowiązki mają ogromne znaczenie, więc nie szczędziła ani czasu, ani sił na realizację zadań, które stawiał przed nią los. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że ktoś może chcieć to wykorzystać do realizacji własnych celów, z którymi dobro Olki nie miało nic wspólnego. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze….
Stawała się coraz lepsza w tym, co robiła, więc nie wolno było pozwolić na to, żeby uwierzyła w to, że nieźle sobie radzi. Mogłaby wtedy stać się zbyt kosztowna.
Ale ona pułapki nie wyczuła. Wierzyła ludziom. Chciała tak bardzo wierzyć. Oni tam zawsze byli dla niej mili. Pozwalali się rozwijać. Otwierali przed nią coraz to nowe możliwości. Tylu rzeczy mogła się tam nauczyć. Wszystkie jej obowiązki były takie magiczne, niepowtarzalne. Każde z nich było ogromnym wyzwaniem, a ona uwielbiała nutkę adrenalinki w tym, co robiła. Kochała dni, w których coś nowego się działo. Im lepiej sobie radziła, tym otrzymywała więcej obowiązków. Jak słyszała, że jest dobra, odbierała to jako wielką motywację. To dawało jej siłę do pracy. Pracowała często ponad swoje siły, zupełnie tego nie odczuwając. Tak bardzo lubiła być doceniana. Utożsamiała się z firmą. Czuła, że to co robi, jest ważne. Nic innego się nie liczyło. Czuła się po prostu potrzebna.
Niestety pod płaszczykiem przyjemnej atmosferki kryło się drugie dno. Pracy było coraz więcej. Szefowie szykowali zmiany. Chcieli przeorganizować system zarządzania tak, by przynosił coraz to większe dochody. Kosztowni pracownicy nie zawsze byli na miejscu. Ale tacy, którzy się szybko uczyli, a nie wierzyli do końca w swoje możliwości, bywali niezłym nabytkiem. Niewielkim nakładem sił można było im dać i kij i marchewkę. Z jednej strony mieli czuć się ważni, kompetentni i potrzebni, a z drugiej… lepiej, żeby za pewni siebie nie byli. Mogliby wtedy jeszcze założyć jakiś bunt albo co. A po co to komu…??? Na pewno nie szefom, dla których niezwykle istotna okazała się kasa. Im więcej zarabiali, tym chcieli więcej i więcej, nie zważając do końca na to, jakim to stanie się sposobem.
Olka była świetną partią do manipulacji. Nigdy tak do końca nie wierzyła w siebie. Pomagała innym, a często sobie pomóc nie mogła. Do tego miewała kłopoty finansowe, więc z pracy zrezygnować nie mogła. Kredyt z czegoś trzeba było zapłacić. Szefowie o tym wiedzieli. Wiedzieli również, że kocha swoją pracę. To trzymało ją mocno na miejscu, w którym była. Wspaniali współpracownicy, młodzi ludzie, którzy tak jak ona zdobywali doświadczenie zawodowe byli w podobnej sytuacji. Wszyscy, na czele z Olką, działali dla dobra idei i firmy, nigdy dla siebie. Rezygnowali z życia prywatnego dla domniemanego własnego rozwoju. Jak bardzo się wtedy mylili. Jak łatwo wpaść w pułapkę, gdy nie do końca zna się swoją wartość. No i manipulacja zaczęła się pełną parą.
- Pomyliłaś się w rozliczeniu i jeden grosz! Jak tak można. Jak ty się tak mylisz, to zapewne i w innych miejscach są błędy.
- My ciężko pracujemy, żeby można wam było zapłacić.
- A my, zwykli pracownicy, ciężko nie pracujemy? Przemykało czasem Olce przez głowę. Ale zaraz sobie w duchu tłumaczyła, że młoda kadra nie ma wystarczającego doświadczenia i wszystko zdawało się być w porządku.
- Jak dla ciebie ważna jest satysfakcja z pracy, to dlaczego oczekujesz za nią zapłaty?
- Bo muszę z czegoś żyć!!??? Myślała wtedy ze złością.
- Magda jest w ciąży. To trzeba ją wysłać na szkolenie. Może poroni i będzie miała problem z głowy.
- Pracujecie dla firmy. Macie być kreatywni. To nie jest praca na jakiś etat, gdzie można pracować po najmniejszej linii oporu. Jak chcecie mieć mniej obowiązków, to szukajcie pracy na państwowym wikcie.
- Ooo jesteś chora Ola. Jak mi przykro… Ale wiesz, to sprawozdanie musi wyjść jurto, a wiesz, zajęć z kobietami odwołać też nie możesz. Biedna, chyba masz gorączkę. Bardzo źle wyglądasz. Ale sama wiesz, że do domu pójść nie możesz. Przyniosę ci tabletkę…
I tak Olka, ryjąc nosem pracowała tego dnia do godziny dwudziestej drugiej w nocy. I nie tylko tego dnia, w poczuciu, że jej osoba dla firmy jest niezbędna.
Czasem jednak słowa, które słyszała zaczynały ją przerażać. Coś jej nie pasowało, ale co, nie wiedziała. Z jednej strony było dobrze, a z drugiej ciągle coś nie tak. Czuła przez skórę, że to zaczyna się robić z jakiegoś powodu niebezpieczne. Wtedy nie wiedziała jeszcze czemu.
I nadszedł czas organizacji wielkiej konferencji. Ona była za nią odpowiedzialna. Miały tam być wielkie osobistości. Program, prelegenci, materiały szkoleniowe, nabór uczestników. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Sęk w tym, że to zadanie otrzymała dość późno, a do współpracy dostała zaledwie dwie osoby, które oprócz tego miały mnóstwo swoich obowiązków. Zresztą ona też nie miała na głowie tylko konferencji.
- Olka, co to ma znaczyć? Ta konferencja musi się udać. Za mało zgłoszeń uczestników przyszło. Jak nie będzie naboru, zabiorą nam dotację. I to będzie twoja wina.
- Będę cię rozliczać codziennie z tego, jak sobie radzisz.
- Na pewno wszystko zawaliłaś i konferencja się nie uda.
Czuła, że ma tego serdecznie dość. W końcu do niej dotarło, że daje się perfidnie wykorzystywać. Że na dłuższą metę, tak się po prostu nie da. Czuła, że czas zadbać o swoje interesy i zacząć szukać innej pracy. Niestety obowiązków przybywało, więc nawet nie miała kiedy przeglądnąć ofert. Zdołała przez przypadek wysłać zaledwie jedno CV.
Praca przy organizacji konferencji wydawała się nie mieć końca. Ciągle coś się sypało i trzeba było spinać program od początku. Ciągły nadzór szefa tak ją stresował, że zaczęła wymiotować przed wyjściem do pracy.
- O Olka, wymiotujesz. Może w ciąży jesteś? To powiedz, żebym zdążył cię zwolnić, zanim będę musiał na ciebie płacić, ha ha ha...  
Tego było za wiele. Jej do śmiechu wcale nie było, słysząc te słowa. Postanowiła, że nie da nikomu tej satysfakcji i konferencja będzie niepowtarzalna. Da z siebie wszystko.
Siłę dawały jej kobiety, które miała w grupie. Mimo tego, że zajęcia z nimi prowadził wtedy już ktoś inny (Ola została przesunięta do zadań wyższych) one ciągle ją odwiedzały. Dzieliły się swoimi osiągnięciami. Dziękowały za wsparcie. To było dla Oli takie ważne.
Termin konferencji zbliżał się nieubłaganie. Ola codziennie stawała do raportu, słysząc, że na pewno nie dość dobrze wywiązała się ze swoich obowiązków i impreza przez nią polegnie.
Dzień przed konferencją zadzwonił do niej telefon.
- Dzień dobry, czy pani Jaroch?
- Tak, dzień dobry.
- Wysyłała do nas pani swoją aplikację. Czy nadal jest pani zainteresowana pracą?
- Tak oczywiście.
- To zapraszamy panią na rozmowę kwalifikacyjną…
Nie mogą w to uwierzyć!!! Pomyślała w duchu. To już kolejny raz. Zawsze, gdy coś mi się sypie, los daje mi kolejną szansę…
            Konferencja, którą organizowała, wypadła świetnie. Wszystko dopięte było na ostatni guzik. Uczestnicy dopisali. Jaka ona była wtedy z siebie dumna…
Wtedy nadszedł szef. Poklepał ją po ramieniu i rzekł:
- Widzisz Olka, jak świetnie zorganizowaliśmy konferencję?
To przelało czarę goryczy.
- Jakie – śmy!!!!! Przecież nikt z was nawet palcem nie kiwnął To było moje dzieło. Mam tego serdecznie dość!!!
Pomyślała z żalem. Głośno nie mówiąc nic…
Jeszcze tego samego dnia wyruszyła na rozmową kwalifikacyjną, na którą zaproszona została kilka dni wcześniej, szukając dalej zawodowego szczęścia.



Cdn… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz