środa, 9 września 2015

Nadludzka siła

fot. Ewa Kawalec

„Mała odwaga walczy z przeciwnymi zamiarami, wielka odwaga walczy z faktami dokonanymi, z którymi większość ludzi się godzi.”

Antonii Słonimski


Renata i Mirek mieszkali w małej bieszczadzkiej wiosce. Bardzo się kochali. Ciężko pracowali, by zarobić na życie. Tak bardzo chcieli mieć dziecko. Tak długo na nie wyczekiwali. Po latach starań urodziła się Małgosia. Byli gotowi zrobić dla niej wszystko.
W dzień narodzin usłyszeli…
- Państwa córka jest niepełnosprawna. Nigdy nie będzie chodzić, ma uszkodzony kręgosłup…
To był dla nich ogromny szok. Niepełnosprawność, wózek inwalidzki do końca życia, nie mogli się z tym pogodzić… Czuli, że czekają ich trudna chwile, bali się okropnie i mieli ogromny żal do losu… Czemu właśnie ich córka… Lecz diagnoza lekarzy była nieubłagana. Zaczęły się badania, rehabilitacje, szpitale, rehabilitacje i znów badania. Małgosia tak bardzo cierpiała… Trwało to latami. Walczyli o córkę jak lwy. Leczenie było bardzo kosztowne. Ale każdy zarobiony grosz wkładali w to, by pomóc córce. Odwiedzili setki specjalistów. Przez lata nikt nie dawał im żadnej nadziei. Wizja wózka inwalidzkiego stawała się rzeczywistością. Cała rodzina i znajomi odwrócili się wtedy od nich. Nie wiedzieli dlaczego… Tłumaczyli sobie, że przecież nie mają teraz czasu dla bliskich, a oni zapewne nie widzą, jak mają się wobec nich zachować. Ile razy od „życzliwych” ludzi słyszeli, że Bóg ich za grzechy pokarał… Zaciskali wtedy zęby, płakali w poduszkę i brnęli do przodu. Dla córeczki… Musieli być przecież dla niej silni. I żaden człowiek, ani żadne kierowane do nich przykre słowo nie było w stanie tego zmienić.
Gdy Małgosia miała cztery latka w pewnej klinice we Wrocławiu dowiedzieli się, że jest pewna szansa…
- Jest jedna klinika na świecie, która operuje takie uszkodzenia. Ale… w Toronto… Leczenie tam jest bardzo kosztowne. Sama operacja to koszt około siedmiuset tysięcy. A do tego dochodzi jeszcze rehabilitacja i utrzymanie w obcym kraju… I nie ma stuprocentowej gwarancji, że mała zacznie chodzić… Całe leczenie w tej cudownej klinice trwa około roku. Uczepili się tej informacji jak tonący brzytwy. Już na wizycie u lekarza oboje byli pewni, że muszą te pieniądze wydobyć choćby z podziemi. Nie wiedzieli jeszcze jak…
Zaraz po powrocie z kliniki zaczęli szukać informacji. Czytali, pytali kogo się dało, przewertowali tysiące książek i informacji w Internecie na ten temat. Dowiedzieli się, że w przypadku Małgosi jest sześćdziesiąt procent szans na powodzenie operacji. Aż sześćdziesiąt procent… Nie mogli zaprzepaścić takiej szansy.
- Jak my zdobędziemy tyle pieniędzy? Co będzie z naszą Małgosią? Jak my jej pomożemy?..
I tak rozpoczęła się ich wielka bitwa o zdrowie córeczki. Schowali godność do kieszeni. Wiedzieli, że z ich zarobków nigdy nie uda im się sfinansować operacji. Musieli szukać pomocy u innych ludzi… Gdzie oni nie byli… Dla Małgosi byli gotowi na kolanach prosić o wsparcie. Dowiadywali się o kredyt w banku. Tam mogli liczyć maksymalnie na sześćdziesiąt tysięcy i to pod zastaw wszystkiego, co posiadali. Zawsze to był jakiś początek… Lecz ciągle to było mało… Nagłośnili swój problem w telewizji, w Internecie, w radio, poprosili o wsparcie wielkie fundacje. Po dwóch latach heroicznej walki zdobyli potrzebą kwotę pieniędzy. Zaczęli przygotowania do wyjazdu. Do Toronto wyjechali cztery miesiące później, zostawiając pracę i cały dobytek w Polsce. Dla Małgosi… powtarzali sobie…
Pomógł im profesor z kliniki we Wrocławiu. Udało się również dostać dofinansowanie z NFZ-u. Jak bardzo się cieszyli…
Na miejscu życie wcale nie okazało się łatwe. Małgosia całe dnie musiała spędzać w szpitalu. Bardzo cierpiała, a oni nie mogli nic więcej już zrobić. Ze łzami w oczach patrzyli na jej ból. Znosiła go dzielnie.
- Dlaczego nie możemy wziąć od niej choćby trochę cierpienia… Kiedy to się skończy… Pytali losu… On nie odpowiadał…
Jedna operacja niestety nie była wystarczająca. Musieli przedłużyć swój pobyt na obczyźnie o kolejny rok. Zaczęło brakować pieniędzy… Mirek zaczął szukać pracy, by mieli za co się utrzymać. Renata musiała być przy Małgosi, w klinice… Jednak wizja kolejnej operacji była dla nich przerażająca. Wiedzieli, że muszą skądś zdobyć drugie tyle pieniędzy. Zaczęła się walka z czasem… Telefony, e-maile, listy, do fundacji, NFZ-tu, znajomych… Wszystko dla małej… Jakąś nadludzką siłą zdobyli brakujące fundusze. Los, mimo, że milczał, stawiał na ich drodze zawsze wspaniałych, pomocnych ludzi. Zamykał drzwi, a za chwilę otwierając okna, przez które wpadały nowe promyki nadziei. Ich determinacja była tak wielka, że nie zważali na trudności. Upadali i podnosili się znów, bo osiągnąć upragniony cel.
Udało się! Po dwóch latach wielkich wyrzeczeń, bólu, cierpienia, łez, wielkiej wytrwałości, długim leczeniu i rehabilitacji Małgosia stanęła na nogach o własnych siłach. Nie posiadali się ze szczęścia. Wiedzieli już, że są w stanie pokonać wszystkie problemy. Nie każdy ma w sobie tyle odwagi i determinacji by dokonać tego, co oni dokonali…
Wrócili do rodzinnego domu. Ich córka odzyskała pełną sprawność. Będzie mogła żyć jak każde dziecko w jej wieku, bez bólu, bez wózka inwalidzkiego, normalnie… Oni.. znów stali się zwykłymi ludźmi w swojej małej, uroczej miejscowości. Ale wiedzą, że cokolwiek im życie przyniesie, sprostają. I nigdy nie zaprzepaszczą żadnej szansy zsyłanej im przez los…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz