piątek, 18 września 2015

Wewnętrzne wyzwolenie autostradą do szczęścia

fot. Luka Kwiatkowsky


„Jednym z największych wyzwań w życiu jest bycie sobą w świecie, który próbuje sprawić, byś był jak reszta…”

Źródło: http//:czytadełko.pl


Był piękny, słoneczny, ciepły dzień. Słońce prażyło jak nigdy, próbując przedrzeć się przez zaciągnięte rolety pokoju Malwiny…
Nienawidziła tego słońca!
- Co ono ode mnie chce. Dajcie mi wszyscy święty spokój!
Ogarniała ją ogromna, przerażająca pustka…
             Trzeci dzień leżała bez ruchu w łóżku. Nie chciała wstawać, nie potrzebowała jeść. Chciała zatracić się w jestestwie istnienia… nic nie miało sensu. Cały cel, chęć życia odeszły gdzieś dawno w dal, powędrowały w nieznane. Ścieżkami losu… Ona nie miała sił już ich gonić. Chciała zatopić się w pościeli i powoli znikać… Nikogo nie chciała widzieć. Wizja ludzi przyprawiała ją o ból głowy i mdłości. Z oczu płynęły łzy…
Nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Wiedziała tylko tyle, że nie chce już żyć…
Te radosne od szczęścia i tego cholernego słońca dni, stawały się trwać w nieskończoność. Budziła się rano i nie mogła doczekać się nocy. Płakała, patrząc na zegarek, to w sufit, to w zaciągnięte roletami okno i odliczała te okropnie dłużące się minuty. A one trwały i trwały, podsycając jej ból…
Całymi godzinami wspominała przeszłość. Wtedy wszystko było takie piękne. Miała mnóstwo znajomych, uwielbiała imprezy, wypady, rozmowy, żarty. Ciągle otaczała się wianuszkiem zaciekawionych jej osobą ludzi. Kiedyś promieniała…. Kiedyś… kiedyś miała pasje… Kiedyś… Kiedyś była szczęśliwa… Kiedyś…
Jaka była wtedy szczęśliwa. Miała siłę i chęć do życia. Żadne problemy nie były w stanie jej zniszczyć. Ale to minęło. Ta radość odeszła pewnego dnia w niepamięć, a Malwina zatapiała się w swoim wewnętrznym cierpieniu.
Wspominała miłe, szalone chwile, swoich przyjaciół…. Teraz była taka samotna. Nikt jej nie rozumiał, nikt nie martwił się co się z nią dzieje. Mąż nawet nie zaglądał do jej pokoju… Od kilku lat czuła się tylko jak maszynka do zarabiania pieniędzy… Nic więcej od niej nie wymagano. Miała niezłą pracę. Oddawała się jej całym sercem. Lubiła wyzwania. Z czasem zaczęła pracować więcej i więcej. Jak jej było źle prywatnie, w pracy mogła się wyżyć. To pomagało. Problemy dnia codziennego, potrzeby jej męża, którym ona nie mogła w żaden sposób sprostać, codzienność, która doprowadzała ją do szału znikały, jak ciężko pracowała. Ale wpadła w pułapkę. Zaczęła pracować ponad swoje siły, zaniedbując rodzinę, przyjaciół, bliskich. Maż przez pewien czas walczył. Próbował wykrzyczeć, że jest, że bardzo mu jej brakuje. Ona wtedy nie słuchała. Lepiej było nie słyszeć i nie ryzykować powrotu do niewygodnych tematów.
- Przecież ktoś musi zarabiać na dom. Tłumaczyła sobie.
- Jak ja tego nie zrobię, to nikt tego za mnie nie zrobi.
To ona była odpowiedzialna za zdobywanie rodzinnej kasy. Łapała dodatkowe zlecenia, pracowała na pełny zegar, spała po kilka godzin, by rano wstawać, a wieczór – padać ze zmęczenia. Harowała jak wół, a mimo to nie przychodziło to lepsze jutro…
Z czasem została sama.. kiedy odmawiała spotkań i wyjazdów znajomi w końcu przestali o nie pytać. I wtedy przybliżała się coraz bardziej ta szara pustka. Z mężem relacje na tyle się pogorszyły, że potrafili ze sobą rozmawiać tylko o pogodzie. Żadnych uczuć, żadnych emocji. Nie było wybuchów euforii, ale złości i krzyków też nie było. Była tylko cisza…. Ta piekielna cisza. Każde z nich zamknięte w swoim pokoiku dumań, odcięte od świata, zajmujące się sobą i swoimi, niespełnionymi marzeniami. To było nie do zniesienia.
Każdy dzień był bardziej cichy i ponury. Mijali się w korytarzu ich wspólnego domu, jak dwoje obcych sobie ludzi…
- Kiedy on się mną w końcu zainteresuje.. Kiedy przyjdzie tak jak dawniej, zrobi awanturę, a potem będzie pięknie i miłość odżyje.
Ale on już nie przychodził. Miał dość naprawiania związku. Malwina nigdy nie potrafiła się przyznać do uczuć. Jak jej było źle, płakała, milczała i zamykała się w sobie. Uciekając od rzeczywistości i nie wpuszczając nikogo do wnętrza swojego umysłu i uczuć. Tylko ona wiedziała tak naprawdę, jaka walka się w niej toczy. Nie potrafiła o tym mówić.
- Nie jestem kobietą, nie czuję się kobietą. Nienawidzę zakupów, rodzinnych pieleszy, kobiecych fatałaszków.
Gotowanie przyprawiało ją o mdłości. Czuła, że chce czegoś innego… nie wiedziała czego. I wszędzie była ta pustka. Chciała uciekać, nie wiedziała dokąd. Chciała biec, nie wiedziała po co, chciała się wyrwać, nie wiedziała jak. Ciężki i płytki oddech uniemożliwiał jej łapanie powietrza, a leżenie w łóżku stawało się najlepszą alternatywą.
Z czasem Wojtek przejął jej broń… Nie było nikogo trzeciego, kto by przerwał ten marazm. Oddalili się. Byli obok siebie, z pozoru na zewnątrz szczęśliwi i puści w środku…
- Po co ja żyję… niech mnie w końcu ktoś stąd zabierze i skończy moje cierpienie. Myślała o śmierci.
Ale wtedy przypominała jej się mama.
- Nie mogę jej tego zrobić. Serce by jej pękło. Ona tak zawsze o mnie walczy…
Potem przychodziły myśli o teraźniejszości. Życie Malwiny skupiało się tylko na ciągłej walce o przetrwanie. Ciągłe długi, brak kasy, oszczędzanie każdego grosza, ciężka praca, problemy rodzinne i żadnej lepszej perspektywy na przyszłość.
- Czy ja jestem jeszcze komuś w życiu potrzebna – pytała sam siebie. Dlaczego nie umarłam wczoraj…
Wiele lat temu rozum i serce podpowiadały jej, że chce coś więcej, chce w życiu zrobić coś szalonego.. Ale życie szybko naprostowało szalone pomysły. Z czegoś trzeba było żyć….. i wszystkie marzenia zamieniła na… zarabianie pieniędzy, których i tak na nic nie starczało. Czuła się jak w jakiejś matni. Żaden wysiłek, który czyniła nie przynosił pożądanych rezultatów.
- Co ja robię źle, czemu pomimo tylu wyrzeczeń i tak ciężkiej pracy ciągle stoję w miejscu, lub się cofam? Czemu to wszystko straciło sens…?
            Przepłakała tak cały tydzień, w samotności, próbując odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania…
I wtedy coś w niej pękło…
- Malwina, nie da się tak dalej żyć! Teraz wiesz, że nikt ci nie pomoże. Jak sama nie staniesz na nogi, to nic z tego nie będzie.
Wtedy wpadł jej w ręce pewien wywiad, ze znanym psychologiem…
- Jak ciągle kręcisz się w koło i twoje działanie nie przynoszą efektu, to je zmień. Widocznie wybrałeś złą metodę. Uwierz w siebie, a wtedy wszystko okaże się proste.
- Eureka!!! Krzyknęła. Może to jest klucz do sukcesu. Zła metoda, tak po prostu..?? Uwierzyć w siebie i już??? To nie może być prawda. Ale spróbować nie zaszkodzi, teraz już nic nie tracę. Gorzej już być nie może. A ta ciągła niemoc prowadzi mnie do grobu.
Zaczęła czytać, poszukiwać informacji na ten temat. Odkryła Jacka Walkiewicza i… potęgę podświadomości. Nowa lektura przyprawiła ją o niezły zawrót głowy. Chłonęła nowe informacje jak gąbka…
- Czyli to wszystko sama tworzę??? Wszystkie niepowodzenia, to wymysł mojej głowy??? Wiara w siebie i już…???? Próbuję!!! Postanowiła.
- Jak Bóg zamyka drzwi, otwiera ponoć jakieś okno, tylko, znajdź kuźwa, które…..
I to się okazało najtrudniejsze. Poszukiwanie okna, które dałoby jej znów światło życia. Czytała, słuchała wykładów.
- Przecież ktoś musi wiedzieć, gdzie mam szukać!!!
Wiedział. W jednym z wykładów Jacka Walkiewicza usłyszała: „Jak chcesz wejść na kolejną górę, musisz najpierw zejść z poprzedniej.”
- Góra… co jest moją górą??? Jaka jest kolejna???
Klucz do sukcesu leżał u stóp.
- Przestań w końcu robić wszystkiego dla innych, zacznij w końcu robić coś dla siebie! Wrzeszczała jej podświadomość.
Nie było to łatwe. Latami właziła na górę nieposkromionej dobroci i oddania dla innych, jak teraz ma z niej zleźć? Jak to zrobić. Wszyscy przyzwyczaili się już dawno, że była na każde zawołanie. A jak nagle będzie chciała to zmienić to spowoduje to zapewne jakąś wojenkę. Ale ten stan ją zabijał. Nie mogła tak dłużej. A wojenka, to w końcu jakieś emocje, a nie ta przeklęta cisza…
Podjęła walkę. Zajęło jej kilka miesięcy, zanim inni przyzwyczaili się do nowej Malwiny. Powstała z martwych. Nie była już tym samym człowiekiem. Wojenka oczywiście wybuchła, ale poza dodatkową siłą i tak przez lata wyczekiwaną wolnością nie zostawiła żadnych innych blizn.
- W końcu siostra! Powiedział jej ukochany brat.
- Myślałem, że już nigdy nie zmądrzejesz… tylko, żebyś utrzymała ten stan rzeczy! Jestem z ciebie dumny!
I wtedy rozwinęła skrzydła… Jej wnętrze wypełniła jakaś niezwykła siła i wolność. Promieniała. To zaczęło przyciągać ludzi. Jakimś dziwnym trafem starzy, zapomniani znajomi zaczęli nawiązywać z nią kontakt. To działo się jak łańcuszek. Koluszko, po koluszku… paciorek po paciorku… Dobre emocje pociągały jeszcze lepsze emocje. Odkryła w końcu siebie. Zaczęła tworzyć. Okazało się, że przez lata nagromadziło się w niej tysiące, niewykorzystanych nigdy, ukrytych głęboko, pokładów uczuć. Musiało to znaleźć w końcu ujście. Wybuchło jak miliony kolorowych fajerwerków. Jej życie nagle nabrało nowych barw. To było takie niesamowite, takie niespodziewane….
Teraz na nowo odkrywa nową siebie. Samotne dni odeszły w niepamięć. Uśmiech nie znika jej z twarzy, a szczęśliwi i dobrzy ludzie zaczęli lgnąć do niej jak do jakiegoś wielkiego magnesu. Życie jest wspaniałe. Od kilku miesięcy zasypia i wstaje tylko z tą myślą, sens życia na nowo odzyskał dawny blask. A serce Malwiny podpowiada, że życie właśnie szykuje dla niej jakąś nową niespodziankę…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz